Bibliotekarka
Louise Elmore od lat opiekuje się niepełnosprawnym ojcem, który na
ogół zwraca się do niej obcesowo i stara się ją kontrolować. W
Wichita w stanie Kansas, gdzie oboje mieszkają, Louise ma opinię
osoby borykającej się z problemami psychicznymi. W młodości
spotykała się z niejakim Robertem, który według niej zaginął.
Od tego czasu Louise czeka na jego powrót, nie przyjmując do
wiadomości najbardziej prawdopodobnej ewentualności, że może już
nigdy go nie zobaczyć. Opinie jakie o niej krążą w mieście
utrudniają jej nawiązywanie bliższych relacji z ludźmi, ale z
czasem wbrew przeciwnościom udaje jej się zaprzyjaźnić z młodą
bibliotekarką Emily Perkins, która obdarowuje ją wymarzonym
szympansem. Ojciec Louise sprzeciwia się obecności zwierzęcia w
ich domu, ale kobieta nie zwraca uwagi na jego utyskiwania. Roztacza
nad szympansem, któremu daje na imię Dickie, troskliwą opiekę,
dbając również o zacieśnianie więzi ze swoją jedyną
przyjaciółką. Cały czas jednak wisi nad nią widmo rychłego
pożegnania się z pracą, zostaje wszak zwolniona za wywołanie
pożaru w bibliotece podczas jednego ze swoich napadów. Ponadto
często fantazjuje o tym, jak wyrządza krzywdę swojemu zrzędliwemu
ojcu, któremu z kolei nie podoba się, że spędza w jego
towarzystwie coraz mniej czasu.
„The
Attic” to thriller psychologiczny w reżyserii debiutującego w tej
roli George'a Edwardsa i niewymienionego w czołówce Gary'ego
Gravera, za życia płodnego twórcę, któremu jednak nie udało się
należycie wypromować swojego nazwiska - niewykluczone, że
uniemożliwiła mu to słaba jakość wielu jego obrazów bądź
mizerna dystrybucja. „The Attic” z całą pewnością nie został
należycie rozpowszechniony. W latach 80-tych przyciągnął przed
ekrany niewielką grupę widzów, co mogło być spowodowane słabą
kampanią promocyjną. W 2002 roku firma MGM wypuściła na rynek
wydanie DVD zawierające dwa filmy: „The Attic” i „Krwawy nałóg”, ale nawet to nie pomogło omawianej produkcji „wyjść
z cienia”. Obraz George'a Edwardsa i Gary'ego Gravera „pokrywa
gruba warstwa kurzu” i nic nie wskazuje na to, aby kiedykolwiek
miało się to zmienić. Rzecz zdumiewająca zważywszy na fakt, że
„The Attic” prawie wcale się nie zestarzał...
Spotkałam
się już z opiniami, że scenariusz „The Attic” autorstwa
Tony'ego Crechalesa i George'a Edwardsa wpisuje się w schemat
rasowego horroru, natknęłam się nawet na określenie „slasher” (!), ale albo to ja mam problemy z odróżnianiem gatunków, albo
niektórzy widzowie trochę się zagalopowali. Wszak „The Attic”
to moim zdaniem modelowy przykład thrillera psychologicznego,
zarówno na gruncie fabularnym, jak i technicznym. Z nutką czarnego
humoru, wprowadzanego z takim wyczuciem, że nie ma absolutnie żadnej
mowy o spychaniu wszystkiego innego na dalszy plan (jak to nierzadko
się zdarza w thrillerach i horrorach „ozdabianych” akcentami
komediowymi). Scenariusz w wielkim skrócie jest swoistym studium
samotności, która doprowadza główną bohaterkę na skraj
„psychicznej przepaści”. Opowieść rozpoczyna ujęcie
podciętego nadgarstka Louise Elmore, czym twórcy dają nam do
zrozumienia, że postanowiła odebrać sobie życie. Krótko potem,
po interwencji lekarzy, kobieta zdaje się rezygnować z owego
rozpaczliwego kroku. Nie powtarza próby samobójczej, a nawet
pilnuje, aby nie wdało się zakażenie. Jej ojciec w typowy dla
siebie kąśliwy sposób reaguje na to z dużym zdziwieniem –
rozśmieszyła mnie jego ocena zachowania Louise, wskazująca na
swoisty paradoks cechujący jej podejście do tej sprawy. Bo oto
kobieta, która pragnie umrzeć boi się zakażania... Oczywiście
poruszający się na wózku inwalidzkim mężczyzna w podeszłym
wieku mocno upraszcza, bowiem jak już wspomniałam po powrocie ze
szpitala Louise nie wykazuje już chęci odebrania sobie życia i tym
samym zakończenia swoich cierpień. Bo kobieta istotnie bardzo
cierpi, choć nieczęsto to pokazuje, na ogół mimowolnie maskując
swój stan pozorną beztroską i odzwierciedlającą się na jej
twarzy radością, z której jednak przebija jakaś fałszywa nutka.
Jej oblicze często spowija cień, choćby przez ułamek sekundy, tak
jakby w umyśle Louise niezmiennie trwała walka, której wynik
przesądzi o finalnej kondycji jej psychiki. Wcielająca się w tę
postać Carrie Snodgress niezwykle przekonująco unaocznia wspomniany
konflikt, głównie za pomocą dykcji i mimiki, nierzadko celowo
przerysowanych, co zaskakująco wzmaga realizm zamiast go obniżać.
Niecierpliwi widzowie najprawdopodobniej i tak nie dadzą się
przekonać „The Attic”, podejrzewam że wielu śmiałków nie
dotrwa nawet do końca seansu, bo narracja, jaką obrali twórcy do
dynamicznych na pewno nie należy. Akcja rozwija się bardzo wolno,
koncentrując się głównie na technicznie mało widowiskowym
portrecie psychologicznym głównej bohaterki, z którego jednak bije
taki ogrom różnych emocji, że zapewne nie przejdą one
niezauważone przez sympatyków tego typu kina. Osób przykładających
dużą wagę do szczegółów, wiarygodnych, wnikliwie
przedstawionych sylwetek bohaterów i nieagresywnej, czającej się
gdzieś pod powierzchnią czystej grozy płynącej z rozchwianej
psychiki danej jednostki. Postać Louise Elmore jest głównym
nośnikiem napięcia, ale przez długi czas dominującą emocją,
która towarzyszy widzowi śledzącemu jej smutne dzieje powinno być
współczucie, bo scenarzysta naprawdę robi wszystko, co w ludzkiej
mocy, aby pomóc nam zrozumieć procesy myślowe zachodzące w jej
głowie, z taką dokładnością przedstawiając realia w jakich
przyszło jej żyć, że nie ma się absolutnie żadnych wątpliwości,
iż kobieta jest postacią tragiczną, która jeśli chce uniknąć
cierpienia musi zmierzyć się z własnymi słabościami. Największą
słabością Louise jest wspomnienie jej młodzieńczej miłości,
Roberta, jedynego partnera jakiego w życiu miała, który według
niej zaginął przed laty. Od tego czasu kobieta cierpliwie czeka na
jego powrót, karmiąc się mrzonkami, żyjąc niemożliwym do
urzeczywistnienia marzeniem o ponownym połączeniu z Robertem. Widać
w tym sporo infantylizmu, który zresztą często uwidacznia się
również w jej zachowaniu. Wydaje mi się, że scenarzyści tworząc
jej postać mieli przed oczami bohaterki powieści gotyckich –
lubiące uciekać w świat fantazji, naiwne, na pierwszy rzut oka
bezbronne dziewczęta, które nie chcą bądź nie potrafią
dorosnąć.
Twórcy
„The Attic” zbudowali oprawę wizualną swojego filmu w oparciu o
jasne barwy, które o dziwo tylko potęgują złowieszczy charakter
scenariusza. Bardzo pomocna okazała się chwilami szarpiąca nerwy,
a innymi razy przygnębiająca ścieżka dźwiękowa skomponowana
przez Hoda Davida Schudsona, który moim skromnym zdaniem za swój
wkład w tę produkcję powinien zostać uhonorowany jakąś
prestiżową nagrodą. A właściwie to nie jedną, choćby z tego
powodu, że wielokrotnie praktycznie w pojedynkę bez ingerencji
niepokojących obrazków wywoływał we mnie jakieś nieokreślone
poczucie zagrożenia. Przed operatorami również postawiono wymóg
sporadycznych ucieczek w większą dosadność, co abstrahując od
finału widać zwłaszcza w ujęciach imaginacji, kiedy to Louise
szuka pociechy w wyobrażaniu sobie, jak krzywdzi własnego ojca. Z
tych przerywników bije spora groteska, ale oprócz nadmiernie
komicznego ujęcia z wielką małpą takie podejście i tak z
łatwością wpasowuje się w złowróżbną otoczkę, wypracowaną
przez scenariusz, kolorystykę i oprawę dźwiękową. Najwięcej
dramatyzmu pojawia się jednak z chwilą przyprowadzenia do domu
przez Louise szympansa, któremu daje na imię Dickie. Niesforna
małpa, która znajduje przyjemność w dokuczaniu opryskliwemu ojcu
kobiety powinna z miejsca zdobyć serca widzów, co jest o tyle
niewygodne, że patrząc na jej burzliwe pożycie ze zrzędliwym
starcem szybko nabiera się przekonania, że zdecydowanie lepiej dla
odbiorcy byłoby, gdyby nie przewidziano roli dla tego zwierzęcia.
Zresztą mnogość sygnałów świadczących o poważnych problemach
psychicznych Louise Elmore również nie pozwala nam z ufnością
spoglądać w przyszłość niewinnego szympansa, pomimo ewidentnego
przywiązania, jakie kobieta wykazuje w stosunku do niego. Fabułę
„The Attic” zbudowano w taki sposób, aby osoba gustująca w
produkcjach opartych na powolnie rozwijających się wątkach trwała
w ciągłej niepewności, co do ostatecznych losów toczącej smutny
żywot, borykającej się z problemami psychicznymi Louise, jej
aroganckiego ojca i oczywiście sympatycznej małpki, która opuściła
sklep zoologiczny po to, aby wejść do domu zamieszkiwanego przez
osobników, których zachowanie nierzadko przyprawia o gęsią
skórkę. Już w pierwszych partiach filmu łatwo się domyślić, że
scenarzyści na koniec przygotowali dla nas jakąś przewrotną, być
może nawet mrożącą krew w żyłach niespodziankę. Nie ma się
absolutnie żadnych wątpliwości, że finał w zamyśle ma nami
wstrząsnąć i nawet jeśli lwia część jego składowych dla
współczesnego widza będzie łatwa do przewidzenia to niezwykle
uczuciowe wręcz druzgocące ujęcie tej tragedii najprawdopodobniej
poruszy niejedno serce.
Klimatyczny,
wnikliwy thriller psychologiczny George'a Edwardsa i Gary'ego Gravera
pt. „The Attic” wydaje się być wymarzoną pozycją dla osób
wprost przepadających za minimalistycznymi w formie, acz
maksymalistycznymi w emocjonalnym przekazie obrazami o nieco
skrzywionych jednostkach, które toczą doprawdy rozczulający żywot
i znajdują się w samym centrum jakiejś tajemnicy mogącej
przyczynić się do ich mentalnego upadku. Nie jest to obraz kręcony
z myślą o sympatykach zawrotnych akcji pełnych spektakularnych
efektów specjalnych, dlatego poszukiwaczom takich produkcji radzę
nawet nie zbliżać się do „The Attic” - a przynajmniej nie
wówczas, gdy czują, że brakuje im cierpliwości do wolno
rozwijających się fabuł, bo oczywiście może się zdarzyć, że
przy odpowiednim nastawieniu i w sprzyjającym czasie co poniektórzy
z nich również dadzą się przekonać tej produkcji. Niemniej do
seansu zachęcam głównie miłośników stonowanych w formie
thrillerów psychologicznych, lubiących koncentrować się na
detalach, a nie rozpraszać drogimi efektami specjalnymi, ponieważ...
tak jest po prostu bezpieczniej.
może być naprawdę extra! nie znam ale chętnie poznam :)
OdpowiedzUsuńBiedny Dickie...
OdpowiedzUsuń