Rok
1973, Los Angeles. Pracownica socjalna Anna Tate-Garcia przybywa do
domu samotnej matki dwójki dzieci, Patricii Alvarez, aby
przeprowadzić kontrolę. Odkrywa wówczas, że kobieta więzi swoich
chłopców w ciasnym pomieszczeniu. Dzieci zostają odseparowane od
matki i umieszczone w tymczasowym domu opieki. Niedługo potem Anna
odbiera wiadomość o tragicznej śmierci chłopców i rusza na
miejsce zdarzenia, wraz z dwójką swoich dzieci, Chrisem i Samanthą,
nad którymi od śmierci męża sama sprawuje opiekę. Z czasem
odkrywa, że chłopcy Alvarez padli ofiarami legendarnej La Llorony,
demonicznej istoty, która snuje się po świecie w poszukiwaniu
dzieci, które zastąpiłyby jej własne. W 1673 roku kobieta utopia
je w gniewnym amoku, a gdy uświadomiła sobie co zrobiła, popełniła
samobójstwo. Anna ma powody, by przypuszczać, że jej dzieci będą
następne, że jeśli nic nie zrobi La Llorona zabierze jej Chrisa i
Samanthę.
Amerykański
horror nastrojowy„Topielisko. Klątwa La Llorony” to szósty z
kolei film wchodzący w skład „The Conjuring Universe”, po dwóch
częściach „Obecności” i „Annabelle” oraz „Zakonnicy” z
2018 roku. Scenariusz w oparciu o meksykańską legendę o La
Lloronie (Płaczącej Kobiecie) napisali Mikki Daughtry i Tobias
Iaconis, a na krześle reżyserskim zasiadł Michael Chaves, który
wcześniej nie stworzył ani jednego pełnometrażowego filmu. Ale
wiadomo już, że na „Topielisku. Klątwie La Llorony”” jego
przygoda z długim metrażem się nie skończy. Na 2020 rok
zaplanowano bowiem premierę drugiego pełnometrażowego filmu
Michaela Chavesa, trzeciej odsłony głośnej „Obecności” Jamesa
Wana, która zapoczątkowała franczyzę „The Conjuring Universe”.
Budżet „Topieliska. Klątwy La Llorony” oszacowano na dziewięć
milionów dolarów, a dotychczasowe wpływy z całego świata
wyliczono na trochę ponad sto dwadzieścia dwa miliony dolarów.
„Topielisko.
Klątwa La Llorony” nie jest jedynym filmem zainspirowanym
meksykańską legendą o upiornej istocie, skazanej na wieczną
wędrówkę po świecie w poszukiwaniu swoich dzieci. Wystarczy
wspomnieć takie pozycje, jak chociażby „La maldicion de la
Llorona” (1963) w reżyserii Rafaela Baledóna i „J-ok'el”
(2007) Benjamina Williamsa. Na pewno jednak pełnometrażowy debiut
Michaela Chavesa jest filmem najmocniej rozreklamowanym na arenie
międzynarodowej, spośród wszystkich, mniej czy bardziej
zainspirowanych legendą o Płaczącej Kobiecie, dotychczas
nakręconych produkcji filmowych. Szeroka dystrybucja, szumna
kampania reklamowa i dopisanie tego tytułu do jakże popularnej
franczyzy funkcjonującej pod nazwą „The Conjuring Universe”
zaowocowały jego dosyć sporym komercyjnym sukcesem. Film ów tylko
utwierdził mnie w przekonaniu, że zmętnianie tego źródełka,
którym jest „The Conjuring Universe” trwa w najlepsze. Nie mam
żadnych wątpliwości, że franczyza ta będzie się rozrastała o
kolejne luźno ze sobą związane tytuły. Horrory tylko z lekka
nawiązujące do jednego lub więcej obrazów z uniwersum „Obecności”
i niemające nic wspólnego ze sprawami prowadzonym przez Eda i
Lorraine Warrenów. Innymi słowy, moim zdaniem robi się z tego
kolejna hollywoodzka maszynka do robienia kasy, która najpewniej
szybko nie zostanie zatrzymana (jeśli w ogóle). „Topielisko.
