Bogaty
emerytowany bankier Theo Conroy, jego młoda żona, aktorka Susanna i
ich sześcioletnia córka Ella wyjeżdżają na walijską wieś.
Zatrzymują się w wynajętym domu na wzgórzu, gdzie zamierzają
zostać kilka tygodni, spędzając czas jedynie we własnym gronie.
Choć Theo i Susanna starają się utrzymać swój związek, oboje
czują, że między nimi nie jest już tak jak dawniej. A wspólny
wypoczynek na angielskiej prowincji wbrew oczekiwaniom nie poprawia
ich sytuacji. Osobliwy dom należący do tajemniczego jegomościa
coraz bardziej niepokoi bezskutecznie walczącego ze swoją
zazdrością Theo. Mężczyznę, podobnie jak jego żonę i córkę,
nawiedzają niezwykle realistyczne koszmary senne.
Niezidentyfikowany cień, zagadkowe zdjęcie, samoistnie otwierające
się drzwi: wszystko wskazuje na to, że z tym miejscem jest coś
mocno nie w porządku. Że jego tymczasowym domownikom grozi
śmiertelne niebezpieczeństwo, a przynajmniej takie przeczucie
narasta w Theo. Zmęczonym i zestresowanym człowieku, który
powątpiewa w szczerość swojej ukochanej żony.
Pod
koniec lat 90-tych XX wieku David Koepp na kanwie powieści Richarda
Mathesona stworzył horror nastrojowy pt. „Stir of Echoes” (pol.
„Opętanie”) z Kevinem Baconem w roli głównej. I to był
początek męskiej przyjaźni trwającej do dziś. Przyjaźni, bez
której „You Should Have Left” najprawdopodobniej nigdy by nie
powstał. Kilka lat temu Kevin Bacon powiedział Davidowi Koeppowi,
że powinni nakręcić przerażający, niezbyt drogi obraz o
małżeństwie. Koepp natychmiast pomyślał o swoim ulubionym
filmie, „Dziecku Rosemary” Romana Polańskiego, i bez dłuższego
namysłu przystał na propozycję przyjaciela. Koepp wziął na
siebie scenariusz, który na bieżąco omawiał z Baconem. W pewnym
momencie aktor podsunął mu powieść Daniela Kehlmanna pod tytułem
„You Should Have Left” (której Koepp nigdy wcześniej nie
czytał), mówiąc, że wiele z tego, o czym rozmawiali znajduje się
tutaj. Ostatecznie zdecydowali się przełożyć na ekran historię
Daniela Kehlmanna, nadając filmowej wersji ten sam tytuł. Zdjęcia
powstawały w Walii, między innymi w wakacyjnym domu w Llanbister,
zaprojektowanym przez znanego architekta Johna Pawsona. Planowano
dystrybucję kinową, ale z powodu pandemii COVID-19 film
zdecydowano się rozpowszechnić w Internecie – na platformy VOD
trafił w czerwcu 2020 roku.
Kevin
Bacon, Amanda Seyfried i mała Avery Tiiu Essex w hollywoodzkim
nadnaturalnym horrorze psychologicznym, w reżyserii i na podstawie
scenariusza Davida Koeppa, twórcy między innymi „Opętania”
(1999) i „Sekretnego okna” (2004), opartego na minipowieści
Stephena Kinga pt. „Tajemnicze okno, tajemniczy ogród”. „You
Should Have Left”, adaptacja, ewentualnie ekranizacja (nie potrafię
stwierdzić, gdyż oryginału nie miałam przyjemności poznać),
powieści Daniela Kehlmanna pod tym samym tytułem, to obraz
stworzony przez człowieka wprost zachwyconego renesansem, jaki od
paru lat przeżywa filmowy horror. Produkcjami często zawierającymi
ważne komentarze społeczno-obyczajowe i w wielu przypadkach
nieposiadającymi dużego budżetu. Minimalistycznymi w formie i
maksymalistycznymi w przekazie, ogólnie rzecz ujmując.
Intensywnymi, głębszymi horrorami stojącymi w kontrze do
plastikowych straszaków, w których aż roi się od efektów
komputerowych i prymitywnych jump scenek. „You Should Have
Left” to horror z niewieloma praktycznymi efektami i bodaj żadną
ingerencją komputera. W każdym razie ja takowej nie odnotowałam.
Film z gotyckim posmaczkiem. Koncentrujący się przede wszystkim na
opowiadaniu intrygującej historii i budowaniu adekwatnego klimatu.
Historii niepozbawionej niezwykłości, ale pod wieloma względami
także mocno prozaicznej. Mamy małżeństwo z problemami. Majętnego
emerytowanego bankiera, mającego niekoniecznie uzasadnioną złą
sławę oraz dużo młodszą od niego aktorkę. Ta różnica wieku
była celowa – David Koepp i Kevin Bacon chcieli przedstawić
napięcie i nieporozumienia, jakie mogą wynikać z takich
istniejących przecież związków. W „You Schould Have Left”
różnicę wieku pomiędzy małżonkami przedstawiono jako jedno z
głównych źródeł ich problemów, co oczywiście nie oznacza, że
Koepp jest zdania, iż każdy taki związek jest skazany na podobne
przejścia. Wygląda na to, że napięcie wprowadza postawa Theo.
Jego chorobliwa zazdrość. Słabość, z której nie tylko zdaje
sobie sprawę, ale i pracuje nad pozbyciem się owej „toksyny”.
Stara się wyleczyć z zazdrości „domowymi sposobami” i
najwyraźniej odnosi pewne sukcesy na tym polu, ale to nie znaczy, że
całkowicie uwalnia się od podejrzeń względem swojej młodej
małżonki. One wciąż od czasu do czasu go nawiedzają. Już
wystarczającą męką jest dla niego świadomość, że kobieta,
którą kocha skończyła właśnie pracę nad filmem, w którym
znajduje się przynajmniej jedna scena erotyczna z jej udziałem, ale
z tym mężczyzna jeszcze mógłby sobie poradzić. Gorzej, gdyby się
okazało, że Susanna ma kochanka, a tego Theo nie wyklucza.
Oczywiście uspokaja się, jak może. Stara się przekonać samego
siebie, że przesadza, że żona tak naprawdę nigdy go nie
zdradziła, ale... Mężczyzna jest rozchwiany – balansuje pomiędzy
przeczuciem, że Susanna jest mu niewierna, a przekonaniem, że nadal
jest jedynym mężczyzną w jej życiu. A problem tak naprawdę tkwi
w nim. Ona tymczasem... Niby niczego, co uzasadniałoby podejrzenia
jej męża nie robi. Owszem, prawie nie rozstaje się ze swoim
smartfonem – wymienia niezliczoną ilość wiadomości tekstowych z
nie wiadomo kim – ale to jeszcze o niczym nie świadczy. W
dzisiejszych czasach sklejenie z telefonem to w końcu powszechne
zjawisko. Poza tym Susanna już za parę tygodni ma rozpocząć
zdjęcia do swojego kolejnego filmu, więc jest prawdopodobne, że
ustala szczegóły. Ale mimo wszystko... Coś może być na rzeczy.
Albo po prostu zaczęłam ulegać paranoi jej zdestabilizowanego
psychicznie małżonka.
(źródło: https://beforeitsnews.com/) |
Nie
żebym była cała w skowronkach po zobaczeniu „You Should Have
Left” Davida Koeppa, filmu opartego na powieści Daniela Kehlmanna
pod tym samym tytułem. Hollywoodzkiego nadnaturalnego horroru
psychologicznego nakręconego tak „nie po hollywoodzku”. Zero
odnotowanych efektów komputerowych i zaledwie odrobina jump
scenek. W miarę klaustrofobiczny, całkiem ponury klimacik
nadnaturalnej tajemniczości i interesująca historia, z
niepowierzchownie wykreślonymi i solidnie odegranymi postaciami.
Historia w sumie nie pierwszej świeżości, co dla poszukiwaczy
innowacyjności prawdopodobnie będzie miało decydujące znaczenie.
Więc ich pozwolę sobie nie zachęcać. Ale fanów kameralnych
nastrojowych horrorów, również gotyckich, nie czuję się w
obowiązku przestrzegać przed tym dziełkiem. Spokojnie można
zerknąć, ale też lepiej nie spodziewać się nie wiadomo czego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz