Vloger
Cole, jego dziewczyna Erin oraz przyjaciele Samantha, Thomas i Dash
przybywają do Moskwy, celem zdobycia nowych materiałów na kanał
Cole'a. Umożliwić im to ma bogaty Rosjanin imieniem Alexei, który
obiecuje im noc pełną wrażeń w elitarnym escape roomie
przygotowanym specjalnie dla nich. Młodzi Amerykanie już wkrótce
zostają zamknięci w przepastnym obiekcie naszpikowanym kamerami.
Zadanie jest proste: Cole przed upływem wyznaczonego czasu musi
rozwiązać przygotowane zagadki, żeby uratować swoich uwięzionych
w celach towarzyszy. I zarazem w przemyślnych pułapkach, które,
jak odkrywają młodzi ludzie, niosą realne zagrożenie dla ich
życia. To co miało być zabawą szybko zamienia się w walkę o
przetrwanie.
W
2017 roku na ekrany kin trafił nie najlepiej przyjęty horror pod
tytułem „Escape Room” w reżyserii Willa Wernicka. Trochę
później, bo już w roku 2018, Will Wernick wyreżyserował kolejny
obraz wykorzystujący między innymi motyw śmiercionośnych pokojów
zagadek – oparty na jego własnym scenariuszu amerykański horror
pt. „Follow Me” (pol. „Dodaj do ulubionych”). Film powstawał
od końca sierpnia do początku października 2018 roku, ale
dystrybucję rozpoczęto dopiero w lipcu 2020 roku. Najpierw trafił
na Fantasy Filmfest, a już parę dni potem wpuszczono go do
szerszego obiegu w kilku krajach świata. W Polsce ukazał się w
drugiej połowie lipca na Cineman VOD.
Jak
„Escape Room” Willa Wernicka spotyka „Hostel” Eliego Rotha.
UWAGA SPOILER A „Osiem milimetrów” Joela Schumachera i
„Nieuchwytny” Gregory'ego Hoblita przechodzą w... pewien film
Freda Waltona KONIEC SPOILERA. A to wszystko w obowiązkowej
plastikowanej oprawie, która w sumie pasuje do charakteru
pierwszoplanowej postaci. „Znak naszych czasów”, przebojowy
vloger imieniem Cole (nijaki występ Keegana Allena), ma być
człowiekiem o dwóch obliczach. Do takiego wniosku doszła jego
dziewczyna Erin (jeszcze bardziej bezbarwna Holland Roden),
aczkolwiek widzom nie daje się tego odczuć. W każdym razie nie
mnie. Will Wernick przyznał, że scenariusz stworzył w
błyskawicznym tempie. Co więcej nawet jego samego zaskoczyło to,
jak niewiele czasu on i jego ekipa potrzebowali na sfinalizowanie
projektu. Bo z uzyskaniem funduszy nie miał najmniejszego problemu,
a przecież przy tym wyzwaniu realizacja to betka... Byle szybko.
Takie wrażenie towarzyszyło mi podczas seansu „Dodaj do
ulubionych”. Wszystko – poczynając od postaci, przez klimat, po
założenia fabularne, z „makabrycznymi” ujęciami włącznie –
przedstawiono po łebkach. Można więc powiedzieć, że „Dodaj do
ulubionych” to współczesna masówka najczystszej wody. Obraz
nastawiony co najwyżej na krótkotrwałe wrażenia – sporadyczne
przebłyski mocniejszych emocji, w teorii w trzymającej w napięciu
opowiastce o grupce niezbyt lotnych Amerykanów „zagubionych” w
Moskwie. Gdy Amerykanie kręcą film o Rosjanach mniej więcej wiemy,
czego się spodziewać. Są wyjątki, ale zazwyczaj podkreśla się
wyższość Stanów Zjednoczonych nad Rosją. W omawianym obrazie
zdaje się jest podobnie. Młodzi Amerykanie szybko dostają widome
dowody na to, że Rosja to kraj do szczętu skorumpowany, w którym
kwitnie światek mafijny. W podtekście: w przeciwieństwie do ich
rodzimych stron. Pieniądze i odpowiednie znajomości zapewniają
bezkarność wszelkiej maści degeneratom. Na przykład takim, którzy
mają interes w torturowaniu i zabijaniu turystów. Will Wernick
zrobił mniej więcej to samo z Rosją, co uczynił Eli Roth ze
Słowacją w swoim „Hostelu” (i gwoli sprawiedliwości wielu
amerykańskich twórców horroru ze swoim państwem, bo domeną tego
gatunku nie jest lukrowanie, czy ukazywanie świata przede wszystkim
w jasnych barwach) - przedstawił ten kraj od jak najgorszej strony.
Pomijając moskiewskie zabytki, w samych negatywach. Niczym prawdziwą
oazę istnych zwyrodnialców. Nie mam jednakże wątpliwości, że w
przeciwieństwie do niektórych swoich kolegów po fachu, nie na
demonizowaniu, czy jak kto woli, wyróżnianiu mrocznych stron Rosji
mu zależało. I to przekonanie nie wzięło się we mnie tylko stąd,
że obraz (ułamka) Moskwy po prostu pasował do koncepcji obranej w
scenariuszu. Chciałabym móc stwierdzić, że „Dodaj do
ulubionych” to kolejny horror zgłębiający problem uzależniania
od świata wirtualnego. Film o nazbyt wielkim zaangażowaniu w
internetową działalność, choć na początku może się tak
wydawać. Cole, młody Amerykanin, jest takim internetowym celebrytą,
wpływowym vlogerem. Na swoim kanale zamieszcza filmiki z
najróżniejszych wyzwań, jakim „odważnie” stawia czoło w
różnych rejonach świata. Cole to showman, który z pokazywania
samego siebie zrobił biznes. Narcyzm? Nieee, takie to czasy! Jak
można się tego spodziewać, główny bohater filmu nie rozstaje się
ze swoim smartfonem. Nagrywa i/lub emituje w czasie rzeczywistym na
swoim kanale wszystko, co może zainteresować jego wiernych widzów.
Powiedziałabym, że jest jednym z tych, który wrzuca całe swoje
życie w Internet, gdyby nie słowa (tylko słowa, bo sama jakoś
tego nie dostrzegłam) dziewczyny Cole'a o jego jakoby dwóch
osobowościach. W Sieci mężczyzna, według niej, kreuje się na
kogoś innego, niż jest w rzeczywistości. Ona uważa, że w
prawdziwym życiu jest kimś lepszym. I w takim Cole'u się
zakochała, nie tym wirtualnym. Jak słodko.
Twórcy
„Dodaj do ulubionych” nie każą nam długo czekać na rozwój
akcji. A szkoda, bo ja tam chętnie bym sobie jeszcze trochę
poczekała. Może przy okazji lepiej poznałabym bohaterów. Bardziej
się z nimi zżyła. Tak żeby nie patrzeć tak dalece obojętnie na
to, co spotka ich później. Jak to zwykle bywa w tego rodzaju
filmach, Cole i jego przyjaciele potrzebują czasu na zrozumienie, że
zabawa, w której zdecydowali się wziąć udział, tak naprawdę nie
jest zabawą. Chyba że dla ich oprawców. Natomiast odbiorca „Dodaj
do ulubionych” właściwie od początku nie powinien mieć
wątpliwości, co do tego, że przygotowane dla tych Amerykanów
przez nowo poznanych Rosjan, pokoje zagadek, to tak naprawdę pokoje
prawdziwych tortur. Innymi słowy, że mamy do czynienia z już
sprawdzonym motywem śmiercionośnych escape roomów. Will Wernick
już się z tym tematem mierzył, ale w mojej ocenie z trochę
gorszym skutkiem niż ten tutaj. Trochę. Na dobrą sprawę „Dodaj
do ulubionych” jest prawie tak samo „bezpieczny” jak jego
„Escape Room”. Chociaż naszych bohaterów zamknięto w ogólnie
ogromnym, ale za to pełnym małych, wąskich pomieszczeń,
zadaszonym obiekcie, poczucie klaustrofobii ani razu mnie nie
ogarnęło. Pewnie dlatego, że zanadto plan oświetlono, że
ciemności nie są odpowiednio gęste. Brakuje też przynajmniej
pozornie niekontrolowanego brudu – niby zimny, zawilgocony,
miejscami poznaczony krwią i różnym śmieciem (nie tylko
rekwizytami przygotowanymi przez organizatorów tej, rzekomo, zabawy
z myślą o grupce Amerykanów szukających mocnych wrażeń) ogromny
budynek-labirynt, ale za bardzo to wszystko wypieszczone. Tak po
hollywoodzku ugrzecznione. Nihilistyczny klimat to to na pewno nie
jest, chociaż „Dodaj do ulubionych” próbuje sprawiać takie
wrażenie. Fabularnie, według mnie, produkcja nie stoi dużo lepiej.
Powierzchowne portrety bohaterów, które na domiar złego odbierałam
w kategoriach wyjątkowo ciężko myślących. Przeważnie
nielogiczne, nieprzemyślane albo po prostu głupie zachowania
bohaterów horrorowych rąbanek przyjmuję nie bez zadowolenia. Taka
konwencja. Ale tutaj trochę z tym przesadzono. Przykłady: przed
rozkrojeniem potencjalnego trupa Cole nie uznaje za stosowne upewnić
się, że gość faktycznie nie żyje (poszukać pulsu), a po
wydobyciu ze zbiornika pełnego wody nieprzytomnej bądź martwej
osoby, jeden z jej znajomych pyta co teraz? Cóż, osobiście nie
znam dorosłego człowieka, który nie słyszał o resuscytacji, ale
widać w Stanach Zjednoczonych takie jednostki się ostały...
Postacie to jedno, ale z czasem wynikł jeszcze jeden, poważniejszy
problem. A mianowicie narastające przekonanie, że Will Wernick
postawił sobie za punkt honoru wykorzystanie tylu znanych motywów
kina grozy, ile zdoła pomieścić wybrany szkielet fabularny. Escape
room i vlogowa działalność to za mało. Trzeba to podkręcić
pewnym nielegalnym biznesem (a na tym nie koniec), o którym
długoletni fani kina grozy zapewne już słyszeli, przedstawiając
rzecz w duchu „Hosteli” Eliego Rotha. Nie, inaczej. Nie mogłam
oprzeć się wrażeniu, że twórcy po części instruowali się
tamtymi obrazami (a przynajmniej pierwszym, o czym najdobitniej
świadczy w sumie niewidoczna sekwencja z okiem, czyli najbardziej
charakterystyczne uderzenie pierwszego „Hostelu”), ale nie
nazwałabym ich pilnymi, pojętnymi uczniami. Widać doprawdy
niewiele. Grzebanie w ciele człowieka i dosłownie zmiażdżona
twarz – jedyne momenty gore, jakim mogłam się dokładniej
przyjrzeć. Efekty specjalne mogłyby być wprawdzie bardziej
przekonujące, ale tyle dobrze, że nie zostały wygenerowane
komputerowo. W scenach tortur czasami coś mocniejszego mignie (na
przykład rozcięcie twarzy jednej z kobiet), ale zasadniczo starano
się pokazać jak najmniej. A to oprawca zasłaniał w domyśle
makabryczne widoki, a to z nagła przerywano nadawanie, czy wreszcie
Cole obserwujący z ukrycia koszmarny los zgotowany swojemu koledze
przez tych wrednych Rosjanach, że tak powiem nie miał czystego
widoku. A więc i my go nie mieliśmy, bo twórcy w swojej zmyślności
kazali nam wówczas poniekąd spoglądać oczyma tego słusznie
zdjętego przerażeniem młodego mężczyzny. Makabry może i w tym
niewiele, ale za to nie brakuje biegania i chodzenia po nie tak znowu
mrocznych korytarzach, pełnego między innymi zamaskowanych
morderców. Do tego sporo chowania się w różnych, czasami
zagraconych niszach. Po to, by na koniec... UWAGA SPOILER W
tym miejscu „Dodaj do ulubionych” w moich oczach najmocniej
zapunktował. Nic nowego w kinie grozy, ale przyznaję, że nie tego
się spodziewałam. Dałam się zaskoczyć. I mniejsza z tym, czy
efekt ów zawdzięczam sprytowi twórców, czy raczej temu, że nie
śledziłam tej opowieści z większym zainteresowaniem, a właściwie
to prawie bezmyślnie wgapiałam się w ekran. Czyżby na tym
polegała sztuczka? Przekonać widza, że to niewymagający myślenia,
standardowy zapychacz wolnego czasu, z rodzaju opowieści
niezagadkowych, po to by ostatecznie zagrać mu na nosie mówiąc: a
trzeba było lekko ruszyć głową. Albo po prostu patrzeć uważniej.
I tak oto czarny obraz Rosji prysł. Jednak aż tak tendencyjni, jak
zakładałam w tej materii, twórcy „Dodaj do ulubionych” się
nie okazali KONIEC SPOILERA. W trakcie napisów końcowych
jest jeszcze parę scenek.
„Escape
Room” Willa Wernicka nie skłonił mnie do wyczekiwania na jego
kolejne filmowe przedsięwzięcie. Żeby być całkiem szczerą: już
wtedy założyłam, że to jeden z tych twórców, który powiedzmy
nie kręci pode mnie. A jego „Dodaj do ulubionych” tylko mnie w
tym przekonaniu utwierdził. Ot, kolejny plastikowy horrorek ze
szczątkową fabułą i jeszcze bardziej powierzchownymi postaciami.
Fabułą złożoną z motywów doskonale znanych bodaj każdemu
miłośnikowi kina grozy i to zapewne przynajmniej w większości
(może poza motywem escape roomów) w zdecydowanie lepszych
wydaniach. Popłuczyny po między innymi „Hostelu” Eliego Rotha,
które jednak uważam za bardziej udane od poprzedniego
pełnometrażowego dzieła Willa Wernicka. Jest progres! Więc tak
zupełnie stracony czas to chyba nie był...
Anna Pilch narzeka, że krwawe sceny nie były takie znowu straszne i zasłaniane oprawcami w kluczowych momentach. A jakie miały być do cholery, skoro to wszystko było udawane przed głównym bohaterem?
OdpowiedzUsuńŻe vloger nie sprawdził pulsu trupowi? Chyba bardziej dziwi, że od razu wiedział, co ma robić i gdzie ma szukać... Też chyba naoglądał się podobnych filmów. :)
I to, co miało być zaskakujące UWAGA SPOILER! stało się całkiem słabe. Trudno wyobrazić sobie, by cała ekipa, która tak misternie przygotowała tę krwawą "grę" - z Aleksiejem na czele - nie była przygotowana na końcową reakcję głównego bohatera. KONIEC SPOILERA To, co miało tak bardzo zaskoczyć widza, stało się najsłabszym momentem filmu. Tak!
"A jakie miały być do cholery, skoro to wszystko było udawane przed głównym bohaterem?"
Usuń"Cole obserwujący z ukrycia koszmarny los zgotowany swojemu koledze przez tych wrednych Rosjanach, że tak powiem nie miał czystego widoku. A więc i my go nie mieliśmy, bo twórcy W SWOJEJ ZMYŚLNOŚCI kazali nam wówczas poniekąd spoglądać oczyma tego słusznie zdjętego przerażeniem młodego mężczyzny."
Zgadzam się w pełni z tym spostrzeżeniem. Jednak chcę zauważyć, że tylko w taki sposób twórcy filmu mogli osiągnąć efekt końcowy. Widz też nie mógł za wiele widzieć i musiał być przekonany, że gra stała się makabryczną rzeczywistością.
UsuńSpoiler. Mam wątpliwości czy to jedyny możliwy sposób - wystarczyło uczynić przyjaciół bohatera takimi, co to ich stać na efekty specjalne:)
UsuńCiekawe filmy. Zapraszam na mój blog https://wnetrze123.blogspot.com/2023/03/top-10-najnowszych-trendow-w.html
OdpowiedzUsuń