sobota, 30 czerwca 2018

„Nieznajomi: Ofiarowanie” (2018)

Cindy i Mike od jakiegoś czasu mają problemy ze swoją nastoletnią córką Kinsey, które ich zdaniem może rozwiązać przeniesienie jej do szkoły z internatem. Dziewczyna nie jest zadowolona z tej decyzji rodziców, ale zanim rozpocznie naukę w nowym miejscu musi spędzić trochę czasu na kempingu należącym do wujostwa, w towarzystwie rodziców i brata Luke'a. Cindy i Mike mają nadzieję, że wszyscy miło spędzą czas, że będą mogli zapomnieć o codziennych troskach i nacieszyć się sobą nawzajem, ale ich dzieci mają zdecydowanie mniej optymistyczne podejście do tego pomysłu. Gdy wreszcie docierają na kemping nikogo tam nie zastają. W recepcji znajdują za to wiadomość od ich wuja i klucze do przyczepy, w której mają się rozgościć. Udają się więc do swojego tymczasowego lokum, nie wiedząc jeszcze, że ten teren jest obecnie placem zabaw dla zamaskowanych morderców.

Informacje o planach stworzenia kontynuacji „Nieznajomych” Bryana Bertino pojawiały się od 2008 roku, ale aż do 2017 roku kończyło się li tylko na mglistych zapowiedziach. Wtedy to wreszcie ruszyły zdjęcia. Zaczęły się w czerwcu, a skończyły w lipcu. W tamtym czasie opinia publiczna znała już nazwisko reżysera drugiej odsłony „Nieznajomych” (ujawniono je w lutym tego samego roku), Johannesa Robertsa, twórcy między innymi takich filmów, jak „Ziemia potępionych” (2005), „Po tamtej stronie drzwi” (2016) i „Podwodna pułapka” (2017). Scenariusz dwójki napisał Ben Ketai, wspomagany przez twórcę pierwszej odsłony „Nieznajomych” Bryana Bertino.

Mający swoją premierę w 2008 roku „Nieznajomi” to thriller z nurtu home invasion. Jego sequel zaś jest horrorem – slasherem, w którym wyraźnie unaocznia się duch tego typu rąbanek z lat 80-tych XX wieku. W realizacji, bo jeśli chodzi o, moim zdaniem celowe, nawiązania fabularne do innych horrorów to twórcy „Nieznajomych: Ofiarowania” nie ograniczyli się jedynie do tej dekady. Może i było ich więcej, ale ja znalazłam odniesienia do tylko dwóch produkcji, a mianowicie do „Piątku trzynastego”, popularnej serii slasherów zapoczątkowanej w 1980 roku przez Seana S. Cunninghama i „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe'a Hoopera z roku 1974. Te ukłony w stronę wieloletnich miłośników slasherów, zasłużone hołdy składane przynajmniej dwóm konkretnym tytułom i kinu grozy z lat 80-tych XX wieku w ogóle (warstwa techniczna) dodają smaczku omawianemu przedsięwzięciu. Pewnie zostanę wyśmiana, ale co tam, nie będę ukrywać, że ten oto obraz podobał mi się dużo bardziej niż część pierwsza. Pewnie nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że mam słabość do slasherów i nie przepadam za thrillerami z nurtu home invasion (choć jest parę wyjątków), ale zdecydowanie nie jest to jedyny powód tego, że tak, a nie inaczej zapatruję się na te produkcje. Johannes Roberts i jego ekipa w mojej ocenie lepiej porozkładali środki ciężkości, zachowując przy tym rozbrajającą wręcz prostotę. I to taką, która musi - po prostu musi - kojarzyć się z XX-wiecznymi slasherami, jeśli już nie z całym kinem grozy z tamtego okresu. „Nieznajomi: Ofiarowanie” to film tak inny od swojego poprzednika, utrzymany w tak odmiennej tonacji, wykorzystujący zgoła inne środki do uzyskania zamierzonego efektu, że jestem przekonana, że wystarczyło jedynie kilka drobnych przeróbek w scenariuszu, aby móc sprzedawać ten film jako oddzielny produkt. Czego moim zdaniem nie zrobiono dlatego, że doskonale zdawano sobie sprawę z tego, że podpięcie się pod znany, i przez wielu lubiany, projekt bardziej się opłaci. Finansowo, bo jeśli chodzi o reakcje widzów to, co było do przewidzenia, tutaj sprawa przedstawia się dużo gorzej. Swoich zwolenników film oczywiście ma, ale część jego odbiorców spodziewała się zupełnie czegoś innego i według mnie fani „Nieznajomych” mają prawo czuć się oszukani wziąwszy pod uwagę to, że sequel ma z tamtym obrazem tak niewiele wspólnego. Rzecz jasna znaleźli się też tacy odbiorcy „Nieznajomych: Ofiarowania”, którzy krytykują ten obraz z innych powodów, którzy nie patrzą na niego przez pryzmat jedynki, ale odnoszę wrażenie (być może błędne), że nie ma wśród nich długoletnich fanów slasherów albo przynajmniej jest ich niewielu. Bo jeśli jest się członkiem tej grupy to naprawdę trudno się oprzeć czarowi tej produkcji. Tej magii, zawartej w dosłownie każdym kadrze – mocy może nie tyle pozornego przenoszenia nas w czasie, bo twórcy nie starali się wywoływać w odbiorcach poczucia obcowania z horrorem nakręconym w latach 80-tych poprzez właściwą stylizację zdjęć (a szkoda), ale już na pewno wprowadzania w iście sentymentalny nastrój. Autor zdjęć Ryan Samul i odpowiadający za ścieżkę dźwiękową, Adrian Johnston, mieli chyba największą zasługę we wprawianiu mnie w stan zbliżony do rozrzewnienia. Te skąpane we mgle, nieśpiesznie przemykające przez ekran obrazy, którym to często akompaniowały wpadające w ucho kawałki z dawnych lat, te długie zbliżenia na bohaterów i antybohaterów i mrok, przede wszystkim mrok spowijający jakże silnie kojarzące się z „Piątkiem trzynastego” miejsce akcji. Kemping z przyczepami, nie obóz z chatkami, ale ta rozbieżność z Crystal Lake wcale nie umniejsza przekonania, że mamy tutaj do czynienia z należnym hołdem złożonym temu legendarnemu slasherowi bądź slasherom, bo jak wiemy obraz Seana S. Cunninghama był zaledwie początkiem długiej przygody fanów kina grozy z tym tytułem.

- Czemu to robicie? [zabijacie ludzi]
- A czemu nie?”

Fabuła „Nieznajomych: Ofiarowania” jest prosta jak budowa cepa, co akurat fani slasherów powinni docenić, bo duże komplikacje nie są znakiem rozpoznawczym tego podgatunku horroru, na pewno nie za nie kocha się tego typu rąbanki. Wręcz przeciwnie: oczekuje się od nich przede wszystkim prostoty, to między innymi ona tak dalece satysfakcjonuje ludzi, którzy wprost nie mogą się doczekać każdego kolejnego spotkania z filmem wpisującym się w ten, niestety niecieszący się już dużym zainteresowaniem filmowców, nurt. Omawiany film opowiada o czteroosobowej rodzinie, która od jakiegoś czasu ma poważne problemy finansowe. Czy to w całości, czy tylko po części przyczyniła się do nich najmłodsza członkini tej familii, nastoletnia Kinsey, wykreowana przez nie do końca przekonującą Bailee Madison (a pamiętam ją taką małą z „Braci” Jima Sheridana i „Nie bój się ciemności” Troya Nixeya - jak ten czas szybko leci...). Już pierwszy rzut oka na tę bohaterkę wystarczy, aby nabrać przekonania (być może mylnego, to się okaże), że to ona będzie final girl, pomimo tego, że zastosowano tutaj odwrócenie schematu. Kinsey nie jest, jak na rasową final girl przystało, grzeczną dziewczynką, osobą starającą się trzymać z dala od wszelkich kłopotów, tylko zbuntowaną młodą kobietą, która lgnie do używek, zaniedbuje naukę i często wszczyna kłótnie z rodzicami. Z całej rodziny tylko z bratem, Lukiem ma dobry kontakt, tylko on potrafi do niej dotrzeć, choć trudno odmówić ich rodzicom dużych starań w tym kierunku. Poza nawiązaniem dobrych stosunków z córką Mike i Cindy pragną też zadbać o jej przyszłość – dlatego właśnie postanowili umieścić ją w szkole z internatem, w nadziei, że zmiana środowiska i trybu życia zaowocuje lepszymi wynikami w nauce i że jej zachowanie ulegnie sporej poprawie. Kinsey jest wściekła na rodziców za tę decyzję, co aż za mocno daje im odczuć. Ale to nie na ich wzajemnych relacjach widz najsilniej będzie koncentrował swoją uwagę. To króciutkie, powierzchowne przedstawienie protagonistów, schodzi na dalszy plan w obliczu tego, co widz wie. Co twórcy wyjawili mu wcześniej. A mianowicie to, że kemping, w którym już wkrótce rozegrają się najważniejsze wydarzenia, został opanowany przez morderców skrywających swoje oblicza za doskonale znanymi odbiorcom pierwszej części „Nieznajomych” maskami. „Zabawa” z tą czteroosobową rodziną także rozpocznie się od pytań o Tamarę, ale akcja bynajmniej nie będzie rozwijać się w taki sam sposób. Johannes Roberts nie kręcił filmu o, zdawać by się mogło, niekończących się pogoniach za upatrzonymi ofiarami, bo te w najodpowiedniejszych momentach, zanim zaczęło ogarniać mnie znużenie, urozmaicał scenami mordów, podczas których pilnowano, aby napięcie cały czas sięgało zenitu. Sekwencje, które bezpośrednio poprzedzały te ataki odpowiednio nastrajały mnie na każde kolejne uderzenie morderców – powoli windowały napięcie, które podczas starć z zamaskowanymi oprawcami osiągały prawdziwe apogeum niewygodnych emocji. Szkoda tylko, że twórcy nie wykazali się większą kreatywnością w wyborze sposobów eliminacji i okaleczania ludzi, bo dla mnie te propozycje były aż nazbyt banalne. Ale cała otoczka tychże wprost mnie ujęła – no może poza chwaloną przez wielu innych widzów sceną przy basenie (i w basenie), która to według mnie była za bardzo krzykliwa, jarmarczna, tandetna, co mogło być oczywiście próbą zbliżenia się do jakości kiczowatych horrorów klasy B z lat 80-tych, ale w mojej ocenie do tego jeszcze trochę twórcom „Nieznajomych: Ofiarowania” zabrakło. Natomiast ostatni pojedynek, ten na który chyba każdy miłośnik slasherów zawsze z największym utęsknieniem czeka to według mnie istny majstersztyk – doskonałe połączenie „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną” Tobe'a Hoopera z owocami wyobraźni twórców omawianego filmu. Pełne napięcia, nerwowego i z mojej strony głośnego dopingowania jednej ze stron i takiej dynamiki, jaką współczesne kino grozy bardzo rzadko mnie obdarowuje. W tej tutaj zatraciłam się bez reszty, autentycznie mnie wciągnęła, a przecież w przypadku XXI-wiecznych horrorów najczęściej od momentu wprowadzenia tak zawrotnego tempa zaczynam marzyć o zobaczeniu napisów końcowych.

Fani slasherów, Wy, ludzie, którzy rozumiecie i kochacie reguły jakimi rządzi się ten podgatunek horrorów, Wy, którzy niezmordowanie szukacie klimatycznych, konwencjonalnych rąbanek tego typu – Wy wszyscy czym prędzej sięgajcie po „Nieznajomych: Ofiarowanie”. Po obraz, który wyraźnie przywołuje ducha ubiegłowiecznych slasherów, nie spychając przy tym poza nawias współczesnego sznytu. I ta mieszanka w sumie działa, choć pewnie efekt byłby lepszy, gdyby jeszcze bardziej zbliżono się do stylistyki dawnych rąbanek. Jeśli jest się fanem slasherów (choć pewnie i w tym gronie znajdą się wyjątki) łatwo się w tej produkcji rozsmakować, dać się porwać tej jakże schematycznej opowieści o czteroosobowej rodzinie zaatakowanej przez zamaskowanych morderców na pewnym kempingu, który nie może nie nasuwać na myśl „Piątku trzynastego”.
 
Za seans bardzo dziękuję

Na Cineman VOD film będzie dostępny od 13 lipca 2018 roku

3 komentarze:

  1. Najlepszy horror pierwszego kwartału. Najbardziej zaskakujący pozytywnie (po tych kiepskich recenzjach) seans kinowy w tym roku.

    PS. Mam pewne obawy, iż nowe Halloween może być słabsze. Trzymam jednak kciuki.
    PS. 2 Nie sądziłem, że ktoś prócz mnie będzie miał skojarzenia z "Piątkiem trzynastego" :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja znalazłam parę opinii osób, którym tak jak nam ten film nasuwał skojarzenia z "Piątkiem trzynastego". Więc głowa do góry: nie jesteśmy sami;)

      "Najlepszy horror pierwszego kwartału. Najbardziej zaskakujący pozytywnie (po tych kiepskich recenzjach) seans kinowy w tym roku."

      A ja waham się jeszcze pomiędzy "Nieznajomymi: Objawieniem" i "Cichym miejscem" (wziąwszy pod uwagę pokazy na festiwalach, bo do szerszego obiegu wszedł już w drugim kwartale).

      "Najbardziej zaskakujący pozytywnie (po tych kiepskich recenzjach)"

      Mnie też zaskoczył, ale nie z powodu tylu negatywnych recenzji, bo często podoba mi się to, co innym nie. Założyłam po prostu, że to będzie thriller z nurtu home invasion w stylu jedynki, za którą to nie przepadam. A tu proszę, slasher i to w dodatku (do pewnego stopnia) przywołujący ducha tego rodzaju kina z lat 80-tych.

      Usuń
    2. Nie brałem pod uwagę "Cichego miejsca" właśnie ze względu na datę szerokiej dystrybucji. W drugim kwartale musi zadowolić się niestety pozycją wicelidera. "Dziedzictwo. Hereditary" od tygodnia siedzi mi w głowie i nie może wyjść :)

      Usuń