niedziela, 13 grudnia 2015

„A jeśli ciernie” (2015)


Rodzeństwo i zarazem małżeństwo, Cathy i Christopher Dollanganger, żyją pod przybranym nazwiskiem Sheffield wraz z synami kobiety, Bartem i Jorym. Chłopcy nie wiedzą o tragicznej przeszłości swojej matki i przybranego ojca, nie zdają sobie również sprawy, że trwają oni w kazirodczym związku. Sytuację zmienia przeprowadzka matki Cathy i Chrisa, Corrine do domu sąsiadującego z ich posesją. Młodszy Bart szybko zaprzyjaźnia się z kobietą i jej służącym, Johnem Amosem, a niedługo potem jego zachowanie ulega diametralnej zmianie. Manipulowany przez niegdysiejszego sługę Malcolma Foxwortha, Johna, chłopiec zaczyna upodabniać się do swojego nieczułego pradziada, a gdy poznaje grzechy matki i Chrisa jego relacje z rodziną znacząco się komplikują.

„A jeśli ciernie” to adaptacja trzeciej części kultowej powieściowej sagi autorstwa Virginii C. Andrews, zapoczątkowanej dwukrotnie przenoszonymi na ekran „Kwiatami na poddaszu”. Drugą filmową wersję pierwszej części serii zrealizowano dla telewizji Lifetime, ale nie poprzestano jedynie na tej odsłonie. Jak dotąd ukazały się jeszcze adaptacje trzech powieści Andrews wchodzących w skład serii o Dollangangerach / Foxworthach. Poza „Płatkami na wietrze” i omawianym „A jeśli ciernie” powstała już filmowa wersja „Kto wiatr sieje”. Twórcom pozostał jeszcze prequel „Kwiatów na poddaszu” zatytułowany „Ogród cieni”, ale jak na razie nie wiadomo kiedy i czy w ogóle film powstanie. Pomysł na adaptowanie książek Andrews tworzących cykl mierzący się z jednym z tematów tabu, który połączył dwa / trzy pokolenia czytelników zapewne był podyktowany przede wszystkim pragnieniem czystych zysków, wygenerowanych poprzez podpięcie się pod popularne tytuły. Jak na telewizyjne produkcje przystało filmy nie grzeszą profesjonalną realizacją, ale jednocześnie dzięki maksymalnemu skupieniu na fabułach wielbicielom serii Andrews, pomimo niedostatków technicznych, mogą zapewnić przyjemną interakcję z ukochaną historią. Tak samo, jak dwie poprzednie nowe adaptację „A jeśli ciernie” wyreżyserowała kobieta, Nancy Savoca, a za scenariusz tym razem odpowiadał Andy Cochran, któremu prawdę mówiąc z przymrużeniem oka udało się w miarę zgrabnie przefiltrować tę opowieść, rezygnując z wielu zbędnych wątków, ale w modyfikacji szczególnie jednego popełniając niewybaczalny błąd.

Powieści „A jeśli ciernie” przyświecała stara maksyma mówiąca, że historia lubi się powtarzać. Co w rodzinie to nie zginie – taka konkluzja mogła nasunąć się czytelnikowi obcującemu z trzecią odsłoną losów Dollangangerów / Foxworthów, bowiem autorka wystarała się aby młode pokolenie możnego, egzystującego w grzechu rodu upodobniło się do swoich przodków. Scenarzysta filmowego „A jeśli ciernie” też zwrócił uwagę na owe korelacje, ale jego uwagę przede wszystkim zaprzątał młody Bart – natomiast pozostałych bohaterów sportretował tak szczątkowo, że chyba tylko osoby zaznajomione z literackimi pierwowzorami zdołają właściwe zinterpretować szczegóły podrzucane przez Cochrana. Taka ogólnikowa narracja najbardziej ubodła mnie w stosunku do Cathy, co prawda przekonująco wykreowanej przez Rachael Carpani, ale pozbawionej możliwości stworzenia naprawdę zajmującej, ambiwalentnej postaci, rodem z książkowego oryginału. W powieści kobieta wykazywała duże podobieństwo do swojej znienawidzonej matki, Corrine, ale w filmie jej wrodzoną zdolność do manipulacji oraz podświadome pragnienie powielenia grzechów rodzicielki właściwe opuszczono. Poza jedną sekwencją na strychu, w trakcie której Cathy daje do zrozumienia Chrisowi, że bierze pod uwagę konieczność umieszczenia tam synów, ale jest ona na tyle zdawkowa, że jak już wspomniałam najprawdopodobniej jedynie czytelnicy „A jeśli ciernie” zrozumieją, że niniejsza scena miała uwypuklić podobieństwa pomiędzy Cathy i Corrine. Równie rozczarowujący okazał się rys psychologiczny pierworodnego syna Cathy, Jory’ego, którego właściwe sprowadzono do roli opiekuńczego brata Barta, szaleńczo zakochanego w swojej partnerce baletowej, rezygnując z analogii pomiędzy nim i młodym Chrisem z „Kwiatów na poddaszu”. W zestawieniu z tymi trzema członkami rodziny obecnie posługującej się nazwiskiem Sheffield, mały Bart właściwie kradnie całą uwagę widza. Mason Cook w tej niełatwej roli spisał się całkiem znośnie – bardzo pomógł mu „demoniczny błysk w oku” oraz przekonujące grymasy okrucieństwa i obrzydzenia malujące się na jego twarzy po odkryciu „swojego przeznaczenia” i brudnych sekretów Cathy i Chrisa, skrzętnie skrywanych przed światem. Z synami włącznie, wszak chłopcy wiedzą, że Christopher nie jest ich biologicznym ojcem, ale nie wiedzą, że jest ich wujkiem… Do czasu pojawienia się w sąsiedztwie Corrine, umiejętnie postarzałej przez charakteryzatorów, Heather Graham, którą w jesieni życia zmęczyła rola pławiącego się w bogactwie czarnego charakteru i postanowiła odzyskać miłość rodziny. Tyle, że sposób, jaki obrała na odzyskanie ich względów jest mocno dyskusyjny. Zamiast wyciągnąć rękę do swoich dzieci zdecydowała się zjednać sobie wnuka, podatnego na manipulację Barta, do którego jak odkrywa może dotrzeć przede wszystkim poprzez obnażenie kłamstw Cathy i Chrisa.

Relacja Barta z babcią i jej sługą, Johnem Amosem, oraz zapoznawanie się z treścią dziennika jego pradziadka, Malcolma Foxwortha, zmienia chłopca w typowego okrutnego dzieciaka, czyli scenariusz skłania się w stronę często eksploatowanego w kinematografii motywu dziecięcego czarnego charakteru. Podobnie, jak w książce tyle, że bardziej pobieżnie. Proces przemiany Barta jest jednak na tyle powolny, stopniowy, że widz ma szansę bez większych zgrzytów zaangażować się w ten wątek. Poza aluzją do zabicia psa Jory’ego i próbą utopienia adaptowanej przez Cathy i Chrisa małej Cindy, chłopiec nie wykazuje widomych oznak skłonności do fizycznej przemocy. Rani swoją rodzinę, ale częściej zdystansowaną postawą, okrutnymi słowami oraz wewnętrznym podobieństwem do znienawidzonego Malcolma, aniżeli przemocą fizyczną. Co więcej wszystkie te oznaki zmieniającej się osobowości Barta obserwuje się z niemałą ciekawością, dodatkowo podsycaną sekretami Chrisa i Cathy, powoli odkrywanymi przez targanego sprzecznymi emocjami chłopca - zagubionego, acz zdemoralizowanego przez niegdysiejszego sługę Malcolma, wykazującego niezdrowe zainteresowanie skrajnie pojmowanym chrześcijaństwem. Cathy i Chris oczywiście uparcie trwają w swoich kłamstwach (co miejscami jest nawet zabawne: wystarczy choćby przytoczyć ich zaprzeczenie na pytanie psychoterapeutki Barta, czy w rodzinie zdarzały się jakieś dewiacje…), a Bart tymczasem powoli, acz nieuchronnie wyzbywa się swojego jestestwa, ochoczo przejmując światopogląd pradziada. Jory w tym wszystkim jest jedynie niedoinformowanym obserwatorem, ale domyślamy się, że on również niedługo odkryje tajemnice swojego rodu, co również potęguje poczucie dramaturgii. Gdyby rozbudować nieco scenariusz „A jeśli ciernie”, z równą dbałością, co do Barta i Corrine podchodząc do pozostałych członków rodziny Sheffieldów film zapewne broniłby się bardziej, ale być może uniemożliwiły to ograniczenia czasowe narzucone przez telewizję. Być może Cochran musiał wybierać pomiędzy w miarę szczegółowymi losami Barta oraz portretami jego krewniaków. Jeśli tak to dokonał właściwego wyboru całkiem starannie oddając na ekranie wątek przewodni książki, niemniej myślę, że rozszerzenie roli Cathy i tak nie rozciągnęłoby zanadto seansu – tym bardziej, jeśli scenarzysta w scenach z jej udziałem pokusiłby się o jakieś kwestie sugerujące jej podobieństwo do Corrine zamiast częstych artykulacji obaw o przyszłość rodziny.

Fani serii Virginii C. Andrews zapewne zapoznają się z adaptacją jej trzeciej odsłony bez mojej rekomendacji i w części najprawdopodobniej poczują się rozczarowani ogólnikowym potraktowaniem co poniektórych postaci. Ale pewna grupa tych konkretnych odbiorców zapewne zdoła odebrać tę produkcję, jako swoiste, przyjemne w odbiorze uogólnienie uwielbianej opowieści, przez co będą mieli szansę z przymrużeniem oka w miarę znośnie spędzić trochę czasu przed ekranem. Pozostałym radzę najpierw zapoznać się z pierwowzorami literackimi albo chociaż wcześniejszymi adaptacjami sagi Andrews, bo istnieje spore ryzyko, że w oderwaniu od jego poprzedników nie odczytają należycie wszystkich wątków „A jeśli ciernie”.       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz