Mieszkający
na Florydzie młody mężczyzna Marty Puccio od dzieciństwa jest
terroryzowany przez swojego przyjaciela Bobby'ego Kenta. Szansa na
wyrwanie się z tego toksyczne związku pojawia się po poznaniu Lisy
Connelly i Ali Willis, zaprzyjaźnionych dziewczyn, które przerwały
naukę w szkolę średniej i na razie nie przymierzają się do
podjęcia pracy. Bezgranicznie zakochana w ciemiężonym chłopaku
Lisa, zostaje zgwałcona przez jego wątpliwego przyjaciela, który
tak samo obchodzi się z Ali. Nowa dziewczyna Marty'ego przekonuje
go, że jedynym sposobem na uwolnienie się od Bobby'ego jest zabicie
go, po czym przedstawia swój plan Ali, której nie trzeba namawiać
do odpłacenia podłemu młodzieńcowi pięknym za nadobne. Podobnie
jak jej znajomych, Donny'ego Semeneca i Heather Swallers. Najmniej
przekonany do tego pomysłu jest Derek Dzvirko, kuzyn Lisy, który
mimo wszystko bierze udział w przygotowaniach do zbrodni.
|
Plakat filmu. „Bully” 2001, Lions Gate Films, StudioCanal, Muse Productions
|
Amerykański
niskobudżetowy kryminalny thriller/dramat psychologiczny oparty na
pierwotnie wydanej w 1997 roku książce non-fiction Jima Schutze'a
pt. „Bully: Does Anyone Deserve to Die? A True Story of High School
Revenge” (później wydana jako „Bully: A True Story of High
School Revenge”). Reżyserii podjął się Larry Clark, twórca
między innymi głośnych „Dzieciaków” (1995) - jego
pełnometrażowego debiutu – który odrzucił parę skryptów
„Bully” (pol. „Zabić drania”), zanim David McKenna (jako
Zachary Long, gdyż – podobnie jak Jim Schutze – nie był
zadowolony z ostatecznego kształtu filmu) i Roger Pullis przedłożyli
zgodny z jego wymaganiami tekst zawierający sceny praktycznie
przepisane z książki Jima Schutze'a (relacje z pierwszej ręki).
Film powstawał pod szyldem wytwórni Lions Gate Films, która
nieoczekiwanie skróciła maksymalny okres zdjęciowy z czterdziestu
na dwadzieścia trzy dni, co obok dynamicznych warunków pogodowych,
podobno było główną przyczyną małego bałaganu na planie
(chaotyczny harmonogram). Główne zdjęcia do „Bully” Larry'ego
Clarka ruszyły w sierpniu 2000 roku w południowej Florydzie –
niejedną scenę nakręcono dokładnie w tym samym miejscu, w którym
odbyła się w rzeczywistości – a wydanie produkcji opóźniły
kierownicze roszady w Lions Gate Films. To i tak zwana Masakra w
Columbine High School, przez którą wprowadzony przez ustawodawców
zakaz wyświetlania w kinach filmów, które nie zostały ocenione
przez Motion Picture Association of America (MPAA), okazał się tym
bardziej niełaskawy; zamiast spodziewanego oznaczenia R, „Bully”
dostał NC-17, co miało być podyktowane nieprzyjemnymi
skojarzeniami z haniebnym atakiem Erica Harrisa i Dylana Klebolda.
Planowano szeroką dystrybucję kinową w Stanach Zjednoczonych, a
skończyło się na kilkunastu pokazach w czerwcu i lipcu 2001 roku
(oczywiście abstrahując od tożsamej dystrybucji międzynarodowej).
Nagrodzony
na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Sztokholmie (aktorski występ
Rachel Miner i reżyseria Larry'ego Clarka), ponadto uhonorowany
Prism Award i nominowany do Złotego Lwa Międzynarodowego Festiwalu
Filmowego w Wenecji, surowy obraz o zdemoralizowanych, czy jak kto
woli potwornie zagubionych młodych ludziach. Próżniaczym
środowisku, jak mniemam, dokładniej prześwietlonym przez Jima
Schutze'a na potrzeby jego książki, która posłużyła za podstawę
scenariusza „Zabić drania”. Oparta na faktach historia pewnego
diabolicznego planu, swego rodzaju paktu zawiązanego w mieście
Weston w hrabstwie Broward na Florydzie w 1993 roku. Reżyser od
początku stawiał na naturalizm – chciał „spoconych, tłustych
dzieciaków” bez makijażu, chciał szorstkości i tak zwanego
kręcenia z ręki. Właściwie „Zabić drania” nakręcono
tradycyjnie, są jednak momenty ewidentnie zahaczające o stylistykę
found footage – według mnie najjaskrawszym przykładem jest
tutaj spotkanie z domniemanym młodym gangsterem Derekiem Kaufmanem:
coraz szybszy ruch kołowy, co muszę przyznać przyprawiło mnie o
lekkie mdłości. W sumie przez cały seans towarzyszyło mi
podejrzenie graniczące z pewnością, że reżyser zabiegał o jak
najbardziej niekomfortowe doznania widza, że ogromnie zależało mu
na wzbudzeniu w potencjalnych odbiorcach potężnej odrazy także, a
może nawet przede wszystkim, w scenach niepodlanych sztuczną krwią.
Żeby było ciekawiej, nie mogłam też oprzeć się wrażeniu, że
Larry Clark w pewnym sensie uprasza publiczność o odrobinę
współczucia dla tych szaleńczo zagubionych dusz. Dla straconych
dziewczynek i chłopców. O spojrzenie łaskawszym okiem na
potencjalnych UWAGA SPOILER właściwie faktycznych KONIEC
SPOILERA morderców. Wstręt pokropiony litością. W roli
głównej obsadzono nieżyjącego już Brada Renfro (m.in. „Klient”
Joela Schumachera, na podstawie powieści Johan Grishama; „Uśpieni”
Barry'ego Levinsona, na podstawie książki Lorenzo Carcaterry;
„Uczeń szatana” Bryana Singera, na podstawie minipowieści
Stephena Kinga), który przeszedł moje nieśmielsze oczekiwania.
Zdecydowanie najlepszy z widzianych przeze mnie filmowych występów
pana Renfro. Współczesny niewolnik z niepermanentnie lodowatym
spojrzeniem. Sympatyczna twarz raptownie nabierająca alarmująco
ostrych rysów; przyjazne oczęta nagle zaczynają ciskać zabójcze
gromy. W ułamku sekundy udręczone stworzenie przeistacza się w
przyczajonego drapieżnika. Słodki chłopiec bezpardonowo wypychany
przez nieczułą istotę. Dwie twarze Martina 'Marty'ego' Puccio. Od
lat bitego i poniżanego przez swojego rzekomo najlepszego
przyjaciela Bobby'ego Kenta (angażująca kreacja Nicka Stahla,
którego fani kina grozy mogli widzieć choćby w „Grzecznym
świecie” Davida Nuttera, „Lustrach 2” Victora Garcíi czy
„Hunter Hunter” Shawna Lindena). Czara goryczy przeleje się po
poznaniu Lisy Connelly (doprawdy interesujący popis Rachel Miner,
która później dołączy do obsady między innymi takich filmów
jak „Czarna Dalia” Briana De Palmy, na podstawie książki Jamesa
Ellroya, „Oszukać strach” Richarda Brandesa, „Efekt motyla 3”,
Setha Grossmana) i jej przyjaciółki Ali Willis (zadowalające
wykonanie Bijou Phillips, którą miłośnicy horrorów pewnie
natychmiast skojarzą z „Jadem” Jima Gillespiego, „Hostelem 2”
Elia Rotha i/lub „To żyje” Josefa Rusnaka).
|
Plakat filmu. „Bully” 2001, Lions Gate Films, StudioCanal, Muse Productions |
W
„Zabić drania” Larry'ego Clarka faktycznie panuje lekki
rozgardiasz, co podejrzewam, albo nie miałoby miejsca, albo mniej
rzucałoby się w oczy, gdyby pozwolono temu kameralnemu dziełku
rodzić się w swoim tempie, gdyby harmonogram produkcji nie był tak
napięty. Weźmy chociażby nieplanowaną ciążę Lisy Connelly.
Początkowo wszystko wskazuje na to, że ojcem jest Marty Puccio, ale
potem ni z tego, ni z owego, jakby mimochodem, dziewczyna wspomina o
gwałcie dokonanym przez Bobby'ego Kenta, dopiero wtedy (uważam
„trochę” za późno) dając wyraz swoim wątpliwościom co do
ojcostwa. Gorzej, że o najważniejszej informacji jakby zapomniano
(zreflektowano się pod koniec filmu). Nagłe oczyszczenie atmosfery
między Rachel i Martym – ona podekscytowana, on przerażony i
wściekły – nie dość, że w moich oczach nie wypadło
przekonująco, to na dodatek wprowadziło, zdaje się, zupełnie
przypadkowe, nieprzewidziane przez twórców „Zabić drania”,
silne podejrzenie, że Rachel spełniła żądanie ukochanego;
brzydko mówiąc pozbyła się problemu nie tyle swojego, ile
Marty'ego i absolutnie nie miała mu tego za złe, nie chowała
urazy, nie czyniła mu z tego powodu najmniejszych wyrzutów. W tej
hipotetycznej wersji wydarzeń; w tych moich gdybaniach wymuszonych
przez niekonsekwentną narrację. Zachwycił mnie natomiast klimat
panujący w niniejszym świecie przedstawionym. Nihilistyczny,
„hipisowski”, duszny (przypomniał się późniejszy „Candy Land” Johna Swaba, a i „Kalifornia” Dominica Seny niekiedy
mignęła, w ślad za „American Honey” Andrei Arnold i „Spring
Breakers” Harmony'ego Korine'a). Seks, narkotyki i rap, ze
szczególnym uwzględnieniem Eminema, miłośnika twórczości
Larry'ego Clarka (przynajmniej w tamtych czasie), co pomogło w
uzyskaniu zgody na wykorzystanie jego utworu pt. „Forgot About
Dre”, a konkretniej fragmentu jego wideoklipu. Trudno też
przegapić plakat Eminema wiszących na drzwiach jednej z „zatęchłych
jaskiń”. Klaustrofobiczne komnaty rozpusty. Słodkie nieróbstwo
młodych ludzi. Gwoli uczciwości, Marty i Bobby pracują w lokalnych
delikatesach, przy stanowisku z kanapkami, ale niektórzy sądzą
(choćby Kent senior), że tylko ten drugi ma przed sobą świetlaną
przyszłość. Już jego w tym głowa, by zapewnić ambitnemu synkowi
jak najlepszy start w świecie biznesu. Podczas gdy Bobby ciężko
pracuje, Marty traci czas na surfing. Tak to widzi rodziciel
chłopaka, który trafił na celownik,, zblazowanych „dzieciaków
pasożytujących na swoich rodzicach” (słowa matki Rachel).
Zaczyna się od Rachel, Marty'ego i Ali, ale grupa spiskowców
niechybnie powiększy się o szalonego Donny'ego Semeneca (bezbłędny
Michael Pitt, który później zagra między innymi w „Śmiertelnej wyliczance” Barbeta Schroedera i „Funny Games U.S.” Michaela
Hanekego), jakby oderwaną od rzeczywistości – przypuszczalnie
wpływ narkotyków i koszmarnej sytuacji w domu rodzinnym;
traumatycznego dzieciństwa i okresu dojrzewania – Heather Swallers
(widowiskowa kreacja pani z „Rogów” Alexandre'a Aja, adaptacji
powieści Joe Hilla), najmniej przekonanego do tej zbrodniczej
inicjatywy Derek Dzvirko (też w pełni przekonujący Daniel
Franzese, z aktorskich dokonań którego pozwolę sobie wyróżnić
„Bez litości” Stevena R. Monroe'a) i wreszcie młodzian, który podobno jest
członkiem gangu, płatny zabójca Derek Kaufman (bynajmniej
niezostający w tyle Leo Fitzpatrick). Zabawa w sędziów i katów,
wymierzanie sprawiedliwości(?) na własną rękę, zemsta i
rozpaczliwe pragnienie uwolnienia się od tyrana, niewykluczone
jednak że to przede wszystkim przerażająca pogoń za jakąś nową
rozrywką. Perwersyjna zabawa Donny'ego i Heather, okazja do zarobku
dla Dereka Kaufmana, presja grupy w przypadku kuzyna Dereka, zemsta
Ali i może też po części Rachel, chyba szczerze zatroskanej
osobistą tragedią Marty'ego. W każdym razie jej żarliwe
deklaracje, że to wszystko z potrzeby zerwania kajdan z ukochanego,
mogą płynąć prosto z serca, trzeba jednak pamiętać, że ta
dziewczyna również została skrzywdzona przez „młodego boga” z
Florydy. Oczekującego, że wszyscy będą tańczyć, jak on im
zagra. Albo dasz, albo wezmę to sobie siłą. Potencjalna ofiara
bardziej antypatyczna od potencjalnych zabójców? Zależy od
oglądającego, ale jestem skłonna zgodzić się z tymi, którzy
uznali, ze twórcy łagodniej obeszli się z młodymi spiskowcami
aniżeli nieświadomym podmiotem ich zuchwałych knowań. Widać, że
to historia z życia wzięta, bo to nie są geniusze zbrodni, od
których aż roi się w światowej kinematografii (a już zwłaszcza
hollywoodzkiej), tylko kryminaliści jakich pełno w prawdziwym
świecie. Porywający się z motyką na słońce, niemierzący sił
na zamiary. Mówiąc brutalnie: kretyni planujący morderstwo
doskonałe. Mocno kino z dostatecznie rozwiniętą, szatańsko
intrygującą płaszczyzną psychologiczną. Wypada dodać, że sporo
tu golizny i czytelnych aluzji homoseksualnych odnośnie pary
przewodniej.
W
mojej nic nieznaczącej opinii niedocenione to dziełko Larry'ego
Clarka. Filmowa adaptacja książki true crime Jima Schutze'a,
która nie przypadła do gustu ani jemu, ani jednemu ze scenarzystów.
A takie to intensywne widowisko! Brudna opowieść o znudzonych
młodych gniewnych. Używających i nadużywających, przepitych,
przepalonych, sypiących z kim popadnie i gdzie popadnie. Paskuda
nieszafująca graficzną przemocą. Plugawa historia niefikcyjna (no,
może poza paroma szczegółami...). Pysznie kameralne, przeraźliwie
zimne, bezwzględnie surowe „Zabić drania” - jedno z moich
małych filmowych odkryć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz