Studenci
MIT, Nic, Jonah i Haley, zmierzają do Kalifornii. Chłopcy odwożą
tam swoją koleżankę, która planuje zostać w tym stanie rok. Od
niedawna niepełnosprawny Nic obawia się, że jego związek z Haley
nie przetrwa, że dziewczyna nie będzie w stanie żyć z człowiekiem
niezdolnym do samodzielnego chodzenia. Martwi go też ta roczna
rozłąka i niejaki Nomad, tajemniczy haker, który jakiś czas temu
włamał się do uczelnianej sieci i zniszczył kilka serwerów.
Podejrzenia spadły na Nica i Jonaha, przez co omal nie zostali
wyrzuceni z MIT. Starając się namierzyć Nomada zwrócili na siebie
jego uwagę. Od tego czasu haker z nich szydzi, popisuje się przed
nimi, zupełnie jakby stawiał przed nimi wyzwanie. Nic i Jonah
przyjmują je. Starają się namierzyć Nomada i ich wysiłki wkrótce
przynoszą pożądany skutek. Wszystko wskazuje na to, że haker
przebywa w Nevadzie. Zaprzyjaźnieni młodzi mężczyźni namierzają
jego dokładną lokalizację i postanawiają zahaczyć o to miejsce w
drodze powrotnej z Kalifornii. Haley zmusza ich jednak do zmiany
planu. Dziewczyna też chce skonfrontować się z Nomadem, więc cała
trójka udaje się do prawdopodobnego miejsca jego pobytu w drodze do
Kalifornii. Docierają do małego domku na pustkowiu, który wygląda
na opuszczony. Nic i Jonah wchodzą do środka, zostawiając Haley w
samochodzie. Zaraz potem wszyscy zostają zaatakowani przez kogoś
lub przez coś. A jakiś czas później Nic budzi się w jakimś
kompleksie, najwidoczniej będącym własnością rządu Stanów
Zjednoczonych.
Zrealizowany
za cztery miliony dolarów thriller science fiction pt. „Sygnał”
z 2014 roku, jest dziełem niezbyt doświadczonego w reżyserii
Williama Eubanka (wcześniej stworzył tylko jeden film, dramat
science fiction z 2011 roku zatytułowany „Miłość”). Reżyser
„Sygnału” brał również udział w procesie tworzenia jego
scenariusza – napisał go wspólnie z Carlyle'em Eubankiem i
Davidem Frigerio. Pierwszy pokaz filmu odbył się w styczniu 2014
roku na Sundance Film Festival. Jego twórcy zdradzili, że starali
się tutaj pokazać przede wszystkim konflikt pomiędzy logiką i
emocjami, że jest to film o dokonywaniu wyborów i o tym, co może
popychać ludzi do działania. Myślenie logiczne kontra myślenie
emocjonalne – tak można podsumować wywody jego twórców na temat
„Sygnału”. Abstrahując jednak od tych mniej czy bardziej
oczywistych treści, drugi film Williama Eubanka można spokojnie
uznać za ukłon w stronę tradycji, za dosyć nietypowe ujęcie
motywów bardzo dobrze znanych miłośnikom kina.
Długo
unikałam „Sygnału” Williama Eubanka. Z prostej przyczyny. Otóż,
chociaż określa się ten film obrazem niskobudżetowym, ja nie
miałam wątpliwości, że cztery miliony dolarów w zupełności
wystarczy do sfinansowania mnóstwa komputerowych efektów
specjalnych. A więc podejrzewałam, że będzie to tego rodzaju
podejście do filmowego science fiction, za jakim, delikatnie mówiąc,
nie przepadam. Wiele współczesnych produkcji, zwłaszcza
amerykańskich, jest wprost przeładowanych nowoczesną technologią,
plastikowymi CGI, na które naprawdę ciężko mi patrzeć. A im
większy budżet, tym większa szansa, że się na nie natknę. Te
cztery miliony dolarów to nie wszystko – zniechęcały mnie
również niektóre plakaty „Sygnału” Williama Eubanka, ponieważ
wydają się wręcz krzyczeć, że jest to właśnie takie science
fiction, do którego mam najmniej cierpliwości. Trzymałam się więc
z dala od tej pozycji, dopóki przypadkiem nie natrafiłam na nią w
telewizji. Jest noc. Skaczę po kanałach, w nadziei, że znajdę
coś, czego jeszcze nie widziałam (w telewizji? powodzenia...) i co
nie będzie bzdurną komedyjką i oto nagle odkrywam, że cuda jednak
się zdarzają. Trafiam na „Sygnał” - tak, tak, ten film,
którego świadomie przez parę lat unikałam, ale zanim sprawdzę,
co to za twór, przez jakieś kilkanaście minut wgapiam się w ekran
bez tej wiedzy. I co widzę? Klimatyczny, bardzo intensywny film
drogi, z silnie zarysowaną tajemnicą. Odczuwalnie groźną
tajemnicą, sekretem, którego najlepiej nie zgłębiać – widz nie
ma co do tego żadnych wątpliwości, ale bohaterowie filmu, jak to
zwykle w takich opowieściach bywa prą ku tej, w domyśle
straszliwej, prawdzie. A teraz sobie wyobraźcie moje zdziwienie, gdy
odkryłam, że wsiąknęłam w „Sygnał” Williama Eubanka – ten
sam, od którego przez tyle lat starałam się trzymać z daleka...
Na pierwszym planie postawiono aktora znanego mi chociażby z
„Oculus” Mike'a Flanagana, od którego dopiero w tej kreacji, w
postaci Nica, oczu oderwać nie mogłam. Brenton Thwaites, bo o nim
mowa, w niezwykle charyzmatycznym stylu wcielił się w „Sygnale”
w imponujący umysł ścisły – w matematycznego geniusza, który
od niedawna boryka się z jakąś poważną chorobą. W filmie nie
pada jej nazwa, wiemy tylko, że Nic od pewnego czasu porusza się o
kulach i musi brać pod uwagę to, że jego stan wkrótce jeszcze
bardziej się pogorszy. Jeden ze scenarzystów „Sygnału”, David
Frigerio, zdradził, że Nic zmaga się z dystrofią mięśniową,
ale gdy ograniczymy się tylko do seansu (bez szukania informacji na
temat omawianego obrazu), to będziemy mogli jedynie zgadywać, jaka
choroba dotknęła niegdysiejszego namiętnego biegacza, studenta
MIT, którego poznajemy podczas samochodowej podróży do Kalifornii.
Towarzyszą mu studiujący na tej samej uczelni, jego najlepszy
przyjaciel, istny geniusz komputerowy imieniem Jonah (dobra kreacja
Beau Knappa) oraz dziewczyna Nica, Haley (też dająca sobie radę
Olivia Cooke). Ich celem jest Kalifornia– to tam młodzi mężczyźni
zostawią kobietę, gdzie ta planuje spędzić rok. Wcześniej jednak
zdecydują się odwiedzić człowieka, który od jakiegoś czasu
utrudnia im życie. Hakera znanego im jako Nomad, tajemniczą postać,
przez którą omal nie wylecieli z uczelni. Twórcy „Sygnału”
oszczędzają nam długiego wstępu – głównych bohaterów
poznajemy, gdy są już w drodze, a o ich przejściach z niejakim
Nomadem czym prędzej dowiadujemy się z ich rozmów. Decyzja o
odwiedzeniu tego tajemniczego hakera zapada dosyć szybko, ale my
jeszcze wcześniej nabierzemy pewności, że ci jakże sympatyczni
młodzi ludzie, ta trójka zaprzyjaźnionych osób, na swoje
nieszczęście w końcu wyruszy na poszukiwanie człowieka (?), który
z jakiegoś sobie tylko znanego powodu, postanowił utrudnić im
życie. Nic wychodzi z założenia, że Nomad chce się tylko przed
nimi popisać, Haley natomiast nie wyklucza, że to jakiś
rozwydrzony dzieciak robiący sobie żarty. Ale mimo wszystko zarówno
oni, jak i Jonah wydają się nie lekceważyć go zupełnie – nie
wygląda to tak, jakby w ogóle nie brali pod uwagę tego, że ów
haker może okazać się mocnym przeciwnikiem, że spotkanie z nim
może być dla nich niebezpieczne.
„Sygnał”
można podzielić na trzy „akty”. Pierwszy to tajemniczy thriller
drogi. Film z gatunku „grupa przyjaciół wyjeżdża...” z mocno
uwypuklonym pierwiastkiem zagrożenia w postaci hakera, o którym
wiemy tylko tyle, że uwziął się na pozytywnych bohaterów tego
obrazu. Na trójkę albo tylko dwójkę (bo trudno powiedzieć, czy
Haley też prześladuje) zaprzyjaźnionych studentów MIT. Drugi
„akt” rozpoczyna się z chwilą przebudzenia się Nica w ogromnym
obiekcie, który prawdopodobnie należy do rządu Stanów
Zjednoczonych. Innymi słowy gorzej już być nie mogło, bo od dawna
już nie mam wątpliwości, że nikt, absolutnie nikt, nie dokopie ci
tak jak twój własny rząd (w znaczeniu: rząd kraju, z którego
pochodzisz, ewentualnie w którym tylko mieszkasz). W science fiction
stawianie rządu jakiegoś państwa (zaryzykuję twierdzenie, że
najczęściej dotyczy to rządu amerykańskiego i rosyjskiego) nie
jest żadnym novum. Można wręcz rzec, że to część tradycji tego
gatunku, wątek tak częsty, że miłośnicy science fiction w
momencie przebudzenia się Nica w rażącym bielą kompleksie, pewnie
poczują się jak w domu... Swojsko, ot co. Dosyć liczny personel
tego tajemniczego ośrodka nie rozstaje się ze skafandrami –
stroje te mają ich chronić przed zarazą. Jaką zarazą? Tego,
przynajmniej na razie, możemy się jedynie domyślać, a i też nie
możemy być pewni tego, że jakieś zagrożenie biologiczne
rzeczywiście zaistniało. Bo (i tutaj spotkała mnie kolejna duża
niespodzianka) w drugim „akcie” opowieść ta zaczęła zahaczać
o thriller psychologiczny. To znaczy być może, bo to drugie
wyjaśnienie, tj. jakaś kosmiczna zaraza bądź coś innego mającego
swoje korzenie poza Ziemią, też bierze się pod uwagę. Twórcy
praktycznie zmuszają odbiorcę do rozważania obu tych opcji,
właściwie nie dając mu możliwości definitywnego odrzucenia
którejś z nich. Rażąca biel, mnóstwo mniejszych i większych
pomieszczeń, labirynt korytarzy i zgraja ludzi w skafandrach
najwidoczniej przeprowadzających jakieś doświadczenia zarówno ze
zwierzętami, jak i ludźmi. Wygląda na to, że Nic jest ich
kolejnym królikiem doświadczalnym – pozostająca w śpiączce
Haley i komunikujący się z przyjacielem za pośrednictwem szybu
wentylacyjnego Jonah, być może też, ale my będziemy trwać u boku
zagubionego, przerażonego, ale i niepoddającego się Nica. Chłopaka
starającego się wyrwać z tej matni, za co z jednej strony będziemy
trzymać kciuki, ale z drugiej... A co jeśli człowiek „pod
skrzydła którego” trafił Nic (w pełni przekonujący Laurence
Fishburne), jedna z osób pracujących w tym obiekcie, mówi prawdę?
To znaczy, co jeśli główny bohater filmu został zarażony przez
coś niepochodzącego z Ziemi, padł ofiarą nieznanej ludzkości
choroby, która w krótkim czasie może doprowadzić do zagłady
naszego gatunku? Jeśli oczywiście uda mu się uciec. Atmosfera
panująca w owym ogromnym budynku wręcz przygniata –
klaustrofobia, paranoja, alienacja, tajemnica i oczywiście ogromne
zagrożenie uosabiane przez ludzi w skafandrach, domniemanego
potwora, którego nie widzimy bądź... Nica i jego przyjaciół.
Osoby być może zarażone czymś, co może zamienić ich... w coś
mającego mordercze skłonności. „Sygnał” w moich oczach zepsuł
się dopiero w ostatniej części. W trzecim „akcie”, który
owszem z jednej strony udowadnia, że wydawać by się mogło do
szczętu wyeksploatowane motywy filmowe można pokazać w inny
sposób, dobrze znanym fanom gatunku treściom nadać świeżość,
poprzez ubranie ich w dotąd niespotykaną (albo chociaż mniej
powszechną) formę. Problem jednak w tym, że dwie poprzednie partie
rozbudziły we mnie apetyt na coś … mniej banalnego? Tak, to chyba
dobre słowo. Owszem, ogólnie nie mam nic przeciwko motywom, po
które ostatecznie sięgnęli twórcy „Sygnału”, ale nie mogę
oprzeć się wrażeniu, że z tej koncepcji, zwłaszcza wziąwszy pod
uwagę schizoidalny „akt” drugi można było wycisnąć coś
więcej. Najlepiej obierając inny kierunek gatunkowy. UWAGA
SPOILER To znaczy pójść w stronę thrillera psychologicznego,
a nie thrillera science fiction KONIEC SPOILERA. Ale to
całkowicie subiektywne odczucie – po prostu wizja twórców
„Sygnału” kłóciła się z tą, którą sobie wymarzyłam
„podczas pobytu w tajemniczym obiekcie na pustyni”, nieprzyjemnie
kolidowała z moimi wyobrażeniami. Być może gdybym niczego nie
wymyślała, lepiej przyjęłabym tę wersję wydarzeń. Z całą
pewnością jednak za wyjątkiem UWAGA SPOILER nadludzkich
zdolności Nica i Jonaha: przekombinowanych, efekciarskich, wręcz
pachnących mi jakąś bajeczką dla grzecznych dzieci KONIEC
SPOILERA. Aha, i Lin Shaye, aktorka którą od lat darzę
niesłabnącą miłością, pojawia się właśnie w ostatnim akcie,
moim zdaniem stanowiąc jego największą ozdobę. Szkoda tylko, że
tak krótko mogłam cieszyć się jej obecnością, jej jak zwykle
bezbłędną grą. Tak na marginesie Lin Shaye i Olivia Cooke miały
już okazję grać razem – w horrorze „Diabelska plansza Ouija”
Stilesa White'a.
Myślę,
że przynajmniej większość „Sygnału” Williama Eubanka warto
obejrzeć, jeśli jest się wielbicielem klimatycznych thrillerów,
filmów bazujących na groźnych i zarazem mocno frapujących
tajemnicach; klaustrofobicznych, paranoicznych i w pewnym sensie
pomysłowych (forma) dreszczowców psychologicznych i obrazów
science fiction, bo do pewnego momentu „Sygnał” jest i tym, i
tym. Później według mnie robi się gorzej – w ostatnich
kilkudziesięciu minutach na moje oko ten wspaniały klimaty grozy
wyparowuje. Jest dynamicznie, efekciarsko (no dobrze, nie ma w tym
dużej przesady, ale i tak wolałabym, żeby i te dodatki sobie
darowano) i w kontekście tego, co pokazano mi wcześniej, nazbyt
pospolicie. Mimo to polecam „Sygnał” Williama Eubanka każdemu,
kto łaknie intensywnych, ponurych, przez większość czasu
konsekwentnie podsycających ciekawość, filmowych thrillerów,
które można traktować jak swoisty hołd dla gatunku science
fiction, ale i próbę zreinterpretowania go, z jednoczesnym
wykorzystaniem dobrodziejstw rodem z najlepszych thrillerów
psychologicznych, i w sumie horrorów również. Chociaż,
oczywiście, tym ostatnim „Sygnał” z pewnością nie jest.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz