Młody detektyw, Stan Jeter, zostaje porwany przez seryjnego mordercę i
pedofila. Zamaskowany oprawca zamyka go w piwnicy i poddaje psychicznym oraz
fizycznym torturom. W sąsiednim pomieszczeniu przetrzymuje jego dziewczynę,
Amy, którą wykorzystał do schwytania Jetera. Coraz bardziej wycieńczony
policjant przypomina sobie wieczór pokera organizowany przez jego bardziej
doświadczonych kolegów dla nowych detektywów. Gra jest tylko pretekstem do
snucia pouczających opowieści, związanych z pracą w wydziale zabójstw.
Znajdujący się w śmiertelnym niebezpieczeństwie Jeter postanawia wykorzystać rady
kolegów w walce z seryjnym mordercą.
Specjalizujący się głównie w serialach kryminalnych i dokumentalnych Greg
Francis nie zadowolił krytyków filmowych swoim pełnometrażowym thrillerem, zatytułowanym
„Poker Night”. Francis zrealizował tę produkcję na potrzeby systemu „wideo na
żądanie” na podstawie własnego scenariusza. I to głównie do niego krytycy mieli
zastrzeżenia. Zarzucano mu chaotyczność, irytujące wstawki komediowe i mnogość
nieprzystających do głównego wątku retrospekcji. W przeciwieństwie do tak
zwanych znawców kina zwykli amerykańcy widzowie byli raczej zadowoleni z niewątpliwego
eksperymentu Francisa.
Na ogół nie podzielam zdania krytyków, ale w tym przypadku muszę przyznać
im rację. Największą bolączką „Poker Night” jest rozproszony scenariusz, zbyt wielkie
eksperymentowanie z konwencją psychothrillerów, którego poszczególne akcenty
nie łączą się w zadowalająco spójną całość. Zaczyna się szablonowo – poznajemy głównego
bohatera i zarazem narratora filmu, Stana Jetera (w tej roli przyzwoity
aktorsko Beau Mirchoff), który próbując ratować swoją dziewczynę Amy (równie
dobra Halston Sage) z rąk seryjnego mordercy sam wpada w jego sidła. Zostaje
przetransportowany do pomieszczenia piwnicznego, w którym zaczyna przypominać
sobie przeszłe wydarzenia. Szczególnie noc pokera połączoną z opowieściami jego
starszych kolegów detektywów. I tutaj zaczynają się schody. Retrospekcje w
retrospekcjach, w których to Stan występuje w roli opowiadającego bądź jako
osoba przyglądająca się danym wydarzeniom z boku to krótkie sekwencje
zamkniętych spraw morderstw z morałem na użytek nowego. Dowcip przeplata się w
nich z tragedią – na przykład wizualizacja żartu mężczyzn, że jakoby to nie
policjant bije podejrzanego tylko on sam się krzywdzi (kpina ze znanej linii
obrony brutalnych gliniarzy) i dramat chłopca wykorzystywanego seksualnie przez
własnych rodziców. Francis zauważalnie kręcił film z przymrużeniem oka, nie
stroniąc również od mocniejszych scen. I to nie tylko w retrospekcjach z
retrospekcji, ale też obrazując teraźniejsze wydarzenia w piwnicy seryjnego mordercy.
Przyklejenie Jetera do ściany i odrywanie jego twarzy od powierzchni wraz ze
skórą robi całkiem realistyczne wrażenie, ale jest zdecydowanie jedyną
pomysłową sceną fizycznego nękania ofiary. Natomiast snucie przez zabójcę
historii swojego życia na użytek Jetera, podczas wizualizacji której cały czas
ma na sobie maskę jest tak dalece przerysowane, na siłę prześmiewcze, że
zamiast bawić tylko irytuje. Całość wywoływała u mnie wrażenie przekombinowania
– tak jakby Francis nie mógł się zdecydować, czy kręci film na poważnie, czy
parodię gatunku, ale liczne sygnały wysyłane przez narratora kazały mi wytrwać
przed ekranem, ażeby przekonać się, jak to wszystko się ze sobą zazębi. I jeden
motyw (tożsamość Amy) rzeczywiście logicznie i zaskakująco splata się z paroma
retrospekcjami, ale na tym koniec, bowiem wbrew oczekiwaniom wszystko, co
zobaczyliśmy wcześniej nie ma większego znaczenia dla dalszego rozwoju fabuły.
Retrospekcje sobie, a teraźniejszość sobie, co w efekcie daje solidnie
zrealizowaną, dynamicznie zmontowaną opowiastkę, składającą się z bezładnie
porozrzucanych ujęć. Francis zauważalnie kpi tutaj z oczekiwań widzów,
wypracowanych przez lata obcowania z konwencją psychothrillerów. Pytanie tylko,
czy taki od początku był zamysł scenariusza, czy jest to jedynie próba
przykrycia braku pomysłu na rozwinięcie przypadkowych scen? Odniosłam wrażenie,
że raczej to drugie.
Opowieści z nocy pokera wbrew oczekiwaniom nie zostały należycie wplecione
w gierkę psychologiczną Jetera z jego przebiegłym oprawcą, ale pod koniec dużą
rolę w fabule odgrywają niektórzy starsi koledzy protagonisty (szczególnie
zwraca uwagę udział znakomitego Rona Perlmana). Ich zachowanie, jak na
doświadczonych policjantów miejscami jest trochę nieprzemyślane, ale to w
porównaniu do zamknięcia całej historii w ogóle nie irytuje. Tożsamość sprawcy,
jego motywy i wreszcie finał są tak mało charakterystyczne (nie wspominając już
o braku jakiegokolwiek zaskoczenia), że jeszcze bardziej rozmywają i tak miałki
scenariusz. UWAGA SPOILER Fabuła
pozostawiała pole do intrygującego finalnego motywu wypróbowania nowego w ekstremalnych
warunkach przez doświadczonych policjantów. Gdyby Francis z nich uczynił
oprawców, którzy chcieli tylko sprawdzić wytrzymałość na stres młodego, ale z
uwagi na nieprzewidziany rozwój wypadków padli ofiarą Jetera zakończenie
całkiem znośnie zazębiłoby się z wcześniejszymi wątkami. Ale scenarzysta nie
skorzystał z tej szansy, serwując nam zwykłego, nieznanego mordercę pragnącego
zemsty i bohaterskiego policjanta, któremu udaje się wydostać z pułapki. Gdyby
jeszcze film zakończono w momencie wrobienie Jetera w te zbrodnie to pomimo często
pojawiającego się w kinie grozy takiego motywu przynajmniej twórcy nie pozostawiliby
mnie ze znienawidzonym happy endem. Ale nie, brak relacji przyczynowo-skutkowej
z retrospekcjami Francisowi nie wystarczało, musiał jeszcze zasygnalizować
widzom, że po wyjściu z więzienia Jeter żył długo i szczęśliwie… KONIEC SPOILERA.
Naprawdę starałam się znaleźć w tym filmie coś, co skutecznie
przyciągnęłoby moją uwagę. Tym bardziej, że umiejętna realizacja nie
zapowiadała półamatorskiej produkcji nakręconej przez kogoś, kto nie ma żadnego
doświadczenia w gatunku. Solidna praca operatorska mogła dopomóc Gregowi Francisowi
w stworzeniu naprawdę mrocznego klimatu i iście elektryzującej opowieści, gdyby
tylko nie uparł się na ciągłe odwracanie uwagi widza niemającymi większego
znaczenia dla fabuły retrospekcjami i gdyby wymyślił coś zaskakującego na
koniec. Wydumany scenariusz zaprzepaścił potencjał, tkwiący w realizacji, ale
to tylko moje zdanie. Jest duża szansa, że spore grono osób zapała sympatią do
takiego eksperymentowania z konwencją psychothrillera, zważywszy na w
większości entuzjastyczne opinie amerykańskich widzów. Mnie „Poker Night” nie
przekonał, ale to wcale nie znaczy, że nie znajdzie w Polsce swoich fanów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz