niedziela, 30 kwietnia 2023

Robert McCammon „Słuchacz”

 
Recenzja przedpremierowa

Rok 1934. Diabeł z anielską twarzą, człowiek posługujący się między innymi nazwiskiem John Partlow, przemierza Stany Zjednoczone w poszukiwaniu łatwego zarobku. Wymuszony awarią samochodu przystanek w małym miasteczku jest dla niego początkiem nowej znajomości, która wkrótce przynosi obietnicę znacznego polepszenia jego statusu materialnego. Kobieta ostatnio przedstawiająca się jako Ginger LaFrance opracowała bowiem wielce ryzykowny, ale potencjalnie nadzwyczaj dochodowy plan, którego nie jest w stanie zrealizować w pojedynkę. Potrzebuje wspólnika, a John Partlow alias Bielutki wydaje jej się odpowiednią osobą do tej roli. Swój wielki skok na kasę zamierzają przeprowadzić w Nowym Orleanie w stanie Luizjana, gdzie mieszka upatrzona przez nich majętna rodzina Ludenmere'ów. Tymczasem dwudziestoletni czarnoskóry tragarz na dworcu kolejowym Union w Nowym Orleanie, mieszkający z rozczulającą się nad sobą matką, Curtis Waterford Mayhew, korzystając ze swoich niezwykłych umiejętności, w wolnych chwilach pomaga ludziom łagodzić wszelkiego rodzaju poważne spory i drobniejsze nieporozumienia. A już niebawem przyjdzie mu zmierzyć się z największym wyzwaniem w swojej „karierze” słuchacza: z bezwzględnymi porywaczami dzieci.

Okładka książki. „Słuchacz”, Vesper 2023

Robert McCammon, autor między innymi „Magicznych lat”, „Łabędziego śpiewu” i powieściowego cyklu z Matthew Corbettem, amerykański powieściopisarz, który największe triumfy święcił w trzech ostatnich dekadach XX wieku, w 2018 roku wypuścił niedługą, jak na swoje możliwości, powieść wyraźnie inspirowaną historią Bonnie Parker i Clyde'a Barrowa. Nadał jej tytuł „The Listener” (pol. „Słuchacz”), a akcję osadził parę miesięcy po definitywnym zakończeniu przestępczej działalności Gangu Barrowa, kiedy Wielki Kryzys - oficjalnie zakończony w poprzednim roku - wciąż mocno dawał się we znaki dużej części amerykańskiego społeczeństwa. McCammon nie ukrywał, że największym wyzwaniem było dla niego odwzorowanie tamtej epoki, że praca nad „Słuchaczem” w głównej mierze sprowadzała się do uważnego „przepisywania historii”. Nie wyłączając ówczesnego dialektu, w tym słów, które mogły ściągnąć na niego gniew co poniektórych odbiorców niniejszej opowieści. McCammon liczył się z tą przykrą ewentualnością, ale z drugiej strony miał świadomość, że łagodzenie języka białych w stosunku do czarnych obywateli ówczesnych Stanów Zjednoczonych, byłoby czymś w rodzaju zakłamywania historii, a tego na pewno nie chciał robić.

Rok 2023 to rok między innymi wprowadzenia na polski rynek „Słuchacza” Roberta McCammona, powieści historycznej (jego kolega po piórze Robert Silverberg mógłby nazwać to fantastyką historyczną), która wcale nie ukrywa swoich związków z autentycznym utrapieniem i zarazem przednią atrakcją Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej z pierwszej połowy lat 30. XX wieku. Premierową polskojęzyczną edycję – w porządnym tłumaczeniu Adama Roberta Winnickiego i twardej oprawie pokolorowanej przez Macieja Kamudę, też autora dwóch czarno-białych ilustracji „na starcie i mecie” tego nieprzepastnego tomu (niespełna trzysta siedemdziesiąt stron) – przygotowało wydawnictwo Vesper, które w swoich tegorocznych planach uwzględnia wznowienie „Łabędziego śpiewu” oraz prezentację jeszcze dwóch dzieł McCammona: powieści grozy „Usher's Passing” (pol. „Dziedzictwo Usherów”) i „The Queen of Bedlam”, kontynuacji „Zewu nocnego ptaka” (część druga powieściowej serii z Matthew Corbettem). A tymczasem... Dawno temu w Ameryce skrzyżowały się drogi typów spod ciemniej gwiazdy, ludzi utrzymujących się na powierzchni kosztem innych umęczonych dusz. Powiedzmy, że on nazywa się John Partlow, a ona Ginger LaFrance – tak, tak, to niewątpliwie nie są ich prawdziwe tożsamości, ale udawajmy, że tak jest. Jego poznajemy jako samotnego czarnego jeźdźca, niewydarzonego komiwojażera, oferującego specjalne wydania Pisma Świętego starannie wyselekcjonowanym biedakom w żałobie. Nie dajmy się zwieść jego anielskiej twarzy, to wszak tylko wielce przydatna maska, pod którą kryje się czysta wściekłość. Przekonamy się o tym już na początku tej powieściowej drogi, w pewnej stodole, w której rzekomy anioł pokaże najprawdziwsze diabelskie rogi. A niedługo potem pozna szaloną Ginger. W jakiejś „dziurze zabitej dechami”, w depresyjnej mieścinie, która może „zapisze się w historii”, jako miejsce spotkania niegodnych następców Bonnie Parker i Clyde'a Barrowa. Samozwańczych następców, bo tak naprawdę więcej wspólnego zdają się mieć z porywaczem i zabójcą dzieciątka Lindberghów. Tak czy inaczej, w świecie przedstawionym w „Słuchaczu” ze świecą szukać osób, które nie słyszały o Gangu Barrowa i tragedii majętnego rodu Lindberghów - a to tylko najjaskrawsze przykłady autentycznych historii, które Robert McCammon wplótł w wymyśloną przez siebie opowieść, co naturalnie wzmacnia tło historyczne. Energicznie i efektywnie pracuje na wizerunek epoki, w której podobno przyszło żyć Curtisowi Waterfordowi Mayhew, czarnoskóremu młodzieńcowi, który wydawał mi się swoistym skrzyżowaniem empatycznego Johna Coffeya z „Zielonej mili” Stephena Kinga i Danny'ego Torrance'a z „Lśnienia” i „Doktora Sen” tego samego autora. Dwudziestoletni kawaler, którego niekłamaną dumą napawa jego praca na dworcu kolejowym Union w Nowym Orleanie w stanie Luizjana, gdzie od czasu zagadkowego odejścia ojca, mieszka tylko z matką, którą troskliwie się opiekuje, w przekonaniu, że kobieta wcale nie potrzebuje tak dużego wsparcia od swojego jedynego syna. Hipochondryczka? Wbrew jej skargom fizycznie najprawdopodobniej zupełnie nic jej nie dolega – to najpewniej problem natury psychicznej, mentalna pułapka, do której wpędziło ją odejście ukochanego męża i zarazem ojca Curtisa. Cudownego dziecka, czy jak kto woli dziecka przeklętego przez obdarzoną iście osobliwym poczuciem humoru Opatrzność. W sumie tytułowy bohater zdążył już pogodzić się ze swoimi telepatycznymi umiejętnościami. Zwłaszcza, że jego niezwykłe talenty wnoszą trochę światła w życie innych. Curtisa nic tak nie uszczęśliwia jak pomaganie bliźnim, a już jakiś czas temu odkrył, że „nadnaturalne radyjko” jest doskonałym narzędziem do godzenia ludzi. Nieważne czy białych, czy czarnych, bo młody Mayhew, nie pielęgnuje w sobie urazy do Rasy Panów. Poniżany praktycznie każdego dnia przez aroganckich przedstawicieli uprzywilejowanego plemienia białoskórych, ale całkowicie wolny od nienawiści, tego szalenie niszczycielskiego demona najpewniej na trwałe wpisanego w historię ludzkości.

Okładka książki. „The Listener”, Cemetery Dance Publications 2018

Słuchacz” Roberta McCammona to opowieść o ogromnym rozwarstwieniu ekonomicznym - i społecznym - o skrajnym ubóstwie i krzykliwym dobrobycie. Opowieść o dwóch „zwaśnionych rodach”, tj. o dwóch światach... A właściwie trzech, bo rzeczywistość białych klepaczy biedy różni się od rzeczywistości tak zwanych kolorowych ciułaczy. Curtis Mayhew może uchodzić za prawdziwie egzotycznego ptaka w tym niestety niezupełnie fikcyjnym światku. W amerykańskim społeczeństwie trwają co najmniej dwie ciche wojny domowe, a on jest jakby poza tym wszystkim. Nie tyle kompletny ignorant, biedny ślepiec, ile człowiek świadomie odcinający się od igrzysk nienawiści. „Skórny daltonista”, któremu solą w oku bynajmniej nie są też nieprzebrane bogactwa mniejszości. Nie zazdrości, nie pożąda, nie unosi się pychą ani gniewem. Wysłucha, doradzi, a w razie potrzeby przeprowadzi większą „akcję ratunkową”. Modelowy społecznik, którego domeną jest naprawianie stosunków międzyludzkich, zakopywanie rowów między dwunożnymi stworzeniami miłosiernego Boga. Curtis jest człowiekiem głęboko wierzącym, który przypuszczalnie w odróżnieniu od swojej matki nie pozwolił, by ich niemała tragedia rodzinna osłabiła jego uczucia do Stwórcy. To, co najwyraźniej powoli zabija jego matkę, jego mogło zainspirować do bardziej wytężonego działania na rzecz bliźnich. W pierwszej partii „Słuchacza” poznajemy białych ludzi z czarnymi duszami, a w drugiej autor przedstawia nam czarnego człowieka z duszą olśniewająco białą. John Partlow i Ginger LaFrance to zepsute do szpiku kości (może z małym znakiem zapytania przy Partlowie) jednostki, bądź co bądź, budzące większe zaufanie przynajmniej u pełnoprawnych obywateli ówczesnych Stanów Zjednoczonych, mające zdecydowanie większą swobodę działania od naszego dobrotliwego słuchacza. Diabły i anioł, przygnębiająco myleni przez samozwańczych rasowych pomazańców. Na przykład przez Jacka Ludenmere'a? Gdyby Robert McCammon myślał stereotypowo, to niewątpliwie zrobiłby z tego zamożnego biznesmena kolejny czarny charakter. A przynajmniej poważną przeszkodę w pasjonującej misji Curtisa. W raptownym zderzeniu ze świeżo upieczonymi porywaczami dzieci. Drobni przestępcy, których najwyraźniej skusiła perspektywa potężniejszego zastrzyku gotówki. Połasili się na może nie najłatwiejszy, ale z całą pewnością największy jednorazowy zarobek w swoich dotychczasowych żywotach. Podłych żywotach, bo to podłe czasy są. Każdy przędzie jak umie, a jak nie umie, to umiera. Prosta sprawa. Taka jest brutalna rzeczywistość... Johna Partlowa, człowieka, którego Ginger LaFrance z łatwością owija sobie wokół małego palca. Femme fatale, jak się patrzy. Diaboliczna kusicielka, wytrawna manipulantka, której zabijanie przychodzi równie łatwo, co oskubywanie z paru dolców naiwnych prowincjuszy. Na kartach „Słuchacza” McCammon w pewnym sensie doprowadza do poważnej kolizji trzech plastycznie odmalowanych, barwnych światów (nawiasem mówiąc w tej zróżnicowanej populacji ludzkiej dostrzegłam „księżycowe małżeństwo”, które mogło być oczkiem puszczonym do czytelników „Magicznych lat”). Karambolu, ale i nie tak znowu oczywistej komitywy. Opowieść o niezwykłej przyjaźni, rasowym kryminałem solidnie podszyta. Trzymająca w napięciu nadnaturalnie zabarwiona historia pewnego porwania i kontrofensywy szlachetnego rycerza o gołębim sercu. Fantazyjnie inkrustowany kociołek, w którym aż kipi od emocji. Słodko-kwaśna opowieść z terytorium realizmu magicznego. Przeraźliwie zimna i zarazem przyjemnie ciepła (powieść o właściwościach rozgrzewająco-chłodzących), rujnująca, ale i budująca, genialna w swojej prostocie, poruszająca „legenda” o superbohaterze w kostiumie kolejowego tragarza. O poszanowaniu bliźnich, o męstwie nieszukającym poklasku i imponującym samozaparciu, ale też o rozpaczy, ogólnej beznadziei, straszliwej desperacji, degrengoladzie, najpospolitszym egoizmie i przeklętej spirali nienawiści.

Słuchacz” Roberta McCammona wygląda mi na takiego, który wychodzi naprzeciw oczekiwaniom różnych grup czytelniczych. Nie dzieli, ale rządzi. Przejmuje stery nad okrętem wyobraźni, wciąga w swoje soczyste intrygi. Czaruje lżejszymi i mocniejszymi brzmieniami. Adoruje zarówno zwolenników dzieł historycznych, jak entuzjastów powieści kryminalnych, fantastycznych i społeczno-obyczajowych. Czego fani niewymienionych gatunków nie powinni traktować jako przestrogi przed tą publikacją, jakiejś okropnej sugestii, by rzecz sobie odpuścić. Nie, nie róbcie tego, a przynajmniej przemyślcie to raz jeszcze. Zróbcie to nie tyle dla mnie, ile dla siebie, bo coś mi mówi, że i w „Waszych gatunkowych obozach” znajdą się silne reprezentacje zadowolonych z tej literackiej wyprawy.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz