Recenzja na życzenie (miqaisonfire, skoczuś)
Uzależniona od narkotyków Mia postanawia ostatecznie zerwać z nałogiem. W tym celu wraz z trójką przyjaciół i bratem wyjeżdża do chatki w lesie. Na miejscu młodzi ludzie znajdują pradawną Księgę Umarłych, w której zapisano zaklęcie, przywołujące demony. Po jego odczytaniu jedno z nich zostaje opętane przez morderczą siłę zza światów, a rozpadająca się chatka staje się więzieniem dla jej pozostałych lokatorów.
Remake kultowego hitu Sama Raimi’ego z 1981 roku, wyreżyserowany przez Fede Alvareza. Tym razem twórca starej trylogii i jej najjaśniejsza gwiazda, odtwórca roli Asha, Bruce Campbell wystąpili w rolach współproducentów, co natchnęło nadzieją wielbicieli klasycznego „Martwego zła” na naprawdę udany remake. Już zapowiedzi odświeżonej wersji jednego z moich ulubionych horrorów napełniły mnie pewnością, że powtórki ze starych, dobrych czasów nie będzie – obecna technika nie jest w stanie dorównać tej sprzed lat, kiedy to twórcy bazowali głównie na klimacie grozy i umiejętnej charakteryzacji, a nie przesadzonych efektach komputerowych. Jednakże, biorąc pod uwagę inne współczesne twory kina grozy byłabym niesprawiedliwa dyskredytując nowe „Martwe zło”, które przez wzgląd na lekką inspirację pierwszym filmem z serii więcej ma wspólnego z jego sequelem lub alternatywną jedynką aniżeli remake’iem (już kontynuacja Raimi’ego z 1987 roku spełnia więcej wymogów remake’u), co chwali się twórcom – zawsze lepiej jest obcować z czymś nowym niż z bezkrytycznym kopiowaniem pomysłów bardziej utalentowanych reżyserów.
Pierwszym odstępstwem od pierwowzoru jest fabuła. Wyjaśnieniem pobytu młodych ludzi w zatęchłej chatce w środku lasu jest uzależnienie Mii od narkotyków, a nie jak w oryginale beztroska zabawa, z dala od cywilizacji. Zmodyfikowano również sposób przywołania demonów – nie ma już magnetofonu z nagraną złowieszczą inwokacją tylko bezpośrednie odczytanie odpowiednich słów z Księgi Umarłych, co skwapliwie czyni jeden z protagonistów pomimo wypisanych na jej kartach ostrzeżeń (swoją drogą w filmach zawsze bawiła mnie tendencja bohaterów do głośnego czytania w samotności). Po obowiązkowym przywołaniu demonów produkcja Alvareza nabiera niebywałego tempa, rezygnując z aspektów humorystycznych, tak charakterystycznych dla starej trylogii na rzecz poważnego, mocno krwawego, czystego horroru zrealizowanego, niestety, całkowicie profesjonalnie, co w porównaniu z chaotyczną pracą kamery, znaną z pierwowzoru w niektórych momentach znacznie zaszkodziło i tak mocnemu klimatowi wszechobecnej grozy (szczęście, że przynajmniej zachowano moje ulubione ujęcie przedzierania się kamery przez skąpany w złowróżbnej mgle las). Na tę osobliwą atmosferę w najmniejszym stopniu dodatnio nie wpływa montaż i technika filmowania, ale sceneria, ze szczególnym wskazaniem na skąpane w odstręczającym brudzie i niepohamowanej degradacji wnętrze starej chatki oraz ciemny las z ożywającymi drzewami na czele. Ponadto Alvarez umiejętnie wykorzystał grę cieni – utrzymany w mrocznej kolorystyce obraz dodatkowo potęguje niepokój widza, przygotowanego na niespodziewane wizualizacje mrożących krew w żyłach demonów. Charakterystyka antagonistów to istotnie kolejny, jeśli nie największy, plus tej produkcji – maksymalnie realistyczne sylwetki o demonicznych obliczach ze szczególnym wskazaniem na ich żółte oczy oraz trzeszczące, wywołujące ciarki na plecach głosy.
Największym ukłonem w stronę pierwowzoru jest moim zdaniem kultowa scena gwałtu przez drzewo, odrobinę zmodyfikowana do dzisiejszych potrzeb odbiorców. Kiedy ożywione konary chwytają przerażoną Mię, a przerażające monstrum kobiety zza światów wypluwa gałąź, która wpełza we wnętrze ofiary klimat osiąga wręcz nieznośne wyżyny grozy – poraża obraz wespół z szarpiącą nerwy ścieżką dźwiękową. Pod kątem czystej grozy paraliżuje również kąpiel Mii we wrzątku, na skutek której z jej twarzy odchodzą płaty skóry oraz liczne jump scenki z demonem wskakującym w kadr w najmniej spodziewanym momencie. Nie zabrakło również maksymalnego rozlewu krwi (troszkę rozwodnionej, ale przynajmniej nie pikselowej) ze szczególnym wskazaniem na odpiłowywanie sobie zakażonego ramienia, strzelanie do wrogów pistoletem na gwoździe oraz finalna „kąpiel we krwi”, podczas której jedna z bohaterek serwuje nam najbardziej odstręczającą sekwencję odrywania swojej dłoni, z idealnym wyeksponowaniem wszystkich ścięgien i żył. Oczywiście, nie zabrakło kilku absurdów, które w zestawieniu z poważnym, w zamyśle pozbawionym aspektów komediowych scenariuszem ocierają się o lekki mało logiczny kicz – za przykład niech tutaj posłuży reanimacja Mii za pośrednictwem samodzielnie skonstruowanego rozrusznika serca oraz finalna odzywka dziewczyny do pełzającego demona, zainspirowana kultową kwestią Asha.
Szkoda, że tak solidny, biorąc pod uwagę dzisiejsze mierne realia, horror zhańbił się tak „drewnianą” obsadą. W rolach demonów młodzi aktorzy poradzili sobie całkiem znośnie, ale kiedy przyszło do odegrania człowieka z całą jego bogatą mimiką i przekonującą dykcją odnosiłam wrażenie, że odczytują swoje kwestie z kartki – szczególnie Jane Levy i Shiloh Fernandez. Tak duży budżet, a tacy mało utalentowani aktorzy w rolach głównych…
Nie porównywałam remake’u do ponadczasowej produkcji Raimi’ego, nie tylko przez wzgląd na jego znikomą inspirację tym dziełem, ale również z powodu mojego przekonania, że jakiekolwiek próby zestawienia tych dwóch produkcji zaowocują moją zjadliwą krytyką odświeżonej wersji. A na to na pewno nie zasługuje, bo jako odrębny horror wypada niemalże idealnie. Oczywiście, twórcom nie udało się uniknąć kilku potknięć, ale w moim mniemaniu całkowicie rekompensują je sceny gore, dynamiczna, niepozwalająca się nudzić akcja oraz co najważniejsze pełen wszechobecnego brudu i nadnaturalnego zagrożenia klimat grozy, podkreślany mrożącymi krew w żyłach, znakomicie ucharakteryzowanymi sylwetkami demonów. Moim zdaniem to jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat – pozycja obowiązkowa zarówno dla wielbicieli starej trylogii, jak i pojedynczych, przypadkowych widzów, poszukujących mocnej grozy!
Dawno już nie oglądałam mocnego horroru. Coś zaniedbałam się w tej kwestii. Powyższa produkcja wzbudziła moją ciekawość, aczkolwiek żałuje, że gra aktorska jest taka sztywna. Niemniej jednak chyba zaryzykuje i obejrzę „Martwe zło”.
OdpowiedzUsuńZobaczyłem parę screenów z tego filmu na Google i nie mogę się nadziwić, że te filmy w żaden sposób nie wpływają na Twój umysł :P. Ja bym już od dawna siedział w wariatkowie w ciemnej celi :D.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia!
Melon
Mi też się podobało. Mimo, że nie jest to idealna produkcja, do kilku rzeczy można się przyczepić to i tak jest to chyba najlepszy horror ostatnich lat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
oglądałam martwe zło i jakoś mi się nie podobał. :)
OdpowiedzUsuńCzy mnie się wydaje, czy w ostatnich latach panuje moda na zastępowanie bohaterów postaciami żeńskimi? :x Spodziewałam się, że będzie gorzej, okazuje się, że może być całkiem nieźle, spróbuję oglądnąć.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem akcja rozgrywa się zbyt szybko, przez co film traci klimat. W pewnym momencie zaczyna się po prostu odchaczanie kolejnych scen gore, które w moim odczuciu nie powodowały większych emocji.
OdpowiedzUsuńMocna groza? No to się może skuszę.
OdpowiedzUsuńDla Mnie Martwe Zło bez Bruce'a to nie Martwe Zło :D filmu
OdpowiedzUsuńPoszukaj sobie moje komentarza (tego dłuższego) i przeczytaj przedostatni akapit ;)
UsuńA jeśli jednak kiedyś zdecydujesz się oglądnąć tegoroczny remake to nie wyłączaj filmu po rozpoczęciu napisów. Mała niespodzianka dla cierpliwych. Poza tym Bruce był producentem tego filmu
"Oh my God! This is the greatest movie I've ever seen in my life!"
OdpowiedzUsuńPoważniej... Po kinowym seansie byłem raczej rozczarowany i nawet jeśli miło spędziłem te 1,5 godziny w kinie to po zwiastunach moje oczekiwania był ogromne.
Film zniechęcił mnie do siebie głównie wspomnianą w recenzji sceną odrywania ręki. Rozumiem, że została zmiażdżona i to horror, ale nie pasowało mi to do realniejszej konwencji filmu. Na minus zaliczyłbym także brak wykrwawiania się i widocznych tego oznak... Nie tego oczekiwałem... Głupotki fabularne i mało znaczące wątki poboczne to tylko małe grzeszki i nie zwróciłem na to uwagi... Podobnie jak na grę aktorską (była w porządku)...
Zwłaszcza, że sam film był świetną wyborną ucztą... Dziwnie to zabrzmi, ale oglądanie krwi, śliny, moczu, błota i tego wszystkiego sprawiło mi ogromną przyjemność. Wizualnie wyglądało to tak jak powinno, ale mimo wszystko nie obrzydzało i nie miałem zwrócić obiadu i śniadania.
Odnośnie recenzji to nie zgadzam się, że pierwsza część posłużyła tylko jako lekka inspiracja. Sporo zmieniono, ale mrugnięcia do fanów, odniesienia czy podobne motywy przewijały się przez cały film. Inspiracja jest silniejsza, ale przez 30 lat zmieniło się w gatunku tyle, że trzeba było go dostosować do współczesnego widza. Zgodzę się, że całość jest poważna, ale nie cały czasy. [SPOILER] Kwestia po odcięciu kończyny przez jedną z bohaterek była niczym innym jak próbą rozładowania napięcia poprzez dowcip.[KONIEC SPOILERA]
Dodam, że wygląd demonów (zarzuca się zbytnie wzorowanie na japońszczyźnie i zbyt małą demoniczność) także wymienia się jako poważny minus tego filmu. Wg mnie niesłusznie, ponieważ dzięki temu wizja jest bardziej spójna.
Wspomnieć należy, że tworzony jest zarówno sequel remake'u (Fed Alvarez), druga część Armii Ciemności (Sam Raimi), a w późniejszym okresie planowany jest crossover pomiędzy starą i nową serią.
Pełniejsza wypowiedź (już napisana, postanowiłem tylko wstęp zmienić) niedługo na moim blogu http://skoczusiowo.blogspot.com/
Koniecznie musze obejrzeć ten film, dam mu szanse :)
OdpowiedzUsuńByłem na tym w kinie. Wyświetlili mi ten film nie polskich napisów, bez jakichkolwiek napisów. Sobie po angielsku musiałem oglądać. Paru osobom się taki zabieg nie spodobał i opuściły salę kinową, co nawet było fajne.
OdpowiedzUsuńPodobało mi się nowe Martwe zło, chyba nawet bardziej niż jedynka czy Armia ciemności (numeru 2 nie pobije, bo to moja ulubiona część i pewnie tak zostanie). Uważam, że właśnie taka technika filmowana, te gwałtowne zmiany ogniskowych w lesie (o ile dobrze pamiętam, że takie coś tam było), jak najbardziej tutaj pasowała i budowała wspaniały nastrój. Konkretnych zabiegów już nie pamiętam, musiałbym sobie odświeżyć tę rzecz, ale zapamiętałem sobie, że właśnie tak powinno się wg mnie kręcić horrory współcześnie. Technicznie jest to naprawdę majstersztyk, co się tutaj wyczynia. Nie podobała mi się tutaj tylko ta powaga, bo rozweselały mnie momenty, które raczej robić tego nie powinny, nie wiem zresztą. Ta finalna odzywka to jest akurat super, jest kampowa (wykonana oryginalnie przez Asha zresztą też, wszystkie tego typu odzywki są ekstra) i śmieszna. Rozrusznik serca też fajny. No i krew się tutaj przelewa hektolitrami, więc kolejny duży plus. Zgodzę się więc z twoim stwierdzeniem, że "to jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat".
Ostatni film który widziałaś a który cię obrzydził?
OdpowiedzUsuńTen:
Usuńhttp://www.filmweb.pl/film/Po+godzinach-1994-118424
Byłam w kinie i muszę szczerze przyznać, że film jest naprawdę dobry. Solidnie zrobiony, świetne efekty (których oryginalna wersja była niemal pozbawiona), bardziej mroczny klimat niż w oryginale, krwisty, niepokojący - po prostu dobry. Miałam pewne obawy co do niego, zwłaszcza że wszyscy wiemy doskonale, jak to z remakami ostatnio bywa, ale nie zawiodłam się i śmiało polecam go dalej.
OdpowiedzUsuńDobrze, że przeglądałam Twoje ostatnie recenzje, bo by mi umknęła ta! :) Cieszę się, że obejrzałaś ten film i że jako osobną produkcję, bez porównywania do oryginału, film Ci się spodobał. Szkoda tylko, że faktycznie ci aktorzy byli momentami drętwi...
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń