Recenzja na życzenie (Nukie)
W podziemiach szkoły medycznej dr Eddie Jessup przechowuje kapsułę, w której po wstępnych testach na studentach regularnie się zanurza. Niezwykłe właściwości tego urządzenia wywołują u niego przerażające halucynacje. Zarówno te doświadczenia, jak i badania schizofreników przekonują, spragnionego prawdy o naszym istnieniu, Jessupa, że istnieją również inne stany świadomości, które są równie rzeczywiste, jak ta, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić. Teraz pozostaje mu tylko przenieść się do swojej pierwotnej jaźni, w czym pomoże mu narkotyk otrzymany od pewnego prymitywnego plemienia. Wyniki tego eksperymentu okażą się tragiczne w skutkach.
Nominowany w dwóch kategoriach do Oscara horror science fiction Kena Russella, który nawet teraz, po upływie tylu lat cieszy się niesłabnącą popularnością wśród widzów, co akurat w ogóle mnie nie dziwi. Początek seansu, mówiąc szczerze, troszkę mnie zaniepokoił – filozoficzne i naukowe rozważania Jessupa, wygłaszane do każdego, kto tylko zechciał słuchać kazały mi przypuszczać, że cały scenariusz naszpikowano równie chaotycznymi, miejscami niezrozumiałymi tezami, które w istocie do niczego konkretnego nie prowadzą. Jednak swoje sceptyczne nastawienie musiałam dosyć szybko zweryfikować, bowiem z tego całego naukowego bełkotu z czasem zaczęła się wyłaniać spójna, przerażająca acz niezmiernie przekonująca filozofia, którą główny bohater stara się udowodnić nie tyle światu, co samemu sobie.
Czy istniało coś przed jakimkolwiek organicznym istnieniem na Ziemi? Co czeka nad po śmierci? I wreszcie, czy nasze postrzeganie świata jest jedynym właściwym? A może równolegle z nim egzystują inne, równie rzeczywiste stany świadomości? Na te pytania pragnie odpowiedzieć główny bohater, dr Eddie Jessup, znakomicie wykreowany przez Williama Hurta, który nijak nie przystaje do modelu przeciętnego amerykańskiego obywatela. Jedyną siłą, która mobilizuje go do życia jest jego praca, wszystko łącznie z seksem utożsamia z mistycyzmem, bo choć utracił wiarę w Boga, jest przekonany, że religijne objawiania są jednym z kluczy, otwierających wrota do ostatecznej prawdy wszechświata. Jednakże mimo swojego ewidentnego oderwania od rzeczywistości, mimo swoich niezbywalnych dziwactw pragnie dostosować się do obowiązujących w państwie norm społecznych, na co wskazuje jego małżeństwo z panią antropolog, Emily, przekonująco odegraną przez Blair Brown. Dążenie Eddie’go do ogólnie rozumianej „normalności” stanowi tragiczny wątek problemów jednostki, tłamszonej przez znormalizowane społeczeństwo. Ale to tylko wątek poboczny, bowiem najważniejsza jest głęboko zakorzeniona obsesja Jessupa, która powoli acz konsekwentnie prowadzi go do całkowitego zrozumienia mechanizmów wszechświata, kosztem utraty jego tożsamości.
Choć „Odmienne stany świadomości” sklasyfikowano, jako horror science fiction widz dostrzeże w nim więcej elementów tego drugiego gatunku, co wcale nie znaczy, że nie uświadczy solidnej dawki grozy. Klimat najmocniej potęguje zarówno obraz, jak i dźwięk – genialna, atakująca zmysł słuchu, ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Johna Corigliano, która szczególnie mocno oddziaływuje na widza w momencie wizualizacji halucynacji Jessupa. Niniejsze sceny mogą, oczywiście, zdeprymować współczesnego widza, bo choć efekty komputerowe w latach 80-tych stały na naprawdę wysokim poziomie to teraz, po przeszło trzydziestu latach mogą wydawać się nieco kiczowate. Mnie ani trochę to nie odrzuciło, ponieważ bardziej cenię sobie klasyczny kicz od współczesnego CGI. Szczególnie mocno wbiła mi się w pamięć scena wizualizacji apokalipsy, utrzymana w rażącej czerwieni z ludźmi strącanymi w otchłanie piekieł i ciałami przybitymi do krzyży – w połączeniu z głośną muzyką robi naprawdę niesamowicie mrożące krew w żyłach wrażenie. „Odmienne stany świadomości” to tego rodzaju inteligentny obraz, który po nudnawym wstępie gna do przodu w oszałamiającym tempie, podsycając w widzu pragnienie odkrycia zagadki istnienia wespół z Jessupem, a coraz to nowe niepokojące ujęcia dodatkowo podnoszą poziom adrenaliny we krwi (jedna scena łudząco przypomina „Muchę” Davida Cronenberga). Wielu widzów krytykuje zakończenie, które na pierwszy rzut oka wydaje się być mocno przesłodzone. Ale w moim mniemaniu Russell zdecydował się na jedyny słuszny finał tej historii, który znakomicie uzupełnia fabułę, podkreślając prawdę, do której w swoich badaniach ostatecznie dotarł Jessup. UWAGA SPOILER Po przygnębiającym wyznaniu Jessupa, który zwierza się Emily, iż dotarł do początków istnienia i odkrył „nicość”, która z kolei każe nam przypuszczać, iż po śmierci właśnie to na nas czeka, naukowiec całkowicie zmienia swoje zapatrywania na życie doczesne, dochodząc do wniosku, że jest jedyną niezbywalną, całkowicie rzeczywistą prawdą, którą należy skrupulatnie pielęgnować. Ostateczne dostosowanie się Eddie’go do norm panujących na świecie (powrót w ramiona Emily) symbolizuje jego głęboką przemianę wewnętrzną oraz daje widzom do zrozumienia, że jego badania, mimo swoich przygnębiających wyników w istocie uratowały jego tożsamość, pomogły uwolnić się od zgubnego i tak naprawdę niekonstruktywnego nałogu KONIEC SPOILERA.
Nie powiem, że niniejszy obraz jest najlepszym horrorem science fiction, jaki dane mi było obejrzeć, ale z pewnością wpisuje się do ścisłej czołówki. Inteligentne, klimatyczne i przede wszystkim niezmiernie intrygujące arcydzieło Russella, które każdy wielbiciel grozy i fantastyki powinien znać. Coś znakomitego!