Sierpień
1969 roku. Spodziewająca się dziecka dwudziestosześcioletnia
aktorka, Sharon Tate, po zakończeniu pracy w Europie wraca do
swojego domu przy Cielo Drive w Los Angeles. Jej mąż, reżyser
Roman Polański, został w Londynie, ale obiecał, że dołączy do
niej jeszcze przed porodem. W posiadłości czekają już jednak na
nią przyjaciel Romana Wojciech Frykowski i jego narzeczona Abigail
Folger, którzy mieszkali tutaj też w czasie nieobecności
gospodarzy i którzy teraz mają opiekować się Sharon. Starają się
to robić, ale kobieta ma lepszy kontakt ze swoim byłym chłopakiem,
Jayem Sebringiem. Po przybyciu na Cielo Drive Tate zaczynają dręczyć
koszmarne sny, złe przeczucia i niepokojące halucynacje, które
odbierają jej poczucie bezpieczeństwa. Kobieta coraz bardziej
utwierdza się w przekonaniu, że ją i jej znajomych już wkrótce
spotka coś strasznego, ale pozostali domownicy nie traktują tego,
co ją spotyka jak proroctwa.
Scenarzysta/współscenarzysta
między innymi „Halloween 6: Przekleństwo Michaela Myersa”
(1995), „Dziewczyny z sąsiedztwa” (2007), ekranizacji opartej na
faktach powieści Jacka Ketchuma, „Havenhurst” (2016) oraz „The
Amityville Murders” (2018), który to obraz również
wyreżyserował, Daniel Farrands, wywołał małą burzę thrillerem
home invasion „The Haunting of Sharon Tate” (polski tytuł:
„Sharon Tate”). Film swoją premierę (w Stanach Zjednoczonych)
miał kilka miesięcy przed pięćdziesiątą rocznicą zbiorowego
mordu dokonanego przez paru członków tzw. Rodziny Charlesa Mansona
(z jego rozkazu) przy Cielo Drive 10050 w Benedict Canyon, dzielnicy
Los Angeles, którym to Farrands inspirował się tworząc scenariusz
produkcji, którą następnie sam wyreżyserował. Projekt delikatnie
mówiąc nie zyskał akceptacji siostry Sharon Tate, Debry, i dużej
części opinii publicznej. Farrandsowi zarzuca się między innymi
niesprawiedliwe potraktowanie ofiar członków sekty i przeinaczanie
faktów. Reżyser i scenarzysta „Sharon
Tate” przyznał, że jego zamiarem nie było nakręcenie kolejnego
obrazu ściśle trzymającego się faktów (czy oficjalnej wersji
wydarzeń). Chciał podejść do tego od innej strony i bynajmniej
nie dążył do zszargania wizerunków Sharon Tate i jej znajomych.
Wręcz przeciwnie: chciał je umocnić, w czym miało mu pomóc
snucie opowieści z perspektywy jednej z ofiar tej strasznej nocy z 8
na 9 sierpnia 1969 roku. Albo raczej jej filmowej wersji, pamiętać
bowiem należy, że przy rozpisce głównej bohaterki swojego filmu,
Farrands pozwolił sobie na niemałą dowolność.
Daniel Farrands zainspirował się między innymi wywiadem, jakoby udzielonym przez Sharon Tate amerykańskiemu felietoniście Dickowi Kleinerowi dla magazynu „Fate”, mniej więcej rok przed swoją śmiercią. Opowiedziała mu ponoć jeden ze swoich snów, w którym to po przebudzeniu w środku nocy zobaczyła w swoim domu nieznajomego mężczyznę. Poszła za nim i natknęła się na zwłoki swojego byłego chłopaka Jaya Sebringa lub swoje – przywiązane do schodów i z podciętym gardłem. Tytułowa bohaterka thrillera „Sharon Tate”, w którą w nieprzekonującym mnie stylu wcieliła się Hilary Duff, jest tutaj kimś w rodzaju jasnowidzki – kobieta przeczuwa, że w jej posiadłości przy Cielo Drive stanie się coś złego, że jej i jej znajomym grozi śmiertelne niebezpieczeństwo, w czym swój udział mają i koszmarne sny, i halucynacje, które dręczą ją od powrotu z Europy. Najpierw jednak twórcy wspominają wyżej wzmiankowany wywiad, którego jakoby udzieliła w 1968 roku i pokazują parę migawek z nagrań archiwalnych (później takowe też się przewiną). Następnie akcja przeskakuje o mniej więcej rok do przodu. Sharon wróciła właśnie do Los Angeles z Europy, gdzie była głównie w sprawach służbowych (zdjęcia do filmu z jej udziałem). Jej mąż, reżyser Roman Polański, z którym spodziewa się dziecka, obiecał, że niedługo do niej dołączy, ale zadbał o to, by kobieta nie była sama. Do czasu jego powrotu mają jej towarzyszyć jego przyjaciel Wojtek Frykowski i jego narzeczona Abigail Folger (znośne kreacje Pawła Szajdy i Lydii Hearst), którzy już jakiś czas temu wprowadzili się do posiadłości Sharon i Romana na Cielo Drive. Daniel Farrands po części trzymał się oficjalnej wersji wydarzeń, którą to można znaleźć między innymi w poczytnej książce Vincenta Bugliosiego i Curta Gentry'ego pt. „Helter Skelter”, ale wyrażenie „po części” jest tutaj kluczowe. Oprócz fikcyjnych, wymyślonych przez niego wątków, w „Sharon Tate” znajdujemy również inne teorie krążące na temat tej sprawy. Niekoniecznie niepoparte żadnymi dowodami, czy w całości pominięte przez między innymi Bugliosiego, ale na pewno niezbyt rozwijane w oficjalnych wersjach wydarzeń. Na przykład relacja Sharon z jej mężem (niewierność mężczyzny) oraz z Wojciechem Frykowskim i jego narzeczoną Abigail Folger, których nie traktuje jak bliskich przyjaciół. I sugestie, że ci ostatni w czasie nieobecności gospodarzy posiadłości przy Cielo Drive urządzali imprezy, na których gościli też członkowie sekty Charlesa Mansona. Roman Polański nie został przez Farrandsa ukazany w dobrym świetle. Wojtek i Abigail też nie zostali przedstawieni w samych superlatywach. Zgodnie z prawdą czy nie (nie mnie to oceniać) scenarzysta wykreślił tutaj obraz niewiernego męża ciężarnej kobiety, którą to „skazuje” na towarzystwo osób, za którymi ta nie przepada, a sam w tym czasie oddaje się pracy nad filmem na innym kontynencie i być może miłosnym igraszkom z inną kobietą. Osobami, które mają w tym czasie opiekować się jego żoną są Wojtek Frykowski i Abigail Folger. Widać, że się o nią troszczą, ale Sharon woli spędzać czas ze swoim przyjacielem, Jayem Sebringiem (przyzwoita kreacja Johna Bennetta). Tak naprawdę to wolałaby, żeby Wojtka i Abigail z nią nie było. Aby tylko Jay, albo jeszcze lepiej jej mąż, dotrzymywał jej towarzystwa w tej zacisznej okolicy, w której spędza ostanie chwile swojego życia. Czego oczywiście nie wie na pewno, ale przeczuwa, że grozi jej
tutaj śmiertelne niebezpieczeństwo. Można oczywiście odebrać to
jako bezpardonowy atak na dwie ofiary (hulaszczy tryb życia) i
słynnego reżysera, któremu w tak okrutny sposób odebrano żonę i
dziecko, ale twierdzenie, że Daniel Farrands wszystko to wymyślił
byłoby grubą przesadą. Takie opowieści od lat krążą w
przestrzeni publicznej. A z łatwością można znaleźć i takie,
które w jeszcze gorszym, prawdziwym czy nie (nie wiem), świetle
stawiają tę trójkę. Do „Sharon Tate” podeszłam tak, jak
chciał tego reżyser i scenarzysta rzeczonej produkcji. UWAGA
SPOILER (również „Amerykańskiej zbrodni” z 2007 roku) Jak
do wersji alternatywnej, w dużej mierze fikcyjnej. Swoją drogą
uderzyło mnie podobieństwo finału „Sharon Tate” do końcówki
„Amerykańskiej zbrodni” Tommy'ego O'Havera (co nie znaczy, że
się tego spodziewałam), filmu rekonstruującego gehennę jaką w
rzeczywistości przeszła Sylvia Likens, co zaznaczam dlatego, że
Daniel Farrands stworzył scenariusz „Dziewczyny z sąsiedztwa”,
ekranizacji powieści Jacka Ketchuma, który czerpał z tej samej
sprawy. Końcowe partie tych filmów w podobnym stylu formułują
takie oto przesłanie: w innym, lepszym świecie, powiedzmy w jakieś
alternatywnej rzeczywistości, to mogło skończyć się inaczej, do
śmierci tych wszystkich niewinnych osób mogłoby nie dojść. Ale
niestety doszło - i thriller „Sharon Tate”, tak samo jak
„Amerykańska zbrodnia”, jasno o tym mówi KONIEC SPOILERA.
Twórcy
„Sharon Tate” co prawda nie porwali się na stylizację retro –
nie starali się wytworzyć wrażenia obcowania z filmem z końca lat
60-tych XX wieku – ale pastelowe, nieco przygaszone zdjęcia
autorstwa Carlo Rinaldiego, jeśli nawet nie przywołają ducha
tamtej dekady, to mają szansę przykuć uwagę miłośników nie
tylko dreszczowców, ale i horrorów. „Sharon Tate” według mnie
horrorem nie jest (chociaż i do tego gatunku oficjalnie film
zaklasyfikowano, a i na Hollywood Reel Independent Film Festival
został wyróżniony w kategorii „najlepszy horror”; poza tym
„najlepszy reżyser” i „najlepsza aktorka” tj. Hilary Duff),
ale myślę, że fani tego gatunku już nie raz spotkali się z jeśli
nie identycznym, to pewno podobnym klimatem. Atmosfera może i nie
jest przesycona wrogością, ale zdecydowanie ma w sobie coś
złowieszczego. Oczywiście nie bez znaczenia jest to, że od
początku wiadomo, jaki los spotka główną bohaterkę filmu i jej
znajomych. Ale abstrahując od tego, sam klimat owej produkcji
nieustannie daje nam odczuć, że do protagonistów nieuchronnie
zbliża się poważne zagrożenie. Usytuowanie domu (na uboczu, w
bardzo zacisznej okolicy), do którego owo bynajmniej nie zagadkowe
zło ma zawitać, dodatkowo podkręca napięcie, aczkolwiek nie
powiedziałabym, że efekt tych starań jest szczególnie
piorunujący. Można było dużo bardziej to zintensyfikować,
zwłaszcza w dalszych partiach filmu. Zamiast stopniowo potęgować
napięcie, twórcy tak jakby w pewnym momencie się zatrzymali.
Emocje w „Sharon Tate” są najwyższe podczas fragmentu
skupiającego się na wstrząsającej zbrodni, do jakiej doszło w
sierpniu 1969 roku w posiadłości przy Cielo Drive 10050 w Los
Angeles. Substancja służąca za krew ma nieprzekonującą barwę, a
jej bryzganie po ekranie daje dosyć kiczowaty efekt, ale te
uchybienia, choć poważne, nie odbierają tym mordom brutalności,
okrucieństwa, bezduszności i gwałtowności. Po sfinalizowaniu tej
sceny napięcie opada o kilka stopni i już się nie podnosi. A
przynajmniej ja tak to odbierałam. Ujęły mnie natomiast sceny, w
których na pierwszy rzut oka niewiele się dzieje – pozornie
idylliczne ujęcia z dni poprzedzających najście na dom Tate przez
paru członków sekty Charlesa Mansona, którzy prezentują się
tutaj bardzo enigmatycznie i dosyć upiornie (swoją drogą mnie z
całej tej morderczej ferajny zawsze najbardziej przerażała Susan
Atkins). Również w pełnym świetle dziennym. Niby jest malowniczo
i spokojnie, ale od początku czuje się, że to tylko fasada.
Fałszywy obraz szczęścia, na którym zresztą pojawiają się też
oczywiste rysy, w postaci dosyć burzliwych relacji międzyludzkich.
I oczywiście złych przeczuć Sharon – jej koszmarnych snów i
wizji, do których jednak tylko ona przywiązuje dużą wagę. Jej
znajomi, w przeciwieństwie do niej, nie traktują tego jak
proroctwa. Nie ignorują tych niepokojących przeżyć Sharon, ale
podchodzą do tego zupełnie inaczej, niż chce tego kobieta.
Właścicielka psa imieniem doktor Sapirstein (coś komuś to mówi?),
będąca w zaawansowanej ciąży dwudziestosześcioletnia aktorka i
żona sławnego reżysera, którego ku jej ubolewaniu nie ma teraz
przy niej, ale zamiast niego jest Jay Sebring, którego podobnie jak
tytułową bohaterkę filmu, ukazano w samych superlatywach.
Ciekawostka: taki szczególik, jak zdjęcie, które zostaje zrobione
w filmie tej dwójce zainspirowało życie. Bardzo swobodnie
natomiast potraktowano niewspominaną tutaj jeszcze najmłodszą
ofiarę tej feralnej nocy z 8 na 9 sierpnia 1969 roku. Steven Parent
(niezła kreacja Ryana Cargilla) w „Sharon Tate” jest nowym
dozorcą, który odkrywa coś w muzyce Charlesa Mansona. Coś, co
autentycznie mnie przeraża, ale w tym przypadku niestety tak na mnie
nie oddziaływało. Pewnie dlatego, że potraktowano to bardzo
powierzchownie, nie rozwinięto tego pomysłu, poprzestano na może i
nie kompletnie nieistotnej w kontekście fabuły „Sharon Tate”,
ale jednak wzmiance. Ale to jeszcze nic. Pod koniec zobaczymy jeszcze
swobodniejszą twórczość (spodziewane najście na dom, które w
dosyć zaskakującej i dosadniejszej formie ujawnia się też
wcześniej), ale w sumie nie aż tak pokombinowaną jak proroctwa
Sharon Tate. Czy mnie to cieszyło? Raczej średnio, ale nie dlatego,
że Daniel Farrands popłynął w świat wyobraźni, tylko przez to,
że twórcom nie udało się wykrzesać z tego większego napięcia.
Za szybko i zbyt chaotycznie się końcowy etap tej historii toczy.
„Sharon
Tate” w reżyserii i na podstawie scenariusza Daniela Farrandsa z
pewnością nie jest dobrą propozycją dla osób nieakceptujących
filmów bardzo luźno opartych na autentycznych wydarzeniach, dalece
odbiegających od materiału źródłowego, którym jest samo życie.
W tym przypadku głośna zbrodnia, do której doszło z rozkazu
Charlesa Mansona w 1969 roku przy Cielo Drive 10050 w Los Angeles.
Ale jeśli ktoś nie wymaga od filmowców uporczywego trzymania się
faktów, jeśli potrafi podejść do tego jak do swego rodzaju
wariacji na temat uczestników tej sprawy, ze szczególnym wskazaniem
na Sharon Tate, to myślę, że może na to zerknąć. Nic
nadzwyczajnego, ale jeśli rozpatrywać to w kategoriach (w
przeważającej mierze) fikcyjnej opowieści, osadzonej w ramach
thrillera z nurtu home invasion, o kobiecie miewającej
straszne przeczucia, które najpewniej wkrótce się ziszczą, to da
się w to przynajmniej jako tako wciągnąć. W mniejszym, czy w
trochę większym stopniu zaangażować.
Za
seans bardzo dziękuję
Na
Cineman VOD film będzie dostępny od 23 sierpnia 2019 roku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz