Cindy
i Mike od jakiegoś czasu mają problemy ze swoją nastoletnią córką
Kinsey, które ich zdaniem może rozwiązać przeniesienie jej do
szkoły z internatem. Dziewczyna nie jest zadowolona z tej decyzji
rodziców, ale zanim rozpocznie naukę w nowym miejscu musi spędzić
trochę czasu na kempingu należącym do wujostwa, w towarzystwie
rodziców i brata Luke'a. Cindy i Mike mają nadzieję, że wszyscy
miło spędzą czas, że będą mogli zapomnieć o codziennych
troskach i nacieszyć się sobą nawzajem, ale ich dzieci mają
zdecydowanie mniej optymistyczne podejście do tego pomysłu. Gdy
wreszcie docierają na kemping nikogo tam nie zastają. W recepcji
znajdują za to wiadomość od ich wuja i klucze do przyczepy, w
której mają się rozgościć. Udają się więc do swojego
tymczasowego lokum, nie wiedząc jeszcze, że ten teren jest obecnie
placem zabaw dla zamaskowanych morderców.
Informacje
o planach stworzenia kontynuacji „Nieznajomych” Bryana Bertino
pojawiały się od 2008 roku, ale aż do 2017 roku kończyło się li
tylko na mglistych zapowiedziach. Wtedy to wreszcie ruszyły zdjęcia.
Zaczęły się w czerwcu, a skończyły w lipcu. W tamtym czasie
opinia publiczna znała już nazwisko reżysera drugiej odsłony
„Nieznajomych” (ujawniono je w lutym tego samego roku), Johannesa
Robertsa, twórcy między innymi takich filmów, jak „Ziemia
potępionych” (2005), „Po tamtej stronie drzwi” (2016) i
„Podwodna pułapka” (2017). Scenariusz dwójki napisał Ben
Ketai, wspomagany przez twórcę pierwszej odsłony „Nieznajomych”
Bryana Bertino.
Mający
swoją premierę w 2008 roku „Nieznajomi” to thriller z nurtu
home invasion. Jego sequel zaś jest horrorem – slasherem,
w którym wyraźnie unaocznia się duch tego typu rąbanek z lat
80-tych XX wieku. W realizacji, bo jeśli chodzi o, moim zdaniem
celowe, nawiązania fabularne do innych horrorów to twórcy
„Nieznajomych: Ofiarowania” nie ograniczyli się jedynie do tej
dekady. Może i było ich więcej, ale ja znalazłam odniesienia do
tylko dwóch produkcji, a mianowicie do „Piątku trzynastego”,
popularnej serii slasherów zapoczątkowanej w 1980 roku przez
Seana S. Cunninghama i „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”
Tobe'a Hoopera z roku 1974. Te ukłony w stronę wieloletnich
miłośników slasherów, zasłużone hołdy składane
przynajmniej dwóm konkretnym tytułom i kinu grozy z lat 80-tych XX
wieku w ogóle (warstwa techniczna) dodają smaczku omawianemu
przedsięwzięciu. Pewnie zostanę wyśmiana, ale co tam, nie będę
ukrywać, że ten oto obraz podobał mi się dużo bardziej niż
część pierwsza. Pewnie nie bez znaczenia jest tutaj fakt, że mam
słabość do slasherów i nie przepadam za thrillerami z
nurtu home invasion (choć jest parę wyjątków), ale
zdecydowanie nie jest to jedyny powód tego, że tak, a nie inaczej
zapatruję się na te produkcje. Johannes Roberts i jego ekipa w
mojej ocenie lepiej porozkładali środki ciężkości, zachowując
przy tym rozbrajającą wręcz prostotę. I to taką, która musi -
po prostu musi - kojarzyć się z XX-wiecznymi slasherami,
jeśli już nie z całym kinem grozy z tamtego okresu. „Nieznajomi:
Ofiarowanie” to film tak inny od swojego poprzednika, utrzymany w
tak odmiennej tonacji, wykorzystujący zgoła inne środki do
uzyskania zamierzonego efektu, że jestem przekonana, że wystarczyło
jedynie kilka drobnych przeróbek w scenariuszu, aby móc sprzedawać
ten film jako oddzielny produkt. Czego moim zdaniem nie zrobiono
dlatego, że doskonale zdawano sobie sprawę z tego, że podpięcie
się pod znany, i przez wielu lubiany, projekt bardziej się opłaci.
Finansowo, bo jeśli chodzi o reakcje widzów to, co było do
przewidzenia, tutaj sprawa przedstawia się dużo gorzej. Swoich
zwolenników film oczywiście ma, ale część jego odbiorców
spodziewała się zupełnie czegoś innego i według mnie fani
„Nieznajomych” mają prawo czuć się oszukani wziąwszy pod
uwagę to, że sequel ma z tamtym obrazem tak niewiele wspólnego.
Rzecz jasna znaleźli się też tacy odbiorcy „Nieznajomych:
Ofiarowania”, którzy krytykują ten obraz z innych powodów,
którzy nie patrzą na niego przez pryzmat jedynki, ale odnoszę
wrażenie (być może błędne), że nie ma wśród nich długoletnich
fanów slasherów albo przynajmniej jest ich niewielu. Bo
jeśli jest się członkiem tej grupy to naprawdę trudno się oprzeć
czarowi tej produkcji. Tej magii, zawartej w dosłownie każdym
kadrze – mocy może nie tyle pozornego przenoszenia nas w czasie,
bo twórcy nie starali się wywoływać w odbiorcach poczucia
obcowania z horrorem nakręconym w latach 80-tych poprzez właściwą
stylizację zdjęć (a szkoda), ale już na pewno wprowadzania w
iście sentymentalny nastrój. Autor zdjęć Ryan Samul i
odpowiadający za ścieżkę dźwiękową, Adrian Johnston, mieli
chyba największą zasługę we wprawianiu mnie w stan zbliżony do
rozrzewnienia. Te skąpane we mgle, nieśpiesznie przemykające przez
ekran obrazy, którym to często akompaniowały wpadające w ucho
kawałki z dawnych lat, te długie zbliżenia na bohaterów i
antybohaterów i mrok, przede wszystkim mrok spowijający jakże
silnie kojarzące się z „Piątkiem trzynastego” miejsce akcji.
Kemping z przyczepami, nie obóz z chatkami, ale ta rozbieżność z
Crystal Lake wcale nie umniejsza przekonania, że mamy tutaj do
czynienia z należnym hołdem złożonym temu legendarnemu slasherowi
bądź slasherom, bo jak wiemy obraz Seana S. Cunninghama
był zaledwie początkiem długiej przygody fanów kina grozy z tym
tytułem.
„-
Czemu to robicie? [zabijacie ludzi]
-
A czemu nie?”
Fabuła
„Nieznajomych: Ofiarowania” jest prosta jak budowa cepa, co
akurat fani slasherów powinni docenić, bo duże komplikacje
nie są znakiem rozpoznawczym tego podgatunku horroru, na pewno nie
za nie kocha się tego typu rąbanki. Wręcz przeciwnie: oczekuje się
od nich przede wszystkim prostoty, to między innymi ona tak dalece
satysfakcjonuje ludzi, którzy wprost nie mogą się doczekać
każdego kolejnego spotkania z filmem wpisującym się w ten,
niestety niecieszący się już dużym zainteresowaniem filmowców,
nurt. Omawiany film opowiada o czteroosobowej rodzinie, która od
jakiegoś czasu ma poważne problemy finansowe. Czy to w całości,
czy tylko po części przyczyniła się do nich najmłodsza członkini
tej familii, nastoletnia Kinsey, wykreowana przez nie do końca
przekonującą Bailee Madison (a pamiętam ją taką małą z „Braci”
Jima Sheridana i „Nie bój się ciemności” Troya Nixeya - jak
ten czas szybko leci...). Już pierwszy rzut oka na tę bohaterkę
wystarczy, aby nabrać przekonania (być może mylnego, to się
okaże), że to ona będzie final girl, pomimo tego, że
zastosowano tutaj odwrócenie schematu. Kinsey nie jest, jak na
rasową final girl przystało, grzeczną dziewczynką, osobą
starającą się trzymać z dala od wszelkich kłopotów, tylko
zbuntowaną młodą kobietą, która lgnie do używek, zaniedbuje
naukę i często wszczyna kłótnie z rodzicami. Z całej rodziny
tylko z bratem, Lukiem ma dobry kontakt, tylko on potrafi do niej
dotrzeć, choć trudno odmówić ich rodzicom dużych starań w tym
kierunku. Poza nawiązaniem dobrych stosunków z córką Mike i Cindy
pragną też zadbać o jej przyszłość – dlatego właśnie
postanowili umieścić ją w szkole z internatem, w nadziei, że
zmiana środowiska i trybu życia zaowocuje lepszymi wynikami w nauce
i że jej zachowanie ulegnie sporej poprawie. Kinsey jest wściekła
na rodziców za tę decyzję, co aż za mocno daje im odczuć. Ale to
nie na ich wzajemnych relacjach widz najsilniej będzie koncentrował
swoją uwagę. To króciutkie, powierzchowne przedstawienie
protagonistów, schodzi na dalszy plan w obliczu tego, co widz wie.
Co twórcy wyjawili mu wcześniej. A mianowicie to, że kemping, w
którym już wkrótce rozegrają się najważniejsze wydarzenia,
został opanowany przez morderców skrywających swoje oblicza za
doskonale znanymi odbiorcom pierwszej części „Nieznajomych”
maskami. „Zabawa” z tą czteroosobową rodziną także rozpocznie
się od pytań o Tamarę, ale akcja bynajmniej nie będzie rozwijać
się w taki sam sposób. Johannes Roberts nie kręcił filmu o,
zdawać by się mogło, niekończących się pogoniach za upatrzonymi
ofiarami, bo te w najodpowiedniejszych momentach, zanim zaczęło
ogarniać mnie znużenie, urozmaicał scenami mordów, podczas
których pilnowano, aby napięcie cały czas sięgało zenitu.
Sekwencje, które bezpośrednio poprzedzały te ataki odpowiednio
nastrajały mnie na każde kolejne uderzenie morderców – powoli
windowały napięcie, które podczas starć z zamaskowanymi oprawcami
osiągały prawdziwe apogeum niewygodnych emocji. Szkoda tylko, że
twórcy nie wykazali się większą kreatywnością w wyborze
sposobów eliminacji i okaleczania ludzi, bo dla mnie te propozycje
były aż nazbyt banalne. Ale cała otoczka tychże wprost mnie ujęła
– no może poza chwaloną przez wielu innych widzów sceną przy
basenie (i w basenie), która to według mnie była za bardzo
krzykliwa, jarmarczna, tandetna, co mogło być oczywiście próbą
zbliżenia się do jakości kiczowatych horrorów klasy B z lat
80-tych, ale w mojej ocenie do tego jeszcze trochę twórcom
„Nieznajomych: Ofiarowania” zabrakło. Natomiast ostatni
pojedynek, ten na który chyba każdy miłośnik slasherów
zawsze z największym utęsknieniem czeka to według mnie istny
majstersztyk – doskonałe połączenie „Teksańskiej masakry piłą
mechaniczną” Tobe'a Hoopera z owocami wyobraźni twórców
omawianego filmu. Pełne napięcia, nerwowego i z mojej strony
głośnego dopingowania jednej ze stron i takiej dynamiki, jaką
współczesne kino grozy bardzo rzadko mnie obdarowuje. W tej tutaj
zatraciłam się bez reszty, autentycznie mnie wciągnęła, a
przecież w przypadku XXI-wiecznych horrorów najczęściej od
momentu wprowadzenia tak zawrotnego tempa zaczynam marzyć o
zobaczeniu napisów końcowych.
Fani
slasherów, Wy, ludzie, którzy rozumiecie i kochacie reguły
jakimi rządzi się ten podgatunek horrorów, Wy, którzy
niezmordowanie szukacie klimatycznych, konwencjonalnych rąbanek tego
typu – Wy wszyscy czym prędzej sięgajcie po „Nieznajomych:
Ofiarowanie”. Po obraz, który wyraźnie przywołuje ducha
ubiegłowiecznych slasherów, nie spychając przy tym poza
nawias współczesnego sznytu. I ta mieszanka w sumie działa, choć
pewnie efekt byłby lepszy, gdyby jeszcze bardziej zbliżono się do
stylistyki dawnych rąbanek. Jeśli jest się fanem slasherów
(choć pewnie i w tym gronie znajdą się wyjątki) łatwo się w tej
produkcji rozsmakować, dać się porwać tej jakże schematycznej
opowieści o czteroosobowej rodzinie zaatakowanej przez zamaskowanych
morderców na pewnym kempingu, który nie może nie nasuwać na myśl
„Piątku trzynastego”.
Za
seans bardzo dziękuję
Na
Cineman VOD film będzie dostępny od 13 lipca 2018 roku
Najlepszy horror pierwszego kwartału. Najbardziej zaskakujący pozytywnie (po tych kiepskich recenzjach) seans kinowy w tym roku.
OdpowiedzUsuńPS. Mam pewne obawy, iż nowe Halloween może być słabsze. Trzymam jednak kciuki.
PS. 2 Nie sądziłem, że ktoś prócz mnie będzie miał skojarzenia z "Piątkiem trzynastego" :)
A ja znalazłam parę opinii osób, którym tak jak nam ten film nasuwał skojarzenia z "Piątkiem trzynastego". Więc głowa do góry: nie jesteśmy sami;)
Usuń"Najlepszy horror pierwszego kwartału. Najbardziej zaskakujący pozytywnie (po tych kiepskich recenzjach) seans kinowy w tym roku."
A ja waham się jeszcze pomiędzy "Nieznajomymi: Objawieniem" i "Cichym miejscem" (wziąwszy pod uwagę pokazy na festiwalach, bo do szerszego obiegu wszedł już w drugim kwartale).
"Najbardziej zaskakujący pozytywnie (po tych kiepskich recenzjach)"
Mnie też zaskoczył, ale nie z powodu tylu negatywnych recenzji, bo często podoba mi się to, co innym nie. Założyłam po prostu, że to będzie thriller z nurtu home invasion w stylu jedynki, za którą to nie przepadam. A tu proszę, slasher i to w dodatku (do pewnego stopnia) przywołujący ducha tego rodzaju kina z lat 80-tych.
Nie brałem pod uwagę "Cichego miejsca" właśnie ze względu na datę szerokiej dystrybucji. W drugim kwartale musi zadowolić się niestety pozycją wicelidera. "Dziedzictwo. Hereditary" od tygodnia siedzi mi w głowie i nie może wyjść :)
Usuń