
Licealista, Charles Decker, po ciężkim pobiciu nauczyciela zostaje wydalony ze szkoły w swoim rodzinnym miasteczku Placerville. Jednak nie zamierza tak łatwo się poddać i grzecznie opuścić placówkę. Zamiast tego zabija dwoje belfrów, a 24 uczniów więzi w małej klasie. Podczas, gdy na zewnątrz zbierają się służby ochrony społecznej, Decker prowadzi osobliwe psychologiczne gierki za pośrednictwem interkomu ze znienawidzonymi pracownikami oświaty oraz snuje długie rozmowy egzystencjalne z przychylnymi sobie zakładnikami.
Po wypuszczeniu na rynek jednego nakładu powieści „Rage” w Stanach Zjednoczonych w 1977 roku, Stephen King zakazał wszelkich wznowień, przez co polscy czytelnicy nigdy nie doczekali się tej historii w wersji papierowej. Jako, że cenzura (choćby dokonana przez samego autora) zawsze stanowiła najlepszą reklamę przetłumaczony e-book krąży w Sieci „zarażając” coraz większą grupę odbiorców. Nie lubię czytać z ekranu, więc jak tylko wersja elektroniczna do mnie dotarła (dzięki uprzejmości znajomej blogerki, której jestem za to dozgonnie wdzięczna) skorzystałam z małej pomocy drukarki, a potem pozostało mi tylko przeczytać najbardziej kontrowersyjną opowieść Stephena Kinga, napisaną pod pseudonimem Richarda Bachmana.
„Oni już zapomnieli, jak to jest być dzieckiem, żyć ramię w ramię z przemocą, z powszednimi bójkami w sali gimnastycznej, awanturami na koncertach w Lewiston, oglądaniem bijatyk w telewizji, morderstw w filmach. Większość z nas widziała w lokalnym kinie dla zmotoryzowanych małą dziewczynkę, wymiotującą na księdza zupą groszkową. Stara Teczuszka [czyt. zastrzelona nauczycielka], w porównaniu z tym, nie była zbyt wstrząsająca. […] Mówię wam, że amerykańskie dzieciaki przyzwyczajone były do życia pełnego przemocy, zarówno tej rzeczywistej, jak i udawanej.”

Powodem ocenzurowania swojej książki był niepokój Kinga, wywołany coraz częstszymi zamachami uczniów na placówki szkolne (oto, proszę państwa, rzeczywistość dogoniła fikcję literacką), więc aby uniknąć wszelkich niesnasek z czytelnikami autor postanowił zwyczajnie wykreślić tę pozycję ze swojej bibliografii, co jak widać nie bardzo mu wyszło, a biorąc pod uwagę jej oś fabularną raczej nie dziwi ta wyrywność w stronę, tak mocno potępianej przez niego, cenzury. Charles Decker jest typową osobowością psychotyczną – nieprzeciętnie inteligentną, ale kierowaną czystym gniewem, narastającym w nim z dnia na dzień. Gdy fala wściekłości osiąga w końcu swój kres nastolatek sięga po broń, zabija dwoje nauczycieli i bierze, jako zakładników 24 kolegów z klasy. Bachman zdecydował się na narrację pierwszoosobową, z punktu widzenia antagonisty i równocześnie zrobił absolutnie wszystko, abyśmy sympatyzowali z nim od początku do końca opowiadanej historii. Na tym polega kontrowersyjność tej pozycji. Nie potępiamy Deckera za jego czyny, podobnie, jak niemalże wszyscy (za wyjątkiem jednego chłopca, Teda) jego zakładnicy, a powodem na pewno nie jest jego traumatyczna przeszłość. Bachman w dobitny sposób kreśli nam obraz zbuntowanego, młodego pokolenia, wychowanego w realiach przemocy rodzinnej i fikcyjnej. Chociaż King wielokrotnie stawał w obronie horroru we wszelkich pogadankach na temat jego negatywnego wpływu na odbiorców tutaj postanowił niemalże wszystko przypisać jego winie. W pewnym momencie stwierdza wprost, że ciało nauczycielki, leżącej w klasie w towarzystwie zakładników Charlesa i jego samego nie robiło na nikim wrażenia, bowiem byli pokoleniem wychowanym na o wiele bardziej przerażających obrazach dziewczynki wymiotującej grochówką na księdza (czytaj: „Egzorcysta”), byli osobami nieustannie „bombardowanymi” tragicznymi reportażami na temat morderstw, gwałtów i katastrof na świecie, żyjąc równocześnie w małomiasteczkowych realiach, w których każdy dorosły, każdy rodzic ukrywał swoje „brudne sekrety” przed sąsiadami – puszczalska mamusia, matka alkoholiczka, ojciec wyładowujący swoje frustracje na synu itd. Wszystkich tych rewelacji dowiadujemy się od samych ofiar przemocy, zakładników Charlesa, którzy podobnie jak czytelnik od początku z nim sympatyzują. Wyłączając ułożonego Teda, będącego oazą rozsądku i bezskutecznie, próbującego nakłonić kolegów do skierowania swojego gniewu we właściwym kierunku, tj. ich oprawcy, co paradoksalnie odnosi zupełnie odwrotny skutek (zarówno czytelnik, jak i zakładnicy obracają się przeciwko niemu) wszyscy uczniowie zdają się być ofiarami syndromu sztokholmskiego, ale nie do końca, bo dzięki subtelnym wstawkom Bachmana przeczuwamy, iż licealiści jeszcze przed owymi tragicznymi wydarzeniami posiadali wszelkie znamiona osobowości Deckera, że wystarczył tylko impuls, aby to oni, nie Charles, weszli do szkoły z bronią w ręku.
„Ludzie ciągną cię w dół, tak to właśnie jest. Zmiażdżą cię, jeżeli im pozwolisz […] Wszyscy ściągają cię w dół do swojego własnego poziomu i obrzucają cię błotem.”

Chociaż cała fabuła obraca się wokół okrutnych gierek Charlesa z kontaktującymi się z nim przez interkom pracownikami oświaty i służby ochrony publicznej oraz zwierzeń zakładników na temat swoich niełatwych, ale o dziwo pozbawionych większej drastyczności egzystencji powieść przykuwa uwagę czytelnika, od pierwszej do ostatniej strony. Nie tylko z powodu swojego kontrowersyjnego wymiaru, ale przede wszystkim przez wzgląd na niezwykle trafne wczucie się autora w zdezorientowane umysły młodych ludzi – on doskonale rozumie ich zagubienie w świecie kłamstw, obłudy i towarzyszącej im nieustannie przemocy, potrafi usprawiedliwić ich haniebne czyny na tyle, aby zmusić odbiorcę do „trzymania z nimi”, a nie jedynym protagonistą, Tedem. Takie odwrócenie ról sprawia iście przerażające wrażenie i nawet, jeśli w moim mniemaniu Bachman zepsuł zakończenie (liczyłam na większą dawkę okrucieństwa) to w ogólnym rozrachunku osiągnął rzecz niemożliwą – zrobił ze swoich czytelników współwinnych podwójnego morderstwa, tym samym dobitniej niż jakikolwiek psycholog udowadniając zgubny wpływ przemocy na ekranie na nasze bezbronne umysły.
Pewnie niejedna osoba myśli sobie, iż w dobie tak daleko posuniętej przemocy, której świadkujemy przed telewizorami i Internetem, że w realiach dzienników informacyjnych, które przeprowadzają nas przez całe akty zamachów terrorystycznych (od momentu wybuchu, bądź strzelaniny po skazanie sprawców) „Rage” nie ma szans niczym szczególnym nas zaszokować. Sama tak myślałam przed przystąpieniem do lektury i szybko zweryfikowałam swoje poglądy na ten temat. Ta książka to osobliwe „pranie mózgu”, okrutne stawianie czytelnika na pozycji współwinnego i bezkompromisowe zmuszenie go do zadania sobie niewygodnych pytań odnośnie jego własnej z pozoru bezkonfliktowej natury. Polecam jedynie odważnym, skłonnym do myślenia osobom, aczkolwiek ostrzegam: to, kim się staniecie podczas lektury może wam się bardzo nie spodobać.