Klątwa La Llorony” jest pierwszym obrazem dopisanym do „The
Conjuring Universe”, który nie nawiązuje bezpośrednio, bardzo
wyraźnie (bo niektórzy dopatrzyli się tutaj jakichś szczególików)
do cyklu „Obecności” (póki co mamy dwie części, ale w
przygotowaniu jest już kolejna), tylko filmu, który, że tak to
ujmę, z niej wyrósł. Scenariusz autorstwa Mikki Doughtry i Tobiasa
Iaconisa nawiązuje do „Annabelle” Johna R. Leonettiego. W
„Topielisku. Klątwie La Llorony” pojawia się postać księdza
Pereza, kreowana przez Tony'ego Amendolę. Bohater ten, odegrany
przez tego samego aktora, pojawił się pięć lat wcześniej w
„Annabelle”. W omawianym filmie tę szkaradną lalkę (tj.
Annabelle) też zobaczymy – pojawi się dosłownie na moment, w
sekwencji retrospektywnej. Antybohaterką pełnometrażowego
reżyserskiego debiutu Michaela Chavesa jest jednak tytułowa La
Llorona, wywodząca się z meksykańskiej legendy, która wygląda...
No cóż, trzeba pamiętać, że „Topielisko. Klątwa La Llorony”
to horror hollywoodzki pełną gębą. Straszak nakręcony w zgodzie
z dzisiejszymi trendami, stawiający na sprawdzone „metody
straszenia” i doskonale znane fanom kina grozy motywy, podawane w
prawie całkowicie beznamiętny sposób. Akcję filmu osadzono w 1973
roku, o czym szczerze mówiąc ciągle zapominałam. Poza paroma
archaicznymi sprzętami gospodarstwa domowego, nie dostrzegałam w
„Topielisku. Klątwie La Llorony” żadnych składników retro.
Klimat tego filmu jest na wskroś współczesny, w najgorszym
znaczeniu tego słowa. Mowa o boleśnie wręcz plastikowych zdjęciach
made in Hollywood, zmontowanych tak, by widz „nie miał czasu na
głębszy oddech”. Akcja pędzi na łeb na szyję po utartym torze
poprzetykanym niezbyt realistycznie się prezentującymi efektami
specjalnymi. Komputerowi spece dostali dosyć szerokie pole do popisu
i... się popisali. La Llorona wyrasta na ekranie nader często,
autentycznie strasząc swoim ewidentnie przejaskrawionym wyglądem.
Ależ ta facjata mnie odrzucała – żywy dowód na to, że Michael
Chaves nie jest wyznawcą zasady „w horrorze mniej znaczy więcej”.
I nie dotyczy to tylko wyglądu tytułowej antybohaterki, ale również
częstotliwości jej pojawiania się na ekranie. W mojej ocenie tylko
dwie tego rodzaju scenki poprzedzono budowaniem w miarę
odpowiedniego napięcia: samotną nocną wędrówkę chłopców
Alvarez po mrocznych (ach te migające światła) korytarzach
placówki socjalnej i akcję nad przydomowym basenem, której główną
bohaterką była mała Samantha, córka Anny Tate-Garcii. Ta ostatnia
niechcący sprowadziła na siebie i swoje dzieci nadnaturalne
zagrożenie w postaci przedobrzonej upiorzycy La Llorony. I zrobiła
to już na początku filmu, bo przecież w dzisiejszych czasach
powolne budowanie opowieści grozy absolutnie się nie sprawdza. Z
takiego właśnie założenia zdają się wychodzić scenarzyści i
reżyser „Topieliska. Klątwy La Llorony”. No bo po co nam
poznawać bohaterów i plątać się w jakimś szerszym kontekście
fabularnym, skoro można całą historię streścić w jednym zdaniu
i cieszyć się tym, co w nastrojowym horrorze najlepsze. Czyli
efekciarskimi wejściami (najczęściej w formie jump scenek,
dla mnie w całości nieskutecznych) demonicznej istoty, której
oczywiście w końcu będzie trzeba zdecydowanie stawić czoło.
Mimo
tego, że akcja „Topieliska. Klątwy La Llorony” zawiązuje się
w błyskawicznym tempie, że życie pewnej pracownicy socjalnej
komplikuje się nader szybko, to muszę przyznać, że jeszcze wtedy
szczególnie zniechęcona nie byłam. Nie żebym śledziła to z
jakimś ogromnym zainteresowaniem, licząc na silne emocje, ale
wówczas przynajmniej nie musiałam walczyć z pokusą przerwania
seansu. To przyszło później. Na początku nie mogłam oprzeć się
skojarzeniom z „Przypadkiem 39” Christiana Alvarta i nie tylko
przez to, że główna bohaterka omawianej produkcji też jest
pracownicą socjalną. A nawet nie przede wszystkim dlatego. Jeszcze
bardziej uderzyło mnie podobieństwo sytuacji, które zapoczątkowały
koszmary obu kobiet. Każda z nich mimowolnie sprowadziła na siebie
niebezpieczeństwo poprzez odebranie dziecka/dzieci rodzicom/samotnej
matce. Anna Tate-Garcia podobnie jak Emily Jenkins z „Przypadku 39”
podejrzewa, że Patricia Alvarez stanowi poważne zagrożenie dla
swoich dzieci. W przekonaniu, że robi to dla ich dobra, umieszcza
chłopców Alvarez w tymczasowym domu socjalnym. Dzieci zostają
odseparowane od matki, która tymczasem upiera się, że nie chciała
skrzywdzić swoich synów, tylko przed czymś ochronić. O ile w
„Przypadku 39” to obiekt ataku rodziców rodził w pełni
uzasadnione podejrzenia widzów, o tyle w „Topielisku. Klątwy La
Llorony” alarmistycznie nie działają dzieci Alvarez wydobyte
przez Annę z ciasnego pomieszczenia w ich mieszkaniu, tylko
opowieści ich matki o istocie, która dybie na ich życie.
Oczywiście Anna, tak samo jak Emily Jenkins i w przeciwieństwie do
nas, początkowo nie daje wiary tym fantastycznie brzmiącym słowom
Patricii. Ale kobieta bardzo szybko się z nami zrówna – posiądzie
tę wiedzę, którą my, odbiorcy tego filmu, mieliśmy przez cały
czas. Wtedy już naznaczone przez La Lloronę będą jej własne
dzieci, Chris i Samantha (przekonująco wykreowani przez Romana
Christoua i Jaynee-Lynne Kinchen. W ich matkę natomiast w nie mniej
przyzwoitym stylu wcieliła się Linda Cardellini)). Anna znajdzie
się więc w identycznej sytuacji, w której jeszcze niedawno tkwiła
rodzina Alvarezów. Kobieta doskonale wie, jak to się dla nich
skończyło – do czego dąży demoniczna istota, która teraz
prześladuje jej rodzinę. Wie, że jeśli nie znajdzie sposobu na
powstrzymanie La Llorony, jej dzieci podzielą tragiczny los chłopców
Alvarez. Zwraca się więc – tadam – do księdza Pereza. Bez
bożego wojownika w końcu by się nie obyło prawda? Tak, tylko
że... Powiedzmy, że scenarzyści przygotowali drobną niespodziankę
– nie, nie, nie myślcie, że zrezygnowano z tak integralnego
motywu współczesnych hollywoodzkich straszaków, jak duchowa
(fizyczna zresztą również) walka dobra ze złem. Przebiegająca w
sposób tak banany i także w związku z tym przewidywalny, że już
bardziej chyba nie można. No dobrze, takie wykorzystanie krzyża nie
zdarza się często, UWAGA SPOILER a i zabrakło klasycznego
opętania. Nauczona doświadczeniem czekałam i na ten motyw, ale
zamiast niego dostałam zrobienie z Samanthy swego rodzaju
marionetki. Swoją drogą, może mi ktoś wytłumaczyć, jak
dziewczynka wcześniej wyrwała się spod wpływu La Llorony? Bo
według słów bożego wojownika Rafaela Olvera taki efekt miało
przynieść dopiero unicestwienie upiorzycy) KONIEC SPOILERA.
W dodatku konfrontację ową niemiłosiernie wręcz rozciągnięto w
czasie – cały ten nadmiernie dynamiczny, beznamiętny zlepek
ogranych motywów, na tym większą więc próbę wystawił moją
cierpliwość. Ale się udało. Ledwo, bo ledwo, ale – jupi! -
dobrnęłam do napisów końcowych. Nie, nie, tak naprawdę to wcale
się z tego nie cieszę. To jeden z tych przypadków (dosyć licznych
niestety), gdzie wytrwałość mi się nie opłaciła. Jednak
powinnam ulec dużo wcześniej narosłej pokusie przerwania seansu,
bo zaoszczędziłabym trochę czasu, ale jak to się mówi mądry
Polak po szkodzie. Chociaż z drugiej strony trochę się pośmiałam,
a przecież mówi się też, że śmiech to zdrowie...
Tym,
którzy myśleli, że „Zakonnica” w reżyserii Corina Hardy'ego
uświadomi filmowcom, że wcielanie do „The Conjuring Universe”
horrorów znacznie odbiegających od żelaznej podstawy tej franczyzy
– obrazów spod znaku „Obecności” – nie jest dobrym
pomysłem, to po obejrzeniu „Topieliska. Klątwy La Llorony”
debiutującego w pełnym metrażu Michaela Chavesa, prawdopodobnie
wyzbędą się tych złudzeń. Zamiast wzorować się na sprawach Eda
i Lorraine Warrenów, a całkowicie fikcyjne fabuły konstruując
ewentualnie na użytek serii o lalce Annabelle, twórcy wolą
kombinować, jak te konie pod górę. Wymyślać płytkie historie,
które wydają się być jedynie pretekstem do popisywania się
nowoczesną technologią. A straszenie? No przecież macie mnóstwo
jump scenek. Czego jeszcze chcecie? Napięcia? Proszę Was,
powolne budowanie nastroju już dawno wyszło z mody. Teraz tak to
się robi! I powiem Wam, że to działa. „Obecność 3” dopiero
jest w przygotowaniu, a ja już czuję lekki strach. Jeszcze filmu
nie widziałam, a już się niepokoję. Bo w końcu reżyser ten
sam... Oby jednak moje czarnowidztwo się nie spełniło, oby Michael
Chaves nie zepsuł jeszcze tego, oby okazało się, że „Topielisko.
Klątwa La Llorony” to jednorazowe potknięcie. To jest w mojej
ocenie. Tego (nie ukrywam, że również z egoistycznych pobudek) mu
życzę.
Witam cię,ogólnie zgadzam się z twoją recenzją,film na pewno tyłka nie urywa,miałem nadzieję na coś znacznie lepszego ale jak zwykle ostatnio się zawiodłem,no ale trudno....ale absolutnie mylisz się co do box offisu...film w samych Stanach zarobił ponad 60milonow dolarow a na swiecie łącznie ponad 120 milionów tagze jeśli chodzi o wyniki kasowe to sukcesem na pewno był.Wogole filmy z tej serii zawsze zarabiają kupę kasy a czy zasłużenie to już zupełnie inna sprawa...Pozdrawiam!!!!
OdpowiedzUsuńA możesz wskazać, gdzie napisałam, że film nie odniósł komercyjnego sukcesu? Bo wiesz chciałabym poprawić, ale nie wiem, w którym miejscu błąd się wkradł:/
UsuńJuż znalazłam. Stówkę zjadłam:) Już poprawione i dzięki wielkie!
UsuńSpoko😀 Nic się nie stało...
OdpowiedzUsuń"Swoją drogą, może mi ktoś wytłumaczyć, jak dziewczynka wcześniej wyrwała się spod wpływu La Llorony?"
OdpowiedzUsuńO ile dobrze pamiętam, wyrwała się bo była narysowana na podłodze jakaś linia, która blokowała jej wpływ.
SPOILER No nie wiem... Samantha była pod wpływem La Llorony, jak linia była usypana (bodaj Rafael ponownie ją usypał po tym jak Sam niechcący ją zniszczyła), a wyszła spod niego w chwili zniszczenia tej linii przez Patricię. I nie wiem dlaczego, bo przecież owa linia miała chronić... No, ale może nie chroniła przed tym, może nie miała właściwości uwalniania ludzi spod wpływu La Llorony. Kto ich tam wie.
Usuń