Doktor
James Martin przybywa do zakładu karnego w stanie Oklahoma, celem
wystawienia oceny psychiatrycznej skazanemu na karę śmierci
seryjnemu mordercy Edwardowi Wayne'owi Brady'emu. Jeśli Martin
orzeknie, że osadzony jest zdrowy na umyśle, mężczyzna jeszcze
tego wieczora trafi na krzesło elektryczne. Poprzedni psychiatra
Brady'ego, doktor Alan Fischer, z nieznanych przyczyn niedawno
popełnił samobójstwo, ostateczną opinię o stanie zdrowia
powszechnie znienawidzonego osobnika ma więc wystawić biegły,
który spotka się z nim po raz pierwszy. W uwagi na tę okoliczność
naczelnik więzienia przestrzega doktora Martina przed
nieprzeciętnymi zdolnościami manipulacyjnymi skazańca, z którym
młody psychiatra ma przeprowadzić rozstrzygającą rozmowę. Sam na
sam w obskurnym więziennym pomieszczeniu ze skutym osadzonym, który
przedstawia się Jamesowi jako demon Nefariamus, radośnie
pasożytujący na nieszczęsnym Edwardzie Waynie Bradym.
|
Plakat filmu. „Nefarious” 2023, Believe Entertainment
|
Filmowy
thriller psychologiczny/horror religijny pomyślany jako prequel
powieści Steve'a Deace'a, „A Nefarious Plot” (2016) i „A
Nefarious Carol” (2020) i element duchowej wojny partyzanckiej.
Ewangelia według Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona, reżyserów
i scenarzystów tego świadectwa kontrkulturowego nakręconego -
główne zdjęcia ruszyły pod koniec 2021 roku - w Oklahoma City i w
Oklahoma State Reformatory, więzieniu o średnim rygorze dla osób
płci męskiej w mieście Granite, oczywiście w stanie Oklahoma.
Czołowi twórcy uwolnionego w kwietniu 2023 roku minimalistycznego w
formie, ale według nich maksymalistycznego w przekazie,
klimatycznego obrazu, któremu nadali tytuł „Nefarious”, mają
nadzieję w najbliższym czasie rozbudować to prawdopodobnie
najambitniejsze z ich dotychczasowych artystycznych przedsięwzięć
– sequel, prequel, a może nawet program telewizyjny o przebiegłym
tytułowym antybohaterze przynajmniej raz na tydzień, mniej lub
bardziej udanie, realizującym swoje niecne(?) plany.
Chuck
Konzelman podejrzewa, że gdyby apostołowie Chrystusa żyli w
czasach nam współczesnych, swoje cenne nauki przekazywaliby za
pośrednictwem filmów i programów telewizyjnych. Dlaczego więc
ludzie głęboko wierzący nie mieliby wykorzystywać tych potężnych
narzędzi w walce z siłami nieczystymi? Bo czy w to wierzymy, czy
nie, wszyscy uczestniczymy w największej z wojen w historii
wszechświata. A Chuck Konzelman i Cary Solomon to Nowi Apostołowie
Jezusa Chrystusa? Bez względu na to, jak się postrzegają, nie
ukrywają, że ich „Nefarious” to coś w rodzaju manifestu
teologicznego, moralitet... istoty podającej się za
najprawdziwszego demona. Doprawdy ciekawa strategia świeckich
członków Bożego Grona Pedagogicznego. Przewrotna ewangelizacja.
Czyżby jakiś ukryty podtekst? W tym zepsutym świecie należyty
posłuch może mieć już tylko czarny charakter? Nie słuchamy
Cieśli, to może posłuchamy Szatana? A właściwie hipotetycznego
szeregowego żołnierza Armii Ciemności. Rozmowa z demonem w formule
„Rozmowy z gwiazdą” Steve'a Buscemiego, z której korzystał też
między innymi Roman Polański: „Śmierć i dziewczyna” (1994),
na podstawie sztuki Ariela Dorfmana i filmowa adaptacja sztuki Davida
Ivesa pt. „Wenus w futrze” (2013). W każdym razie nie jest to
jedna z rozchwytywanych form w światowej kinematografii – jedna z
moich ulubionych, ale śmiem przypuszczać, że jestem w zdecydowanej
mniejszości. Teatr na ekranie. Przedstawienie zdominowane przez
Seana Patricka Flanery'ego – z ręką na sercu: jedna z najbardziej
widowiskowych kreacji aktorskich, jakie w życiu widziałam.
Spektakularna modulacja głosu, aż niewiarygodna zabawa barwą i
tonacją (płynne przejścia), fenomenalnie korespondująca z nie
mniej zróżnicowaną, nienaturalnie naturalną mimiką. Żywy
ładunek nuklearny! Z tak potężną „tajną bronią” równie
dobrze można było zrobić z tego monolog. W każdym razie mój
odbiór „Nefariousa” przy takim układzie na pewno by nie
ucierpiał. Chuck Konzelman i Cary Solomon po drugiej stronie stołu
posadzili jednak Jordana Belfiego, który w gruncie rzeczy, że tak
to ujmę, niczym mi się na naraził, ale nie mogłam oprzeć się
wrażeniu, że jego postać najzwyczajniej miała tkwić w cieniu
Nefariamusa. Pionek i król na cuchnącej planszy. W nieprzytulnym,
żeby nie powiedzieć odrażającym pomieszczeniu w pustynnym zakątku
Oklahomy. W zakładzie karnym, gdzie niebawem ma odbyć się
egzekucja seryjnego mordercy Edwarda Wayne'a Brady'ego. Pod
warunkiem, że następca doktora Alana Fischera - psychiatry
rzeczonego skazańca, który w prologu „Nafariousa” targnął się
na własne życie – wystawi pozytywną ocenę jego zdrowia
psychicznego. Czyli ostatnią deską ratunku dla Brady'ego jest
doktor James Martin. Jego wstępna diagnoza to dysocjacyjne
zaburzenie osobowości, zwane też osobowość wieloraką. Poważnie
chory człowiek albo urodzony aktor. Demoniczne opętanie sposobem na
utrzymanie się przy życiu? Brady wie, że wszystko zależy od
opinii doktora Martina, a w środowisku więziennym dał się już
poznać jako wybitny (wybitnie obrzydliwy) manipulant, trudno więc
nie doszukiwać się w tym próby oszustwa młodego biegłego.
Życiowa rola rzekomo sterroryzowanego przez pośledniego demona,
człowieka skazanego za sześć morderstw, a przyznającego się do
jedenastu. Brady uciesznie manipuluje pilnym uczniem swojego
poprzedniego psychiatry (doktor Alan Fischer dla Martina był kimś w
rodzaju mentora)... i widzami? Przyznaję, że im dłużej
przebywałam w towarzystwie tego fascynującego skazańca, tym mniej
przekonana byłam do teorii wielkiego oszustwa. Skrajna nieufność
niepostrzeżenie przekuła się w ogromne współczucie. Dla Edwarda
Wayne'a Brady'ego.
|
Materiał promocyjny. „Nefarious” 2023, Believe Entertainment |
„Nefarious”
Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona to nie tylko rozmowa doktora
Jamesa Martina z Nefariamusem i Edwardem Wayne'em Bradym, ale większa
część tej opowieści faktycznie rozgrywa się w jednym
pomieszczeniu. Normalnie dość przestronnym, filmowcy jednak
najwyraźniej wypróbowali starą sztuczkę z percepcją. Prywatna
sala widzeń w więzieniu o zaostrzonym rygorze w Oklahomie nie tyle
widzialnie, ile odczuwalnie ulega skurczeniu. Straszna duchota panuje
w tym obskurnym „pudełku”, w którym ma odbyć się decydująca
rozmowa biegłego z osadzonym. Rozmowa na śmierć i życie.
Intensywne zdjęcia Jasona Heada, hipnotyczna ścieżka dźwiękowa
Bryana E. Millera, staranny montaż Briana Jeremiaha Smitha i aktorów
dwóch. Reszta to statyści:) W każdym razie wszystko rozegra się
między potencjalnym demonem i zdeklarowanym ateistą. Gdyby to był
typowy horror religijny, to zatwardziały sceptyk pewnie by się
nawrócił. Spadłyby klapki z oczu paskudnemu materialiście i
hedoniście. Pożytecznemu idiocie, bo pomagającemu temu, w
istnienie którego nie wierzy. Chyba powinnam poczuć się
obrażona... Obrażona recenzją istoty podającej się za demona?
Zresztą może nawet to, nomen omen, nikczemne stworzenie
siedzące naprzeciw wątpliwego bohatera „Nefariousa” dobrych
chrześcijan, Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona, rzeczywiście
jest wysłannikiem przebrzydłego Władcy Piekieł, lojalnym
żołnierzem Lucyfera. Ta zagadka, ku mojemu ubolewaniu, w dalszej
partii filmu zostanie rozwiązana. Wszystko ślicznie wyłożymy na
tacy, ażeby przypadkiem UWAGA SPOILER nasze duchowe
przesłanie nie zostało zakrzyczane przez niedomyślną część
publiki KONIEC SPOILERA. Tak tylko sobie gdybam, bo oczywiście
nie siedzę w głowie reżyserów i scenarzystów tego cudeńka. Yhm,
poganka komplementująca bezpardonowy atak na myślących inaczej.
Inaczej od twórców „Nefariousa” i autora powieści, którym ta
produkcja w jakimś stopniu niewątpliwie zawdzięcza swoje
istnienie. Nie wiem, czy to miał być zaciekły atak, czy raczej
wspaniałomyślny kierunkowskaz dla zagubionych owieczek, szlachetna
próba zawrócenia choćby tylko jednej nieśmiertelnej duszy z
prostej drogi do Piekła. Tak, „demoniczny kaznodzieja” nie
przebiera w słowach, opisując bezbożną rzeczywistość, jaką
ślepi i głusi z uporem godnym maniaków nie tylko utrzymują, ale i
radośnie rozbudowują, tę współczesną Sodomę i Gomorę, znaną
też jako Zgniły Zachód. Gdzie dzieci rozrywa się na kawałki w
łonach matek, a schorowanych bliskich poddaje eutanazji. Tym
chętniej, gdy jest co dziedziczyć. A Hollywood sączy swoją
lewacką propagandę – tego mi brakowało w wywodach w najlepszym
razie wytrawnego manipulanta lub człowieka z dysocjacyjnym
zaburzeniem osobowości, a w najgorszym demona, który nieproszony
(naprawdę?!) wlazł w biedne ciało nieszkodliwego mężczyzny. Tak
czy owak, jest to jakiś powiew świeżości w kinie grozy, coś
innego, choć posklejanego ze sprawdzonych motywów. Archetypowa
walka dobra ze złem w ujęciu mikro, demoniczne opętanie bez
wykwalifikowanego egzorcysty pod ręką (bo już nie bawimy się w
takie gusła, my którzyśmy wszystkie rozumy pozjadali?) i syndrom
właściciela pewnego upiornego motelu. Ożywiona dyskusja dwóch
intelektualistów. Niewierzącego człowieka i niewierzącej
tajemniczej istoty. Wiara jest dla ułomnego gatunku ludzkiego,
Nefariamus natomiast ma wiedzę. Wie, że Mroczny Pan i Wróg
istnieją. I ciągle ze sobą rywalizują. Ostatnio w piekielnych
kuluarach krążą plotki, że Lucyfer od jakiegoś czasu osiąga
dużo lepsze wyniki. Bóg przegrywa – ponoć złodziej własności
intelektualnej, a przynajmniej tak wmówiono szeregowym żołnierzom
piekielnej armii, oczywiście zakładając, że interlokutor
psychiatry od siedmiu boleści jest tym za kogo się podaje. A
ściślej jeden z rozmówców, bo do głosu będzie też dopuszczany
sterroryzowany Edward Wayne Brady. Potwornie roztrzęsiony - naprawdę
przykro się patrzyło na to biedne, albo szalenie przebiegłe,
stworzenie - słusznie przerażony prawowity właściciel ciała,
które w tym ponurym świecie przedstawionym za parę godzin,
brutalnie mówiąc, ma zostać usmażone. W dwóch z trzech możliwych
wariantów Brady jest bardziej ofiarą niż oprawcą (w moim
osobistym poczuciu, zdecydowanie ofiarą) – zabijało jego alter
ego bądź prawdziwie demoniczny pasożyt – bliźnim, który
znalazł się w niegodnym pozazdroszczenia położeniu nie ze swojej
winy. A zatem jeśli doktor James Martin wykluczy opcję trzecią –
Wielkie Oszustwo Brady'ego – już niekoniecznie ponad wszelką
wątpliwość, bo trudno o rzetelną opinię, kiedy każą ci działać
w tak wariackim, czy jak kto woli ekstraordynaryjnym trybie,
aktualnie najbardziej znienawidzony człowiek w Stanach
Zjednoczonych, oszuka przeznaczenie? W ostatniej chwili umknie
Zegarmistrzowi Światła Purpurowemu? Gdyby to była hollywoodzka
superprodukcja, to pewnie w ogóle bym się nad tym nie zastanawiała,
ale kiedy masz do czynienia z obrazem niezależnym przez samych
twórców traktowanym jako świadectwo kontrkulturowe (pod prąd,
chyżo, pod prąd), to następuje cudowne rozmnożenie jakże
pożądanych wątpliwości. A przynajmniej ja tak miałam w
zaskakująco udanym (emocjonującym) kontakcie z „Nefariousem”
Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona. Uwaga: po napisach końcowych krótka przemowa w języku łacińskim.
Ateiści
wściekli, chrześcijanie wniebowzięci? „Nefarious” w reżyserii
i na podstawie scenariusza Chucka Konzelmana i Cary'ego Solomona,
zainspirowanego powieściami Steve'a Deace'a, świadomie płynie pod
prąd, staje okoniem do „współczesnych myśli hollywoodzkich”,
krzewi wiarę w bezbożnej cywilizacji zachodniej, a zatem wydaje się
idealną propozycją dla kontestatorów poprawności politycznej,
mowy nienawiści oraz wszystkich innym wynalazków Zgniłego Zachodu
i oczywiście dla dobrych chrześcijan. Z naciskiem na „wydaje
się”. Bo kiedy kazania prawi potencjalny demon... Ale nie, na
razie nic nie wskazuje na to, by twórcy tego psychologicznego
thrillera/horroru religijnego, niecelnie sypnęli „tą solą” w
oczy. Narobili sobie wrogów dokładnie tam, gdzie chcieli? A może
wcale nie chcieli skłócać tylko jednoczyć? W mrocznej „jaskini”,
w której toczy się zaciekła dyskusja między innymi o kondycji
współczesnego świata. Dobra, nie czarujmy się: to jest manifest
teologiczny - i polityczny? - ale nie dajcie sobie wmówić, że
wszyscy ateiści nie lubią tego dziełka. Ręczę głową, że tak
nie jest.
Znamienna jest dyskusja na temat tego filmu w przestrzeni publicznej. Znakomita większość recenzentów mainstreamowego nurtu miesza ten film z błotem. Nie zostawia suchej nitki na kreacjach aktorskich i warsztacie filmowym twórców. Jest to do prawdy niezrozumiałe bo od strony aktorskiej ten film jest na bardzo dobrym poziomie. Kreacja Seana Patricka Flaneriego jest najwyższych lotów. Również warsztatowo niewiele można twórcom zarzucić. Myślę, że po prostu film trafia w bardzo czuły punkt i jest bardziej sztuką teatralną o treści teologicznej niźli horrorem. Dla tych o bardzo liberalnych i lewicowych poglądach obraz może być trudny. Zakończenie filmu mnie nieco rozczarowało ale całościowo to jeden z lepszych filmów tego roku.
OdpowiedzUsuńYhm, powiedziałabym, że kreacja Seana Patricka Flanery'ego w "Nefarious" zasłużyła na Oscara, gdybym uważała, że Oscary jeszcze coś znaczą. I nie mogę oprzeć się poczuciu, że aktor zostałby obsypany nagrodami, gdyby scenariusz został dopasowany do aktualnie "jedynego słusznego modelu światopoglądowego" w kinie. Zwłaszcza amerykańskim. A ja naiwna kiedyś myślałam, że w demokracji różnorodność jest OK...
UsuńPozdrawiam!
Takich czasów dożyliśmy, że Nefarious czy Sound of Freedom są atakowane. Wychodzi na to, że demon, wypowiadając się o kondycji ludzkości, miał niestety rację...
UsuńŚwietna recenzja, dzięki za zwrócenie uwagi na "scenę" po napisach końcowych.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa.
UsuńPozdrawiam!