Młoda kobieta, Sheila, poszukuje swojej zaginionej siostry, Diany. Od nowojorskiej
policji dowiaduje się, że jej zniknięcie ma związek z sektą, której przewodniczy
niejaki Jonas, który ma też związek z otruciem jadem kobry kilku mieszkańców
miasta. Policja jest przekonana, że Diana dołączyła do wyznawców Jonasa, co
sugeruje taśma z ich obrzędami, którą udało im się pozyskać. Sheila kontaktuje
się z weteranem wojny wietnamskiej, Markiem, który rozpoznaje na zdjęciach z ostatniego
miejsca pobytu sekty Jonasa małą wioskę w Nowej Gwinei. Kobieta przekonuje go,
aby pomógł mu odnaleźć Dianę. Jednakże w wiosce dowiadują się, że wyznawcy
Jonasa zadomowili się w dżungli. Wyruszając w tę niebezpieczną podróż Mark i
Sheila nawet nie podejrzewają, że przyjdzie im walczyć nie tylko z
charyzmatycznym sadystą, Jonasem, ale również z zamieszkującym okolicę jego
obozu społeczeństwem kanibali.
W okresie zbliżonym do boomu slasherów
w Stanach Zjednoczonych we Włoszech kwitło tak zwane kino kanibalistyczne.
Jedni mieli swoich zamaskowanych morderców wykańczających grupki młodych ludzi,
a inni antropofagiczne plemiona, zamieszkujące lasy tropikalne. Włoskim twórcom
kina grozy wystarczyło jedynie pięć lat wzmożonego skupienia na tym nurcie (1977-1981),
aby na stałe wpisać się do historii szeroko pojętego horroru. Jednym z najpopularniejszych
animatorów kina kanibalistycznego był Umberto Lenzi, który w 1981 roku zasłynął
swoim „Cannibal Ferox”, zainspirowanym „Cannibal Holocaust” Ruggero Deodato,
który z kolei, jako jedyny reprezentant tego podgatunku nadal cieszy się
niesłabnącym zainteresowaniem masowych odbiorców. Rok przed nakręceniem swojego
najbardziej kontrowersyjnego obrazu Lenzi poruszył tematykę kanibali w „Zjedzonych
żywcem”, które notabene również kopiowały z innych tego typu filmów – głównie w
scenach gore, bo w porównaniu do
innych produkcji o antropofagach fabuła produkcji Lenzi’ego może pochwalić się
sporą dozą oryginalności.
Przypadkowi odbiorcy, spoza kręgu fanatycznych wielbicieli szeroko pojętej
grozy, błędnie zakładają, że swoją ciekawość włoskim kinem kanibalistycznych najlepiej
zaspokoić seansem „Cannibal Holocaust”. Nie ma w tym ich winy, bo jakby na to
nie patrzeć owiana złą sławą, kontrowersyjna produkcja Deodato obiła się o uszy
chyba każdemu (sama zaczynałam swoją podróż przez włoskie kino o ludożercach od
tego obrazu), aczkolwiek odbiorcy o słabszych żołądkach, którzy koniecznie chcą
rozpocząć swoją przygodę z tym nurtem horroru lepiej by zrobili, gdyby najpierw
sięgnęli po „Zjedzonych żywcem”. W porównaniu do wspomnianego dzieła Deodato,
czy późniejszego filmu Umberto Lenzi’ego, pt. „Cannibal Ferox” niniejsza
produkcja wypada dosyć delikatnie (na tyle, na ile można mówić o delikatności w
kontekście filmu o ludożercach). Zaczyna się dosyć oryginalnie, od zabójstw
kilku mieszkańców Nowego Jorku, z wykorzystaniem jadu kobry. Następnie
poznajemy Sheilę, która usilnie poszukuje swojej zaginionej siostry, Diany.
Śledztwo prowadzi ją do weterana wojennego, Marka, który za sporą opłatą zgadza
się wyruszyć z nią do Nowej Gwinei. Czyli mamy zbieżność fabularną z „Górą boga
kanibali”, z tym, że tam główna bohaterka udała się do tego samego lasu
deszczowego śladami swojego męża. Kiedy nasi dzielni podróżnicy dostają się do
wioski, w której ostatni raz widziano Dianę twórcy przechodzą do bardziej
zdecydowanych scen, na razie skupiając się na zabójstwach zwierząt. Najpierw
widzimy dosyć długą, okrutną sekwencję patroszenia aligatora, a kiedy Sheila i
Mark (świetny duet Janet Agren i Roberta Kermana) w towarzystwie dwóch mężczyzn
opuszczają wioskę, podczas przeprawy przez rzekę ich oczom ukazują się pierwsze
przebłyski bezlitosnej natury. Skopiowana z „Zapomnianego świata kanibali” i „Góry boga kanibali” długa sekwencja duszenia małpki przez węża pomimo tej
powtarzalności i tak mocno mnie przygnębiła, a chyba głównie o wzbudzenie
takowych emocji w odbiorcach realizatorom scen z udziałem fauny chodziło. Zaraz
po tym wstrząsającym ujęciu aligator atakuje naszych bohaterów, zabijając
jednego z towarzyszy Sheili i Marka i niszcząc ich łódkę. Drugi ich przygodny
kompan ucieka, a oni zostają sami w nieprzyjaznej dżungli. Z takich scen ze
zwierzętami na uwagę zasługuje również późniejsza „zabawa” wyznawców Jonasa,
którzy urządzają sobie walki bezbronnych żyjątek uwiązanych na sznurkach.
We włoskim kinie kanibalistycznym zawsze fascynowała mnie łatwość w
stwarzaniu klimatu wyalienowania i zaszczucia na nieprzyjaznym terenie w pełnym
słońcu. Tak też jest i tutaj, bowiem wszystkie ważniejsze wydarzenia mają
miejsce za dnia, w zapierającej dech w piersi, malowniczej, ale też pełnej
różnego rodzaju zagrożeń scenerii. Zapewne do stworzenia tej osobliwej
atmosfery mocno przyczyniła się przybrudzona z perspektywy czasu taśma, ale
Lenzi zdecydował się również na ryzykowny zabieg skontrastowania obrazu ze
ścieżką dźwiękową. Skoczne tony muzyczne powinny rozładowywać atmosferę, ale paradoksalnie
mocno ją potęgują. Za to pewnych akcentów komediowych dostarczają sylwetki
głównych bohaterów, ciągle przekomarzających się Marka i Sheili. Niezmiernie
bawiło mnie również zdecydowane traktowanie przez mężczyznę często panikującej kobiety
– z czasem, ilekroć oczom mężczyzny ukazywał się jakiś makabryczny widok
profilaktycznie zadawał jej cios w twarz, aby swoim krzykiem nie sprowadziła na
nich niebezpieczeństwa. Takie pierwsze oznaki obecności plemienia kanibali
widoczne są zaraz po pierwszej spędzonej przez naszych bohaterów nocy w
dżungli, kiedy to w chaszczach odnajdują wypatroszone, rozczłonkowane zwłoki
swojego towarzysza. Kolor krwi, podobnie, jak w pozostałych partiach seansu
jest zbyt jaskrawy, co niestety znacznie łagodzi element szoku. Ale za to po dotarciu
naszych protagonistów do obozu Jonasa i jego wyznawców scenariusz może pochwalić
się sporą dozą oryginalności. Obserwując sadystyczne, perwersyjne skłonności
guru sekty (cóż za demoniczna kreacja Ivana Rassimowa), aż żałowałam, że to
film o kanibalach, bo wolałabym, żeby twórcy nie odciągali mojej uwagi od chorych
poczynań Jonasa. Charyzmatyczny mężczyzna, posiłkując się narkotykiem, zniewala
swoją trzódkę. Jako bezwolne marionetki kobiety są gotowe na wszystko, nawet
przyjęcie chłosty i oddawanie się kilku mężczyznom na oczach wszystkich, co
ewidentnie podnieca ich przywódcę. Chociaż scen erotycznych jest dosyć sporo
Lenzi nie skupia się na obrazowaniu ich najdrobniejszych szczegółów, wtłacza je
raczej po to, aby podkreślić preferencje Jonasa. Pierwowzorem jego postaci był amerykański
kaznodzieja, Jim Jones, więc jeśli ktoś zna jego niechlubną historię powinien
domyślić się, jak skończą wyznawcy Jonasa.
Chociaż sporą część fabuły poświęcono egzystencji sekty Jonasa w
tropikalnej głuszy „Zjedzeni żywcem” to też horror o kanibalach. Ludożercy
zamieszkują okolicę obozu wyznawców sadystycznego guru, czekając tylko aż jakaś
„zbłąkana owieczka” będzie miała dość zniewolenia i opuści strzeżoną przez oddanych
Jonasowi mężczyzn kolonię. Jak można się tego spodziewać zbuntuje się Mark, który
zabierze z sobą Sheilę, jej siostrę i inną młodą członkinię sekty, tym samym
zapewniając widzom mocną końcówkę. Chociaż wcześniej też mieliśmy okazję ujrzeć
kilka ujęć z konsumpcji ludzkiego ciała (zjadanie kończyn rozczłonkowanego
człowieka) i tortur (kastracja, skopiowana z „Góry boga kanibali”) dopiero
ostatnie minuty projekcji postawią na daleko idącą dosłowność w epatowaniu
makabrą. UWAGA SPOILERY Kiedy uciekinierzy
dostają się najpierw w ręce wyznawców Jonasa następuje brutalna scena gwałtu,
po której „na scenie” pojawia się grupa kanibali. Szybko zabijają gwałcicieli,
przystępując do tytułowej konsumpcji ich ciał za życia. Chociaż w tym jakże
makabrycznym momencie Lenzi nie kopiował niczego z innych filmów, dzięki czemu obcinanie
Dianie piersi (co zadziwiające to nie pozbawia jej przytomności) ma większą
siłę rażenia. Szczególnie zniesmacza przeżuwanie tej części ciała przez dwóch
ludożerców, bo operator bardzo mocno skupił się na ich rozdrabniających mięso
zębach. Na uwagę zasługuje też okrutne potraktowanie drugiej kobiety –
oskórowanej na żywca KONIEC SPOILERÓW.
W tych końcowych partiach filmu bardzo cieszyło mnie okresowe skupianie się
operatorów na Marku i Sheili, a bo ich jak zwykle zabawne relacje odrobinę rozładowywały
atmosferę. Najpierw mężczyzna goni za uciekającą do Jonasa kobietą (która pod wpływem
narkotyku zaczęła zachowywać się jak zwyczajna wariatka), a kiedy już do niej
dociera i wracają do reszty Mark widząc, co zaszło, profilaktycznie uderza
Sheilę w twarz, aby przypadkiem jak to wcześniej miała w zwyczaju nie zaczęła
krzyczeć. Naprawdę bardzo zabawna i o dziwo pasująca do tych makabrycznych ujęć
wstawka.
Choć „Zjedzeni żywcem” często kopiują z innych powstałych wcześniej
horrorów o kanibalach (co może nieco zirytować wielbicieli tego nurtu) to
myślę, że film Umberto Lenzi’ego fabularnie wyróżnia się na tle innych tego
typu obrazów. Szczególnie inspiracją masakrą w Jonestown w Gujanie, ale też relacjami
pomiędzy głównymi bohaterami. Ja tam bawiłam się przednio, pomimo oszczędnego
(aż do zakończenia) epatowania makabrą.
Po ostatnim zdaniu, które napisałaś, przychodzi mi do głowy pytanko: czy pamiętasz, ile miałaś dokładnie lat, kiedy po raz pierwszy obejrzałaś jakąś "mocną" rzecz pokroju "cannibal movies", gore albo snuff? :)
OdpowiedzUsuńPóźno. O ile dobrze pamiętam to chyba dopiero w szkole średniej. Wcześniej z tych krwawych horrorów ograniczałam się tylko do slasherów, zombie movies, survivali i multipleksowych torture porn. Długo zbierałam się na odwagę, żeby zaryzykować seans czegoś mocniejszego;)
UsuńCzemu na wszystkich okładkach musi być naga kobieta? To znaczy wiem, że w ubraniu się nikogo nie patroszy, ale mnie to bardziej pornos sugeruje...
OdpowiedzUsuńgdzie to można obejrzeć ?
OdpowiedzUsuń