Po ucieczce z więzienia najsłynniejszy kanibal na świecie, Hannibal Lecter, zamieszkuje we Florencji, pracując jako kustosz w jednym z muzeów. Tymczasem agentka FBI, Clarice Starling, z którą przed laty współpracował po porażce w pracy zostaje oddelegowana do jego sprawy. Kobieta musi konkurować z niedoszłą ofiarą Lectera, zamożnym Masonem Vergerem oraz funkcjonariuszem włoskiej policji, Rinaldo Pazzim, który pragnie dopaść Hannibala i za sporą opłatą oddać go w ręce Vergera, aby ten mógł ukarać go we własny, okrutny sposób.
Ekranizacja bestsellerowej książki Thomasa Harrisa, będąca kontynuacją „Milczenia owiec”, aczkolwiek pozbawiona jej mrocznego klimatu. Reżyser, Ridley Scott, naprawdę mocno się postarał, aby stworzyć coś elektryzującego z nie ukrywajmy najsłabszej powieści Harrisa o Lecterze. Podczas, gdy książkę przeładowano ogromem niepotrzebnych, a często mocno nużących wątków (na przykład opisy włoskich zabytków) film drastycznie je okroił, skupiając się przede wszystkim na kilku głównych bohaterach filmu – zbiegłym kanibalu Lecterze; borykającą się z niesprawiedliwą polityką swojej agencji Clarice Starling; niedoszłej, zamożnej ofierze Hannibala, oszpeconym Masonie Vergerze, który obsesyjnie pragnie dopaść swojego oprawcę, nienawidzi go, ale jednocześnie otacza się należącymi do niego rzeczami oraz funkcjonariuszu florenckiej policji, Rinaldo Pazzim, który skuszony pokaźną nagrodą za schwytanie Lectera postanawia odłożyć na bok swoje obowiązki zawodowe i wystawić groźnego kanibala Vergerowi.
„Dlaczego zjadał ludzi? W ten sposób okazywał pogardę tym, którzy doprowadzali go do rozpaczy.”
Film zauważalnie dzieli się na dwie części. W pierwszej akcja przebiega dwutorowo – widz będzie miał okazję obserwować zarówno śledztwo Starling za okrutnym kanibalem oraz egzystencję Lectera we Włoszech. Twórcy, oczywiście zadbali o umiejętne stopniowanie napięcia oraz klika przyciągających uwagę wątków, aczkolwiek zawiedli pod kątem klimatu, który przed laty tak zachwycił odbiorców „Milczenia owiec”. Według mnie najsłabiej prezentują się wydarzenia we Włoszech, ze szczególnym wskazaniem na nielegalne śledztwo Pazzi’ego, które chwilami mocno nuży, aczkolwiek po części zostanie zrekompensowane kulminacyjnym brutalnym powieszeniem z trzewiami na wierzchu. Po tych wydarzeniach Lecter powróci do Stanów Zjednoczonych, aby skonfrontować się ze swoją nemezis, Clarice Starling – wątki z pierwszej połowy seansu połączą się, a widz stanie się biernym świadkiem, moim zdaniem, najlepszej, pełnej dynamizmu i napięcia części filmu. Będziemy obserwować gierki Lectera z agentką, schwytanie go przez Vergera oraz najmocniejszą scenę zjadania ludzkiego mózgu (również przez ofiarę). I wszystko będzie bardzo smaczne do momentu zakończenia, które dla czytelników książki z pewnością okaże się mocno rozczarowujące. Podczas, gdy powieściowy finał mocno mnie zaszokował film skłonił się w stronę daleko idącej, mało interesującej schematyczności, a przy okazji nie wykorzystał jednego z najważniejszych przesłań książki. Ekranizacja podobnie jak powieść obok innych wątków obnaża asekurancką politykę FBI, gdzie każdy chroni własną posadę, pogrążając niewinnych agentów. W książce, obok swego rodzaju prania mózgu to było głównym powodem finalnego, szokującego postępowania Clarice. W końcu, skoro zdradzą cię „ci dobrzy” to najlepiej przejść na stronę zła. Film ze względu na naiwne zakończenie został pozbawiony tego, moim zdaniem, najmocniejszego przesłania niniejszej historii.
Obsada, podobnie jak i cała ta hollywoodzka produkcja, stoi na bardzo wysokim poziomie. Po odtwórcy roli Lectera, Anthonym Hopkinsie nie możemy spodziewać się żadnych rozczarowujących niespodzianek. Zawsze sądziłam, że to rola jego życia, a „Hannibal” tylko mnie w tym przekonaniu utwierdził. Należę do tej mniejszości sympatyzującej w kreacji Starling przez Julianne Moore, ponieważ jest bardziej wierna książkowemu oryginałowi od tej zaprezentowanej przez Jodie Foster w „Milczeniu owiec”. Ponadto zobaczymy znakomicie ucharakteryzowanego Gary’ego Oldmana, Ray’a Liottę oraz Giancarlo Giannini.
Ekranizację „Hannibala”, oprócz maksymalnie zepsutego zakończenia, uważam za odrobinę lepszą od książkowego pierwowzoru. Ridley Scott naprawdę zrobił wszystko, żeby nakręcić mocno trzymający w napięciu, intrygujący thriller i choć pozbawiony mrocznego schematu i wstrząsającego finału na tle innych tego typu produkcji i tak prezentuje się nadzwyczaj solidnie.