Mara
Childs żyje w odizolowanej społeczności zielonoświątkowców,
której przewodzi jej ojciec, pastor Lemuel. Kobieta jest oddaną
członkinią Kościoła, głęboko wierzącą osobą aprobującą
wszystkie, nawet groźne, praktyki swojego ojca. Człowiek, w którym
się zakochuje, młody mężczyzna imieniem Augie też mieszkający w
tych stronach, nie podziela jej wiary, ale nie to stanowi ich
problem. Gdy Mara uświadamia sobie, że zaszła w ciążę z Augiem,
stara się od niego oddalić bez wyjawienia mu przyczyny swojej
decyzji. Przyjmuje oświadczyny zaufanego człowieka swojego ojca,
Garreta, i robi wszystko, by utrzymać swoją ciążę w sekrecie.
Nie ma bowiem wątpliwości, że narazi się tym nie tylko swojemu
ojcu, ale całej wspólnocie zielonoświątkowej, do której
przynależy. Mara jest przekonana, że poważnie zgrzeszyła i nie ma
pojęcia jak mogłaby odkupić swoje winy.
Reżyserski
pełnometrażowy debiut Britt Poulton i Dana Madisona Savage'a,
amerykański thriller „Them That Follow” po raz pierwszy został
pokazany w styczniu 2019 roku na Sundance Film Festival, chociaż
główne zdjęcia ruszyły już w październiku 2017 roku (zakończyły
się w listopadzie tego samego roku). Poulton i Savage pracowali już
razem nad dziesięciominutowym filmikiem pt. „Lizard King”
(2014), ta pierwsza natomiast współtworzyła scenariusz thrillera
„Profil”, który został wyreżyserowany przez Timura
Bekmambetova. Scenariusz „Them That Follow” napisała z Danem
Madisonem Savage'em. Inspirację czerpali z filmu dokumentalnego z
1967 roku pt. „Holy Ghost People” i praktyk George'a Wenta
Hensleya, pastora zielonoświątkowego, który spopularyzował
wykorzystywanie węży w nabożeństwach.
„Them
That Follow” nie jest typowym dreszczowcem o fanatyzmie religijnym,
choć bez wątpienia dotyka tego tematu. Odtwórca roli Augiego,
Thomas Mann, powiedział, że celem tego filmu jest zmuszenie widza
do podjęcia próby zrozumienia ludzi, z którymi może się nie
zgadzać. Główna bohaterka filmu, Mara Childs, w którą w
przekonującym stylu wcieliła się Alice Englert (w ogóle cała
obsada „Them That Follow” moim zdaniem spisała się na medal),
nie tylko nie jest tutaj wyjątkiem, ale to właśnie ona ma stanowić
swego rodzaju drogowskaz dla tych, którzy nie dość, że nie
podzielają jej systemu wierzeń, to na dodatek zwykle patrzą złym
okiem na ludzi jej pokroju. Mara przed laty straciła matkę i od
tego czasu mieszka tylko z ojcem, pastorem zboru zielonoświątkowego
imieniem Lemuel, który wychował swoją córkę na bogobojną,
oddaną Kościołowi młodą kobietę, uznającą jego groźne
praktyki za konieczne. Mara, tak samo jak prawie wszyscy członkowie
tej niewielkiej wspólnoty żyjącej w górach, wychodzi z założenia,
że religia wymaga poświęceń, że Duch Święty wypełni tylko
tych, którzy całkowicie się na niego zdadzą. Powierzą mu
wszystko, nawet swoje życie. Swoistą próbą wiary są jadowite
węże. Jeśli nie zostaniesz ukąszony to znak, że jesteś czysty.
A jeśli gad cię ukąsi, to jeszcze nic straconego – wtedy z
pomocą innych wiernych możesz wymodlić swoje ozdrowienie. Duch
Święty daruje ci życie, gdy uzna że jesteś tego godzien. Pastor
Lemuel (przykuwająca uwagę, złowieszcza kreacja Waltona Gogginsa)
nie musi przekonywać swojej trzódki do tych niebezpiecznych
praktyk. Może i wcześniej musiał się o to starać; tego nie
wiemy, bo akcja „Them That Follow” toczy się w czasie, gdy te
jego (o ile to on je wprowadził do zboru, o którym mowa w filmie)
restrykcyjne zasady już jakiś czas obowiązują. Jeśli nawet
wcześniej wzdragano się przed tymi niecodziennymi świadectwami
wiary, to teraz są one już na porządku dziennym. Nikt ich nie
kwestionuje, wręcz wszyscy członkowie zboru Lemuela uważają je za
nieodzowne. Wydaje się, że w tej dosyć hermetycznej społeczności
jest tylko jedna osoba, która wyłamała się z Kościoła. Młody
mężczyzna imieniem Augie, który zakochuje się w córce pastora,
Marze Childs. Ona także darzy go miłością, ale w przeciwieństwie
do niego jest przekonana, że ich związek nie ma przyszłości. Ta
młoda kobieta zdaje się mieć pewność, że ich związek nie
znalazłby akceptacji we wspólnocie prowadzonej przez jej ojca.
Dlaczego tak uważa można się tylko domyślać. Britt Poulton i Dan
Madison Savage nie dają wyraźnych odpowiedzi, ale z ich mętnych
sugestii można wywnioskować, że przeszkodą jest nieplanowana
ciąża Mary. I prawdopodobnie oddalenie się Augiego od Kościoła,
ale jeśli tak, to ma to raczej drugorzędne znaczenie. Najważniejszy
jest poważny grzech, który oboje popełnili. Stosunek seksualny
przed ślubem to dość, by Mara stała się nieczysta, ale sytuację
jeszcze komplikuje fakt, że z tego „błędu” ma narodzić się
nowe życie. „Them That Follow” obrazuje między innymi rozterki
młodej kobiety, która za parę miesięcy ma wydać na świat
nieślubne dziecko. Dla niej to nader istotne i to nie tylko dlatego,
że egzystuje w społeczeństwie, które nie akceptuje seksu
przedmałżeńskiego – kobieta wychodząc za mąż musi być czysta
(tzn. musi być dziewicą), bo jak nie to... W najlepszym razie
skazuje się na ostracyzm, przynajmniej do czasu dostąpienia łaski
Ducha Świętego, a w najgorszym... na banicję? śmierć? Bez
względu na to, jaki los faktycznie czeka Marę, gdy jej sekret w
końcu wyjdzie na jaw (bo to wydaje się tylko kwestią czasu), ponad
wszelką wątpliwość wiemy, że główna bohaterka boi się tej
chwili. Najbardziej tragiczne w tym wszystkim jest to, że ona sama
uważa, że zrobiła coś strasznego. Można chyba nawet powiedzieć,
że patrzy na siebie ze wstrętem. Nie należy jednak przez to
rozumieć, że takim samym uczuciem darzy „owoc zakazanego
związku”. Mara jest rozdarta – pragnie tego dziecka i zarazem
wolałaby żeby nie zostało poczęte. Ale skoro już tak się stało,
to ani myśli dokonywać aborcji. W domyśle również dlatego, że
to byłby jeszcze większy grzech od pozamałżeńskiego seksu, ale
najprawdopodobniej przede wszystkich dlatego, że zdążyła już je
pokochać. Warstwa psychologiczna „Them That Follow” nie jest
zbyt klarowna – więcej w tym sugestii, aluzji niźli
jednoznacznych odpowiedzi, co osobiście uważam za największy atut
tej produkcji. Przypuszczam jednak, że takie podejście nie zjedna
sobie rzeszy odbiorców. Tym bardziej, że opowieść ta rozwija się
nieśpiesznie. I bez większych fajerwerków, chyba że za takowe
uznać przepiękne węże. Nie twory wygenerowano komputerowo, nawet
nie praktyczne efekty specjalne, tylko żywe stworzenia.
(źródło: https://www.heavenofhorror.com/) |
Niewielka
społeczność w większości złożona z ortodoksyjnych
zielonoświątkowców żyjąca w zacisznych zakątku Stanów
Zjednoczonych, oddalonym od innych skupisk ludzkich. Ich skromne
domki też leżą w pewnym oddaleniu od siebie, a mieszkańcy
zaopatrują się przede wszystkim w sklepie należącym do matki
Augiego, wiernej członkini Kościoła prowadzonego przez pastora
Lemuela, który stanowi coś w rodzaju centrum tej osady. Osady
otoczonej górami i gęstymi lasami. Poczucie izolacji tworzone przez
ową naturalną scenerię wzmaga kolorystyka zdjęć – przygaszone,
nazwijmy je jesienne barwy – oraz nieśpieszna praca kamer i
płynny, niegwałtowny montaż. Britt Poulton i Danowi Madisonowi
Savage'owi wyraźnie zależało na intensywnym przekazie, na coraz
chętniej praktykowanej we współczesnym kinie grozy powolnej
narracji. „Them That Follow” to jeden z tych (na szczęście dla
mnie) coraz liczniejszych thrillerów, które do opowiedzenia swoich
historii nie wykorzystują dużych środków. Efekty specjalne,
zaskakujące zwroty akcji, dynamiczny ciąg coraz to potworniejszych
wydarzeń – to zdecydowanie nie są składniki pierwszego
pełnometrażowego filmu Britt Poulton i Dana Madisona Savage'a.
Scenariusza „Them That Follow” nie można nawet nazwać
szczególnie odkrywczym, bo tak naprawdę sprowadza się on do
zakazanej miłości młodych ludzi w świecie, w którym religia jest
ważniejsza nawet od więzów rodzinnych. Weźmy na przykład
przyjaciółkę Mary, Dilly Picket (w tej roli Kaitlyn Dever), która
za namową pastora bez dłuższego zastanowienia rezygnuje z dalszego
czekania na swoją matkę. Jedyne co w „Them That Follow” może
być odebrane, jako niewielki powiew świeżości, to empatyczne
podejście do postaci przesadnie oddanych swojej religii. Ludzi,
którzy ryzykują zdrowiem i życiem swoim i innych, by dostąpić
łaski Ducha Świętego. Ludzi, którzy starają się solennie
wypełniać wszystkie rozkazy/życzenia swojego charyzmatycznego
przywódcy. Przywódcy, który wypędzi Szatana z każdego swojego
wyznawcy, nie przekreśli nikogo, kto zbłądził, bo sztuka nie w
tym, żeby nie ulec podszeptom demonów, tylko żeby chcieć się od
nich uwolnić. A jego trzódka szczerze tego pragnie. Lemuel dobrze
to wie, dlatego okazuje im „swoje miłosierdzie”. Na tyle, na ile
może sobie pozwolić (jego zdaniem). W swoim przekonaniu pomaga
wiernym modlitwami, które w jego przekonaniu mają ogromną moc.
Mogą nawet zwalczyć jad grzechotnika, pod warunkiem, że osoba
ukąszona pokornie odda się Duchowi Świętemu. Żadnych lekarzy,
tylko szczera modlitwa. Tyle naprawdę wystarczy, żeby nie tylko
ujść z życiem, ale i zyskać natchnienie samego Ducha Świętego.
„Them That Follow” pokazuje też codzienne życie członków
zboru Lemuela, z nim włącznie. Egzystencję podporządkowaną ich
religii i jak to często w takim przypadkach bywa, kobiety mają
zdecydowanie gorzej. Co nie znaczy, że im to przeszkadza. Chociaż...
Przyglądając się relacji Mary i Garreta (w tej roli Lewis Pullman)
da się zauważyć, że bogobojna kobieta nie traktuje swojego
przyszłego męża, tak jak tutejsze kobiety zwykły traktować
swoich partnerów. Mara czuje wewnętrzny sprzeciw, niewątpliwie
powodowany tym, że kocha innego, nie zaś rodzącym się w niej
przekonaniem, że płeć żeńska w tych stronach jest traktowana
niegodnie (wykorzystywana przez mężczyzn). Niby nic nadzwyczajnego.
On kocha ją, a ona choć wiąże się z nim (przyjmuje oświadczyny)
kocha innego i to ze wzajemnością. Historia stara jak świat, można
rzec. Ale ten swoisty trójkąt miłosny do mnie bez trudu przemówił.
Nacechowane groźbą rozterki pierwszoplanowej postaci, narastające
poczucie beznadziei i nieuchronności tragedii, być może
śmiercionośnego uderzenia ze strony... Wiele wskazuje na to, że
pastora Lemuela i jego wyznawców, którzy jak wyraźnie daje nam do
zrozumienia postawa Mary nie znajdą zrozumienia dla kobiety, która
współżyła z mężczyzną przed ślubem. Która nosi w sobie
dziecko zrodzone z niesformalizowanego związku i to w dodatku z
mężczyzną, który nie zabiega o łaskę Ducha Świętego.
Niewiernego. A niewierni, jak naucza Lemuel są skazani na wieczne
potępienie. Chyba, że przed śmiercią zdołają odkupić swoje
winy. Inna sprawa, czy wystarczy im na to czasu. Czy Augie zdąży
wkupić się w łaski wspólnoty prowadzonej ku zbawieniu przez
pastora Lemuela? I czy w ogóle będzie o to zabiegał, wiedząc, że
jego ukochana postanowiła wejść w związek małżeński z innym i
nie wiedząc, że niedługo zostanie ojcem? Ujmę to tak: zakończenie
mocno mnie rozczarowało, ale wypadki, które je poprzedzały, groźne
sytuacje, do których dochodzi w dalszej partii filmu, choć niezbyt
pomysłowe, utrzymywały mnie w niemałym napięciu, aż do tego
nieszczęsnego zamknięcia. Bez epatowania wizualną makabrą twórcom
udało się wykreślić całkiem dramatyczny ciąg wydarzeń. A i
wcześniej silniejszych emocji jakoś szczególnie mi nie brakowało.
Można było oczywiście to podkręcić (nie zaszkodziłoby), ale i
wielkich powodów do narzekań nie mam. Dosyć emocjonująca rzecz.
Pełnometrażowy
debiut reżyserski Britt Poulton i Dana Madisona Savage'a „Them
That Follow” nie jest thrillerem, który stara się sprostać
wymaganiom osób wymagających od tego gatunku zaskakujących zwrotów
akcji, dynamicznej fabuły i widowiskowych efektów specjalnych. Nie
wydaje się też być produkcją skierowaną do poszukiwaczy
nowatorskich rozwiązań, bo choć perspektywa jaką narzuca widzowi,
a ściślej nastawienie, jakie stara się wypracować względem
postaci, w tego rodzaju filmach normą raczej nie jest, to trudno
powiedzieć, że scenarzyści i zarazem reżyserzy tej produkcji
wspięli się tutaj na wyżyny kreatywności. Niemniej ci fani
thrillerów, dla których wyżej wymienione elementy nie są
najważniejsze mają szansę zatopić się w tej historii. Zwłaszcza
jeśli cenią sobie nieśpieszny rozwój akcji i silną koncentrację
na budowaniu odpowiedniego podłoża atmosferycznego. I poniekąd na
postaciach – w pewnym sensie, bo choć wiemy o nich niemało, to w
tych portretach nie brakuje pustych miejsc, które jeśli chcemy ich
w pełni zrozumieć, powinniśmy sami sobie wypełnić. Choćby
podążając za sugestiami twórców „Them That Follow”, które
jednakowoż nie zawsze są jednoznaczne. Wersje mogą więc być z
lekka rozbieżne. Tylko z lekka, bo choć odbiorcy mogą różnie
odczytywać detale, to nie sądzę żeby fundamentalne składniki tej
opowieści poddawały się różnym interpretacjom. Aż tak szeroko
otwarty scenariusz „Them That Follow”, przynajmniej w moim
pojęciu, nie jest. Tak czy inaczej uważam, że jest godny
polecania, ale tylko tym sympatykom filmowych dreszczowców, którzy
potrafią odnaleźć się w powolniejszych spektaklach.
Minimalistycznych w formie, klimatycznych obrazach o ludziach, którzy
znaleźli się w poważnych tarapatach. I oczywiście problematyki
fanatyzmu religijnego oraz motywu do pewnego stopnia odizolowanej od
reszty świata niewielkiej społeczności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz