W
przededniu siedemdziesiątych piątych urodzin multimiliarder Charles
Abernathy zaprasza potomków do swojej rezydencji. Skłócony ze
starszym rodzeństwem, zajmującym kierownicze stanowiska w imperium
gospodarczym ojca bliźniakami Madeline i CJ, działacz charytatywny
Drew zabiera ze sobą życiową wybrankę Hannah, której dotychczas
udało się zyskać akceptację jedynie nestora rodu i jego
najmłodszej latorośli, influencerki Cami. Gospodarz informuje
zebranych, że przez parę godzin jego życie będzie zagrożone.
Niebezpieczeństwo minie o północy, ale jeśli do tego czasu
Charles zginie, dziedzictwo jego dzieci przepadnie. Warunkiem
utrzymania majątku w rodzinie jest zapewnienie testatorowi
skutecznej ochrony przez zaproszonych gości. Osoby towarzyszącej to
nie dotyczy, Hannah jest jednak zdecydowana wesprzeć nową rodzinę
w tych trudnych chwilach, w przeciwieństwie do pozostałych
tymczasowych ochroniarzy oszczędnie dawkującego informacje seniora,
bez obietnicy nagrody w postaci części pokaźnego spadku po
znajdującym się w realnym bądź wyimaginowanym niebezpieczeństwie
Charlesie Abernathym.
|
Plakat filmu. „The Inheritance” 2024, Paul Schiff Productions
|
Pomysł
na scenariusz finalnie zatytułowany „The Inheritance”, horroru o
niecodziennej walce o schedę, zrodził się w 2018 roku z
niezażartej dyskusji o polityce ówczesnego prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Dyskusji Joe Russo z jego ulubionym kompozytorem
muzyki filmowej, Johnem Jesenskym. Zaprzyjaźnieni artyści żartowali
na temat zamknięcia wszystkich Trumpów tego świata w nawiedzonym
domu. Ostatecznie zgodzili się, że to dobry pomysł na film grozy,
a w jego rozwinięciu Joe Russo pomógł zaufany zawodowy partner
Chris LaMont (pan Jesensky zadowolił się rolą producenta
współpracującego) – razem stworzyli scenariusz pomyślany jako
hołd dla „Domu na Przeklętym Wzgórzu” Williama Castle'a,
ukochanej opowieści (obok albo tuż pod „Halloween” Johna
Carpentera i „Krzyku” Wesa Cravena) o nawiedzonym domu
zdeklarowanego fana horrorów Joe Russo (jego pisarski partner
preferuje thrillery oparte na suspensie, w szczególności twórczość
Alfreda Hitchcocka), który w przeklętym domostwie ekscentrycznego
milionera Fredericka Lorena (Vincent Price) zawsze dostrzegał
ubogacające wpływy literatury kryminalnej Agathy Christie. Chrisowi
LaMontowi i Joe Russo zależało na „wyczarowaniu” właśnie
takiej mieszanki gatunków - klasyczny kryminał spotyka klasyczną
ghost story – i to okazało się najsilniejszym magnesem na
Alejandro Bruguésa, reżysera, z którym mieli już okazję
pracować: przy antologii filmowej „Nightmare Cinema” (2018). Do
scenariusza „The Inheritance” Bruguésa przyciągnęła też
dynamika rodziny zamkniętej w przepastnej nieruchomości i szybkie
tempo akcji.
W
kwietniu 2021 roku do publicznej wiadomości podano informację o
szykowanej produkcji firmy Netflix pod tytułem „The Last Will And
Testament Of Charles Abernathy”, która stanowisko reżysera
zdążyła już powierzyć kubańskiemu filmowcowi Alejandro
Bruguésowi, a scenariusz autorstwa Chrisa LaMonta i Joe Russo w 2018
roku został zaprezentowany na The Blood List (coroczny przegląd
najwyżej ocenianych przez profesjonalistów w branży filmowej
niezrealizowanych scenariuszy thrillerów i horrorów). Główne
zdjęcia ruszyły w tym samym miesiącu w mieście Victoria w
kanadyjskiej prowincji Kolumbia Brytyjska, a zakończyły się w
czerwcu 2021. Budżet filmu oszacowano na czternaście milionów
dolarów. W styczniu 2023 roku ogłoszono, że firma Netflix
odstąpiła od planu dystrybuowania horroru Alejandro Bruguésa
przemianowanego na „The Inheritance”, a w czerwcu tego samego
roku ujawniono nową nabywczynię praw do dystrybucji rzeczonego
obrazu – amerykańską firmę Vertical, która w lipcu 2024
wprowadziła sagę rodu Abernathy do wybranych kin w Stanach
Zjednoczonych i na niektóre platformy streamingowe. „Rodzina
kontra chciwość” - to jedna z myśli przyświecających
scenarzystom „The Inheritance, domowego survivalu przeze mnie
odebranego jako kiepskie połączenie „Domu na Przeklętym Wzgórzu”
Williama Malone'a (remake faktycznego spiritus movens z 1959
roku,kultowego horroru Williama Castle'a) oraz „Zabawy w pochowanego” Matta Bettinelliego-Olpina i Tylera Gilletta. Miał
być powiew świeżości i wyraziste, niepapierowe towarzystwo, a
wyszła schematyczna historyjka z konturowymi postaciami. Film
otwiera przyjazd Drew (mdła kreacja Austina Stowella) i Hannah
(stająca na nie-wysokości zadania Briana Middleton), „brata
marnotrawnego” i jego życiowej wybranki do imponującej
posiadłości, w której mężczyzna się wychował. Zabytkowej
rezydencji należącej do jego prawie siedemdziesięciopięcioletniego
ojca, multimiliardera Charlesa Abernathy'ego (przekonująca gra Boba
Guntona, m.in. „Skazani na Shawshank” Franka Darabonta, „Dolores”
Taylora Hackforda, „Martwa cisza” Jamesa Wana), przed którą
czekają już Madeline i Charles 'CJ' Abernathy Jr. (toporne występy
Rachel Nichols, m.in. „Amityville” Andrew Douglasa, „Poziom -2”
Francka Khalfouna, „Inside” Miguela Ángela Vivasa), bliźnięta
żywiące urazę do faworyzowanej syna, od dzieciństwa bezskutecznie
starający się sprostać wygórowanym oczekiwaniom ojca i bynajmniej
ułatwiający głównej bohaterce „The Inheritance” poruszanie
się w zupełnie obcym dla niej środowisku. Za wysokie progi dla
takiej osoby jak Hannah? Mocno zaangażowanej działaczki
charytatywnej, która zdecydowanie lepiej dogaduje się z najmłodszą
latoroślą Charlesa Abernathy'ego Sr., influencerką, projektantką
damskich strojów kąpielowych i innych letnich okryć wierzchnich
(właścicielka marki modowej), przebojową Cami (przykuwająca uwagę
Peyton List) - jeśli o mnie chodzi najbardziej obiecująca
uczestniczka gry o życie patriarchy potężnego rodu, ale
scenarzyści chyba inaczej zapatrywali się na tę roztrzepaną
dziewczynę, którą fani kina grozy mogą pamiętać choćby z
„Bereavement” Stevana Meny.
|
Plakat filmu. „The Inheritance” 2024, Paul Schiff Productions |
Prawdopodobnie
nawiedzone „zamczysko”, w którym można wypatrzyć pomnik Pazuzu
(demon z wierzeń babilońskich i asyryjskich w kulturze masowej na
swój sposób spopularyzowany za sprawą „Egzorcysty” Williama
Friedkina) i wiele mówiącą UWAGA SPOILER reprodukcję
obrazu - w tym świecie przedstawionym pewnie oryginał - Francisco
Goi zatytułowanego „Saturn pożerający własne dzieci” KONIEC
SPOILERA. Największa wskazówka albo (jak w moim przypadku)
potwierdzenie słuszności dużo wcześniejszych domysłów. Trudno
zaskoczyć potencjalnego widza, gdy uparcie trzymasz się utartych
ścieżek... W każdym razie „The Inheritance” Alejandro Bruguésa
raczej nie zaskoczy stałych bywalców świata horroru. Szczerze
mówiąc dla mnie przewidywalność była najmniejszym problemem –
właściwie nawet rozbawiła mnie wyczuwalna głęboka wiara twórców
w ich „wielką niespodziankę” - daleko za nierównym tempem,
wymuszonymi dialogi, beznamiętną narracją, banalnością bijącą
z ekranu i nieznośną obojętnością wobec walczących o życie
bliźnich. W pierwszym odruchu diagnozujących Charlesa Abernathy'ego
jako paranoika, który próbuje wmówić zdroworozsądkowym ludziom,
że ktoś lub coś na niego zapoluje. Najwidoczniej szkoda im czasu
na wdawanie się w dyskusje z szalonym staruszkiem – nie zasypują
go pytaniami, nie żądają wyjaśnień ani nic w tym rodzaju.
Wystarczy im informacja, że gospodarz czuje się zagrożony przez
nie wiadomo kogo/co i obietnica sowitego wynagrodzenia za jedną noc
spędzoną w jego nieskromnych progach. Dziedziczenie w zamian za
kilkugodzinną ochronę świadomego celu zabójcy/zabójców z tego
lub tamtego świata. Jeśli Charles naprawdę wierzy, że bez pomocy
nie dożyje swych siedemdziesiątych piątych urodzin, to dlaczego
zdecydował się zastąpić wykwalifikowanych – sowicie opłacanych
– ochroniarzy bandą amatorów? Cóż, twierdzi, że jeśli komuś
ma powierzyć własne życie, to tylko osobom, do których ma pełne
zaufanie. Oryginalny akt rodzicielskiej miłości: tak ufa własnym
dzieciom, że tylko nimi gotów się zasłonić. Bohaterskie
poświęcenie... synów i córek. Zakładając, że niepewni
spadkobiercy skrajnie egoistycznego przedsiębiorcy (jeden z
ulubionych stereotypów socjalistów) albo szalenie zdesperowanego,
sympatycznego seniora naiwnie zakładającego, że jego bezcenne
latorośle przetrwają spodziewaną nawałnicę w domu rodzinnym,
wychodzą z błędnego założenia, że mają katastrofalnie mylne
wyobrażenie o stanie psychicznym ojca. Nastawiają się (pomijając
Cami, która zamierza raczyć się nieprzyzwoicie drogim winem,
popływać w dużym basenie tatusia i oczywiście nagrywać filmiki
na swoje social media; audycje rzecz jasna zawierają lokowanie
produktu) na niepracowitą noc w niemiłej atmosferze – możliwe
spięcia między bliźniakami-ważniakami i zakochaną parą nie
wiedzieć czemu cieszącą się większymi względami Charlesa
seniora. Madeline i CJ poświęcili wszystko dla Imperium Abernathy,
a staruszek niezmiennie faworyzował Drew, który nigdy nie
interesował się rodzinną firmą, konsekwentnie realizował własne
marzenia (podobnie jak Cami), nie narażając się ojcu nawet
związaniem się z taką „łachmaniarą” jak Hannah. Zazdrosne
rodzeństwo Drew zdumiało serdeczne przyjęcie kobiety wywodzącej
się z dużo niższej warstwy społecznej przez niesamowicie
wymagającego (przynajmniej wobec najstarszego potomstwa) patriarchę
wpływowego rodu. Mówią, że swój swego pozna, niewykluczone więc,
że stanowczo niedoceniane dzieci rekina biznesu wyczuły w Hannah
zdolną playerkę, zręczną intrygantkę, wyrachowaną manipulantkę,
która może mieć ambitniejsze plany od zyskania sympatii krewnych
ukochanego. Realne czy wydumane zagrożenie dla zasłużonych
następców Charlesa Abernathy'ego Sr., obecnego króla gospodarczego
imperium? Tak czy inaczej, w tej „wojnie domowej” znalazłam
tylko jeden ciekawszy moment (Portret Cami Abernathy), choć
oczywiście nie aż tak, żeby zrekompensował mi kilkadziesiąt
minut bezbrzeżnej nudy. Pomysł może i oklepany, ale wykonanie
całkiem pomysłowe i zdumiewająco solidne, wziąwszy pod uwagę
wykorzystanie obrazów generowanych komputerowo, niesubtelną,
niekosmetyczną obróbkę cyfrową. Niektórzy bardziej mogą docenić
scenę z basenem – ukłon dla „Ducha” Tobe'ego Hoopera, a
konkretniej sekwencji, która szczególnie mocno utkwiła w pamięci
Chrisowi LaMontowi (basen z umarlakami wysoko na jego liście
najbardziej przerażających momentów filmowych)? - a jeszcze inni
„wydrążonego człowieka” (pocałunek śmierci) czy ożywającą
kolekcję artefaktów. Ewentualne drobne smaczki na drodze przez
mękę...
Dom
Cieni Alejandro Bruguésa, czyli nierekomendowana przeze mnie opcja
dla wytrwałych. W moim odbiorze horror okropnie bezbarwny.
Niemiłosiernie dłużąca się, grubo ciosana, wtórna historyjka z
zaniedbanymi postaciami. Posucha emocjonalna. Niemelodyjna kołysanka,
której nawet Netflix nie chciał:) Gwoli sprawiedliwości: „The
Inheritance” trafia też na podatny grunt, znajduje sojuszników w
„tłumie malkontentów”. Płyną też słowa uznania... dla tego
trzeciorzędnego straszaka, w mojej - zapewne nazbyt surowej -
opinii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz