Lalkarz
Philip wraca do rodzinnego domu, którego jest jedynym właścicielem.
Mieszka w nim starszy mężczyzna o imieniu Maurice. Philip dobrze go
zna, ale nie darzy go sympatią. Nie prosi jednak Maurice'a o
opuszczenie jego domu. Bardziej niż na tym niechcianym lokatorze,
Philip skupia się na przerażającej istocie o imieniu Possum, która
prześladuje go od dzieciństwa. Mężczyzna ma przy sobie
skonstruowaną przez siebie marionetkę wyobrażającą Possuma, twór
przypominający skrzyżowanie człowieka z pająkiem, który często
zabiera ze sobą na spacery po okolicy, z którą dobrze zapoznał
się w dzieciństwie. Wypuszcza się głównie w łąki i w las,
zachowuje się tak, jakby kogoś lub czegoś szukał i starał się
oswoić z widokiem marionetki wyobrażającej prześladującego go
potwora. Tymczasem miasto obiega wiadomość o zaginięciu
nastolatka, którego Philip zagadnął tuż po przybyciu do swojego
rodzinnego miasta. Czy na tym zakończył się jego kontakt z
chłopcem, czy raczej to on odpowiada za jego zniknięcie?
W
2008 roku w Wielkiej Brytanii pojawiła się literacka antologia pt.
„The New Uncanny: Tales of Unease”, w którym znalazło się
między innymi opowiadanie „Possum” autorstwa Anglika Matthew
Holnessa, który jest kojarzony głównie z serialami komediowymi
(aktor). Ale jako że jest on miłośnikiem horrorów, swój
pełnometrażowy debiut reżyserski postanowił osadzić właśnie w
tej stylistyce. Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie przenieść
na ekran swoje własne opowiadanie – to, które zamieszczono w
antologii „The New Uncanny: Tales of Unease”, po uprzednim
rozbudowaniu tej opowieści. Matthew Holness scenariusz napisał sam,
nadając filmowej wersji taki sam tytuł, jaki nosi jej literacki
pierwowzór.
Matthew
Holness zdradził, że podczas prac nad „Possumem” inspirował
się antologią filmową „U progu tajemnicy” (1945), „Martinem”
George'a Romero, „Zmorą” Petera Walkera z 1974 roku, niemieckim
kinem ekspresjonistycznym i przede wszystkim... ogłoszeniami
publicznymi. Krótkimi filmikami finansowanymi przez rząd, które
mają za zadanie przestrzegać ludzi przed różnymi zagrożeniami.
Matthew Holness wyznał, że w dzieciństwie te materiały go
przerażały, co swoją drogą idealnie pasuje do założeń
fabularnych „Possuma”. W końcu film ten traktuje o lękach z
dzieciństwa - skupia się na dorosłym już mężczyźnie
prześladowanym przez potwora, którego zaczął widywać w okresie
szczenięcym. Nie twierdzę oczywiście, że Matthew Holness
przechodzi przez to samo, co główny bohater jego filmu, lalkarz
imieniem Philip, w którego w całkiem niezłym stylu wcielił się
Sean Harris. Chodzi tylko o to, że reżyser i scenarzysta omawianej
produkcji, pracując nad tym projektem sięgał pamięcią do swoich
niegdysiejszych lęków, przywoływał wspomnienia nieprzyjemnych
chwil przed telewizorem, zgotowanych mu przez brytyjski rząd.
Matthew Holness wiedział, że opowiadanie, które napisał kilka lat
wcześniej będzie wymagało rozbudowania – że jeśli chce zrobić
z tego pełnometrażowy film, musi rozszerzyć tę historię, że nie
może ograniczyć się do odwzorowywania jedynie tego, co przelał na
karty tego swojego krótkiego utworu literackiego. Tego ostatniego
nie czytałam, więc nie potrafię stwierdzić, które wątki w
filmie dodano. Wiem tylko, że tych jest niewiele, że obraz ten nie
obfituje w różnego rodzaju wydarzenia, właściwie to fabuła jest
bardzo uboga, tak bardzo, że istniej spore ryzyko, iż spora część
widzów nie dotrwa do napisów końcowych. Jak to się mówi: zanudzi
się na śmierć... Przyznaję, że i mnie nierzadko ogarniało
przeczycie, że nie dotrwam do końca i pewnie tak by było, gdyby
nie warstwa techniczna „Possuma”. Klimat tego filmu jest
unikalny, tak wyjątkowy, że wątpię, abym zdołała tutaj
należycie zdefiniować jego specyfikę. Spróbuję jednak, jestem o
tym przekonana, bardzo niewyraźnie zarysować atmosferę „Possuma”.
Najłatwiej napisać, że w tym atmosferycznym garncu spotyka duch
niemieckiego kina ekspresjonistycznego z duchem horrorów z lat
70-tych XX wieku. Ale to jeszcze nie to. Owszem, te dwie jakże
różniące się od siebie specyfiki filmowego horroru łatwo tutaj
odnaleźć, i przy tym zazwyczaj trudno wyodrębnić, najczęściej
bowiem stapiają się one ze sobą, tworząc jedną widowiskową i,
pod pewnymi względami, zaskakującą całość (przypominam, że
skupiam się tutaj na klimacie, nie fabule). Ale nie wyglądało mi
to tak, jakby sięgano wyłącznie po te dwa style, jakby łączono
tylko te dwie specyfiki filmowego horroru. „Possum” nie odchodzi
całkowicie od bieżącego okresu, od współczesności, która tej
najczęściej pokazywanej przez dzisiejszych twórców filmowej
rzeczywistości z całą pewnością nie bardzo przypomina.
Powiedziałabym, że ma to więcej wspólnego z tym, co widuję w
realu, niż z tym co pokazuje mi się na ekranie (mowa o XXI-wiecznej
kinematografii). Szarość, monotonia, brudne, opuszczone budynki,
ludzie mieszkający w warunkach, które wydają się być
nieodpowiednie nawet dla zwierząt, nieustannie w pojedynkę
zmagający się ze swoimi demonami albo po prostu czerpiący
perwersyjną przyjemność z dokuczania innym. Bezsens istnienia aż
bije z ekranu, a najbardziej podkręca go męka głównego bohatera,
której źródła przez długi czas możemy się jedynie domyślać.
Chociaż podejrzewam, że u wielu odbiorców „Possuma” owe
domysły okażą się jak najbardziej trafne.
(źródło: https://bigpicturefilmclub.com/) |
Co
by tutaj napisać o fabule „Possuma”? Jakie by tu szczegóły
Państwu przybliżyć, poza tymi przytoczonymi wyżej? Doprawdy
trudne zadanie, bo jak już wcześniej wspomniałam historia ta nie
składa się z wielu wątków – właściwie to uważam, że ich
liczba jest stanowczo niewystarczająca. Ale spróbujmy. Otóż,
skompromitowany lalkarz imieniem Philip po latach wraca w swoje
rodzinne strony i wprowadza się do domu, w którym się wychował i
którego od dłuższego czasu jest jedynym właścicielem. Budynek
jest mocno zaniedbany, wnętrza wyglądają tak, jakby od lat nikt
tutaj nie mieszkał – brud, wilgoć, obdrapane ściany, stare
sprzęty, które już dawno powinny zostać wyrzucone i okrywający
to wszystko mrok. W takich właśnie warunkach przyszło mieszkać
pierwszoplanowej postaci „Possuma”. Niejaki Maurice żyje tak
przez cały czas – wydaje się, że od zawsze mieszka w tym
miejscu, nie zawracając sobie głowy nawet sprzątaniem, a co
dopiero mówić o generalnym remoncie, o który rzeczona nieruchomość
aż się prosi. Starszy człowiek nie ma jednak nic przeciwko życiu
w takich warunkach, można wręcz odnieść wrażenie, że jak
najbardziej mu ono pasuje. Choć od lat jest sam, nie doskwiera mu
samotność – ten opryskliwy człowiek wydaje się być typem
pustelnika, osobą, która najlepiej czuje się w swoim towarzystwie.
Maurice zraża do siebie ludzi i można założyć, że robi to
celowo, świadczą bowiem o tym jego nieprzyjemne odzywki w stronę
Philipa. Człowieka, który ma prawo go eksmitować, ale choć nie
cieszy go towarzystwo tego gbura, nie wyrzuca go ze swojego domu. Od
czasu do czasu z nim rozmawia, na ogół bardzo niechętnie (tak
jakby się do tego zmuszał), wysłuchuje jego tyrad, które
sprawiają mu ból i szybko ulega, gdy Maurice po raz kolejny każe
mu zrelacjonować pewne wydarzenie z dzieciństwa, o którym Philip
tak naprawdę wolałby nie mówić. Ale spełnia prośbę Maurice'a,
opowiada o lisie bestialsko potraktowanym przez kilku rówieśników
Philipa na jego oczach, przez okrutnych chłopców, którzy nie
omieszkali również poznęcać się nad nim. Relację Philipa i
Maurice'a potraktowano bardzo pobieżnie, UWAGA SPOILER
najpewniej dlatego, żeby zmniejszyć ryzyko przedwczesnego odkrycia
przez widzów jej prawdziwej natury. Patologicznej, chorej więzi,
która połączyła ich w przeszłości, więzi, z której korzyści
czerpała tylko jedna strona, dla drugiej bowiem była i, tak
naprawdę wciąż jest, ona istnym koszmarem, źródłem największych
lęków uosabianych pod postacią potwora Possuma KONIEC SPOILERA.
Matthew Holness według mnie nie radzi sobie z opowiadaniem,
przynajmniej na razie nie potrafi tak prowadzić historii, żebym
mogła w nią wsiąknąć, zaangażować się chociaż w średnim
stopniu w prezentowane dzieje Philipa. Jego nudnawe wędrówki po
mieście, nieciekawe konwersacje z Maurice'em, przelotne kontakty z
nieznajomymi – to wszystko zajmuje bardzo dużo czasu i tak
naprawdę niewiele z tego wynika. To znaczy film nie jest tak
kompletnie o niczym, porusza w sumie bardzo poważne i zawsze
aktualne problemy, ale robi to w tak chaotyczny, przewidywalny i
nierzadko monotonny sposób, że przez większość czasu bardziej
skupiałam się na mrocznej otoczce głównego bohatera niż na nim
samym. Psychodeliczne wstawki witałam natomiast z otwartymi
ramionami – balony, czarny deszcz i oczywiście pajęczy potwór
wykonany w stylu niemieckiego kina ekspresjonistycznego i każdorazowo
wprowadzany na plan z niesamowitym wręcz wyczuciem gatunku. Jump
scenki też się tutaj pojawiają, ale Matthew Holness
zdecydowanie częściej porywa się na coś trudniejszego – stara
się zaniepokoić widza poprzez wiele mówiące sugestie obecności
tego jakże nieprzyjemnego stwora i nieśpieszne wyłanianie się z
mroku jego odrażających odnóży i/lub marionetkowego oblicza.
Gdyby dopracować fabułę, rozwinąć tę historię i poprowadzić
ją w dużo mniej rozproszony sposób, to najpewniej piałabym teraz
z zachwytu, bo takie wykonanie elementów przynależących do świata
horroru (w tym przypadku psychologicznego) ogromnie mnie ucieszyło.
Elektryzowało, wprawiało w dyskomfort graniczący z delikatnym
niepokojem, a we współczesnym kinie grozy o takie wrażenia raczej
niełatwo. Szkoda tylko, że częściej ogarniała mnie
niewyobrażalna nuda powodowana takim, a nie innym prowadzeniem
fabuły, która moim zdaniem cierpi na poważny deficyt wątków,
której przydałaby się większa różnorodność, jeśli chodzi o
konkretne wydarzenia, bo tak, mam wrażenie, że przez większość
czasu oglądałam w kółko to samo...
Szkoda,
że Matthew Holness nie wystarał się o lepszy scenariusz dla
„Possuma”, bo według mnie ta znakomita warstwa techniczna
niemalże marnuje się w takiej opowieści. Sama koncepcja, ogólny
zarys fabularny nie jest zły, kierunek, który Matthew Holness sobie
wyznaczył w mojej ocenie jest odpowiedni, ale sposób, w jaki
zmierza do celu, portret głównego bohatera i te jego zwyczajniejsze
przeżycia (te sekwencje, w których nie widzimy mniej czy bardziej
upiornych efektów specjalnych) mocno rozczarowują. Choć bardzo się
starałam nie potrafiłam w zadowalającym stopniu zaangażować się
w tę historię, nie tylko dlatego, że prawie od początku
wiedziałam jak brzmi odpowiedź na główne pytanie wypływające z
tego scenariusza (Possum to prawdziwy potwór, czy wytwór umysłu
człowieka, powstały na skutek przeżytej w przeszłości traumy?),
a nawet nie przede wszystkim dlatego. Rozproszona narracja i
powtarzanie praktycznie tych samych codziennych czynności
wykonywanych przez głównego bohatera, to czołowi winowajcy
doskwierającej mi podczas seansu „Possuma” nudy. Znużenia, z
którym dzielnie walczyłam po to, aby zarejestrować wszystkie
elementy charakterystyczne dla filmowego horroru, nasycić wzrok tym
wspaniałym, mrocznym klimatem i oczywiście bezbłędnie wykonanymi
efektami specjalnymi. Bo tak na dobrą sprawę nie dostałam niczego
innego, co choćby tylko przez chwilę z porównywalną siłą
przyciągałoby moją uwagę.
Stwór z filmu jest ewidentnym plagiatem postaci z gry Bloodborne,pająk patches.
OdpowiedzUsuń