Wdowiec
Phil Lodge zdobywa pracę dozorcy jednego z nowojorskich
apartamentowców. Wprowadza się do budynku wraz ze swoimi córkami,
czternastoletnią Violet i siedmioletnią Rose, które od śmierci
żony wychowuje sam. Lodge'owie zajmują ciasne, niewyremontowane,
nieumeblowane mieszkanko, które Phil stara się doprowadzić do
porządku, z wykorzystaniem przedmiotów wyrzuconych przez innych.
Najwięcej czasu zajmuje mu jednak praca: utrzymywanie porządku w
apartamentowcu. Mężczyzna szybko zaprzyjaźnia się z innym dozorcą
imieniem Julio, ale nawet nie stara się nawiązać dobrej relacji z
tutejszym konserwatorem, Ukraińcem Walterem, który często odprawia
jakieś magiczne obrzędy w kotłowni. Walter jest żywo
zainteresowany Philem i jego rodziną. Lodge z obawy, że może on
wyrządzić krzywdę jego córkom, stara się trzymać je z dala od
konserwatora. Gdy lokatorzy apartamentowca zaczynają znikać, Phil
nabiera pewności, że odpowiada za to Walter.
„The
Super” to amerykański horror/thriller wyreżyserowany przez
pochodzącego z Bawarii, Stephana Ricka, twórcę między innymi
„Dobrego sąsiada” (2011) i „Ciemnej strony księżyca”
(2015). Bardziej zachęcające może być jednak nazwisko
scenarzysty, Johna J. McLaughlina, który ma na koncie scenariusze
tak głośnych produkcji, jak „Czarny łabędź” Darrena
Aronofsky'ego (napisany wspólnie z Markiem Heymanem i Andresem
Heinzem) i „Hitchcock” Sachy Gervasiego, na podstawie książki Stephena Rebello. Ponadto pracował nad „Miasteczkiem Point
Pleasant”, jednym z nielicznych obejrzanych przeze mnie seriali.
Jest tego więcej, ale pozwolę sobie poprzestać na tych trzech
tytułach. Budżet „The Super” oszacowano na dwa miliony trzysta
tysięcy dolarów, a pierwszy jego pokaz odbył się w Hiszpanii, w
październiku 2017 roku. Do szerszego obiegu w kilku innych krajach
świata, film wszedł mniej więcej rok później.
„The
Super” to mieszanka horroru i thrillera, obraz, w którym te dwa
gatunki praktycznie nieprzerwanie się przeplatają, w sposób
miejscami mogący budzić w widzach poczucie niezdecydowania jego
twórców. Czasami wyglądało mi to bowiem tak, jakby filmowcy mieli
problem z wyborem kierunku, jakby przystawali po to, by zastanowić
się, w którą stronę najlepiej tę fabułę pchnąć. Niektórzy
odbiorcy rzeczonej produkcji oskarżają ją o bałagan i ciężko mi
się z tym zarzutem nie zgodzić. Według mnie tworzy go głównie
sposób prowadzenia tej historii. Rozproszona narracja – raptowne
przerywanie jednego wątku i wskakiwanie w kolejny, gwałtowne
przejścia ze scen mających windować napięcie emocjonalne w
sekwencje typu „żyjemy dalej, jakby nic się nie stało”. Nie
twierdzę, że nie ma dla tego uzasadnienia i że twórcy z czasem
nie podejmują wcześniej przerwanych tematów, bo tak jest, ale to
nie zmienia faktu, że dla mnie taki sposób snucia opowieści był
wielce niewygodny. A i owo uzasadnienie najlepsze nie było – wiele
z tego dużo wcześniej przewidziałam (filmowcom zauważalnie bardzo
zależało, aż za bardzo moim skromnym zdaniem, na zaskoczeniu
odbiorcy) i na domiar złego końcówka „The Super” delikatnie
mówiąc całkowicie przekonująca nie była. „Delikatnie”, bo
spotkałam się z bardziej dosadnymi opiniami, z recenzjami
głoszącymi, że to zakończenie nie ma żadnego sensu... A teraz
idźmy do początku. Do prologu, w którym widzimy kobietę
opiekującą się niepełnosprawnym mężczyzną, człowiekiem
przykutym do łóżka w ich mieszkaniu, który nagle uświadamia
sobie, że w środku jest jakiś intruz. My widzimy tylko cień –
nie wiemy, czy człowieka z krwi i kości, czy jakiegoś rodzaju
nadnaturalnej istoty, ale że to coś ma złe zamiary względem tych
dwóch postaci jest wiadome jeszcze przed umiarkowanie krwawym
finałem tego wstępu. Zaostrzone ołówki jako narzędzie zbrodni to
całkiem niezły pomysł, obiecujący kawałek dosyć pomysłowego
kina gore. Obietnica ta jednak nie zostaje dotrzymana –
trochę substancji imitującej krew jeszcze się przeleje, ale
takiego powiewu świeżości w tejże materii już nie uświadczymy.
Tak naprawdę „The Super” nawet nie pretenduje do miana filmu
gore - chce być przede wszystkim trzymającym w napięciu
thrillerem i zarazem horrorem nastrojowym, a przynajmniej takie
wrażenie odnosiłam patrząc na, moim zdaniem, rozpaczliwe starania
jego twórców. Gdy prolog dobiega końca poznajemy Phila Lodge'a (w
tej roli Patrick John Flueger, według mnie obdarzony niemałym
talentem aktorskim) i jego dwie córki: czternastoletnią Violet i
siedmioletnią Rose (dobra gra Taylor Richardson i Mattei Conforti).
Główny bohater „The Super” od śmierci żony wychowuje je sam i
choć stara się jak może, nie potrafi zapewnić im godnego bytu.
Lodge'owie mają niewiele – gdy wprowadzają się do
apartamentowca, w którym to Phil dostaje pracę dozorcy, okazuje
się, że dysponują praktycznie tylko ubraniami. Nie mają mebli,
ale mężczyzna przejmuje parę rzeczy wyrzuconych przez innych.
Mieszkanie, które dostają można spokojnie nazwać norą – jedno
mroczne, zawilgocone pomieszczenie z obdrapanymi ścianami i zimną
podłogą, na której Phil i Violet są zmuszeni spać. Mają tylko
materace, a Rose w pewnym momencie dostaje od ojca łóżko, co
bardzo wzburza jego starszą córkę. Wówczas staje się dla nas
pewne, że Phil faworyzuje swoją młodszą latorośl, ale nie
oznacza to, że na dobru Violet w ogóle mu nie zależy. Stara się
poprawić ich stosunki, ale nastolatka jest nieprzejednana. Nie chce
zbliżyć się do ojca, być może dlatego, że obwinia go o śmierć
matki, bo on sam z pewnością czuje się winny. Cała trójka bardzo
tęskni za tragicznie zmarłą kobietą, wszyscy doskonale wiedzą,
że gdyby była wśród nich ich życie wyglądałoby nieporównanie
lepiej. Phil nadal pracowałby w policji, mieliby przytulny, w pełni
umeblowany dom, ewentualnie mieszkanie, i chętnie spędzaliby razem
czas. A tak muszą gnieździć się w brudnym pomieszczeniu i mieć
nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Violet nie ma wątpliwości,
że nie będzie, ale Phil stara się być dobrej myśli, a Rose zdaje
się doceniać jego wysiłki. Siedmiolatka zdecydowanie jest bardziej
zadowolona z życia niż jej starsza siostra.
Filmów
grozy (thrillerów, horrorów) rozgrywających się w wielorodzinnych budynkach
mieszkalnych trochę już powstało - „Wstręt”, „Dziecko
Rosemary” i „Lokator” Romana Polańskiego, „Czwarte piętro”
Josha Klausnera, „Sliver” Phillipe'a Noyce'a, „Żar” Craiga
R. Baxleya, by wymienić tylko kilka. Każdy z nich w moim
osobistym rankingu przewyższa „The Super” Stephana Ricka, choć
akurat osadzenie akcji w tego rodzaju, dosyć często wykorzystywanym
w kinematografii grozy, miejscu, bardzo mnie ucieszyło. Ta radość
oczywiście nie trwała długo, bo szybko zauważyłam, że Stephan
Rick i jego ekipa nie potrafią należycie go wykorzystać. A
przynajmniej tak, żebym ja mogła czerpać z tego jakąś
przyjemność, bo wiem, że niektórych widzów udało im się
przekonać. Ja z kolei nie mogłam się zdecydować co męczy mnie
bardziej – próby wywindowania napięcia, czy przynajmniej pozornie
niegroźne urywki z życia Lodge'ów w pewnym nowojorskim
apartamentowcu. Tylko po części urządzonym na bogato, nie brakuje
w nim bowiem pomieszczeń, które aż proszą się o remont. Nie
powiem, że jawią się upiornie, bo to słowo w ogóle mi do „The
Super” nie pasuje. Chociaż nie mam żadnych wątpliwości, że
jego twórcom bardzo zależało na budzeniu w widzach niepokoju, a
może nawet lekkiej odrazy, że bardzo by się cieszyli, gdyby wielu
odbiorców tego tytułu opisywało go słowem „upiorny”. I nie
wykluczam, że takie osoby się znajdą, ale zdziwiłabym się, gdyby
ta grupa rozrosła się do imponujących rozmiarów. Poza scenką z
ołówkami właściwie tylko jeden moment zwrócił moją uwagę w
kontekście filmowego horroru – jeszcze tylko raz podniesiono
poziom adrenaliny w mojej krwi. Nie dużo. Mowa o sekwencji z
chłopcem z okaleczoną twarzą, którego Phil pewnej nocy dostrzega
w swoim mieszkaniu (powiedzmy, bo trzeba pamiętać o charakterze tej
wstawki, którego nie zdradzę, pomimo tego, że jest przewidywalny).
Nic nadzwyczajnego, ale jeśli weźmie się pod uwagę to, że przez
długi czas zagrożenie akcentowano jedynie scenkami z tajemniczym
cieniem, który to bez wątpienia odpowiadał za zniknięcia
mieszkańców, to widok okaleczonej twarzy człowieka może wydawać
się czymś na kształt rarytasu. Drobnym smaczkiem w zalewie
nijakości. Tym bardziej, że emanującym lekkim napięciem, którego
to boleśnie brakowało mi w pozostałych tego typu scenach. Starania
w tym kierunku były, nie przeczę, ale efekt tych wszystkich
samotnych wędrówek różnych postaci po korytarzach apartamentowca,
ataków tego czegoś na niektórych lokatorów i niebywale nachalnych
prób demonizowania konserwatora, Ukraińca imieniem Walter, dla mnie
był prawie żaden. W Waltera wcielił się Val Kilmer (ponoć tutaj
dubbingowany, ale nie potrafię tego z całą pewnością
stwierdzić), który ewidentnie miał budzić lęk w odbiorcach, a
przynajmniej tak to wyglądało. UWAGA SPOILER To on miał
tworzyć pozory bycia największym, najmroczniejszym nośnikiem
niebezpieczeństwa i może tak bym go odbierała, gdyby Stephan Rick
i jego ekipa bardziej przyłożyli się do budowania klimatu grozy,
gdyby mniej było w tym plastiku, a więcej brudu, ciemności i
przede wszystkim różnych odcieni szarości. I przede wszystkim
gdyby wykazano się większą dbałością o tak zwany element
zaskoczenia. Bo naprawdę rozszyfrowanie przynajmniej prawie
wszystkich niespodzianek przygotowanych przez twórców „The Super”
nie jest żadną sztuką. Z wyjątkiem nie do końca dla mnie
zrozumiałej rezygnacji dwóch postaci do wyrwania się spod jarzma
złego ducha KONIEC SPOILERA.
Współscenarzysta
„Czarnego łabędzia” i scenarzysta „Hitchcocka” nielicho
mnie tutaj zaskoczył. Nigdy bym nie podejrzewała, że wymyśli on
historię, przez którą ledwo uda mi się przebrnąć, że stworzy
on tak toporną, przewidywalną opowiastkę, pełną tradycyjnych
rozwiązań, których przynajmniej dla mnie nie był w stanie
należycie poprowadzić. Samo wykorzystanie dosyć znanych w kinie
grozy motywów w mojej ocenie złym pomysłem nie było, nie mam
bowiem nic przeciwko konwencjonalnym chwytom, ale tylko jeśli nie
przedstawia się ich w tak beznamiętny sposób. Bo choć bardzo się
starałam, nie potrafiłam wczuć się w tę historię, przez
zdecydowaną większość seansu niemiłosiernie się nudziłam i
wciąż zadaję sobie pytanie: po co? Dlaczego nie przerwałam tych
mąk, dlaczego uparłam się, by obejrzeć to do końca? Może by
sprawdzić, czy mam rację, czy rozszyfrowałam zamysł twórców
„The Super”, a może po prostu gdzieś w najgłębszych
zakamarkach świadomości tliła się we mnie nadzieja, że potem
będzie lepiej, że film ten z czasem zacznie dostarczać mi jakichś
pożądanych wrażeń? Choćby tylko słabiutkich... Cóż, bez
względu na to, co trzymało mnie przed ekranem jedno jest pewne: nie
uważam wyboru tej pozycji za fortunny, a wręcz żałuję, że po
nią sięgnęłam. Ale to ja – swoich sympatyków „The Super”
ma, a i nie mam wątpliwości, że będzie ich więcej. Dużo więcej
najprawdopodobniej nie, ale z pewnością jest to tego rodzaju
hybryda horroru i thrillera, którą da się lubić. Mnie to nie
dotyczy, ale wskazują na to niektóre recenzje „The Super”
zamieszczone w Sieci, więc... decydujcie. Może Wasz wybór będzie
lepszy od mojego, może Wasze wymagania „The Super” spełni albo
po prostu zrezygnujecie z seansu tego obrazu. Tak czy tak będziecie
mieć lepiej ode mnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz