Joanna i Walter Eberhart przeprowadzają się wraz z dziećmi do małego, cichego miasteczka Stepford, w którym jedyną rozrywką kobiet są prace domowe i uszczęśliwianie swoich mężów. Niezależna Joanna, ani myśli przystosować się do tutejszego stylu życia i wraz z nowo poznaną, równie wyzwoloną mieszkanką Stepford, Bobbie próbuje dowiedzieć się, dlaczego innym kobietom w miasteczku taką przyjemność sprawia usługiwanie mężczyznom. Wyniki tego śledztwa przejdą ich najśmielsze oczekiwania.
Ekranizacja kultowej powieści Iry Levina (autora między innymi „Dziecka Rosemary”), wyreżyserowana przez Bryan’a Forbesa. Po uprzednim zapoznaniu się z readaptacją Franka Oza z 2004 roku z Nicole Kidman zaintrygowała mnie klasyfikacja gatunkowa starej wersji. Książki Iry Levina często balansują na granicy grozy i komedii, przy czym autorowi po mistrzowsku udaje się zachowywać odpowiednie proporcje, nie popadając w groteskę, dlatego też ekranizacje jego prozy w niewprawnych rękach reżyserskich szybko mogą skłonić się ku zwykłej komedii. Taka sytuacja miała miejsce w nowej wersji – widać Oz nie zdołał zrównoważyć thrillera z satyrą, decydując się na czarną komedię, zabawną i intrygującą (ta historia ma w sobie tak wielki potencjał, że w każdym wydaniu nieodmiennie mnie zachwyci), ale pod kątem wyczucia realizatorskiego w przedbiegach przegrywającą z pierwszą filmową wersją.
Forbes, zgodnie z zamysłem Levina nakręcił prawdziwie niepokojący, ironiczny, a miejscami histerycznie zabawny thriller science fiction, którego niespełna dwugodzinna długość w moim przypadku przeciągnęła się do niemalże czterech godzin seansu, bowiem byłam tak dalece zachwycona, iż nie mogłam się oprzeć niezwłocznemu powtórzeniu projekcji. Tak więc, jeśli ktoś jest zainteresowany mankamentami „Żon ze Stepford” to odsyłam pod inny adres, bo ja mimo najszczerszych chęci nie dostrzegłam tutaj absolutnie żadnych minusów, za to niezliczoną ilość czystego geniuszu. Nagrodzona Złotym Zwojem, Katharine Ross, w roli skupiającej na sobie całą oś fabularną Joanny Eberhart przeszła moje najśmielsze oczekiwania – tak ekspresyjnej, pełnej życia i czystego talentu aktorki próżno szukać wśród rzeszy wypromowanych gwiazd dzisiejszych czasów. Ona nie kreowała postaci Joanny, ale zwyczajnie nią była, co wbrew pozorom wcale do łatwych zadań nie należało. Główna bohaterka „Żon ze Stepford” to w końcu prawdziwie wyzwolona, niezależna kobieta, pragnąca wymusić na swoim mężu równouprawnienie w podejmowaniu najważniejszych rodzinnych decyzji, co rzecz jasna jest nie w smak władczej, prawniczej naturze Waltera. Jak można się spodziewać przeprowadzka do malowniczego, cukierkowatego Stepford była jego pomysłem – Joanna niechętnie wyraziła zgodę, czego oczywiście głęboko żałowała po poznaniu mieszkanek miasteczka. Wiecznie uśmiechnięte, odziane w konserwatywne stroje gospodynie domowe, których jedynym zmartwieniem jest gotowanie, sprzątanie, zakupy oraz uszczęśliwianie swoich mężów bynajmniej nie przystoją systemowi wartości naszej protagonistki – wraz ze swoją nową przyjaciółką natrząsa się z ich niewolniczej egzystencji, która, o dziwo, sprawia im czystą przyjemność. Ilekroć na ekranie pojawia się, któraś ze stepfordowych żonek twórcy dokonują niemożliwego. Zarówno aparycja i zachowanie kobiet, jak i sielankowa ścieżka dźwiękowa, imitująca spoty reklamowe, do których tak łudząco upodabnia się ich życie powinny rozbawić widza, gdy tymczasem paradoksalnie te komiczne elementy działają wręcz odwrotnie wzbudzając jego niepokój, podsycany świadomością nierealności tychże postaci oraz zagrożenia, które stwarzają samą swoją obecnością. Jeśli dodamy do tego atmosferę małomiasteczkowej paranoi, potęgowanej niezwykle interesującym i zaskakującym śledztwem Joanny i Bobbie, który jasno wskazuje na ich zbliżającą się nieuchronnie utratę tożsamości to mimo ironicznego poczucia humoru, którym nacechowano scenariusz zamiast komedii otrzymamy prawdziwie mrożący krew w żyłach thriller science fiction z kontrowersyjnym przesłaniem.
Książki Iry Levina zawsze mają jakieś drugie dno, a „Żony ze Stepford” nie są żadnym wyjątkiem. Forbesowi udało się w prosty sposób przekazać morał autora, nie mówiąc niczego wprost, ale dając to jasno do zrozumienia. Zgodnie z cynicznym spojrzeniem pisarza na otaczający go świat mężczyźni tak naprawdę mają za złe systemowi emancypację kobiet, podświadomie pragnąc zamknąć ich w domu, przy garach i wykorzystywać, ilekroć przyjdzie im na to ochota. „Żony ze Stepford” to w istocie krytyka takiego zaściankowego myślenia, oskarżycielski palec wymierzony w osobników wychodzących za pozbawione swojej tożsamości „kury domowe”, wyłącznie w celu osiągnięcia swoich samolubnych korzyści. To przesłanie wespół ze znakomitą aktorką w roli głównej, niepokojącym klimatem, jakże wciągającą fabułą oraz jedynym słusznym zakończeniem w moich oczach sprawia, że niniejszy obraz bez wątpienia wpisuje się do panteonu najlepszych filmów grozy, jakie kiedykolwiek nakręcono. Nie interesują mnie żadne słowa krytyki wymierzone w tę produkcję, bo już zawsze będę określać go zaszczytnym mianem arcydzieła światowej kinematografii.