poniedziałek, 7 października 2024

„Miasteczko Salem” (2024)

 
Lata 70. XX wieku. Pisarz Ben Mears wraca do miasteczka Jerusalem w stanie Maine, w którym spędził część dzieciństwa, aby zebrać materiały do kolejnej książki i dowiaduje się, że od dawna niezamieszkany, stojący na wzgórzu Dom Marstenów ma nowych właścicieli, antykwariuszy Kurta Barlowa i Richarda Strakera. W lokalnej agencji nieruchomości szukający lokum niedoceniany przez krytyków literat poznaje Susan Norton, która kieruje go do pensjonatu Evy Miller, a niedługo potem inicjuje spotkanie w kinie samochodowym. Tymczasem nowy uczeń szkoły podstawowej w Salem, jedenastoletni miłośnik opowieści z dreszczykiem, Mark Petrie, zaprzyjaźnia się z równolatkiem Dannym Glickiem i jego młodszym bratem Ralphie'em, z którymi spędza popołudnie, a nazajutrz dowiaduje się, że do domu wrócił tylko jeden z chłopców. Po tygodniu bezowocnych poszukiwań dziecka na Glicków spada następna tragedia, a jej upiorne następstwo przekonuje nieustraszonego Marka, że w Salem zalęgły się wampiry. Mniej więcej w tym samym czasie do identycznego wniosku dochodzi jeden z jego nauczycieli, Matt Burke, który swoim szalonym odkryciem najpierw decyduje się podzielić z Benem Mearsem.

Plakat filmu © Max, Warner Bros. „Salem's Lot” 2024, New Line Cinema, Atomic Monster, Vertigo Entertainment

W kwietniu 2019 roku świat obiegła wieść o pracach New Line Cinema nad filmową adaptacją „Miasteczka Salem” Stephena Kinga, kultowej powieści wampirycznej pierwotnie wydanej w 1975 roku. Ujawniono, że autorem scenariusza jest Gary Dauberman (m.in. „Annabelle” i „Wataha u drzwi” Johna R. Leonettiego, „W ukryciu” Phila Claydona, „Annabelle: Narodziny zła” Davida F. Sandberga, „To” i „To: Rozdział 2” Andy'ego Muschettiego, „Zakonnica” Corina Hardy'ego), który będzie również producentem wykonawczym filmu, a jednym z głównych producentów został ojciec Conjuring Universe, Saw Universe i Insidious Universe, James Wan. Rok później ogłoszono, że obraz wyreżyseruje sam Gary Dauberman, który w tej roli jak dotąd występował tylko na jednym planie filmowym: horroru opartego na własnym scenariuszu, „Annabelle wraca do domu” (2019). Zdjęcia główne do trzeciego już ekranowego wydania jednego z najsłynniejszych utworów mistrza literatury grozy ruszyły we wrześniu 2021 roku w stanie Massachusetts – Boston, nadmorskie miasto Ipswich w hrabstwie Essex oraz Clinton, Sterling i Princeton w hrabstwie Worcester – a zdjęcia dodatkowe pozyskano pod koniec maja lub na początku czerwca 2022. Wersja reżyserska podobno trwała trzy godziny, co oznacza, że materiał został mocno okrojony w postprodukcji - całkowity czas trwania „Miasteczka Salem” (oryg. „Salem's Lot”) Gary'ego Daubermana wynosi niespełna dwie godziny.

Pierwsza adaptacja „Miasteczka Salem” Stephena Kinga przeznaczona na wielkie ekrany – rzecz jasna nie licząc „Powrotu do miasteczka Salem” Larry'ego Cohena, kontynuacji miniserialu Tobe'ego Hoopera z 1979 roku, czyli pierwszego przeniesienia na ekran dzieła stworzonego pod natchnieniem „Draculi” Brama Stokera (niejedyna, ale niewątpliwie najsilniejsza inspiracja) – która ostatecznie „obeszła się kinowym smakiem”. We wrześniu 2021 roku ogłoszono, że firma Warner Bros. wyznaczyła wstępną datę premiery nowego „Miasteczka Salem” – dystrybucja kinowa miała ruszyć w pierwszy weekend po Dniu Pracy 2022, który w Stanach Zjednoczonych jest obchodzony w pierwszy poniedziałek września. W lipcu 2022 roku pojawiły się informacje o przesunięciu rzeczonego wydarzenia na kwiecień 2023 ze względu na opóźnienia w fazie postprodukcji spowodowane pandemią COVID-19, ale w rzeczonym miesiącu Warner Bros. wypuściło inny wyczekiwany horror, „Martwe zło: Przebudzenie” Lee Cronina. W październiku 2023 roku media doniosły o nowym planie Warner Bros. dla pechowego „Miasteczka Salem” Gary'ego Daubermana, o zamiarze wydania filmu bezpośrednio i wyłącznie na platformie Max, która miała zanotować wzrost zainteresowania po wybuchu strajku SAG-AFTRA i właśnie ten fakt miał być przyczyną zmiany strategii dystrybucji „Miasteczka Salem” Gary'ego Daubermana. W lutym 2024 roku wyczerpała się cierpliwość jednego z producentów wykonawczych... i autora oryginału. W każdym razie Stephen King wyraził swoje niezadowolenie z powodu przewlekłości postępowania w sprawie jego zdaniem całkiem niezłej pozycji filmowej („stara szkoła horroru: powolna budowa, duże korzyści”, jak to podsumował lekko wzburzony pan King). W marcu 2024 roku - wreszcie! - potwierdzono, że drugie reżyserskie osiągnięcie Gary'ego Daubermana zostanie udostępnione od razu (no niezupełnie, bo światowa premiera filmu odbyła się we wrześniu 2024 na Beyond Fest w Stanach Zjednoczonych) na platformie Max w październiku 2024 roku. Dauberman przyznał, że był mocno zaniepokojony i sfrustrowany decyzją dystrybutora o niewpuszczaniu jego wersji „Miasteczka Salem” do kin, nad którą pracowało mu się lepiej niż nad kasowym „To” Andy'ego Muschettiego. Entuzjastyczne przyjęcie z konieczności okrojonej historii dzielnych dzieciaków z fikcyjnego miasteczka Derry, pierwszego rozdziału readaptacji potężnej powieści Stephena Kinga - początek tego typu doświadczeń Gary'ego Daubermana z prozą mistrza Nowego Horroru – przekonało scenarzystę (reżysera i jednego z producentów wykonawczych), że fani tego pisarza są bardzo wyrozumiali dla filmowców mierzących się z jego wielowątkowymi utworami. Wybaczą wiele, bo mają świadomość, że przynajmniej dłuższym powieściom Kinga maksymalna wierność scenarzystów mogłaby zaszkodzić. Bo nie każdy wytrzyma w kinie cztery, pięć, sześć... dziesięć godzin:) „Miasteczko Salem” Tobe'ego Hoopera i „Miasteczko Salem” Mikaela Salomona trwały odpowiednio mniej (i) więcej trzy godziny i każda zastosowała jakieś skróty, uproszczenia, pominięcia, do których nie wszyscy miłośnicy pierwowzoru podeszli z wyrozumiałością. Zaryzykuję twierdzenie, że - jeśli chodzi o adaptacje/ekranizacje literackiego dorobku Stephena Kinga - jak dotąd najłagodniej przez widzów i czytelników zostały potraktowane właśnie scenariusze Gary'ego Daubermana (współautor pierwszego i samodzielny autor drugiego rozdziału „To” Andy'ego Muschettiego), ale jeśli wydawało mu się, że „Miasteczko Salem” dotyczą takie same zasady, co „To”, to się grubo pomylił.

Plakat filmu. „Salem's Lot” 2024, New Line Cinema, Atomic Monster, Vertigo Entertainment

Skończyła się taryfa ulgowa dla człowieka, który bezkarnie (oczywiście, nie w pojedynkę) „uśmiercił” cudownego Żółwia i przestraszył się(?) najbardziej kontrowersyjnego, odważnego fragmentu oryginalnej historii Klubu Frajerów z nieistniejącego w rzeczywistości Derry w stanie Maine. W każdym razie „Miasteczko Salem” Gary'ego Daubermana jest krytykowane głównie za odstępstwa od pierwowzoru, które moim zdaniem są mniejsze, mniej znaczące niż w wielkim filmowym przeboju w dwóch częściach Andy'ego Muschettiego. Spłaszczenie jednych postaci, „wykrojenie” innych (na przykład: Dud Rogers, Corey Bryant, rodzina McDougallów) i jedynie zasugerowanie obecności... choćby kierowcy szkolnego autobusu niecieszącego się sympatią swoich pasażerów (dzieje Charliego Rhodesa zredukowane do pojedynczego ujęcia jego pomazanego - niewybredny napis – służbowego pojazdu). Tylko trochę mniej ucierpiała postać Floyda Tibbitsa, byłego chłopaka Susan Norton nadal twardo wspieranego przez niedoszłą teściową. W „Miasteczku Salem” Gary'ego Daubermana z tej ostatniej zrobiono jednak wdowę, tym samym pozbawiając zakochanych najcenniejszego sojusznika – w książce ojciec Susan kibicował jej związkowi z Benem Mearsem. Z białoskórego doktora Jimmy'ego Cody'ego „zrobiono” czarnoskórą kobietę (według mnie bardzo dobry występ Alfre Woodard). Kolor skóry „zmieniono” też Markowi Petriemu, „chłopakowi-demolce” (w mojej ocenie niezły popis Jordana Prestona Cartera, ale w tym miejscu wypada zaznaczyć, że jak zwykle nie oczekiwałam całkowitej zgodności z oryginałem), najpewniej zainspirowanemu „Straconymi chłopcami” Joela Schumachera. Na pewno czerpanie wiedzy o wampirach z komiksów pochodzi z tamtego kultowego horroru, jednego z ulubionych filmów Gary'ego Daubermana. Z innej pomocy dydaktycznej korzysta natomiast Matt Burke (przekonująca kreacja Billa Campa, nie po raz pierwszy występującego „w uniwersum Kinga” - patrz: serial „Outsider” Richarda Price'a) sympatyczny belfer „małego Van Helsinga” szybko dokształcający się na książkach nienaukowych. Przyśpieszony kurs wiedzy o nocnych stworzeniach żywiących się krwią, chowających przed światłem słonecznym... i wyłącznie świecącymi krucyfiksami. W prologu składamy krótką wizytę w antykwariacie Kurta Barlowa i Richarda Strakera (ucharakteryzowany na modłę „Miasteczka Salem” Tobe'go Hoopera, uroczo upiorny Alexander Ward, który miał już okazję pracować z Garym Daubermanem, przy „Annabelle wraca do domu”, i jak dla mnie niedostatecznie demoniczny Pilou Asbæk), po czym przenosimy się na najwyższe wzgórze w tej samej fikcyjnej miejscowości, Jerusalem w stanie Maine (też miejsce akcji opowiadań „Dola Jerusalem” i „Ktoś na drodze” Stephena Kinga), gdzie dwóch miejscowych, pod osłoną nocy, wypełnia zlecenie współwłaściciela niesławnego Domu Marstenów. Wniesienie rzekomej komody do piwnicy nawiedzonego domu na wzgórzu, pomnika zła, niestety zmarginalizowanego przez pana Daubermana. Jedyna zmiana w stosunku do oryginału, która autentycznie mnie zabolała, co nie miałoby miejsca, gdyby pozwolono Benowi Mearsowi (przyzwoity występ Lewisa Pullmana; m.in. „Nieznajomi: Ofiarowanie” Johannesa Robertsa, „Źle się dzieje w El Royale” Drew Goddarda, „Wężowe wzgórza” Britt Poulton i Dana Madisona Savage'a, „Skincare” Austina Petersa) opowiedzieć swoją traumatyczną historię z dzieciństwa. Zamiast tego zasugerowano wyparcie – identyczny mechanizm, co u Danny'ego Glicka (wspaniała kreacja Nicholasa Crovettiego; m.in. „Polowania na czarownice” Elle Callahan, „Dobranoc, mamusiu” Matta Sobela), starszego brata uroczego Ralphie'ego (bezbłędny Cade Woodward, który debiutował w „Cichym miejscu” Johna Krasinskiego). Ale najpierw sentymentalna podróż Bena Mearsa, pisarza mieszkającego w Nowym Jorku, który po latach wraca do tytułowej mieściny w poszukiwaniu inspiracji do następnej książki. Chłonie znajome widoki (a wśród nich morderczo zaborcza Christine, tj. Plymouth Fury z 1957 lub 1958 roku) i te, których nie miał prawa zapamiętać – lokale otwierające się już po jego przeprowadzce, z poszanowaniem „niepowtarzalnego” stylu Jerusalem. Wystrój najkorzystniej - magicznie - prezentujący się w słoneczne dni dwudziestego stulecia. Konkretnie: przenosimy się do lat 70. (zgaduję, że drugiej połowy tej dekady) – nowoczesne przetworzenie charakterystycznego klimatu epoki, niedokładna stylizacja retro, sprawdzone połączenie „dziś” i „kiedyś” („atmosferyczna krzyżówka”, specyficzna aura, do której mam dużą słabość). Za zdjęcia odpowiadał Michael Burgess, którego miłośnicy gatunku mogą kojarzyć chociażby z „Obecnością 2” Jamesa Wana, „Zakonnicą” Corina Hardy'ego i „Topieliskiem. Klątwą La Llorony” Michaela Chavesa, a za równie nastrojową ścieżką dźwiękową stoją takie postacie jak Nathan Barr (m.in. „Śmiertelna gorączka”, „Hostel” i „Hostel 2” Elia Rotha, „Linia życia” Nielsa Ardena Opleva, „Egzorcyzmy siostry Ann” Daniela Stamma) i Lisbeth Scott, natomiast montażem pokierował fachowiec ze „Split” i „Glass” M. Nighta Shyamalana, czyli Luke Ciarrocchi. Reżyser i scenarzysta „Miasteczka Salem” 2024 nie był zainteresowany romantyczną mitologią wampiryczną – wymagał przerażających bestii z wściekle żarzącymi się oczami, a nie seksownych istot z ponętnymi krwistoczerwonymi ustami:) Dzieci Nocy Kurta Barlowa mnie przywiodły na myśl „The Children” Maxa Kalmanowicza, co przywitałam z mieszaniną radości i ulgi. Brakowało mi ataku na autobus, ale najważniejsze, że „pod nóż nie trafiła” moja ulubiona scenka z kingowskiego Salem – nocna wizyta u Marka Petriego. Muszę też wyróżnić samotne poszukiwania przeprowadzone przez innego jedenastoletniego chłopca: elektryzujące połączenie przydomowego placu zabaw, mgły i harmonijki ustnej. Przydała się też miłość Gary'ego Daubermana do kin samochodowych – to znaczy w moim przekonaniu jego „Miasteczko Salem” na tym głębokim uczuciu tylko skorzystało (charakterny dodatek). Za to zupełnie nie przemówiła do mnie kreacja Makenzie Leigh (jako Susan Norton), a księdza Donalda Callahana (w tej niewielkiej roli John Benjamin Hickey) równie dobrze mogłoby nie być - istotna postać w powieści zbędna w niniejszej adaptacji.

Uwaga, niepopularna opinia: uważam, że „Miasteczko Salem” Gary'ego Daubermana bije na głowę efekciarską kontynuację najbardziej dochodowego horroru w historii kina - zdecydowanie wolę ten scenariusz (i w ogóle całokształt) od scenariusza „To: Rozdział 2” tego samego autora - jednak wyżej cenię sobie poprzednie dokonania „w dziedzinie” Marsten House and Kurt Barlow (z wyjątkiem „Powrotu do Miasteczka Salem” Larry'ego Cohena). Mimo wszystko nie doradzałabym skrzętnego omijania pierwszego pełnometrażowego filmu (znowu: nie licząc sequela miniserialu twórcy „Teksańskiej masakry piłą mechaniczną”) na kanwie jednej z moich ulubionych powieści wampirycznych. Chyba że ortodoksyjnym czytelnikom Stephena Kinga...

P.S. Tyle tych „Miasteczek Salem”, a adaptacji/ekranizacji „Ręki mistrza” jak nie było, tak nie ma:/

2 komentarze:

  1. Średni film, nieudane połączenie komedii z horrorem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Do połowy mega kingowski klimat, nawet było parę kwestii przeniesionych z książki i to na plus, później się to rozmyło. Bardzo liczyłem na scenę z przyczepy, w której mieszkała ta młoda matka (Angie?) i jej małe dziecko, ale niestety. No i nie rozumiem tej sceny z brakiem schodów w domu Marstrnów, gdzie w książce wiadomo co się stało przez ich brak heh

    OdpowiedzUsuń