Beau
Wassermann mieszka samotnie w wynajętym mieszaniu w podłej
dzielnicy miasta. Regularnie spotyka się z psychiatrą, koncentrując
się na zgłębianiu swojej relacji z matką, owdowiałej w momencie
jego poczęcia, twórczynią imperium gospodarczego Moną Wassermann.
Beau zamierza odwiedzić matkę z okazji rocznicy śmierci jej męża,
ale kradzież kluczy do mieszkania zmusza go do przełożenia wizyty
na czas bliżej nieokreślony. Jego matka nie jest zadowolona z
takiego obrotu spraw, mężczyzna wie, że znowu mocno ją zawiódł
i wszystko wskazuje na to, że nie będzie mógł jej tego
wynagrodzić. Bo niedługo po trudnej rozmowie telefonicznej z
rodzicielką, zostaje ogłuszony informacją o jej śmierci. Zanim
zdąży podjąć jakiekolwiek działanie, trafi pod nadopiekuńcze
skrzydła obcych ludzi i dowie, że uroczystość pogrzebowa Mony
jest przekładana z powodu jego nieobecności. Tak rozpocznie się
niezwykła podróż przelęknionego człowieka, której celem jest
złożenie ostatniej posługi zaborczemu rodzicowi. Pożegnanie z
najbliższą osobą.
|
Plakat filmu. „Beau is
Afraid” 2023, A24, Access Entertainment, IPR.VC
|
Surrealistyczny
thriller/dramat psychologiczny z elementami - a raczej elementem -
horroru, tragikomiczna opowieść egzystencjalna w reżyserii i na
podstawie scenariusza Ariego Astera, jednego z mistrzów nowej fali
kina grozy, twórcy „Dziedzictwa. Hereditary” (2018) i
„Midsommar. W biały dzień” (2019). Pierwszy szkic „Beau is
Afraid” (pol. „Bo się boi”) powstał w 2012 lub 2013 roku –
rozbudowa krótkometrażowego obrazu Astera z 2011 roku pod tytułem
„Beau” - ale wietrząc kłopoty z pozyskaniem finansowania, autor
tej historii zaangażował się w pewniejsze przedsięwzięcia, a w
jego głowie wciąż pojawiały się nowe pomysły na odyseję Beau.
Podczas tak zwanego twardego lockdownu tłumaczonego pandemią
COVID-19, wreszcie „wygrzebał niedający mu spokoju manuskrypt z
przepastnej szuflady” i z zapałem przystąpił do dokładania,
zmieniania oraz wykreślania poszczególnych elementów. Bawił się
przednio przy konstruowaniu tej „koszmarnej komedii”, „Władcy
pierścieni” o mężczyźnie idącym do mamy. Ale chyba najbardziej
obrazowym opisem głównego twórcy „Bo się boi” było
skojarzeniem z naszprycowanym Zoloftem dziesięciolatku, wysłanym na
zakupu. Film powstawał między innymi pod prestiżowym szyldem A24
(też głównym dystrybutor), a budżet oszacowano na trzydzieści
pięć milionów dolarów. Kręcony od czerwca do października 2021
(główne zdjęcia) w kanadyjskiej prowincji Quebec, a swoją
światową premierę miał pierwszego kwietnia 2023 roku w Stanach
Zjednoczonych (pokaz specjalny). Szeroka dystrybucja kinowa ruszyła
prawie trzy tygodnie później.
Ari
Aster i jego sagi rodzinne. Niemal trzygodzinna opowieść
ukierunkowana na coś w rodzaju absorpcji sfery wewnętrznej każdego
odbiorcy. Krzywe zwierciadło, w którym każdy może zobaczyć coś
innego. Wyłącz rozum, włącz emocje. Nie myśl – czuj. Co nie
znaczy, że wielkiej wędrówki bohatera niepodobna zracjonalizować.
Beau Wassermanna (widowiskowa kreacja Joaquina Phoenixa) poznajemy
jako „pustelnika z miejskiej dżungli” - współczesny Robinson
Crusoe na zabetonowanej „wyspie” zamieszkałej przez agresywne
plemię. Rdzenni mieszkańcy amerykańskiego getta, oblegający
paskudny budynek mieszkalny, w którym na swoje nieszczęście osiadł
jedyny syn wybitnie przedsiębiorczej kobiety. Każde wejście i
każde wyście z tego nieszczęsnego budynku obarczone jest ogromnym
ryzykiem. Chwila nieuwagi i jesteś trup. Tak to odbiera człowiek,
który się boi. Człowiek, który ma skomplikowane relacje z matką.
Odyseusz Astera. Komicznie wykoślawiona Strefa Mroku – taka według
mnie jest rzeczywistość mężczyzny w średnim wieku z
nieprzypadkowo dobranym nazwiskiem. Prawiczka z konieczności,
okradzionego z seksualności, „eunucha z chorobliwie powiększonymi
jądrami” (oksymoron zamierzony). W świecie Beau na środku ulicy
rozkłada się ludzkie ciało, jak gdyby nigdy nic omijane, czasami
przeskakiwane przez przechodniów. Ignorowane przez cywili i
mundurowych, włącznie z naszą niewyspecjalizowaną jednostką
prowadzącą, szalenie zagubionym przewodnikiem. Uparcie napominanym
przez sąsiada(?), nie wiedzieć czemu przekonanego, że Beau
bezczelnie zakłóca ciszę nocną. Panicznie bojącego się śmierci,
która głęboko zajrzy mu w oczy podczas przerwy w dostawie wody
(znowu woda) - nowy lek zaordynowany przez jego psychiatrę w takim
układzie działa jak silna trucizna. I nie zapominajmy o groźnym
pająku, przed którym wszyscy mieszkańcy przeklętego budynku
zostali uczciwie ostrzeżeni. Dlaczego to zawsze musi być pająk?!
Bo symbolizuje między innymi narcyzm, podstęp, przebiegłość,
okrucieństwo i wreszcie zmartwienie? A Beau jest przeokropnie
zmartwionym człowiekiem. I zna pajęczycę Szelobę. Przywiązany do
kobiety z żelaznym charakterem. Gdy miłość miesza się z
nienawiścią. Gdy walczysz z uzależnieniem. Bezsens życia
doczesnego. Logika snu. Jak pyłek na wietrze; marny pyłek w
chaotycznym wszechświecie. Rozczarowana i oczarowana. Po twórcy
genialnego „Midsommar. W biały dzień” spodziewałam się dużo
więcej, ale Ari Aster ma w sobie coś takiego, taką kosmiczną
umiejętność... Totalne wsiąknięcie w niezbyt ciekawą (dla mnie)
historię. Szalona orkiestra grająca w duszy chłopca uwięzionego w
ciele dojrzałego mężczyzny. Zakazane melodie we wnętrzu człowieka
desperacko poszukującego siebie. Walczącego z kajdanami jak Don
Kichot z wiatrakami? „Sztuka w czterech aktach”, gdzie pierwsze
trzy kończy utrata przytomności przez tytułowego (w sumie niezła
gra słów) bohatera. A może antybohatera? Niewdzięcznego syna
niebezwarunkowo kochającej kobiety? Naprawdę został okradziony czy
to kolejna wymówka lękającego się mężczyzny? Bojącego się
własnej matki. Freudowskie id, ego, a nawet superego stłamszone
przez piranię biznesu, „idealną mamusię” Monę Wassermann
(intrygujące występy Patti LuPone i Zoe Lister-Jones). Taką jak
Grace? Po odebraniu szokującej wiadomości i bynajmniej odprężającej
kąpieli w swoim zdewastowanym mieszkaniu (znowu woda i znowu pająk),
Beau po raz pierwszy traci przytomność, by obudzić się dwa dni
później we wściekle różowym pokoju. Wystrój jak w latach 90. XX
wieku, ale tyko w tym jednym pomieszczeniu uroczego domku, który
spokojnie mógłby reklamować „malownicze amerykańskie
przedmieścia”. Popkulturowa papka z dodatkiem arszeniku.
„Perfekcyjna współczesna rodzina”, przypomnijmy, twórcy
„Dziedzictwa. Hereditary”. Mój ulubiony „akt” tego długiego
spektaklu Ariego Astera. Jowialny chirurg, troskliwa pielęgniarka,
nieobliczalna córka, weteran z zespołem stresu pourazowego i święty
z pokoju niebieskiego. Kult jednostki w ujęciu mikro. Męczennik,
bohater narodowy, nietykalny zmarły.
|
Plakat filmu. „Beau is
Afraid” 2023, A24, Access Entertainment, IPR.VC |
Przypomniał
się „Dom, który zbudował Jack” Larsa von Triera, przypomniała
się „Pearl” Tia Westa, oraz „Widzę, widzę” Severina Fialy
i Veroniki Franz. Odezwali się też Wielcy Przedwieczni, którym
wtórowało „Towarzystwo” Briana Yuzny, ale zdecydowanie
najczęściej moje myśli uciekały do „Odysei” Homera. Celowo
przejaskrawiona droga krzyżowa. Cztery stacje Beau Wassermanna.
Duchowa wędrówka postaci zniewolonej. Zdającego się na innych,
nieprzyzwyczajonego do samodzielnego podejmowania decyzji, proszącego
o radę w najprostszych sprawach, skrajnie nieporadnego,
nieasertywnego, ze stoickim spokojem przyjmującego ciosy, niby
pogodzonego ze swoim fatalnym losem mężczyzny. Postać tragiczna z
zadatkami na bohatera dynamicznego. Trudno wszak nie spodziewać się,
że na końcu tej zwariowanej podróży, zamiast Pana Nikt ujrzymy
Pana Kogoś. Po wyjściu z zaczarowanego lasu. Tym sposobem
przechodzimy do trzeciego „aktu” trzeciej pełnometrażowej
produkcji Ariego Astera. Ze słusznego modelu życia w model
niesłuszny – mityczna idealna rodzina kontra przebrzydła komuna.
Sen nocy letniej. Przedstawienie, które może być przełomem w
życiu bohatera. Oświecenie albo utwierdzenie w marności nad
marnościami. Baśń brata Aster. Podróż w podróży. Częściowo
animowany film o znajomym człowieku z prowincji, który wybudował
dom, ożenił się i spłodził trzech synów, których nauczył
wszystkiego co sam umiał. Jedli co zasadzili i byli szczęśliwi. Z
naciskiem na „byli”. Los bowiem niemiłościwy i niełaskawy
jest, nawet w bajkach. American Dream Beau to kochająca żona,
zdrowe dzieci i skromny domek na wsi. Czy to takie wygórowane
marzenie? Nie marzył o bogactwie (na własnej skórze przekonał
się, że pieniądze naprawdę szczęścia nie dają), ani sławie,
ani tym bardziej władzy. Pragnął tak mało, a zarazem tak dużo.
Można się śmiać z tego przegranego człowieka, jego stwórca na
pewno się nie pogniewa, bo przecież sam uznał ten scenariusz za
całkiem zabawny (nie jego wina, że Natura obdarzyła go wisielczym
poczuciem humoru). Jest czas radości i czas smutku. Czas zabawy i
zadumy. W narkotycznej plątaninie wspomnień, obserwacji, imaginacji
i przede wszystkim uczuć. Dla jednych będzie to opowieść o
toksycznej matce, dla innych o toksycznym synu, a jeszcze dla innych
o toksycznych matce i synu. Ziejącej pustce w miejscu ojca.
Amputacja bez znieczulenia najpierw jednej, a wiele lat później
drugiej kończyny. Niegojące się rany, poczucie straty... które
nigdy nie ustąpi? Monstrualny żal i nieśmiało wykluwająca się
myśl, że zasługujesz na lepsze życie. Że możesz – naprawdę
możesz! - zerwać okowy i z podniesionym czołem wyfrunąć ze
zgniłego rodzinnego gniazda. Przetnij więzy, wyrwij korzenie, te
cuchnące liany, które oplatały cię od początku istnienia. A może
wręcz przeciwnie: pomyśl o bliskich, naprawdę się nimi
zainteresuj, zamiast tylko udawać zainteresowanie. Nie traktuj
podróży w rodzinne strony jak przykrego obowiązku, poszukaj
dobrych stron tam, gdzie wydaje ci się, że ich nie ma. Daj coś od
siebie, wysil się, a może – tylko może – odkryjesz, że nie
taki diabeł straszny, jak go malowałeś. Trzy godziny zleciały mi
jak z bicza strzelił, ale pozostał spory niedosyt. Przydałoby się
więcej takich atrakcji, jak ta na poddaszu. Doceniam intensywne,
artystyczne zdjęcia, powstałe pod dyrekcją urodzonego w Polsce
kanadyjskiego operatora Pawła Pogorzelskiego i wysublimowaną
ścieżkę dźwiękową Bobby'ego Krlica, znanego też jako The Haxan
Cloak, ale kiedy zabawa dobiegła końca pozostało jakże niemiłe
przeświadczenie, że światowej sławy twórca Nowych Horrorów,
speniał. Ari się boi. Asekurancka patologia. W mroku nad schodami w
lodowym pałacu, gdzie legło bezgłowe ciało.
Mamusia
cię potrzebuje, a seks zabija. Nie strzeż się ludzi bezdomnych,
nie ufaj instagramowym - czyli pozornie idealnym - rodzinom, pij wodę
i obcuj z kulturą wysoką, nawet jeśli jest w lesie. Znajdź siebie
i idź przed siebie. Nie bój się żyć. A „Bo się boi”. Wy
raczej nie będziecie, bo Ari Aster wyskakuje z szufladki; twórca
strasznych filmów z rozmachem prezentuje swój pierwszy
pełnometrażowy nie-horror. „Gatunkowe mydło i powidło”,
surrealistyczną odyseję marnotrawnego syna pajęczycy Szeloby. Mam
ambiwalentny stosunek do tej produkcji. Zawiedziona zachwycona.
Ujarana niepierwszorzędnym towarem. Hipnotyczna mieszanka
niewybuchowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz