Manikiurzystka, Carol Ledoux, mieszka ze starszą siostrą, Helen, w wynajętym
mieszkaniu w kamienicy. Kiedy jej współlokatorka zaczyna spędzać noce z żonatym
mężczyzną, Carol, zapada na dziwną chorobę. Często traci kontakt z
rzeczywistością i reaguje ze wstrętem na bliskość płci męskiej. Po wyjeździe
Helen z miasta jej psychika ulega jeszcze większemu rozchwianiu. Carol
barykaduje się w mieszkaniu, w samotności borykając się z niepokojącymi halucynacjami.
Zrealizowana w Wielkiej Brytanii pierwsza część tzw. „Apartment Trilogy” –
produkcji grozy, których akcje umiejscowiono głównie w mieszkaniach, w których
skład weszły również „Dziecko Rosemary” i „Lokator”. Wraz ze współscenarzystą,
Gerardem Brachem, Polański miał problem ze znalezieniem dystrybutora „Wstrętu”.
Kiedy dwie duże firmy odmówiły panowie byli zmuszeni zawiązać współpracę z
dystrybutorem filmów soft porno, Compton Pictures, który zaskakująco dobrze
wywiązała się ze swojego zadania. „Wstręt” szybko przyciągnął uwagę krytyków i
został uhonorowany nagrodą FIPRESCI oraz Srebrnym Niedźwiedziem, ale ten sukces
nie nastroił optymistycznie samego Polańskiego. Reżyser do dziś podkreśla swoją
niechęć do „Wstrętu”, upierając się, że gdyby dysponował większym budżetem na
jego realizację efekt byłby jeszcze ciekawszy.
Nie wiem, jaki ostateczny kształt przybrałby „Wstręt”, gdyby Polański i
Brach wyłożyli więcej pieniędzy na jego realizację, być może rzeczywiście efekt
przeszedłby moje najśmielsze oczekiwania, ale w takiej postaci, w jakiej
zaprezentowano ją widzom naprawdę ciężko dopatrzeć się tutaj jakichś znaczących
mankamentów. Co prawda w późniejszych latach Roman Polański udowodnił, że
większe nakłady pieniężne wcale nie muszą być gwarantem efekciarstwa, więc ewentualne
podreperowanie budżetu zapewne nie zaniżyłoby ogólnego poziomu tego
niewątpliwego arcydzieła. Chociaż nie wiem, czy wówczas Polański nie dopuściłby
do głosu swojego obsesyjnego perfekcjonizmu (który szczególnie uderzył mnie w
jego nowszej produkcji pt. „Wenus w futrze”), który oddarłby „Wstręt” z
nieustannie bijącej po oczach swobody, znacząco potęgującej atmosferę wszechobecnej
paranoi.
Fabuła koncentruje się na postaci Carol, bezbłędnie wykreowanej, przez nieegzaltowaną
Catherine Deneuve, która już samym swoim przeszywającym spojrzeniem wywołuje u
mnie ciarki na plecach. Młoda, pracująca w salonie piękności kobieta, mieszka
wraz ze swoją starszą siostrą, Helen w kamienicy. Właściwa akcja filmu
zawiązuje się dosyć szybko, od jak się później okaże, przełomowego wydarzenia w
życiu Carol. W nocy jej uszu dochodzą odgłosy stosunku seksualnego, któremu jej
siostra oddaje się wraz ze swoim partnerem, żonatym mężczyzną. Ten, wydawać by
się mogło, mało znaczący incydent na główną bohaterkę działa niszcząco. Carol
zaczyna unikać swojego chłopaka, wzdragając się przed jego dotykiem i
pocałunkami oraz wpadać w stan niejakiej katatonii – przez długie minuty
uporczywie wpatruje się pustym wzrokiem w podłogę i ślepa na otoczenie snuje
się po ulicach gwarnego miasta. Przez te pierwsze fazy szaleństwa Carol,
Polański przeprowadza widza ze swoistą łagodnością, ale jedynie w kontekście
fabuły. Atmosfera wszechobecnego szaleństwa dosłownie przygniata przez cały
czas, głównie za sprawą klaustrofobicznej scenerii i genialnym sztuczkom
operatorskim. Małe mieszkanko wynajmowane przez Carol i Helen jest odbiciem
stanu umysłowego tej pierwszej. Im bardziej pogrąża się ona w swoim
szaleństwie, tym obskurniej jawi się jej otoczenie. Przygnębiający wydźwięk
filmu znacząco spotęgowali operatorzy, co jakiś czas filmując jedynie nogi
Carol, z perspektywy podłogi i kierując kamerę poza główny plan, na którym
widać rzeczy równie niepokojące, co sama bohaterka, jak na przykład
rozkładające się królicze mięso. Klaustrofobiczno-paranoiczny wydźwięk filmu dopełnia
szarpiąca nerwy, mogąca konkurować nawet z oprawą muzyczną „Psychozy” Alfreda
Hitchcocka, ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Chico Hamiltona. Szczególnie
pomaga ona w wygenerowaniu odpowiedniego napięcia tuż przed jump scenami, których siłę rażenia
notabene również podnosi. Taką moim zdaniem najbardziej udaną jump sceną jest odbicie w lustrze
wyobrażonego mężczyzny, niezmiennie podrywające mnie z fotela. Podobnych
zabiegów jest oczywiście więcej, szczególnie podczas dynamicznej końcówki, ale
nawet wyłaniające się ze ścian ręce chwytające Carol nie działają na mnie tak
miażdżąco, jak ta pierwsza jump scena.
Często analizowany przez krytyków finał „Wstrętu”, następujący po trzymających
w napięciu, pełnych akcji sekwencjach, osnutych miażdżącym klimatem, który
osiąga prawdziwe wyżyny podczas punktu krytycznego paranoi Carol, jest mocno
przewidywalny, acz jak zauważają widzowie niejednoznaczny. UWAGA SPOILER Już początkowa niechęć Carol do mężczyzn, obudzona
przez odgłosy seksu rozlegające się z pokoju jej siostry napełniła mnie
przekonaniem, że prawdziwą przyczyną jej choroby było molestowanie seksualne w
dzieciństwie, które w późniejszych latach wyparła z pamięci. Za taką
interpretacją przemawia moment, w którym główna bohaterka przebiera się za małą
dziewczynkę i z błogim wyrazem twarzy leży na łóżku, jej liczne wyobrażenia
brutalnego współżycia z mężczyzną i wreszcie finalne zdjęcie, na którym mała
Carol z obawą wpatruje się w dorosłego mężczyznę, w domyśle będącego jej ojcem.
Sam fakt, że tę moim zdaniem najbardziej prawdopodobną interpretację
problematyki „Wstrętu” (choć oczywiście innych też można się doszukiwać) łatwo
przewidzieć w najmniejszym stopniu nie zaważył na moim odbiorze tego zjawiska kinematograficznego.
Nie przeszkadzało mi nawet to, że Alfred Hitchcock już rok wcześniej uciekł się
do tematyki pedofilii w jednym ze swoich najlepszych dreszczowców zatytułowanym
„Marnie”, bo choć widać we „Wstręcie” powtarzalność owego konkretnego motywu
pozostałe elementy fabuł tych filmów podążają w przeciwnych kierunkach KONIEC SPOILERA.
„Wstręt” określa się mianem kultowego thrillera psychologicznego, na co
film, pomimo utyskiwań samego Romana Polańskiego, z pewnością sobie zasłużył.
Nie wiem, czy istnieje równie sugestywny, niepokojący i klaustrofobiczny obraz
rodzącego się i szybko postępującego szaleństwa w światowej kinematografii. W
każdym razie, ja takiego nie znam.
Ten film dla mnie prawdziwym Arcydziełem! To jedna z tych produkcji, o których nie da się zapomnieć. Zresztą mam ogromną słabość do całej ,,trylogii obłędu'' Polańskiego, ale ''Wstręt'' jest dla mnie filmem numer jeden! Oprócz niepokojącej i jak wspomniałaś Buffy - klaustrofobicznej fabuły urzekła mnie tu również młodziutka, bo zaledwie 22-letnia znakomita aktorka Catherine Deneuve, która bardzo cenię. Dla mnie ten obraz nie ma nic na ,,nie''. Polecam śmiało.
OdpowiedzUsuńKlaustrofobiczny - idealnie opisane :)
OdpowiedzUsuńno wkońcu, dzięki serdeczne :-)
OdpowiedzUsuń"Wstręt" opisywany jest często jako studium schizofrenii paranoidalnej. Pamiętam że samym filmem byłam równie zachwycona co przerażona. Podczas oglądania uczucie klaustrofobii i "mentalnej ciasnoty" jest tak silne, że niemal czujemy się tak, jak główna bohaterka. Czy istnieje równie sugestywny, niepokojący i klaustrofobiczny obraz szaleństwa w światowej kinematografii? Hmm... Jest kilka filmów, które mogą na widzu wywoływać mniej więcej podobny efekt. Pierwszy lepszy z brzegu to oczywiście "Pająk" Cronenberga z 2002 roku. Mam też w pamięci "przebłyski" z podobnego dzieła, którego tytułu ni cholery przypomnieć sobie nie mogę. Była tam taka scena, w której alkoholik ma halucynacje, że widzi pająki i (chyba) myszki wędrujące po pokoju. Z tego co pamiętam film mógł być czarno-biały... Świetna recenzja jak zawsze.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
CAT
http://catinthewell.pl/