czwartek, 6 października 2022

Robert McCammon „Magiczne lata”

 

Lata 60. XX wieku. Dwunastoletni Cory Mackenson mieszka w małym miasteczku Zephyr w stanie Alabama, którym wstrząsa potworna zbrodnia. Pewnego wiosennego poranka na oczach chłopca i jego ojca do tutejszego jeziora stacza się samochód. Tato Cory'ego bez namysłu rzuca się na ratunek kierowcy, ale w zalewanym wodą pojeździe znajduje okrutnie okaleczone zwłoki mężczyzny. Tymczasem stojący na brzegu Cory zauważa tajemniczą postać spokojnie przyglądającą się całemu zajściu. Postać, która pozostawi po sobie zielone piórko, jedyny trop w rękach małego detektywa, próbującego rozwikłać przypuszczalnie największą kryminalną tajemnicę w dziejach Zephyr. Wrodzona ciekawość to jedno, ale Cory na względzie ma przede wszystkim dobro swojego ojca, prześladowanego na jawie i we śnie przez trupa z Jeziora Saksońskiego. Ale chłopiec nie może poświęcać tej sprawie całego wolnego czasu, bo w tej czarownej krainie przygoda pogania przygodę. I nieubłaganie skraca się dystans między światem dzieci a światem dorosłych.

Opus magnum Roberta Ricka McCammona, kojarzonego głównie z literaturą grozy amerykańskiego bestsellerowego powieściopisarza, autora między innymi „Zewu nocnego ptaka”, „Godziny wilka”, „Stingera”, „Łabędziego śpiewu” i „Słuchacza”, który w Polsce ma zawitać w roku 2023, korzystając z zaproszenia wydawnictwa Vesper. „Magiczne lata” (aka „Chłopięce lata”, oryg. „Boy's Life”) to nostalgiczna opowieść o przemijalności, tęskne spojrzenie wstecz, piękne wspomnienie przeszłości na drodze ku przyszłości. Idź do przodu, ale postaraj się zachować w sobie jakąś cząstkę magii dzieciństwa. Noś w sobie uczucia z tego najczarowniejszego z okresów, trzymaj się mocno Wyobraźni, pielęgnuj najcenniejsze wspomnienia, nie pozwól, by na starych fotografiach zalegał kurz, troszcz się o nie, traktuj jak unikatowe skarby, wchodząc w jutro. „Faktograficzna powieść” (właściwie bardzo swobodna autobiografia pod fikcyjną pierzyną), która swoją światową premierę miała w roku 1991, a w kolejnym została uhonorowana World Fantasy Award i sprzedano już prawa do jej sfilmowania. W Polsce po raz pierwszy pokazała się w 1996 roku pod szyldem wydawnictwa EM jako „Chłopięce lata”. W roku 2012 Papierowy Księżyc wypuścił edycję pod nazwą „Magiczne lata”, a dekadę później pod tym samym tytułem objawiło się boskie wydanie wydawnictwa Vesper – cegiełka w twardym opakowaniu zaprojektowanym przez czysty talent, Macieja Kamudę i w mistrzowskim tłumaczeniu Marii Grabskiej-Ryńskiej. Niedrobne bonusy: posłowie od autora napisane w 2008 roku i posłowie od Roberta Ziębińskiego.

Cztery pory roku w fikcyjnym amerykańskim miasteczku Zephyr i powrót po latach. Głównym bohaterem i zarazem narratorem swoich „Magicznych lat” Robert McCammon uczynił Cory'ego Mackensona, powieściopisarza, który przedstawia swoją autentyczną historię. Kiedy miałem, kiedy miałem dwanaście lat. Właściwie wszystko zaczęło się parę miesięcy przed jego dwunastymi urodzinami. Gdy świat budził się z zimowego snu. Matka Natura pozbywała się już białego płaszczyka, pod którym niecierpliwie czekała oszałamiająca feeria soczystych barw. Wiosna, wytęskniona wiosna w sennej mieścinie gdzieś w Alabamie. Mamy lata 60. XX wieku. I makabryczny poranek chłopców Mackenson. Ojca i syna, Toma i Cory'ego którzy wstali o nieludzkiej porze, by dostarczyć zamówione napoje klientom tutejszej mleczarni, gdzie od niepamiętnych czasów pracuje kochany tatko głównego bohatera książki. Dzień, jakich wiele... do bliskiego spotkania z zimnym trupem. Zatopiony w Jeziorze Saksońskim przez niezidentyfikowanego osobnika. Torturowany, zamordowany i bezceremonialnie wrzucony do zbiornika, który zazdrośnie strzeże swoich zdobyczy. Głęboka bestia, którą w najbliższych miesiącach Tom Mackenson będzie często odwiedzał. Niestary człowiek i jezioro. Dobry człowiek i jego upiór. Ofiara, która najdonośniej przemawia do niego w koszmarnych snach. Dręczy, męczy, poniewiera. Zżera od środka wspólnika Cory'ego, tym samym dokładając zmartwień jego wiecznie zatroskanej matce, Rebecce. Mackensonowie nie mają wiele, ale do tego feralnego poranka z trupem w samochodzie żyło im się całkiem wygodnie w jednym z ostatnich bastionów bezpieczeństwa w Stanach Zjednoczonych. Myśleli, że zło nie dotrze do Zephyr. Żyli w różowej bańce, dostojnie unoszącej się nad morzem szaleństwa. Tak zwany postęp dotarł do większych miejscowości, gdzie urządziły się wszystkie typy spod najciemniejszych gwiazd. Oczywiście, wszyscy wiedzą, że w ich miasteczku działa szajka bimbrowników. Wiedzą też o prostytutkach mieszkających w jednym z domów, bodaj najczęściej odwiedzanym przez chłopców z bazy wojskowej leżącej na obrzeżach miasteczka. Ale żeby zimnokrwisty zabójca? Tutaj, w Zephyr? Takie coś może roztrzaskać psychikę niejednego lokatora cieplutkiej bańki. Robert McCammon pokazuje to na przykładzie Toma Mackensona, kochającego męża i ojca, którego wiara w bliźniego zawisła na włosku. Biedak uderzył głową w odrażający mur, z istnienia którego wprawdzie zdawał sobie sprawę, ale nigdy do głowy mu nie przyszło, by rozglądać się za nim w Zephyr. „Magiczne lata” to coś w rodzaju pożegnalnej pieśni dla sielskich małych miasteczek stopniowo wchłoniętych przez tak zwany postęp. Dla tego, co było i najpewniej już nie wróci. Symbolem tych fundamentalnych zmian są butelki z mlekiem. „Wspaniały” wynalazek ludzkości, zwany plastikiem, zrzucił z tronu bardziej wymagającego króla, czyli szkło. Wypij i wyrzuć – takie to proste! I po co wędrować od sklepiku do sklepiku, skoro można mieć wszystko w jednym miejscu? Prawdziwe świątynie konsumpcjonizmu: supermarkety. Molochy bez opamiętania połykające swoich braci mniejszych; niczym Stary Mojżesz, legendarny stwór podobno żerujący w Zephyr, jedzą i rosną. Cory Mackenson jest w bardziej komfortowej sytuacji od swoich rodziców. Właściwie dotyczy to wszystkich dzieci i wszystkich dorosłych z tego przecudnego świata przedstawionego. Przepaść pokoleniowa. Zakorzenianie się w innych glebach. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, ale tak naprawdę zmieniło się wszystko. Nie ma sensu się opierać i tak przegrasz. Poza tym, skąd przekonanie, że to, co nowe musi być gorsze? McCammon w każdym razie nie potępia w czambuł zmian zachodzących w amerykańskim społeczeństwie w drugiej połowie XX wieku. To dobrze, że Klan Tchórzy, tj. Ku Klux Klan, miał się coraz gorzej. To dobrze, że kurczyło się plemię białych ludzi wzdragających się na samą myśl o dzieleniu jakiejś zamkniętej przestrzeni z czarnymi ludźmi. To dobrze, że zaciekła walka Damy i jej męża powszechnie znanego jako Księżycowy Człowiek, przynosi wreszcie większe owoce. Tak naprawdę zaczynają spełniać się marzenia wszystkich ciemnoskórych obywateli Stanów Zjednoczonych. Jeszcze nie pełnoprawnych, ale Dama wierzy, że odtąd będzie tylko lepiej. Segregacja rasowa to przeklęty wynalazek przeszłości, dla którego nie ma miejsca w przyszłości.

Prawdziwa groza jest niema.”

Magiczne lata” Roberta McCammona przez swoją konstrukcję najczęściej są porównywane do „Złocistych jabłek słońca” Raya Bradbury'ego (zresztą jeden egzemplarz tychże wpadnie w zachłanne czytelnicze rączki młodego bohatera „bawiącego się” w detektywa), ale mnie przypominały się inne dzieła tamtego Wielkiego Literata, a mianowicie „Słoneczne wino” i „Jakiś potwór tu nadchodzi”. Z domieszką „Smętarza dla zwierzaków” aka „Cmętarza zwieżąt” Stephena Kinga. Wyciskacz łez w makabrycznej kompozycji. Wykład o śmierci, która nie zawsze jest najgorszą opcją. Czasami trzeba odpuścić, pozwolić drogiej sercu istocie odejść. Wypuścić z kojca, pozwolić, by podążyła za miłą duszyczką, którą kiedyś znałeś jako tryskającego zdrowiem, zwyczajnego chłopca całym sercem kochającego zwierzęta. Gorzka lekcja o egoizmie, którego źródłem jest miłość. Poruszająca historia młodzika, który najzwyczajniej nie chciał stracić przyjaciela. Chłopca, który w końcu zrozumiał, że są rzeczy gorsze od śmierci. Dwunastolatka, który na moich oczach – dosłownie: tak plastyczne są opisy, taka moc gawędy pana McCammona – przeżył już mnóstwo przyjemnych i mrocznych przygód, a sporo jeszcze przed nim. Ten rok dla Cory'ego okazuje się istnym rogiem obfitości w zakresie wiedzy o świecie, w przyswajaniu której pomaga mu wyobraźnia. Nieodłączna towarzyszka każdego dziecka, ale w swojej małej paczce to nasz narrator mógł pochwalić się najbogatszą wyobraźnią. Dodającą wiatru w skrzydła jego najlepszych przyjaciół: Davy'ego Raya Callana, Johnny'ego Wilsona i Bena Searsa. Czterech muszkieterów z Dzikiego Południa. Ponura wiosna, słoneczne lato, mroczna jesień i zima, która wszystko rozstrzygnie. Sprawa, która zaprzątała myśli nie tylko Cory'ego Mackensona przez ostatni rok nareszcie się wyjaśni. I nic już nie będzie takie samo. Zakończy się pewien etap, ale jakaś cząstka tej magii na pewno zostanie. Musi zostać, chciałoby się, żeby została. Żeby tak znowu włożyć kij „w szprychy” Starego Mojżesza. Spojrzeć w oczy umęczonemu stworzeniu z wymarłego świata, stworzeniu, które na własnej skórze przekonało się, jakie bezrozumne okrucieństwo, jaka ślepa furia może tkwić w dwunożnym stworzeniu górnolotnie nazwanym Homo sapiens. Znowu śmigać na Rakiecie, wyjątkowym rowerze z czujnym okiem. Obejrzeć swoje ukochane miasteczko z lotu ptaka, na skrzydłach wyobraźni. Zobaczyć samochód widmo pewnikiem z umarłym za kierownicą. Nasz małoletni przewodnik, wielki miłośnik potworów, przekona się, że Marsjanie z przerażającego filmu Williama Camerona Menziesa od dawna są wśród nas. Albo raczej podrzucili nam swój szatański wywar. Nasz bohater zrozumie, że można być więźniem we własnym domu, że rodzic może uparcie działać na twoją szkodę. Trzymać pod kloszem, dusić w swoich zachłannych ramionach, kisić w trujących oparach nadopiekuńczości. Cory narazi się największym łobuzom w swoim przedziele wiekowym, ale i nastąpi na odciski większym oprychom. Pomęczy trochę z Diablicą, młodszą dziewczynką, której zachowanie raczej nie przystoi małemu geniuszowi. Taka inteligentna, a taka obleśna... Cory nawiąże też nowe znajomości. Z dorosłym mężczyzną w stroju Adama i postrachem wielu białych ludzi z Zephyr. Dostojną Damą, stusześcioletnią kobietą, która podobno uprawia jakieś czary-mary. Voodoo. Mieszka w Bruton, miasteczku sąsiadującym z Zephyr, choć to może nie tyle miasteczko, ile getto, jeden z tych skrawków amerykańskiej ziemi „wspaniałomyślnie” oddanych czarnym ludziom. Bo przecież nie mogą się mieszać z białymi. Jeszcze nie. „Magiczne lata” Roberta McCammona to nostalgiczna podróż z gracją wymykająca się gatunkowym szufladkom (historia obyczajowa i gangsterska, dramat, fantasy, kryminał, horror, western; no czego tu nie ma?). Wielka wyprawa, której prawdopodobnie nigdy nie zapomnisz. Ba! Pewnie jeszcze nieraz wrócisz do do tej krainy czarów. Nieziemsko fascynującego świata dla młodych, starszych i najstarszych. Książka łącząca pokolenia. Książka, która ma wszystkie niezbędne narzędzia do rozpalenia nigdy niegasnącego ognia miłości do beletrystyki i cudowną zdolność wtłaczania młodego ducha nawet w najmocniej wysłużone ciała.

Magiczne lata” Roberta McCammona stawiam w jednym rzędzie z „To” Stephena Kinga i „Letnią nocą” Dana Simmonsa. Nieśmiertelny „tryptyk” ku chwale dzieciństwa. Olśniewające zjawiska na światowej scenie literackiej. Czarodziejskie powieści, które nigdy się nie zestarzeją. Magiczne szkatułki po brzegi wypełnione bezcennymi różnościami. Bogactwo doznań w małych amerykańskich miasteczkach. Potęga dziecięcej wyobraźni zgromadzona na zwykłych kartkach. Sięgnij po nią, pozwól, by cię wypełniła. Wpuść ją i oderwij wreszcie stopy od ubitej ziemi. Uwolnił skrzydła i leć, hen wysoko nad górami, lasami i betonem. Przyjemnie, prawda? To na co jeszcze czekasz? Pędź do Zephyr, pędź jakby sam diabeł Cię gonił!

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz