Okładka książki. „Wszystko dobrze”, adaptacja Wydawnictwo Poznańskie 2024
Tragedia i komedia szekspirowska w interpretacji Mony Awad, która przez wiele lat zmagała się z przewlekłym bólem. Zaczęło się od kontuzji biodra, następnie (podczas rehabilitacji pooperacyjnej) doszedł uraz kręgosłupa, a skończyło się na neuropatii kończyn dolnych. Najprostsze czynności (dla zdrowego człowieka) – takie jak siadanie przy biurku, schylanie się czy zakupy w supermarkecie – nagle stały się wyzwaniem porównywalnym do zdobywania ośmiotysięcznika. W pojedynkę, bo jak wiadomo zdrowy chorego nie zrozumie. Dopóki sam/sama tego nie przeżyje, nie pojmie, jak to jest, walczyć o każdy krok, drobiazgowo planować nie tylko najkrótsze wypady na miasto, ale wręcz oblewać się zimnym potem na samą myśl o przejściu z pokoju do łazienki. Dopóki tego nie doświadczy zapewne w duchu potępi „użalających się nad sobą” bliźnich. Marzących o przekazaniu bólu komuś innemu? Choćby przedstawicielom środowiska, w którym zdumiewająco głęboko zakorzenione jest bagatelizowanie autentycznego cierpienia pacjentów. Autorka „Wszystko dobrze” na własnej skórze przekonała się, jak co poniektórzy lekarze i fizjoterapeuci traktują chorujące kobiety. Depresja, hipochondria, histeria, osobowość histrioniczna – zawracanie głowy zabieganym specjalistom od chorób fizycznych. Rozszalała mizoginia we współczesnym światku medycznym? Poniżona, odrzucona, bezlitośnie odzierana z zaufania do samej siebie: tak czuła się autentyczna postać, która posłużyła za model dla fikcyjnej nauczycielki akademickiej z Massachusetts. Ale czy aby tak nie czują się też mężczyźni bezskutecznie szukający specjalistycznej pomocy w walce z chorobą? Koszmar wyłącznie współczesnych pacjentek czy również pacjentów? W krajach rzekomo wysoko rozwiniętych... Narratorkę „Wszystko dobrze”, trzydziestosiedmioletnią Mirandę Fitch poznajemy niedługo po ryzykownym wyborze dokonanym na wybitnie wyboistej ścieżce zawodowej. Zdeptaniu nadziei swoich niespecjalnie pojętnych uczniów – może z wyjątkiem szarej myszki Ellie – na wystawienie „Makbeta” Williama Shakespeare'a w tradycyjnym uniwersyteckim spektaklu wiosennym. Pozbawiona autorytetu reżyserka zaryzykowała ze „Wszystko dobre, co się dobrze kończy”, tak zwaną sztuką problemową w interpretacji własnej, z którą wiążą się jej najszczęśliwsze wspomnienia. Najlepszy okres w życiu Mirandy Fitch – bezapelacyjny sukces urodzonej aktorki teatralnej, której pierwszoplanowa rola Heleny, nisko urodzonej niewiasty uparcie zbiegającej o względy (walczącej o miłość) długo i zawzięcie opędzającego się od niej hrabiego Bertrama, przyniosła niespodziewany prezent: prawdziwego księcia z bajki o imieniu Paul. Na ślubnym kobiercu „ten ideał mężczyzny” przyrzekał, że będzie z nią w zdrowiu i chorobie, ale nie obiecywał wierności istocie tak niepodobnej do Jego Mirandy. Ułomna sobowtórka, marna namiastka kobiety wybranej przez boskiego Paula. Dawno, dawno temu ta wiedźma skradła serce złotowłosemu półbogowi, a niedługo potem zaczęła je zatruwać. Musiał salwować się ucieczką, zdezerterować z małżeńskiego gniazdka. Pocieszenie znalazł w ramionach innej, zwykła ludzka przyzwoitość nie pozwoliła mu jednak całkowicie odciąć się od szekspirowskiej jędzy. Sączenie jadu do ucha niechętnego słuchacza – toksyczne rozmowy telefoniczne z Karasiem, tak różnym i zarazem tak podobnym do aktualnego obiektu westchnień przewodniczki błądzącej stworzonej przez kanadyjską autorkę z niepodrabialnym stylem. Hipersugestywna literatura mroczna Mony Awad.
Okładka książki. „All's Well”, Scribner UK 2023
Z artystycznych wpływów na „Wszystko dobrze” autorka tej bardzo osobistej powieści wyszczególniła „Makbeta” Ruperta Goolda, „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” Johna Dove'a, „Sleep No More” Punchdrunk z Nowego Jorku i audioprodukcję „Makbet” Alana Cumminga. Nieskończenie głębokiej historii współczesnej trędowatej, narratorki niewiarygodnej, „odgrywającej smutek” Mirandy Fitch. Wyimaginowane piekło niegdysiejszej gwiazdy teatru? Ból psychogenny według nieomylnych fizjoterapeutów. Ból urojony według laików. Utrapienie kobiety walczącej, purytanki z krwi i kości Grace Pines, która w przeciwieństwie do swojej przyjaciółki i współpracowniczki prawdopodobnie jest prapraprawnuczką jakiegoś nieustraszonego łowcy czarownic. Drzewo genealogiczne nieulękłych wojowników i drzewo skrajnie niezaradnych. Zagubiona przewodniczka po magicznym świecie przedstawionym przez Monę Awad bez większego zdziwienia odnotowuje postępujące ochłodzenie stosunków z nigdy nieproszącą o pomoc Grace. Nieużalającą się nad sobą, plującą w twarz sadystycznej Opatrzności, z łatwością pokonującą wszelkie przeszkody napotykane na swej egzystencjalnej drodze. Drobne przeszkody, bo Grace nigdy nie doświadczyła czegoś choćby tylko lekko zbliżonego do tego, z czym od lat boryka się Miranda. Pragnie, by jej życie przypominało „Wszystko dobre, co się dobrze kończy” Williama Shakespeare'a, a nie tę przeklętą szkocką sztukę, której tytułu nie wolno wymawiać. Śmieszne teatralne przesądy – pani Fitch boleśnie przekonała się o nieskuteczności wszystkich znanych jej „zaklęć ochronnych” instynktownie rzucanych w światku teatralnym; kiedyś sama uczestniczyła w tej farsie, ale po wypadku poprzysięgła sobie, że nigdy więcej nie będzie stosować się do niepisanych, acz powszechnie znanych, reguł panujących w jej najukochańszym środowisku. Była jego częścią i w sumie nadal jest, ale dręczy ją poczucie niedopasowania. Przygnieciona bólem w nieprzebranym tłumie ludzi promieniujących zdrowiem. Rumiane twarze, wyprostowane sylwetki, niezawodne nogi – codzienne tortury nauczycielki aktorstwa z Nowej Anglii niewątpiącej, że jej widok jest równie nieznośny dla innych. Niekoniecznie Briany Valentine, uprzywilejowanej studentki zawsze obsadzanej w głównych rolach żeńskich w uniwersyteckich przedstawieniach teatralnych (głównie sztuka szekspirowska), mimo zerowych zdolności aktorskich, przynajmniej w ocenie Mirandy, która wolałaby, żeby bogaci rodzice trafili się Ellie, „niewidzialnej dziewczynie z tłustymi włosami”, outsiderce parającej się ziołolecznictwem. Podczas gdy Briana zdaje się napawać nieustającą męką pani Fitch, Ellie okazuje jej najwyższe współczucie. Miranda nigdy nie posądziłaby jej o udział w zmowie. Potencjalnym spisku obliczonym na pozbycie się z uczelni zaniedbującej swoje obowiązku, absolutnie niekompetentnej i psującej wszystkim humor reżyserki, która być może już wbiła ostatni gwóźdź do swojej zawodowej trumny. Obłudna Fauve, domniemana inspiratorka spisku, stażystka z nieodłącznym notatnikiem, w którym przypuszczalnie skrupulatnie notuje wychwycone (swoim sokolim okiem) potknięcia pani Fitch, nigdy nie była tak bliska upragnionego awansu. Spodziewany bunt „dzieci Mirandy”, która na swoją zgubę(?) uparła się przy najmniej ekscytującej, żeby nie powiedzieć najnudniejszej sztuce Wielkiego Williama. Spisek czy paranoja postaci przewodniej? Tak czy inaczej, w oszałamiająco niestabilnym świecie Mirandy Fitch, nieraz przypomniało mi się „Dziecko Rosemary” Romana Polańskiego, wybitna ekranizacja kultowej powieści nieodżałowanego Iry Levina. Piękne skojarzenia w uniwersum „Króliczka” tej samej autorki, a w każdym razie parę luźnych tropów dla czytelników tamtego powieściowego przeboju oryginalna czarodziejka z Kanady z pewnością zostawiła. Mistrzowsko czarująca słowami stwórczyni trzech tajemniczych darczyńców z Łapczywca (na styku światów: realnego i wyśnionego), zadymionego lokalu nieopodal niewymarzonego miejsca pracy głównej (anty?)bohaterki „Wszystko dobrze”, stąpającej po niebywale cienkiej linie kobiety... dla której życie jest grą? Jest jak ta „kiepska aktorka w reklamie leku” zrecenzowanego na początku książki? Swoją drogą wyraziste podsumowanie dźwigni handlu, czy raczej obszerna analiza bezwstydnie wyidealizowanego świata papierowych ludzików z wymuszonymi uśmiechami, skutecznie rekomendujących przeróżne i nierzadko kompletnie bezużyteczne produkty.
W bezdennej otchłani rozpaczy. W zwierciadle wykrzywionym przez nieustępliwy Ból. Thriller psychologiczny doskonale sparowany z horrorem nadnaturalnym, satyrą społeczną i mrocznym dramatem w urzekającej mgiełce oniryczno-surrealistycznej. Polegający na inteligencji i wyobraźni czytelnika błyskotliwy utwór uczulający z osobowością paranoiczną:) Psychoaktywna substancja bynajmniej szkodząca. Wielowarstwowy reprezentant realizmu magicznego. Pierwszorzędny ekspresjonizm i impresjonizm literacki oraz krytyczny obraz rzeczywistych relacji międzyludzkich. Podła rzeczywistość w baśniowej otoczce. „Wszystko dobrze” Mony Awad to powieść finezyjnie utkana z wymownych subtelności, fantastyczny symboli i brutalnej szczerości. Wysublimowana kompozycja nieprzyzwoicie zdolnej pisarki współczesnej. Coś wspaniałego!
Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz