sobota, 26 stycznia 2019

„Possum” (2018)

Lalkarz Philip wraca do rodzinnego domu, którego jest jedynym właścicielem. Mieszka w nim starszy mężczyzna o imieniu Maurice. Philip dobrze go zna, ale nie darzy go sympatią. Nie prosi jednak Maurice'a o opuszczenie jego domu. Bardziej niż na tym niechcianym lokatorze, Philip skupia się na przerażającej istocie o imieniu Possum, która prześladuje go od dzieciństwa. Mężczyzna ma przy sobie skonstruowaną przez siebie marionetkę wyobrażającą Possuma, twór przypominający skrzyżowanie człowieka z pająkiem, który często zabiera ze sobą na spacery po okolicy, z którą dobrze zapoznał się w dzieciństwie. Wypuszcza się głównie w łąki i w las, zachowuje się tak, jakby kogoś lub czegoś szukał i starał się oswoić z widokiem marionetki wyobrażającej prześladującego go potwora. Tymczasem miasto obiega wiadomość o zaginięciu nastolatka, którego Philip zagadnął tuż po przybyciu do swojego rodzinnego miasta. Czy na tym zakończył się jego kontakt z chłopcem, czy raczej to on odpowiada za jego zniknięcie?

W 2008 roku w Wielkiej Brytanii pojawiła się literacka antologia pt. „The New Uncanny: Tales of Unease”, w którym znalazło się między innymi opowiadanie „Possum” autorstwa Anglika Matthew Holnessa, który jest kojarzony głównie z serialami komediowymi (aktor). Ale jako że jest on miłośnikiem horrorów, swój pełnometrażowy debiut reżyserski postanowił osadzić właśnie w tej stylistyce. Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie przenieść na ekran swoje własne opowiadanie – to, które zamieszczono w antologii „The New Uncanny: Tales of Unease”, po uprzednim rozbudowaniu tej opowieści. Matthew Holness scenariusz napisał sam, nadając filmowej wersji taki sam tytuł, jaki nosi jej literacki pierwowzór.

Matthew Holness zdradził, że podczas prac nad „Possumem” inspirował się antologią filmową „U progu tajemnicy” (1945), „Martinem” George'a Romero, „Zmorą” Petera Walkera z 1974 roku, niemieckim kinem ekspresjonistycznym i przede wszystkim... ogłoszeniami publicznymi. Krótkimi filmikami finansowanymi przez rząd, które mają za zadanie przestrzegać ludzi przed różnymi zagrożeniami. Matthew Holness wyznał, że w dzieciństwie te materiały go przerażały, co swoją drogą idealnie pasuje do założeń fabularnych „Possuma”. W końcu film ten traktuje o lękach z dzieciństwa - skupia się na dorosłym już mężczyźnie prześladowanym przez potwora, którego zaczął widywać w okresie szczenięcym. Nie twierdzę oczywiście, że Matthew Holness przechodzi przez to samo, co główny bohater jego filmu, lalkarz imieniem Philip, w którego w całkiem niezłym stylu wcielił się Sean Harris. Chodzi tylko o to, że reżyser i scenarzysta omawianej produkcji, pracując nad tym projektem sięgał pamięcią do swoich niegdysiejszych lęków, przywoływał wspomnienia nieprzyjemnych chwil przed telewizorem, zgotowanych mu przez brytyjski rząd. Matthew Holness wiedział, że opowiadanie, które napisał kilka lat wcześniej będzie wymagało rozbudowania – że jeśli chce zrobić z tego pełnometrażowy film, musi rozszerzyć tę historię, że nie może ograniczyć się do odwzorowywania jedynie tego, co przelał na karty tego swojego krótkiego utworu literackiego. Tego ostatniego nie czytałam, więc nie potrafię stwierdzić, które wątki w filmie dodano. Wiem tylko, że tych jest niewiele, że obraz ten nie obfituje w różnego rodzaju wydarzenia, właściwie to fabuła jest bardzo uboga, tak bardzo, że istniej spore ryzyko, iż spora część widzów nie dotrwa do napisów końcowych. Jak to się mówi: zanudzi się na śmierć... Przyznaję, że i mnie nierzadko ogarniało przeczycie, że nie dotrwam do końca i pewnie tak by było, gdyby nie warstwa techniczna „Possuma”. Klimat tego filmu jest unikalny, tak wyjątkowy, że wątpię, abym zdołała tutaj należycie zdefiniować jego specyfikę. Spróbuję jednak, jestem o tym przekonana, bardzo niewyraźnie zarysować atmosferę „Possuma”. Najłatwiej napisać, że w tym atmosferycznym garncu spotyka duch niemieckiego kina ekspresjonistycznego z duchem horrorów z lat 70-tych XX wieku. Ale to jeszcze nie to. Owszem, te dwie jakże różniące się od siebie specyfiki filmowego horroru łatwo tutaj odnaleźć, i przy tym zazwyczaj trudno wyodrębnić, najczęściej bowiem stapiają się one ze sobą, tworząc jedną widowiskową i, pod pewnymi względami, zaskakującą całość (przypominam, że skupiam się tutaj na klimacie, nie fabule). Ale nie wyglądało mi to tak, jakby sięgano wyłącznie po te dwa style, jakby łączono tylko te dwie specyfiki filmowego horroru. „Possum” nie odchodzi całkowicie od bieżącego okresu, od współczesności, która tej najczęściej pokazywanej przez dzisiejszych twórców filmowej rzeczywistości z całą pewnością nie bardzo przypomina. Powiedziałabym, że ma to więcej wspólnego z tym, co widuję w realu, niż z tym co pokazuje mi się na ekranie (mowa o XXI-wiecznej kinematografii). Szarość, monotonia, brudne, opuszczone budynki, ludzie mieszkający w warunkach, które wydają się być nieodpowiednie nawet dla zwierząt, nieustannie w pojedynkę zmagający się ze swoimi demonami albo po prostu czerpiący perwersyjną przyjemność z dokuczania innym. Bezsens istnienia aż bije z ekranu, a najbardziej podkręca go męka głównego bohatera, której źródła przez długi czas możemy się jedynie domyślać. Chociaż podejrzewam, że u wielu odbiorców „Possuma” owe domysły okażą się jak najbardziej trafne.

(źródło: https://bigpicturefilmclub.com/)
Co by tutaj napisać o fabule „Possuma”? Jakie by tu szczegóły Państwu przybliżyć, poza tymi przytoczonymi wyżej? Doprawdy trudne zadanie, bo jak już wcześniej wspomniałam historia ta nie składa się z wielu wątków – właściwie to uważam, że ich liczba jest stanowczo niewystarczająca. Ale spróbujmy. Otóż, skompromitowany lalkarz imieniem Philip po latach wraca w swoje rodzinne strony i wprowadza się do domu, w którym się wychował i którego od dłuższego czasu jest jedynym właścicielem. Budynek jest mocno zaniedbany, wnętrza wyglądają tak, jakby od lat nikt tutaj nie mieszkał – brud, wilgoć, obdrapane ściany, stare sprzęty, które już dawno powinny zostać wyrzucone i okrywający to wszystko mrok. W takich właśnie warunkach przyszło mieszkać pierwszoplanowej postaci „Possuma”. Niejaki Maurice żyje tak przez cały czas – wydaje się, że od zawsze mieszka w tym miejscu, nie zawracając sobie głowy nawet sprzątaniem, a co dopiero mówić o generalnym remoncie, o który rzeczona nieruchomość aż się prosi. Starszy człowiek nie ma jednak nic przeciwko życiu w takich warunkach, można wręcz odnieść wrażenie, że jak najbardziej mu ono pasuje. Choć od lat jest sam, nie doskwiera mu samotność – ten opryskliwy człowiek wydaje się być typem pustelnika, osobą, która najlepiej czuje się w swoim towarzystwie. Maurice zraża do siebie ludzi i można założyć, że robi to celowo, świadczą bowiem o tym jego nieprzyjemne odzywki w stronę Philipa. Człowieka, który ma prawo go eksmitować, ale choć nie cieszy go towarzystwo tego gbura, nie wyrzuca go ze swojego domu. Od czasu do czasu z nim rozmawia, na ogół bardzo niechętnie (tak jakby się do tego zmuszał), wysłuchuje jego tyrad, które sprawiają mu ból i szybko ulega, gdy Maurice po raz kolejny każe mu zrelacjonować pewne wydarzenie z dzieciństwa, o którym Philip tak naprawdę wolałby nie mówić. Ale spełnia prośbę Maurice'a, opowiada o lisie bestialsko potraktowanym przez kilku rówieśników Philipa na jego oczach, przez okrutnych chłopców, którzy nie omieszkali również poznęcać się nad nim. Relację Philipa i Maurice'a potraktowano bardzo pobieżnie, UWAGA SPOILER najpewniej dlatego, żeby zmniejszyć ryzyko przedwczesnego odkrycia przez widzów jej prawdziwej natury. Patologicznej, chorej więzi, która połączyła ich w przeszłości, więzi, z której korzyści czerpała tylko jedna strona, dla drugiej bowiem była i, tak naprawdę wciąż jest, ona istnym koszmarem, źródłem największych lęków uosabianych pod postacią potwora Possuma KONIEC SPOILERA. Matthew Holness według mnie nie radzi sobie z opowiadaniem, przynajmniej na razie nie potrafi tak prowadzić historii, żebym mogła w nią wsiąknąć, zaangażować się chociaż w średnim stopniu w prezentowane dzieje Philipa. Jego nudnawe wędrówki po mieście, nieciekawe konwersacje z Maurice'em, przelotne kontakty z nieznajomymi – to wszystko zajmuje bardzo dużo czasu i tak naprawdę niewiele z tego wynika. To znaczy film nie jest tak kompletnie o niczym, porusza w sumie bardzo poważne i zawsze aktualne problemy, ale robi to w tak chaotyczny, przewidywalny i nierzadko monotonny sposób, że przez większość czasu bardziej skupiałam się na mrocznej otoczce głównego bohatera niż na nim samym. Psychodeliczne wstawki witałam natomiast z otwartymi ramionami – balony, czarny deszcz i oczywiście pajęczy potwór wykonany w stylu niemieckiego kina ekspresjonistycznego i każdorazowo wprowadzany na plan z niesamowitym wręcz wyczuciem gatunku. Jump scenki też się tutaj pojawiają, ale Matthew Holness zdecydowanie częściej porywa się na coś trudniejszego – stara się zaniepokoić widza poprzez wiele mówiące sugestie obecności tego jakże nieprzyjemnego stwora i nieśpieszne wyłanianie się z mroku jego odrażających odnóży i/lub marionetkowego oblicza. Gdyby dopracować fabułę, rozwinąć tę historię i poprowadzić ją w dużo mniej rozproszony sposób, to najpewniej piałabym teraz z zachwytu, bo takie wykonanie elementów przynależących do świata horroru (w tym przypadku psychologicznego) ogromnie mnie ucieszyło. Elektryzowało, wprawiało w dyskomfort graniczący z delikatnym niepokojem, a we współczesnym kinie grozy o takie wrażenia raczej niełatwo. Szkoda tylko, że częściej ogarniała mnie niewyobrażalna nuda powodowana takim, a nie innym prowadzeniem fabuły, która moim zdaniem cierpi na poważny deficyt wątków, której przydałaby się większa różnorodność, jeśli chodzi o konkretne wydarzenia, bo tak, mam wrażenie, że przez większość czasu oglądałam w kółko to samo...

Szkoda, że Matthew Holness nie wystarał się o lepszy scenariusz dla „Possuma”, bo według mnie ta znakomita warstwa techniczna niemalże marnuje się w takiej opowieści. Sama koncepcja, ogólny zarys fabularny nie jest zły, kierunek, który Matthew Holness sobie wyznaczył w mojej ocenie jest odpowiedni, ale sposób, w jaki zmierza do celu, portret głównego bohatera i te jego zwyczajniejsze przeżycia (te sekwencje, w których nie widzimy mniej czy bardziej upiornych efektów specjalnych) mocno rozczarowują. Choć bardzo się starałam nie potrafiłam w zadowalającym stopniu zaangażować się w tę historię, nie tylko dlatego, że prawie od początku wiedziałam jak brzmi odpowiedź na główne pytanie wypływające z tego scenariusza (Possum to prawdziwy potwór, czy wytwór umysłu człowieka, powstały na skutek przeżytej w przeszłości traumy?), a nawet nie przede wszystkim dlatego. Rozproszona narracja i powtarzanie praktycznie tych samych codziennych czynności wykonywanych przez głównego bohatera, to czołowi winowajcy doskwierającej mi podczas seansu „Possuma” nudy. Znużenia, z którym dzielnie walczyłam po to, aby zarejestrować wszystkie elementy charakterystyczne dla filmowego horroru, nasycić wzrok tym wspaniałym, mrocznym klimatem i oczywiście bezbłędnie wykonanymi efektami specjalnymi. Bo tak na dobrą sprawę nie dostałam niczego innego, co choćby tylko przez chwilę z porównywalną siłą przyciągałoby moją uwagę.

1 komentarz:

  1. Stwór z filmu jest ewidentnym plagiatem postaci z gry Bloodborne,pająk patches.

    OdpowiedzUsuń