Lata
70. XX wieku. Archeolog Richard Willoughby i jego żona Juliette
mieszkają ze zmagającym się z astmą oskrzelową pięcioletnim
synem Owenem w skromnej nieruchomości na angielskiej prowincji. Po
makabrycznym wydarzeniu na festynie kobieta nabiera przekonania, że
jej jedyne dziecko stanowi zagrożenie dla innych i nakłania męża
do poszukania specjalistycznej pomocy dla chłopca. Richard nie
podziela obaw małżonki, agresywne zachowania Owena interpretując
jako etap przejściowy, jednak tylko w przypadku zapewnienia chłopcu
takiego domu, jakiego on nie miał. Domu pełnego miłości. Ale
podczas gdy on dokłada starań, by Owen miał idealne dzieciństwo,
Juliette zdaje się podążać w przeciwnym kierunku. Kobieta wbrew
sobie oddala się od własnego dziecka, nie potrafi uwolnić się od
straszliwych podejrzeń, które niebawem skupią się na niej. W
studni rozpaczy będzie mogła liczyć jedynie na wsparcie siostry...
przynajmniej do zdumiewającego efektu wytężonej, szalonej pracy
badawczej Richarda, natchnionego zapiskami swego przemocowego ojca.
|
Plakat filmu. „Starve Acre” 2023, Access Entertainment, BBC Film, British Film Institute (BFI)
|
Daniel
Kokotajlo, brytyjski reżyser, scenarzysta i producent filmowy,
twórca dobrze przyjętego dramatu pt. „Apostasy” (2017) i wierny
czytelnik Andrew Michaela Hurleya - autora między innymi
uhonorowanej Costa Book Award i British Book Industry Award powieści
„The Loney” (pol. „Pustki”), jego powieściowego debiutu z
2014 roku – przed światową premierą „Starve Acre”, która
przypadła na październik 2019, gotyckiej powieści grozy rodaka z
podobną wrażliwością regionalną (północna Anglia), postarał
się o egzemplarz promocyjny, a w miarę czytania rósł apetyt na
przełożenie tej refleksyjnej opowieści mrocznej na język filmu.
Kokotajlo w „Starve Acre” Andrew Michaela Hurleya szczególnie
zafascynowały elementy symboliczne (wiosna, odrodzenie) oraz
niebanalne połączenie różnych tradycji ze świata horroru. Ze
względów praktycznych Daniel Kokotajlo wprowadził trochę zmian w
stosunku do oryginalnej historii Willoughbych z Wichrowych Wzgórz,
obawiając się reakcji cenionego autora, ale pan Hurley zaaprobował
scenariusz, a pod koniec zdjęć zjawił się na planie –
oczywiście na wrzosowiskach w Yorkshire – co wiele znaczyło dla
inicjatora i czołowego twórcy filmowej wersji „Starve Acre”.
Folk horroru z elementami gotyckimi, po raz pierwszy
pokazanego na BFI London Film Festival w październiku 2023. W
szerszy obieg obraz wpuszczono w roku 2024 – w lipcu ruszyła
ograniczona dystrybucja kinowa w Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie
„Starve Acre” Daniela Kokotajlo pojawił się w sierpniu na
platformach VOD, a w swoich rodzimych (brytyjskich) kinach ma
zagościć we wrześniu.
Pierwszym
filmem obejrzanym w kinie po pandemii COVID-19 przez Daniela
Kokotajlo był pełnometrażowy debiut reżyserski Rose Glass, oparty
na jej własnym scenariuszu slow burn horror/thriller
pt. „Saint Maud” z kreacją aktorską, która wprawiła go w
czysty zachwyt. Kompletowanie obsady „Starve Acre” rozpoczął
więc od poszukania kontaktu ze sprawczynią tego cudownego przeżycia
Morfydd Clark, a kiedy wreszcie przedstawił tej zdolnej pani swoją
propozycję, spotkał się z pozytywną reakcją – wymarzona
odtwórczyni Juliette Willoughby zgodziła się na współpracę z
porażonym jej talentem reżyserem i scenarzystą pierwszej w
historii adaptacji/ekranizacji literackiej twórczości Andrew
Michaela Hurleya. Spełniło się też inne marzenie Kokotajlo –
marzenie o zatrudnieniu Matta Smitha, którego twarz miał przed
oczami podczas pracy nad scenariuszem „Starve Acre”. Pewnie
dlatego, że wówczas obcował głównie z niesamowitymi opowieściami
Nigela Kneale'a i M.R. Jamesa, do których unikalne oblicze pana
Smitha doskonale mu pasowało. Nie wspominając już o charyzmie
upragnionego odtwórcy Richarda Willoughby'ego, który uszczęśliwił
Daniela Kokotajlo wejściem na pokład „Starve Acre”. Podwójna
radość zważywszy na równie ważne dla reżysera zaangażowanie
Morfydd Clark. Wymarzona para dla poruszającej historii wymyślonej
przez jednego z ulubionych powieściopisarzy kapitana tego filmowego
okrętu, nad którym miał czuwać duch „Teksańskiej masakry piłą
mechaniczną” Tobe'ego Hoopera. Kokotajlo miał jakieś szesnaście
lat, gdy po raz pierwszy obejrzał tego hipnotycznego brudasa –
wszystko w nim krzyczało, że nie powinien tego oglądać, tej
ziarnistej, niedoświetlonej, obskurnej kwintesencji kina grozy lat
70. XX wieku. Mimo wewnętrznego konfliktu, albo właśnie dzięki
niemu, nastoletni kinoman zakochał się w najbardziej
kontrowersyjnym widowisku nieodżałowanego Tobe'ego Hoopera, a lata
później zapragnął podobnej atmosfery dla ziemskiego piekła
Willoughbych. Na uposażeniu ekipy technicznej znalazły się więc
taśmy filmowe (przedruk zdjęć z kamer cyfrowych sposobem na
uzyskanie oldschoolowego ziarna), obiektywy vintage oraz specjalne
filtry rozciągające i zniekształcające obraz. Kierownictwo nad
zespołem operatorów Daniel Kokotajlo powierzył sprawdzonemu
artyście („Apostasy” 2017) Adamowi Scarthowi, nad montażem
czuwała Brenna Rangott (m.in. „Host” Roba Savage'a), a o oprawę
muzyczną zadbał (piękna robota!) Matthew Herbert (m.in.
„Osobliwość” Sebastiána Lelio). Pierwszoplanową rodzinę
spotykamy ponad dwa lata po przeprowadzce na pustkowie w angielskim
hrabstwie Yorkshire, do zaniedbanej nieruchomości odziedziczonej po
okrutnym Neilu Willoughbym, sadystyczny rodzicu Richarda (zajmujące
wcielenie Matta Smitha, m.in. „Duma i uprzedzenie, i zombie”
Burra Steersa, „Pacjent zero” Stefana Ruzowitzky'ego, „Charlie mówi” Mary Harron, „Czyj to dom?” Remiego Weekesa i oczywiście
serial „Ród smoka” Ryana J. Condala), zamkniętego w sobie
małżonka Juliette 'Jules' (jeszcze bardziej intrygujący występ
Morfydd Clark, koleżanki Matta Smitha z planu zombiastycznej
wariacji na temat arcydzieła literatury światowej Jane Austen,
pierwotnie popełnionej – powieść – przez Setha
Grahame'a-Smitha), która namówiła go do powrotu na stare, cuchnące
śmieci. Do miejsca, z którym wiążą się najgorsze wspomnienia
archeologa Richarda Willoughby'ego, niepotrafiącego zmusić się do
podzielania z życiową wybranką, matką jego jedynego dziecka,
najdrastyczniejszymi szczegółami z niewybaczalnie skradzionego
dzieciństwa. Ośmioletni Owen (udany debiut Arthura Shawa) to
chłopiec z problemami, któremu bardziej niż specjalisty potrzeba
miłości rodziców. W każdym razie tak uważa Richard, który po
szokującym wydarzeniu na festynie – całkiem mocne otwarcie –
niechętnie spełnia prośbę niewątpliwie bardziej zaniepokojonej
małżonki i uczestniczy w rozczarowującym spotkaniu z lokalnym
ekspertem w leczeniu chorób psychicznych u dzieci. Richarda nie
trzeba przekonywać, że Owen bywa agresywny – nie wierzy tylko w
strategię obraną przez Juliette. Człowiek, który nie uświadczył
miłości rodzicielskiej (a przynajmniej miłości ojca) w końcu
zaczął postrzegać ją jak coś w rodzaju panaceum. Na astmę
oskrzelową nie działa, ale jeśli mama Owena będzie starać się
równie mocno jak jego tata, to w przyszłości wszyscy będą
wspominać to jako etap przejściowy, zaledwie incydent w idyllicznym
życiu bezcennej(?) latorośli państwa Willoughby.
|
Plakat filmu. „Starve Acre” 2023, Access Entertainment, BBC Film, British Film Institute (BFI) |
Fragmentaryczna
ekspozycja pierwszego „aktu tragicznej sztuki rodzinnej” Daniela
Kokotajlo, adaptacji/ekranizacji powieści Andrew Michaela Hurleya,
nie sprzyja zanurzeniu się w tę zagadkową opowieść z
depresyjnych wrzosowisk. Skażone serca z pustek, ponurej krainy
przesyconej folklorem, zapadłej prowincji niebezpiecznie flirtującej
z nieznanym. Liryczny folk horror niezupełnie w stylu retro,
ale czuć ducha lat 70. XX wieku, choć nie tak paskudnego (i to jest
komplement), jak w „Teksańskiej masakrze piłą mechaniczną”
Tobe'ego Hoopera, głównym inspiratorze (w zakresie klimatu)
reżysera i scenarzysty „Starve Acre”. Stonowana kolorystyka,
wymowna mgiełka – zaparowane okno z poprzedniego wieku –
rozmazujące się kontury, lekkie ziarno i miejscowe nadużywanie
światła; pojedyncze prześwietlone kadry z życia Willoughbych. Po
nieco chaotycznym zawiązaniu akcji opowieść znacznie zyskuje na
płynności, szarpaną narrację wypiera usystematyzowany ciąg
wydarzeń na Wichrowych Wzgórzach. Pozornie niewiele się dzieje,
niektórzy mogą nawet odbierać to jako nieznośną monotonię dnia
codziennego na upadłej farmie autora tajemniczego manuskryptu
odziedziczonego przez nazbyt pracowitego archeologa. Powolny dryf
przez ocean rozpaczy. Niezmierzony smutek, monstrualne wyrzuty
sumienia, postępujący rozpad pożycia małżeńskiego i obsesja...
Louisa Creeda? Wykopaliska mężczyzny, który nie może znieść
widoku własnej żony. Ucieczka w pracę zainspirowaną upiornymi
opowieściami ukochanego syna i notatkami znienawidzonego ojca.
Rękopis (zatytułowany „Starve Acre”) znaleziony w dawnym
gabinecie Neila Willoughby'ego, przeklęty zeszyt diabelsko
zdeterminowanego badacza lokalnego folkloru. Podczas gdy Richarda
pochłaniają kości nieprzypadkowo znalezione nieopodal smutnego
domu, Juliette nadludzkim wysiłkiem woli wydostaje się z wątpliwej
pułapki uczuć. Przystępuje do zrywania nici wiążących ją z
lepszą przeszłością. Przestaje patrzeć wstecz, a zaczyna w
przód. Żegna dawną Jules i wita nową, zahartowaną w ogniu
piekielnym, ale niewyobrażającą sobie życia bez Richarda. Pomaga
jej siostra, twardo stąpająca po ziemi kobieta z uroczym pieskiem,
niemile widziana przez zgubnie zapracowanego archeologa troskliwa
Harrie (przekonująca kreacja Erin Richards), której bynajmniej nie
uspokaja nagła aktywność biednej Jules. Opróżnienie i
pomalowanie pokoju jej zdaniem jest dobrym pomysłem, ale seans
spirytystyczny to już lekka przesada. Uwalnianie ducha, z którym
wiąże się najdosadniejsza atrakcja przed zwariowanym trzecim
„aktem” - efektywny moment przy śnieżącym ekranie, który
automatycznie nasunął mi na myśl słynną opowieść o nawiedzonym
domu notabene reżyserskie osiągnięcie Tobe'ego Hoopera – nie
licząc nieznacznych ukłonów w stronę body horroru, a
przynajmniej mnie rzadkie mięsno-drzewne wstawki smakowały
„cronenbergowską cielesnością” (taki tam lekki aromat).
Animatroniczny słodziak – w „Starve Acre” wykorzystano też
animację poklatkową, ale nie w takim stopniu, jakiego w idealnym
świecie życzyłby sobie reżyser; za mało czasu, za mało
pieniędzy – i zaskakujący rozwój sytuacji na mistycznych
wrzosowiskach. Lubię takie porąbane akcje w kinie gatunkowym,
obawiam się jednak, że tak absurdalne (bez przesady) rozwiązanie
intrygi nie znajdzie wielu zwolenników. UWAGA SPOILER
Makabreska pomysłowo dopasowana do nastrojowego horroru, łączącego
w sobie tradycję ludową z gotycką (neogotycki
folk horror)
KONIEC SPOILERA.
Spokojnie
dałoby się wycisnąć z tego więcej, zaryzykuję jednak
twierdzenie, że Daniel Kokotajlo dołożył ciekawą cegiełkę do
filmowego horroru ludowego. Spora w tym zasługa Andrew Michaela
Hurleya, autora powieściowego oryginału (ramy fabularne,
mitologia), nie chciałabym jednak zanadto umniejszyć roli jego
wiernego czytelnika, choćby z uwagi na niezwykły klimat panujący
na „jego” Wichrowych Wzgórzach. Ale przy całej mojej
(umiarkowanej) sympatii do filmowego wydania „Starve Acre” nie
odważę się polecić tego posępnego spektaklu nieprzepadającym za
slow cinema. Pozostałym nie odradzam.
Hejka gdzie to obejrzałaś?pozdrawiam
OdpowiedzUsuńOdezwij się na maila: buffy1977@wp.pl
Usuń