Recenzja na życzenie
Profesor Tomkins zabiera szóstkę swoich studentów medycyny sądowej na opuszczoną wyspę, celem przetestowania ich wiedzy w terenie i wyłonienia dwójki najlepszych, godnych pracy w FBI. Na miejscu młodzi ludzie przystępują do zabezpieczania dowód z przygotowanych przez wykładowcę „miejsc zbrodni”. Nie zwracają uwagi na opowieści kierowcy, który upiera się, że dawniej rząd przeprowadzał tutaj eksperymenty na skazańcach, których wynik dał porażające skutki.
Debiutancki kanadyjski horror Lowella Deana, który odrobinę mnie zaskoczył. Otóż, biorąc pod uwagę miażdżące opinie internautów przygotowałam się na całkowitego gniota, ale moje nastawienie zmieniło się już po dziesiątej minucie seansu. Nie wiem, czy na moją ocenę „13 Eerie” wpłynęło spore doświadczenie z maksymalnie absurdalnymi, niskobudżetowymi tworami grozy, czy Dean zwyczajnie stanowi obiecujący materiał na godnego uwagi twórcę horrorów, jeśli oczywiście nabierze w tej materii większego obycia.
Nie chciałabym, żeby po tym entuzjastycznym wstępie ktoś pomyślał, że „13 Eerie” jest jakimś arcydziełem kinematografii, ponieważ oceniam go przez pryzmat jego niskiego budżetu oraz zerowego doświadczenia Lowella Deana, co zawsze powinno stanowić okoliczność łagodzącą, aczkolwiek nie na tyle, żeby nie wytknąć twórcom poważnych niedoróbek, których troszkę w tej produkcji uświadczymy. Przede wszystkim zawiodły odrobinę sceny mordów, szczególnie w kontekście barwy sztucznej krwi, tak ciemnej, że chwilami wręcz czarnej. Oczywiście, taki zabieg jest o wiele lepszy dla oka niż rażąca róż posoki, tak często spotykana w tego rodzaju niskobudżetowych tworach, ale i tak chwilami sprawiała iście surrealistyczne wrażenie – być może protagoniści mieli porażająco wysoką ilość hemoglobiny we krwi:) Dla równowagi jednak należy przyznać scenarzyście sporą pomysłowość, którą wykazał się przede wszystkim na początku seansu, oryginalnie zawiązując akcję filmu. Zmodyfikował nieco motyw znany z teen-horrorów o grupce przyjaciół, która gdzieś tam wyjeżdża, decydując się na studentów, testujących swoją wiedzę na opuszczonej wyspie, co dla nurtu zombie movies, czy komuś to pasuje, czy nie jest mocno innowacyjne. Tak samo jest ze wspomnianymi scenami gore, których w pierwszej bardziej udanej połowie projekcji jest całkiem sporo i choć grzeszą one sztuczną wizualnie kolorystyką oraz mocno gumowatymi rekwizytami, w najmniejszym stopniu nieprzekonującymi pod kątem realizmu to należy oddać im niezwykłą pomysłowość. Scena w krzakach, w których zombie odgryza dziewczynie palce, a ona ora sobie kolcami twarz oraz jej późniejsze zsuwanie się twarzą z pala, na który nabiła ją koleżanka robią wrażenie – nie tyle w kontekście realizmu wizualnego, co oryginalności.
Jak już wspomniałam pierwsza połowa seansu wypada o wiele ciekawiej niż druga, oparta przede wszystkim na chaotycznych ucieczkach naszych protagonistów i ich walce z przyzwoicie ucharakteryzowanymi, szarymi żywymi trupami. Choć na początku klimat całkowitego wyalienowania miejscami mocno szwankował to przynajmniej był wyczuwalny, czego nie można powiedzieć o późniejszych, pełnych akcji wydarzeniach – ta dynamika oddarła atmosferę z tej resztki osobliwości. Ale za to otwarte zakończenie, swego rodzaju urwanie filmu w połowie akcji okazało się całkiem ciekawym zabiegiem – w końcu twórcom pozostało albo to, albo konwencjonalne wymordowanie wszystkich bohaterów lub co gorsza częściowy happy end.
Młodzi aktorzy występujący w „13 Eerie” w większości mają już za sobą niejakie doświadczenie z kinem grozy, co sprawiło, że odegrali swoje role przyzwoicie – nie genialnie, ale całkiem znośnie. Najlepiej zaprezentowała się Katharine Isabelle („Freddy kontra Jason”, „Zdjęcia Ginger”), bo też miała największe pole do popisu – najsilniejsza heroina, która ze skutecznością karabinu maszynowego bez mrugnięcia okiem wybijała wszystkich umarlaków, którzy stanęli jej na drodze. Partnerowali jej między innymi Brendan Fehr („Straceni”, „Oszukać przeznaczenie”), Brendan Fletcher („Freddy kontra Jason”, „Alone in the Dark: Wyspa cienia”) i Jesse Moss („Oszukać przeznaczenie 3”, „Nieproszeni goście”).
Biorąc pod uwagę udaną pierwszą połowę seansu oraz dla przeciwwagi tragiczną drugą najsprawiedliwiej będzie, jeśli zaklasyfikuję „13 Eerie” do zwykłych średniawek. Szkoda, że twórcy nie wykorzystali w pełni potencjału, drzemiącego w scenariuszu, no ale może Lowell Dean na tym obrazie tylko wprawiał się do zawodu, a swoje możliwości w pełni pokaże dopiero w następnej produkcji, której mu życzę, bo potencjał jest. Tutaj niestety skończyło się tylko na tym potencjale, co pewnie nie powstrzyma wielbicieli zombie movies przed samodzielnym przetestowaniem tego dziełka.
Szczerze to jakoś nie ciągnęło mnie do tego filmu - chyba dlatego, że za dużo się na jego temat naczytałam i to mnie zniechęciło. Jednak po twoim tekście, jakoś tak postanowiłam, że jak znajdę więcej czasu to obejrzę tą produkcję - oczywiście nie licząc na jakieś super ekstra kino, ale z czystej ciekawości. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTo trochę tak, jak ja miałam z "Nocny pociąg z mięsem" - pierwsza część filmu tak bardzo mi się podobała, jednak z każdą minutę było co raz gorzej... A szkoda.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
buffy, oglądanij Rovdyr. mi sięslasher nie podobał, ale możesz obejrzeć i zrecenzować
OdpowiedzUsuń