Brian
Kessler i jego dziewczyna Carrie Laughlin decydują się na wyjazd do
Kalifornii. Pracujący nad książką o autentycznych morderstwach
mężczyzna zamierza po drodze odwiedzić kilka miejsc, w których w
przeszłości doszło do zbrodni. Carrie tymczasem ma zająć się
zdjęciami. Aby zminimalizować koszty Brian wywiesza ogłoszenie, w
którym informuje o swoich planach i poszukiwaniu towarzyszy podróży
gotowych pokryć połowę ceny za benzynę. Na ogłoszenie odpowiada
tylko Early Grayce, prymitywny mężczyzna, pozostający w
niesformalizowanym związku z infantylną Adele Corners, którą
zamierza zabrać ze sobą. Wbrew sprzeciwom Carrie Brian wyraża
zgodę na ich uczestnictwo w długiej podróży, nie zdając sobie
sprawy z tego, że Early pozostaje na zwolnieniu warunkowym, które
wiąże się z zakazem opuszczania stanu. Nie ma pojęcia o
morderstwach popełnionych przez nowo poznanego kompana podróży,
który na dodatek wcale nie zamierza przestać zabijać.
Thriller
„Kalifornia” to pełnometrażowy fabularny debiut reżyserski
Dominica Seny, późniejszego twórcy między innymi „Zamieci” i
„Polowania na czarownice”. Nominowany do Saturna w trzech
kategoriach, zrealizowany za dziewięć milionów dolarów obraz
początkowo miał być czarną komedią, ale wizja wytwórni
Propaganda Films i reżysera znacznie odbiegała od koncepcji
scenarzysty Tima Metcalfe'a (współscenarzysta między innymi
„Postrachu nocy 2” z 1988 roku i „Udręczonych”).
Nieporozumienia doprowadziły do zwolnienia tego ostatniego,
niedostatki budżetowe nie pozwoliły natomiast na zatrudnienie
nowego scenarzysty. Dominic Sena z pomocą dwóch producentów filmu
zaczął więc pisać nowe scenariusze w oparciu o dotychczasową
pracę Tima Metcalfe'a. Cały proces trwał rok, a ostateczny projekt
spotkał się z dużo większym uznaniem Propaganda Films, co z kolei
zaprocentowało zwiększeniem budżetu.
„Kalifornia”
nie odniosła finansowego sukcesu (zainwestowane pieniądze nawet się
nie zwróciły), nie zebrała również zatrważającej ilości w
pełni pozytywnych recenzji od krytyków, niemniej przez niektórych
wielbicieli dreszczowców uznawana jest za jeden z najlepszych filmów
o seryjnym mordercy. Jestem skłonna podzielić zdanie tych ostatnich
i bynajmniej nie tylko przez sentyment („Kalifornia” to jeden z
obrazów mojego dzieciństwa). Dominic Sena i jego ekipa stworzyli
ponadczasowy, niebywale wciągający i niezwykle klimatyczny
thriller, który zachwyca dosłownie każdym szczegółem. I zasmuca,
bo patrząc na ten znakomity obraz autentyczne odczuwa się dojmującą
tęsknotę za jakością, która jak się wydaje odeszła
bezpowrotnie. Dzisiaj nie kręci się już takich thrillerów – nie
potrafię wymienić żadnego współczesnego dreszczowca, który
charakteryzowałby się taką brudną atmosferą jak „Kalifornia”.
Nie znajduję w pamięci tytułu powstałego w ostatnich latach
thrillera, który uraczył mnie tak duszącym, a właściwie to
ogłuszającym klimatem i porównywalnym nagromadzeniem napięcia.
Scenariusz „Kalifornii” miał między innymi stanowić komentarz
do, jak to określił Metcalfe, obsesji Amerykanów na punkcie
prawdziwych zbrodni. Wątek podążania szlakiem kilku makabrycznych
zbrodni mających miejsce w przeszłości, celem zebrania materiałów
do książki, nad którą pracuje jeden z bohaterów filmu, Brian
Kessler (bardzo dobra kreacja Davida Duchovny'ego), łącznie z
licznymi wyrazami jego głębokiej fascynacji mordercami bardzo
silnie uwypukla wspomniany zamysł twórców „Kalifornii”. Ich
niekoniecznie błyskotliwą obserwację szerzącej się jak zaraza
swego rodzaju mody na seryjnych morderców, urastania przez nich do
rangi celebrytów. Brian Kessler w pewnym momencie przyznaje, że Early Grayce zarówno go przerażał, jak i fascynował i to
stwierdzenie idealnie oddaje uczucia żywione przez wielu
praworządnych obywateli do seryjnych morderców. Briana Kesslera jak
wiele innych osób interesujących się tego typu zbrodniarzami
napędza ciekawość – pragnienie zrozumienia, dlaczego jedni są
zdolni do wielokrotnych morderstw, a inni nie; dlaczego jednym
dostarczają one mnóstwa przyjemności, a u innych budzą skrajny
niesmak i czyste oburzenie. Innymi słowy co sprawia, że jedni stają
się seryjnymi mordercami, a inni nie? Warstwę nazwijmy ją
moralizatorską wzbogaca błyskotliwa ironia, która przebija przede
wszystkim z uczestnictwa seryjnego mordercy w organizowanej przez
Kesslera samochodowej podróży, w trakcie której zbiera materiał
do swojej książki o okrutnych zbrodniach, na kartach której
zamierza również poddać analizie sylwetki ich sprawców. Kessler z
uporem maniaka podąża od jednego niegdysiejszego miejsca zbrodni do
następnego, „goniąc za duchami sprawców”, gdy tymczasem
morderca z krwi i kości siedzi w jego samochodzie (widz o tym wie,
co naturalną koleją rzeczy winduje napięcie). Do myślenia daje
również kąśliwy komentarz Early'ego Grayce'a do przedsięwzięcia
Kesslera, z którego przebija jakaś może i uproszczona, ale z
drugiej strony jeśli odpowiednio na to spojrzeć, zmyślna logika.
Mowa o retorycznym pytaniu Early'ego skierowanym do Davida, w którym
daje wyraz swojemu zdumieniu, wynikającemu z faktu, że człowiek,
który nigdy nikogo nie zabił i nie widział, jak ktoś inny to robi
uważa się za osobę odpowiednią do napisania książki o
mordercach. Według niego bierze się za coś, na czym w ogóle się
nie zna i w sumie trudno nie przyznać mu racji, a co za tym idzie
nie zauważyć, że scenarzysta starał się w tym miejscu dogryźć
tym pisarzom, którym brak praktycznego doświadczenia nie
przeszkadza w uznawaniu siebie za ekspertów w tej dziedzinie.
„Kalifornia”
to thriller drogi – opowieść o długiej podróży samochodem z
Pensylwanii do Kalifornii dwóch par: dotychczas piszącego wyłącznie
artykuły do gazet liberała Briana Kesslera, obecnie pracującego
nad książką o makabrycznych zbrodniach i ich sprawcach, jego
dziewczyny Carrie Laughlin zajmującej się fotografią o tematyce
erotycznej oraz Early'ego Grayce'a i partnerującej mu Adele Corners,
znacznie różniących się od organizatorów podróży. Znakomicie
wykreowana przez Michelle Forbes, Carrie, od początku jest do nich
uprzedzona, z czasem jednak nawiązuje kontakt z infantylną Adele,
wydającą się żyć w swoim własnym, wyimaginowanym świecie
dziewczyną Grayce'a, w którą wcieliła się Juliette Lewis. Ta
ostatnia ma na koncie kilka podobnych kreacji (remake „Przylądka strachu”, „Urodzeni mordercy” i „Za młoda by umrzeć?”),
odznaczających się taką samą denerwującą egzaltacją, jak w
omawianym przypadku. Sama postać, pomimo irytującego warsztatu
Lewis, jest mocno intrygująca – jej dziecinny sposób bycia,
całkowite podporządkowanie Early'emu i ciągłe oszukiwanie samej
siebie, uporczywe podtrzymywanie w sobie fałszywego wyobrażenia o
swoim ukochanym ze strachu przed konfrontacją z okrutnymi faktami
sprawiają, że Adele niemalże hipnotyzuje starającego się
zrozumieć ją widza. Który z czasem prawdopodobnie dojdzie do
wniosku, że scenarzysta na jej przykładzie przedstawił wnikliwe
studium psychiki kobiet ciemiężonych przez swoich partnerów,
unaocznił procesy myślowe zachodzące w ich głowach (może nie
wszystkich, ale części na pewno) pozwalając nam na tyle wczuć się
w ich fatalną sytuację, żeby wywołać multum niewygodnych emocji.
Ale najjaśniej błyszczącą gwiazdą „Kalifornii” jest Brad
Pitt – jego obłędna kreacja może i nie spycha pozostałych
bohaterów poza nawias, bo największą siłą napędową scenariusza
są relacje całej czwórki, ale bez wątpienia góruje nad
pozostałymi czołowymi sylwetkami. Brad Pitt z pozorną lekkością,
zachwycającą naturalnością wydobył z postaci Early'ego Grayce'a
wszystko, co tylko można było wydobyć. Pokazał odrzucającą
obleśność, niepokojące zwyrodnienie, godny politowania
prymitywizm oraz osobliwe zdziecinnienie. Rzucający zabawnymi
ripostami (- „Spójrz na niego. To nie jest twój ojciec.” -
„Przecież wiem. To policjant.”), żyjący chwilą i biorący
wszystko na co akurat przyjdzie mu ochota bez przejmowania się
ewentualnymi konsekwencjami swoich czynów, seryjny morderca w
wykonaniu Brada Pitta wywołuje w widzu (choć może nie w każdym)
dokładnie takie same ambiwalentne emocje, jak w Brianie Kesslerze –
fascynację przemieszaną z przerażeniem, więc jak zakładam jeden
z podstawowych celów twórców „Kalifornii” został osiągnięty.
Udało im się obnażyć prawdę o nas samych - pokazać, że nie
potrafimy się oprzeć sile emanującej z osobowości niektórych
zwyrodnialców. Chociaż próbujemy z nią walczyć, chociaż
oburzają nas okrutne czyny seryjnych morderców, chociaż lękamy
się drzemiącego w nich nagiego okrucieństwa, nie potrafimy oderwać
od nich wzroku, niejako przyciągani przez tę niszczącą siłę,
ale na szczęście odporni na „trawiącą ich chorobę” (mowa
oczywiście o osobach, których niemalże zahipnotyzowała postać
Early'ego Grayce'a). Scenarzysta wyraźnie artykułuje tę ostatnią
myśl w epilogu, dając do zrozumienia, że zamiłowania do zabijania
nie da się w kimś zaszczepić, a przynajmniej nie w dorosłym
osobniku, który nie posiada nadmienionych wcześniej tajemniczych
defektów.
„Kalifornia”
to jeden z moich ulubionych thrillerów o seryjnym mordercy.
Klimatyczny, niebywale intrygujący obraz o trzymającej w napięciu
podróży w towarzystwie niezorganizowanego sprawcy okrutnych mordów,
który w trasie bynajmniej nie zamierza powstrzymywać się od
przemocy, chociaż stara się folgować swoim morderczym potrzebom
poza wzrokiem towarzyszy. Znakomita produkcja, która moim zdaniem
nie została doceniona przez krytykę w takim stopniu, na jaki sobie
zasłużyła, która powinna zarobić dużo więcej i zyskać
nieporównanie więcej oddanych wielbicieli. Swoich miłośników
oczywiście ma, ale moim zdaniem taka perełka zasługuje na
obszerniejsze grono fanów, więc jak ktoś jeszcze nie miał okazji
obejrzeć tego wspaniałego obrazu radzę czym prędzej nadrobić
zaległości. Pozostając z nadzieją, że po skończonym seansie
zasili on / ona poczet fanów „Kalifornii”.
Kalifornia to film genialny. Trzyma w napięciu do samego końca. Świetnie zagrane role. Bardzo ciekawa fabuła. Wszystko jest idealnie dopracowane. Szkoda tylko, że nie został odpowiednio doceniony. Film ponadczasowy.
OdpowiedzUsuń