sobota, 20 maja 2023

„Organ Trail” (2023)

 
Montana, rok 1870. Abraham i Celeste Archer wraz ze swoimi dorosłymi dziećmi Abigale i Tobiasem opuszczają swoje mocno niepewne schronienie w nadziei na odnalezienie lepszego miejsca do życia. Podczas postoju na mroźnym pustkowiu mężczyźni natrafiają na obóz usiany trupami, udaje im się jednak wypatrzyć jedną żywą duszę: okaleczoną kobietę, która przedstawia im się jako Cassidy. Abraham i Tobias zabierają ją do swojego obozu, gdzie nocą zjawiają się sprawcy odkrytej przez nich rzezi. Rhys, Brody, Felix i ich przywódca Logan, gang, który, jak niebawem odkryje ich najnowsza niewolnica, do swojej wyłącznej dyspozycji ma całe miasteczko. Abigale spotyka rzekomy zaszczyt dołączenia do ich przestępczej grupy. Darowano jej życie, w zamian oczekując maksymalnego posłuszeństwa, dostosowania się do panujących w ich szeregach zasad. Albo to, albo śmierć. Dziewczynie nie brakuje jednak determinacji, by podążyć własną drogą. Wywalczyć sobie wolność. Odzyskać część z tego, co brutalnie jej wykradziono.

Plakat filmu. „Organ Trail” 2023, Paramount Pictures, TFP, Three Point Capital

Westernowy thriller z elementami gore rozpisany przez Meg Turner, kanadyjską scenarzystkę, która nie ukrywa, że tę historię zawdzięcza literówce. Chcąc wyszukać w internecie pewną grę wideo z 1985 roku, zwróciła się do wujaszka Google'a, który na jej niechcący przekręcone żądanie odpowiedział pozycją „Organ Trail”. Turner uznała, że to byłby doskonały tytuł dla horroru, nawet go sobie zapisała, a potem jej myśli podryfowały w kierunku... A gdyby tak Quentin Tarantino napisał „Domek na prerii”? Jak by to wyglądało? Tak narodziła się pierwsza zrealizowana dłuższa historia Meg Turner. A wszystko dzięki mediom społecznościom. W kwietniu 2021 roku zaćwierkała o tym projekcie, tym samym rozbudzając zainteresowanie w Michaelu Patricku Jannie, amerykańskim reżyserze, producencie, scenarzyście i aktorze. Filmowiec poprosił ją o przesłanie pełnego skryptu i już w kolejnym miesiącu oficjalnie „przytulił” dzieło Turner. W październiku scenariusz został sprzedany firmie Paramount Pictures, a główne zdjęcia – pod artystycznym kierownictwem Michaela Patricka Janna – ruszyły w lutym 2022 roku w Montanie, w tak zwanym reżimie sanitarnym tłumaczonym pandemią COVID-19. Dystrybucja „Organ Trail” ruszyła w drugim kwartale 2023 roku.

Amerykańska produkcja poczęta przez Kanadyjkę, miłośniczkę horrorów, przekonaną, że pisanie strasznych, brutalnych historii ma właściwości terapeutyczne. Horror na Dzikim Zachodzie? W publicznych wypowiedziach autorki tej opowieści, Meg Turner, jasno wynika, że wybrała taką gatunkową szufladkę dla „Organ Trail”, ale czy Michael Patrick Jann pozostał wierny jej wizji? Ze słów Turner wnoszę, że tak, wygląda więc na to, że jej definicja horroru trochę różni się od mojej;) Tak czy inaczej, ja powiedziałabym, że to thriller na Dzikim Zachodzie. Niemniej do klasyfikacji Meg Turner jakąś część publiczności zapewne przekona gore w składzie tego produktu. Innymi słowy, koniec końców zdania mogą być podzielone. Pamiętacie „Bone Tomahawk” Stevena Craiga Zahlera? Cóż, mnie do „Organ Trail” przywiodło właśnie wspomnienie tamtego zaskakująco smakowitego obrazu. Liczyłam na coś podobnego i... Powiedzmy, że tego życzenia nie usłyszała żadna złota rybka, ale szczęśliwie i Wishmaster (dżin po raz pierwszy – w tej franczyzie – przywołany w 1997 roku przez reżysera Roberta Kurtzmana i odpowiadającego za scenariusz Petera Atkinsa) puścił to mimo uszu. Lekko niepocieszona, ale też nieżałująca tej „przejażdżki DeLoreanem doktora Emmeta Browna”. Powrót do przyszłości 3. Witamy na Dzikim Zachodzie, na bezkresnym pustkowiu niezdecydowanie żegnającym się z zimą. Idzie odwilż, ale krokiem ślimaczym, całkiem możliwe więc, że jedna czy dwie śnieżyce zdążą jeszcze uderzyć w tę depresyjną krainę. Mamy rok 1870 i jesteśmy gdzieś w stanie Montana, u boku czteroosobowej rodziny Archerów - i ich wiernej klaczy - desperacko walczącej o utrzymanie się na tym łez padole. Nie mieli odwagi mierzyć się z potężną śnieżycą w lichej, boleśnie osamotnionej chacie, podjęli więc wędrówkę, którą zapewne rozważali już wcześniej, bo nawet w tych niewdzięcznych czasach, w tej arcytwardej epoce, w tej bezlitosnej rzeczywistości, niewątpliwie istnieją miejsca przyjaźniejsze istotom ludzkim od tego przeklętej głuszy. Pytanie tylko, czy uda im się dotrzeć do „tej ziemi obiecanej”? Wiedzą, że ich największymi wrogami podczas tej tułaczki będą siarczysty mróz i głód. Oczywiście ufają, że ten drugi nazbyt głęboko nie zajrzy im w oczy, że zawsze uda się upolować jakiegoś jeśli już nie grubego, to przynajmniej chudego zwierza. Abraham jest sprawnym łowcą, który na dodatek doczekał się całkiem pojętnego ucznia. Jego syn Tobias sporo już potrafi, czego najwyraźniej zazdrości mu siostra Abigale. Abraham i Celeste nie są jakimiś wywrotowcami, nie pozwolą więc, by ich córka oddawała się „męskim zajęciom”. Tradycyjny podział ról, „jedyny słuszny” kiedyś (i dziś?): chłopcy do broni, dziewczynki do garów. Można powiedzieć, że Abigale wyprzedziła swoją epokę, bo, że tak to ujmę, nie widzi niczego zdrożnego w noszeniu spodni przez panie. Nie ma prawa głosu, więc „praktyki odbywa u matki”, ale skrzętnie notuje w pamięci wszystko, co ojciec przekazuje Tobiasowi. Ten długi prolog otwierają przeraźliwe odgłosy, wrzaski ewidentnie cierpiącego stworzenia w bezdennej, nieprzeniknionej czerni. Kiedy wreszcie ta enigmatyczna, a przy tym dość upiorna plansza zejdzie z ekranu, widzimy krwawy szlak na śniegu. Podążamy tą makabryczną ścieżyną, ale niedługo – stosownie frustrujące poszukiwania rannej istoty – bo o naszą uwagę już dopraszają się Archerowie. W moim przypadku tym skuteczniej, bo poczułam się jak Alicja w Krainie Melodyjnych Czarów. Fenomenalna ścieżka dźwiękowa Jhereka Bischoffa i Craiga Wedrena, perfekcyjnie wpisują się w niewesołe, wręcz przygnębiające (zimowa szarzyzna, ale i zgnilizna ludzkich serc) zdjęcia Joe Kesslera.

źródło, zwiastun filmu: https://www.youtube.com/watch?v=DmX9D-gLtrQ

Rola główna w „Organ Trail”, czyli postać Abigail Archer, trafiła się Zoé De Grand Maison, ale chociaż nie mam żadnych zastrzeżeń do jej kreacji, bardziej przemawiała do mnie Olivia Grace Applegate. Nie tylko dlatego, że powierzono jej bardziej złożoną, a więc siłą rzeczy silniej intrygującą mnie postać – po prostu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Applegate z całej obsady najmocniej wczuła się w rolę. Ale Nicholas Logan i Sam Trammell w moim poczuciu deptali jej po piętach. Ten drugi w rzeczywistości „Organ Trail” funkcjonuje jako Logan, herszt zabójczo złodziejskiej bandy, nastawiony bardziej na dobrą zabawę (dobrą z jego zwichrowanej, sadystycznej perspektywy), aniżeli ciężką pracę. Brody'emu i Feliksowi (przekonujące występy odpowiednio Michaela Abbotta Jr. i Alejandro Akary) to pasuje, ale ostatni dobrowolny członek tego skromnego „zrzeszenia rabusiów i morderców z Montany”, nieodczuwający bólu Rhys (gdyby urodził się później, pewnie usłyszałby, że ma rzadką choroba genetyczną, zwaną analgezją wrodzoną, natomiast w latach 70. XIX wieku pozostało mu jedynie cieszyć się – albo smucić, ale on wygląda na zadowolonego – jedną z pomniejszych tajemnic tego świata), „ożywiony” przez wspomnianego Nicholasa Logana, w najlepszym razie z politowaniem, a w najgorszym z niesmakiem, naganą przygląda się rządom Logana. Zdecydowanie jest jakieś napięcie między nimi, animozje Rhysa, których bynajmniej nie osłabiają żartobliwe, ale nierzadko podszyte okrucieństwem, a przynajmniej zwykłą ludzką złośliwością teksty Logana. Nawiasem mówiąc, czy aby Logan raz nie zwraca się do Rhysa słowami ze „Lśnienia” Stanleya Kubricka, filmu nakręconego przeszło wiek później? Mój błąd czy błąd twórców? Jeśli nie to pierwsze, to według mnie też nie to drugie – raczej sprytne, przewrotne zagranie... Paramount Pictures? Jak by nie patrzeć firmy w jakimś stopniu przywiązanej do Overlook Hotel. Zamykamy nawias i wracamy do czarnych charakterów, „urzędujących” w nietętniącym już życiem miasteczku/osadzie. Więzieniu Abigale Archer, która prędzej ruszy na spotkanie z damą z kosą, niż podporządkuje woli Logana. Śmierć jest jej mniej straszna od życia z ludźmi takiego pokroju. Największego przekleństwa Archerów. Dobry uczynek, który nie pozostał bez kary. Ujęcia biednych dłoni Cassidy (uwolnienie, zszywanie i proces niegojenia) uznałam za najpikantniejszą przyprawę „Organ Trail”. Potencjalnie największe atrakcje, dla, jak to się mówi, ludzi o specyficznych gustach. UWAGA SPOILER Nie wykluczam jednak, że „syndrom Freddy'ego Kruegera” zbierze więcej głosów KONIEC SPOILERA. Niemniej nawet takie klasyczne podcinanie gardeł może wprawić w niemały dyskomfort nawet częstych bywalców hardcorowych barów najgęściej rozsianych na terytorium horroru, ale w thrillerze też na takowe można natrafić. Mniej skuteczna, żeby nie powiedzieć głęboko rozczarowująca, w moim przypadku okazała się akcja z oczami. Nie żebym od razu wymagała powtórki z „Hostelu” Elia Rotha (w zasadzie to trochę inna tortura tego, czego jak głosi stare porzekadło pilnie strzeżemy), ale zupełnie nie byłam przygotowana na takie wycofanie. Nie do tego przyzwyczaili mnie twórcy „Organ Trail” - owszem, pobudzili wyobraźnię (dostatecznie sugestywny obrazek), jednakże taki przeskok z bezpośredniości w asekuranctwo niebezpiecznie graniczące z tchórzostwem (ejże, przecież to mieści się w granicach dobrego smaku, czego nie można już powiedzieć o bezwstydnie wywyższanych przeze mnie brudniejszych przygodach z planu), dla mnie był trochę jak kubeł zimnej wody w mroźną noc. W każdym razie nic przyjemnego dla śmiertelniczki niemorsującej. Pomijając ozdobniki/szkaradzieństwa – właściwie to nawet biorąc je pod uwagę – „Organ Trail” w reżyserii Michaela Patricka Janna nie jest dziełem jakoś szczególnie wyszukanym. Meg Turner zbudowała swoją opowieść na sprawdzonych, praktycznie bez przerwy przewijających się w popkulturze motywach. Odwieczna walka dobra ze złem – szlachetni i zepsuci do szpiku kości kowboje, oczywiście także kowbojki – domniemane pragnienie zemsty, wymierzenia sprawiedliwości na własną rękę i już niepozostawiające tyle miejsca na wątpliwości przemożne pragnienie odzyskania swojej własności. Bezsensowne narażanie życia? Prawdę mówiąc, przekonały mnie motywacje głównej bohaterki, ale mniej wyrozumiali widzowie mogą uznać, że Abigale ma więcej szczęścia niż rozumu. Odkładając na bok szaleńczą misję tej bezsprzecznie odważnej dziewczyny, można się zastanawiać, dlaczego nie podjęła próby ucieczki w bardziej dogodnym momencie. Dlaczego nie zadziałała wcześniej, przed najbardziej widowiskową (inna sprawa czy realistyczną) strzelaniną w „Organ Trail”, przed zakrawającym na cud wynurzeniem? Powrót na „stare śmieci” też nie wydawał mi się mądrym pomysłem, możliwe jednak, że przeceniłam zdolności dedukcyjne tutejszych oprychów. Historia może i chwilami deczko ponaciągana, ale osobiście bez większego wysiłku pokonywałam te drobne przeszkody. Klimatycznie i przystępnie. Człowiek się angażuje pomimo zgrzytów: takie to dziełko, proszę ja Was. Subiektywnie.

Na koń, chyżo na koń! Śmiało wybierzcie się do Montany Anno Domini 1870. „Organ Trail” Michaela Patricka Janna nie trzeba się bać, w miarę spokojnie można brać. Nie dotyczy osób niezabiegających o kontakty z Panem Brutalem, starannie omijających zbroczoną gałąź (nie tylko) kinematografii. Amatorzy mocnych filmowych wrażeń mogą mieć pewien niedosyt, ale w tej grupie spodziewam się większego poparcia dla niniejszego dokonania niż chociażby wśród poszukiwaczy oryginalności oraz widzów wyczulonych na głupotki. Western dla miłośników thrillerów. A że od thrillera do horroru droga niedługa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz