Stronki na blogu

środa, 30 stycznia 2013

„Smętarz dla zwierzaków” (1989)

Louis i Rachel Creed wraz z dwójką dzieci sprowadzają się do nowego domu, w małym miasteczku w stanie Maine. Już pierwszego dnia poznają swojego nowego sąsiada, Juda Crandalla, który wkrótce zabiera ich na okoliczny cmentarz dla zwierząt, stworzony przez dzieci. Kiedy ginie kot Creedów Jud prowadzi Louisa na prastary cmentarz Indian Micmaców, leżący nieopodal miejsca spoczynku zwierzaków. Louis zgodnie z instrukcją Juda zakopuje kota na przeklętej ziemi, aby wkrótce „powitać” zwierzę z powrotem wśród żywych.
„Cmętarz zwieżąt” to moja ulubiona książka, a jej ekranizacja to jeden z najlepszych horrorów, jakie dane mi było dotychczas poznać, a już na pewno najciekawszy film grozy w dorobku Mary Lambert. Na początku należy nadmienić, że „Smętarz dla zwierzaków” nie jest przeznaczony dla ortodoksyjnych fanów Stephena Kinga, bo choć pisarz był autorem scenariusza to wprowadził kilka mniej lub bardziej znaczących zmian, jak na przykład brak Normy Crandall, czy samobójstwo Missy Dandridge, przy okazji mocno okrajając niektóre dłuższe wątki z powieści. Jako, że owe modyfikacje nie miały większego wpływu na fabułę, nie spłyciły całej historii oraz zachowały główne myśli autora książki w ogóle mi to nie przeszkadzało. Jednakże już na wstępie przestrzegam widzów poszukujących wiernych ekranizacji, zachowujących najdrobniejsze, nawet najmniej znaczące szczegóły powieści – to nie jest film dla was.
Według mnie modyfikacje wprowadzone do scenariusza przez Stephena Kinga tylko pomogły temu obrazowi, w końcu to, co przyzwoicie prezentuje się w literaturze niekoniecznie zda egzamin na ekranie. Lambert skupiła się przede wszystkim na duszącym klimacie wszechobecnej grozy, tak charakterystycznym dla horrorów lat 80-tych. Mrożąca krew w żyłach sceneria zapuszczonego cmentarza dla zwierzaków oraz cieszącego się złą sławą cmentarzyska Micmaców wespół z ciemną kolorystyką, nastrojową ścieżką dźwiękową, oszczędnymi kiczowatymi efektami komputerowymi oraz umiejętną charakteryzacją postaci zza światów składają się na niepowtarzalny, często mocno niepokojący klimat, którego nie uświadczymy, obcując ze współczesnymi horrorami. Akcja, która w książce rozgrywała się powoli, wręcz mozolnie tutaj pędzi w zawrotnym tempie, ciesząc spragnionego mocnych wrażeń widza przerażającymi smaczkami, opartymi przede wszystkim na ich najgłębiej skrywanych lękach. W końcu, co byście zrobili, gdybyście w środku nocy zastali w swojej sypialni niedawno zmarłego mężczyznę, Victora Pascowa, z odłupanym, zakrwawionym kawałkiem czaszki, proszącego was o towarzystwo w drodze na cmentarz dla zwierzaków? Wrzeszczelibyście w niebogłosy, czy raczej posłusznie z nim poszli? Przekonany, że śni Louis zdecyduje się na tę drugą ewentualność, tym samym dając widzom jedną z najbardziej klimatycznych, trzymających w nieznośnym napięciu scen. Jego mozolna wędrówka za ożywionym trupem najpierw przez skąpany w przytłaczającej ciszy dom, a następnie osnutą gęstą mgłą ścieżkę wprost na przerażający cmentarz, z jego upiornie jarzącymi się w księżycowym blasku starymi nagrobkami. To kwintesencja horroru, którą Lambert przedstawiła z dbałością o najdrobniejsze, tak uwielbiane przez wielbicieli tego gatunku szczegóły. Takich scen jest znacznie więcej – pożerający ludzkie mięso, okrutnie zdeformowany Timmy Baterman; odegrana przez nieprawdopodobnie szczupłego mężczyznę Zelda, przemawiająca do sparaliżowanej ze strachu Rachel mrożącym krew w żyłach, skrzeczącym głosem oraz ciągłe wędrówki Louisa na legendarne cmentarzysko Indian, a to tylko niektóre z zapadających w pamięć scen, które całkowicie przyćmi znakomicie ucharakteryzowana postać dobrego ducha Victora Pascowa z roztrzaskaną czaszką i rozbieganym spojrzeniem.
„Smętarz dla zwierzaków” to przede wszystkim opowieść o szalonej miłości, która staje się siłą napędową zrozpaczonego, pragnącego odzyskać swojego synka ojca. To historia o szaleństwie, które nie bacząc na konsekwencje i fakt, że są rzeczy gorsze od śmierci popycha dorosłego mężczyznę w stronę całkowitej destrukcji. To szaleństwo, niestety, nie będzie tak doskonale wyczuwalne, jak podczas lektury książki, bowiem odtwórca roli głównej, Dale Midkiff, nie posiada w swoim repertuarze, ani jednej choćby w połowie przekonującej miny. To samo można powiedzieć o partnerującej mu, panicznie bojącej się śmierci kreacji Rachel przez równie mało profesjonalną Denise Crosby. Najmocniejszą częścią obsady jest z pewnością wioskowy Jud, zagrany przez Freda Gwynne’a oraz dzieci – Blaze Berdahl i słodziutki Miko Hughes, który w następnych latach wystąpi między innymi w „Nowym koszmarze Wesa Cravena”.
Produkcja z pewnością przeznaczona dla wielbicieli klasycznego straszenia, oczekujących od filmowego horroru przede wszystkim duszącego klimatu wszechobecnego zagrożenia. Ortodoksyjni odbiorcy ekranizacji z pewnością powinni trzymać się od tego obrazu z daleka, bowiem te wszystkie drobne zmiany z literackim pierwowzorem mogą ich nieco zirytować. Jeśli natomiast jesteś zwolennikiem odrobinę zmodyfikowanych, zachowujących przede wszystkim główne myśli autora i integralną oś fabularną adaptacji to bez wahania możesz zapoznać się z moim zdaniem godną pióra Stephena Kinga wersją filmową „Smętarza dla zwierzaków”.