Lata
70. XX wieku. Pisarz Ben Mears wraca do miasteczka Jerusalem w stanie
Maine, w którym spędził część dzieciństwa, aby zebrać
materiały do kolejnej książki i dowiaduje się, że od dawna
niezamieszkany, stojący na wzgórzu Dom Marstenów ma nowych
właścicieli, antykwariuszy Kurta Barlowa i Richarda Strakera. W
lokalnej agencji nieruchomości szukający lokum niedoceniany przez
krytyków literat poznaje Susan Norton, która kieruje go do
pensjonatu Evy Miller, a niedługo potem inicjuje spotkanie w kinie
samochodowym. Tymczasem nowy uczeń szkoły podstawowej w Salem,
jedenastoletni miłośnik opowieści z dreszczykiem, Mark Petrie,
zaprzyjaźnia się z równolatkiem Dannym Glickiem i jego młodszym
bratem Ralphie'em, z którymi spędza popołudnie, a nazajutrz
dowiaduje się, że do domu wrócił tylko jeden z chłopców. Po
tygodniu bezowocnych poszukiwań dziecka na Glicków spada następna
tragedia, a jej upiorne następstwo przekonuje nieustraszonego Marka,
że w Salem zalęgły się wampiry. Mniej więcej w tym samym czasie
do identycznego wniosku dochodzi jeden z jego nauczycieli, Matt
Burke, który swoim szalonym odkryciem najpierw decyduje się
podzielić z Benem Mearsem.
|
Plakat filmu © Max, Warner Bros. „Salem's Lot” 2024, New Line Cinema, Atomic Monster, Vertigo Entertainment
|
W
kwietniu 2019 roku świat obiegła wieść o pracach New Line Cinema
nad filmową adaptacją „Miasteczka Salem” Stephena Kinga,
kultowej powieści wampirycznej pierwotnie wydanej w 1975 roku.
Ujawniono, że autorem scenariusza jest Gary Dauberman (m.in.
„Annabelle” i „Wataha u drzwi” Johna R. Leonettiego, „W ukryciu” Phila Claydona, „Annabelle: Narodziny zła” Davida F.
Sandberga, „To” i „To: Rozdział 2” Andy'ego Muschettiego,
„Zakonnica” Corina Hardy'ego), który będzie również
producentem wykonawczym filmu, a jednym z głównych producentów
został ojciec Conjuring Universe, Saw Universe i Insidious Universe,
James Wan. Rok później ogłoszono, że obraz wyreżyseruje sam Gary
Dauberman, który w tej roli jak dotąd występował tylko na jednym
planie filmowym: horroru opartego na własnym scenariuszu, „Annabelle wraca do domu” (2019). Zdjęcia główne do trzeciego już
ekranowego wydania jednego z najsłynniejszych utworów mistrza
literatury grozy ruszyły we wrześniu 2021 roku w stanie
Massachusetts – Boston, nadmorskie miasto Ipswich w hrabstwie Essex
oraz Clinton, Sterling i Princeton w hrabstwie Worcester – a
zdjęcia dodatkowe pozyskano pod koniec maja lub na początku czerwca
2022. Wersja reżyserska podobno trwała trzy godziny, co oznacza, że
materiał został mocno okrojony w postprodukcji - całkowity czas
trwania „Miasteczka Salem” (oryg. „Salem's Lot”) Gary'ego
Daubermana wynosi niespełna dwie godziny.
Pierwsza
adaptacja „Miasteczka Salem” Stephena Kinga przeznaczona na
wielkie ekrany – rzecz jasna nie licząc „Powrotu do miasteczka
Salem” Larry'ego Cohena, kontynuacji miniserialu Tobe'ego Hoopera z
1979 roku, czyli pierwszego przeniesienia na ekran dzieła
stworzonego pod natchnieniem „Draculi” Brama Stokera (niejedyna,
ale niewątpliwie najsilniejsza inspiracja) – która ostatecznie
„obeszła się kinowym smakiem”. We wrześniu 2021 roku
ogłoszono, że firma Warner Bros. wyznaczyła wstępną datę
premiery nowego „Miasteczka Salem” – dystrybucja kinowa miała
ruszyć w pierwszy weekend po Dniu Pracy 2022, który w Stanach
Zjednoczonych jest obchodzony w pierwszy poniedziałek września. W
lipcu 2022 roku pojawiły się informacje o przesunięciu rzeczonego
wydarzenia na kwiecień 2023 ze względu na opóźnienia w fazie
postprodukcji spowodowane pandemią COVID-19, ale w rzeczonym
miesiącu Warner Bros. wypuściło inny wyczekiwany horror, „Martwe zło: Przebudzenie” Lee Cronina. W październiku 2023 roku media
doniosły o nowym planie Warner Bros. dla pechowego „Miasteczka
Salem” Gary'ego Daubermana, o zamiarze wydania filmu bezpośrednio
i wyłącznie na platformie Max, która miała zanotować wzrost
zainteresowania po wybuchu strajku SAG-AFTRA i właśnie ten fakt
miał być przyczyną zmiany strategii dystrybucji „Miasteczka
Salem” Gary'ego Daubermana. W lutym 2024 roku wyczerpała się
cierpliwość jednego z producentów wykonawczych... i autora
oryginału. W każdym razie Stephen King wyraził swoje
niezadowolenie z powodu przewlekłości postępowania w sprawie jego
zdaniem całkiem niezłej pozycji filmowej („stara szkoła
horroru: powolna budowa, duże korzyści”, jak to podsumował
lekko wzburzony pan King). W marcu 2024 roku - wreszcie! -
potwierdzono, że drugie reżyserskie osiągnięcie Gary'ego
Daubermana zostanie udostępnione od razu (no niezupełnie, bo
światowa premiera filmu odbyła się we wrześniu 2024 na Beyond
Fest w Stanach Zjednoczonych) na platformie Max w październiku 2024
roku. Dauberman przyznał, że był mocno zaniepokojony i
sfrustrowany decyzją dystrybutora o niewpuszczaniu jego wersji
„Miasteczka Salem” do kin, nad którą pracowało mu się lepiej
niż nad kasowym „To” Andy'ego Muschettiego. Entuzjastyczne
przyjęcie z konieczności okrojonej historii dzielnych dzieciaków z
fikcyjnego miasteczka Derry, pierwszego rozdziału readaptacji
potężnej powieści Stephena Kinga - początek tego typu doświadczeń
Gary'ego Daubermana z prozą mistrza Nowego Horroru – przekonało
scenarzystę (reżysera i jednego z producentów wykonawczych), że
fani tego pisarza są bardzo wyrozumiali dla filmowców mierzących
się z jego wielowątkowymi utworami. Wybaczą wiele, bo mają
świadomość, że przynajmniej dłuższym powieściom Kinga
maksymalna wierność scenarzystów mogłaby zaszkodzić. Bo nie
każdy wytrzyma w kinie cztery, pięć, sześć... dziesięć
godzin:) „Miasteczko Salem” Tobe'ego Hoopera i „Miasteczko
Salem” Mikaela Salomona trwały odpowiednio mniej (i) więcej trzy
godziny i każda zastosowała jakieś skróty, uproszczenia,
pominięcia, do których nie wszyscy miłośnicy pierwowzoru podeszli
z wyrozumiałością. Zaryzykuję twierdzenie, że - jeśli chodzi o
adaptacje/ekranizacje literackiego dorobku Stephena Kinga - jak dotąd
najłagodniej przez widzów i czytelników zostały potraktowane
właśnie scenariusze Gary'ego Daubermana (współautor pierwszego i
samodzielny autor drugiego rozdziału „To” Andy'ego
Muschettiego), ale jeśli wydawało mu się, że „Miasteczko Salem”
dotyczą takie same zasady, co „To”, to się grubo pomylił.
|
Plakat filmu. „Salem's Lot” 2024, New Line Cinema, Atomic Monster, Vertigo Entertainment |
Skończyła
się taryfa ulgowa dla człowieka, który bezkarnie (oczywiście, nie
w pojedynkę) „uśmiercił” cudownego Żółwia i przestraszył
się(?) najbardziej kontrowersyjnego, odważnego fragmentu
oryginalnej historii Klubu Frajerów z nieistniejącego w
rzeczywistości Derry w stanie Maine. W każdym razie „Miasteczko
Salem” Gary'ego Daubermana jest krytykowane głównie za odstępstwa
od pierwowzoru, które moim zdaniem są mniejsze, mniej znaczące niż
w wielkim filmowym przeboju w dwóch częściach Andy'ego
Muschettiego. Spłaszczenie jednych postaci, „wykrojenie” innych
(na przykład: Dud Rogers, Corey Bryant, rodzina McDougallów) i
jedynie zasugerowanie obecności... choćby kierowcy szkolnego
autobusu niecieszącego się sympatią swoich pasażerów (dzieje
Charliego Rhodesa zredukowane do pojedynczego ujęcia jego pomazanego
- niewybredny napis – służbowego pojazdu). Tylko trochę mniej
ucierpiała postać Floyda Tibbitsa, byłego chłopaka Susan Norton
nadal twardo wspieranego przez niedoszłą teściową. W „Miasteczku
Salem” Gary'ego Daubermana z tej ostatniej zrobiono jednak wdowę,
tym samym pozbawiając zakochanych najcenniejszego sojusznika – w
książce ojciec Susan kibicował jej związkowi z Benem Mearsem. Z
białoskórego doktora Jimmy'ego Cody'ego „zrobiono” czarnoskórą
kobietę (według mnie bardzo dobry występ Alfre Woodard). Kolor
skóry „zmieniono” też Markowi Petriemu, „chłopakowi-demolce”
(w mojej ocenie niezły popis Jordana Prestona Cartera, ale w tym
miejscu wypada zaznaczyć, że jak zwykle nie oczekiwałam całkowitej
zgodności z oryginałem), najpewniej zainspirowanemu „Straconymi
chłopcami” Joela Schumachera. Na pewno czerpanie wiedzy o
wampirach z komiksów pochodzi z tamtego kultowego horroru, jednego z
ulubionych filmów Gary'ego Daubermana. Z innej pomocy dydaktycznej
korzysta natomiast Matt Burke (przekonująca kreacja Billa Campa, nie
po raz pierwszy występującego „w uniwersum Kinga” - patrz:
serial „Outsider” Richarda Price'a) sympatyczny belfer „małego
Van Helsinga” szybko dokształcający się na książkach
nienaukowych. Przyśpieszony kurs wiedzy o nocnych stworzeniach
żywiących się krwią, chowających przed światłem słonecznym...
i wyłącznie świecącymi krucyfiksami. W prologu składamy krótką
wizytę w antykwariacie Kurta Barlowa i Richarda Strakera
(ucharakteryzowany na modłę „Miasteczka Salem” Tobe'go Hoopera,
uroczo upiorny Alexander Ward, który miał już okazję pracować z
Garym Daubermanem, przy „Annabelle wraca do domu”, i jak dla mnie
niedostatecznie demoniczny Pilou Asbæk), po czym przenosimy się na
najwyższe wzgórze w tej samej fikcyjnej miejscowości, Jerusalem w
stanie Maine (też miejsce akcji opowiadań „Dola Jerusalem” i
„Ktoś na drodze” Stephena Kinga), gdzie dwóch miejscowych, pod
osłoną nocy, wypełnia zlecenie współwłaściciela niesławnego
Domu Marstenów. Wniesienie rzekomej komody do piwnicy nawiedzonego
domu na wzgórzu, pomnika zła, niestety zmarginalizowanego przez
pana Daubermana. Jedyna zmiana w stosunku do oryginału, która
autentycznie mnie zabolała, co nie miałoby miejsca, gdyby pozwolono
Benowi Mearsowi (przyzwoity występ Lewisa Pullmana; m.in.
„Nieznajomi: Ofiarowanie” Johannesa Robertsa, „Źle się dzieje w El Royale” Drew Goddarda, „Wężowe wzgórza” Britt Poulton i
Dana Madisona Savage'a, „Skincare” Austina Petersa) opowiedzieć
swoją traumatyczną historię z dzieciństwa. Zamiast tego
zasugerowano wyparcie – identyczny mechanizm, co u Danny'ego Glicka
(wspaniała kreacja Nicholasa Crovettiego; m.in. „Polowania na czarownice” Elle Callahan, „Dobranoc, mamusiu” Matta Sobela),
starszego brata uroczego Ralphie'ego (bezbłędny Cade Woodward,
który debiutował w „Cichym miejscu” Johna Krasinskiego). Ale
najpierw sentymentalna podróż Bena Mearsa, pisarza mieszkającego w
Nowym Jorku, który po latach wraca do tytułowej mieściny w
poszukiwaniu inspiracji do następnej książki. Chłonie znajome
widoki (a wśród nich morderczo zaborcza Christine, tj. Plymouth
Fury z 1957 lub 1958 roku) i te, których nie miał prawa zapamiętać
– lokale otwierające się już po jego przeprowadzce, z
poszanowaniem „niepowtarzalnego” stylu Jerusalem. Wystrój
najkorzystniej - magicznie - prezentujący się w słoneczne dni
dwudziestego stulecia. Konkretnie: przenosimy się do lat 70.
(zgaduję, że drugiej połowy tej dekady) – nowoczesne
przetworzenie charakterystycznego klimatu epoki, niedokładna
stylizacja retro, sprawdzone połączenie „dziś” i „kiedyś”
(„atmosferyczna krzyżówka”, specyficzna aura, do której mam
dużą słabość). Za zdjęcia odpowiadał Michael Burgess, którego
miłośnicy gatunku mogą kojarzyć chociażby z „Obecnością 2”
Jamesa Wana, „Zakonnicą” Corina Hardy'ego i „Topieliskiem. Klątwą La Llorony” Michaela Chavesa, a za równie nastrojową
ścieżką dźwiękową stoją takie postacie jak Nathan Barr (m.in.
„Śmiertelna gorączka”, „Hostel” i „Hostel 2” Elia
Rotha, „Linia życia” Nielsa Ardena Opleva, „Egzorcyzmy siostry
Ann” Daniela Stamma) i Lisbeth Scott, natomiast montażem
pokierował fachowiec ze „Split” i „Glass” M. Nighta
Shyamalana, czyli Luke Ciarrocchi. Reżyser i scenarzysta „Miasteczka
Salem” 2024 nie był zainteresowany romantyczną mitologią
wampiryczną – wymagał przerażających bestii z wściekle
żarzącymi się oczami, a nie seksownych istot z ponętnymi
krwistoczerwonymi ustami:) Dzieci Nocy Kurta Barlowa mnie przywiodły
na myśl „The Children” Maxa Kalmanowicza, co przywitałam z
mieszaniną radości i ulgi. Brakowało mi ataku na autobus, ale
najważniejsze, że „pod nóż nie trafiła” moja ulubiona scenka
z kingowskiego Salem – nocna wizyta u Marka Petriego. Muszę też
wyróżnić samotne poszukiwania przeprowadzone przez innego
jedenastoletniego chłopca: elektryzujące połączenie przydomowego
placu zabaw, mgły i harmonijki ustnej. Przydała się też miłość
Gary'ego Daubermana do kin samochodowych – to znaczy w moim
przekonaniu jego „Miasteczko Salem” na tym głębokim uczuciu
tylko skorzystało (charakterny dodatek). Za to zupełnie nie
przemówiła do mnie kreacja Makenzie Leigh (jako Susan Norton), a
księdza Donalda Callahana (w tej niewielkiej roli John Benjamin
Hickey) równie dobrze mogłoby nie być - istotna postać w powieści
zbędna w niniejszej adaptacji.
Uwaga,
niepopularna opinia: uważam, że „Miasteczko Salem” Gary'ego
Daubermana bije na głowę efekciarską kontynuację najbardziej
dochodowego horroru w historii kina - zdecydowanie wolę ten
scenariusz (i w ogóle całokształt) od scenariusza „To: Rozdział
2” tego samego autora - jednak wyżej cenię sobie poprzednie
dokonania „w dziedzinie” Marsten House and Kurt Barlow (z
wyjątkiem „Powrotu do Miasteczka Salem” Larry'ego Cohena). Mimo
wszystko nie doradzałabym skrzętnego omijania pierwszego
pełnometrażowego filmu (znowu: nie licząc sequela miniserialu
twórcy „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”) na kanwie
jednej z moich ulubionych powieści wampirycznych. Chyba że
ortodoksyjnym czytelnikom Stephena Kinga...
P.S.
Tyle tych „Miasteczek Salem”, a adaptacji/ekranizacji „Ręki
mistrza” jak nie było, tak nie ma:/
Średni film, nieudane połączenie komedii z horrorem.
OdpowiedzUsuńDo połowy mega kingowski klimat, nawet było parę kwestii przeniesionych z książki i to na plus, później się to rozmyło. Bardzo liczyłem na scenę z przyczepy, w której mieszkała ta młoda matka (Angie?) i jej małe dziecko, ale niestety. No i nie rozumiem tej sceny z brakiem schodów w domu Marstrnów, gdzie w książce wiadomo co się stało przez ich brak heh
OdpowiedzUsuń