Nastoletni Richard Haywood i Justin Pendleton opracowują w swoim mniemaniu
plan morderstwa doskonałego, po czym wprowadzają go w czyn. Porywają nieznajomą
kobietę, duszą i okaleczają. Sprawę jej zabójstwa prowadzi błyskotliwa detektyw
Cassie Mayweather, a partneruje jej nowy członek wydziału zabójstw, Sam
Kennedy. Detektywi będą musieli nie tylko oddzielić prawdziwe dowody od tych
upozorowanych przez sprawców, ale również przeniknąć zasady ich wyrafinowanej
gry, prowadzonej kosztem śledczych.
Jeden z moich ulubionych thrillerów o psychopatach, wyreżyserowany przez
Barbeta Schroedera i zainspirowany czynem dwóch studentów, Nathana Freudenthala
Leopolda Jr. i Richarda Alberta Loeba, którzy w 1924 roku zamordowali 14-letniego
chłopca, aby udowodnić istnienie zabójstwa doskonałego. Twórcy filmu najsilniej
koncentrują się na dogłębnych rysach psychologicznych, zarówno protagonistów,
jak i antagonistów, które dzięki profesjonalnej obsadzie są najciekawszym,
znacznie wzmagającym zaangażowanie widza, elementem składowym „Śmiertelnej
wyliczanki”, czego niestety nie można powiedzieć o elementach stricte
kryminalnych.
Powierzając główną rolę, równie ciekawą charakterologicznie, co postacie
morderców, Sandrze Bullock Schroeder trafił w przysłowiową dziesiątkę. W
filmach tego typu bardzo rzadko stawia się na kobietę w roli prowadzącej
śledztwo, a jeśli już to nie skupia się na jej osobowości równie mocno, co na
antagonistach. Tutaj jest inaczej. Bullock powierzono niełatwe zadanie wykreowania
inteligentnej, upartej, za wszelką ceną walczącej w imię sprawiedliwości
detektyw z traumatyczną przeszłością, która rzutuje na jej obecne życie,
niejako wbrew jej woli zmuszając ją do krzywdzenia kolegów z pracy. Nie
wyobrażam sobie innej aktorki w tej roli, wątpię, żeby jakakolwiek hollywoodzka
gwiazdka zdołała równie naturalnie oddać ambiwalentną naturę Cassie (no może
poza Kate Beckinsale), tak swobodnie wykorzystującej mężczyzn, buntującej się przełożonym
i uparcie podążającej w stronę prawdy, zamiast szybkiego i wygodnego dla
śledczych zamknięcia śledztwa z moralizatorskimi (przesadzony wykład w finale),
ale również jakże dowcipnymi dialogami na ustach (mój ulubiony to: „nawet
profil nie pasuje do profilu”). Jej partnerowi, Benowi Chaplinowi,
przypadła rola mało znaczącego towarzysza miażdżącej osobowościowo Cassie,
przez co aktor niestety nie miał zbyt wielu okazji do wykazania się jakimś
większym kunsztem warsztatowym. Po drugiej stronie twórcy postawili
antagonistów – dwóch licealistów, wyznających niecodzienną filozofię, którą
pragną urzeczywistnić popełniając morderstwo doskonałe. Szkolny prymus, Justin
Pendleton (zjawiskowy Michael Pitt, który pięć lat później ostatecznie przypieczętuje
swój geniusz porywającą kreacją psychopaty w remake’u „Funny Games”) w
najdrobniejszych szczegółach opracowuje plan w jego mniemaniu idealny, pozwalający
chłopcom nie tylko bezkarnie zabić, ale również prowadzić wyrafinowaną grę ze
śledczymi. Szczególnie jego przyjacielowi popularnemu, pochodzącemu z bogatej
rodziny, poszukującemu mocnych wrażeń Richardowi Haywoodowi (równie
niezastąpiony Ryan Gosling), którego zamiłowanie do adrenaliny zwraca uwagę
Cassie (jedynym błędem chłopców zdaje się być podrzucenie butów Richarda do
domu wrabianego przez nich szkolnego dozorcy i mistyfikacja kradzieży). Charakterystyka
pani detektyw, jej oparte na zwykłej dedukcji rozumowanie pozwoliło twórcom na
daleko idącą dowolność w dochodzeniu do prawdy, właściwie niwelując większość
nieprawdopodobnych interpretacji dowodów (poza niezwykłym zbiegiem okoliczności
w przypadku dojścia do Pendeletona po kawiorze zawartym w jego wymiocinach na
miejscu zbrodni). Natomiast dzięki współuzależnieniu obu chłopców, których
łączy przede wszystkim dziwaczna, ale mająca w sobie pewną dozę okrutnej prawdy
filozofia, głosząca, że człowiek prawdziwie wolny to zbrodniarz, nieodczuwający
wyrzutów sumienia po dokonaniu zabójstwa i zawsze gotowy do popełnienia
honorowego samobójstwa, twórcom udało się sprawnie wprowadzić wątek
intrygującej psychologii – podobnie w przypadku traumatycznej przeszłości Cassie
i jej oddziaływania na obecną egzystencję.
Mimo, że „Śmiertelna wyliczanka” niezmiennie podąża wytyczonym w tego
rodzaju thrillerach szlakiem, dbając o napięcie, ale rezygnując z mrocznej
kolorystyki obrazu, wciąga na dwóch płaszczyznach: psychologicznym i kryminalnym
(jeśli przymknie się oko na kilka naciąganych zbiegów okoliczności) i tak aż do
finału, którego niestety dosyć łatwo przewidzieć, a realizacja walki Cassie z
psychopatą na balkonie pozostawia wiele do życzenia (ewidentne „wklejenie”
postaci w malownicze tło). UWAGA SPOILER
Widzowie często zarzucają finałowi zbyt wielką dozę nieprawdopodobności
dedukcyjnej Cassie, z czym nie mogę się zgodzić. Detektyw dotarła do
rzeczywistego mordercy niewinnej kobiety nie przez ślad sygnetu Haywooda na jej
podduszanej niedawno szyi – jedynie sprawdzała luźne przeczucie, którego wyniku
nie mogła przewidzieć, zanim Justin sam się nie przyznał. KONIEC SPOILERA.
„Śmiertelna wyliczanka” to jeden z tych thrillerów, które każdorazowo
ogląda mi się z prawdziwym zainteresowaniem, bowiem nade wszystko skupia się na
bohaterach, zamiast niepotrzebnej widowiskowości i choć jego twórcom nie udało
się uniknąć kilku naciąganych momentów, które dyskwalifikują go z grona
najwybitniejszych psychothrillerów w
historii to jako intrygująca rozrywka całkowicie zdaje egzamin, a to w
kinematografii zawsze będzie najważniejsze.
Kiedyś to widziałem i szczególnie za tym filmem nie przepadam, ale Gosling był w tamtych czasach lepszym/ciekawszym aktorem niż jest teraz.
OdpowiedzUsuńA mnie się bardzo podobał. Raz, że bardzo lubię Sandrę, dwa, że lubię niezmiernie Ryana, a trzy, że w ogóle film jest dość spójny i ogląda się go z zapartym tchem do samego końca.
OdpowiedzUsuńChciałam to bejrzeć, ale załączyłam za późno i stwierdziłam, że nie będę oglądać filmu od połowy ;) Ale na pewno obejrzę, bo bardzo mi się podoba przedstawiony opis.
OdpowiedzUsuńWidziałam ten film wiele razy :) Uwielbiam Goslinga, ale za Sandrą Bullock nie przepadam :/
OdpowiedzUsuńJak na Barbeta Schroedera, to nic specjalnego. Taki sobie poprawny i grzeczny timekiller, jakich wiele.
OdpowiedzUsuń