niedziela, 18 września 2022

„Dobranoc, mamusiu” (2022)

 

Małoletni bracia bliźniacy, Elias i Lukas, zostają przywiezieni przez ojca do wiejskiego domu matki. Kobieta nie wychodzi im na spotkanie, chłopcy ruszają więc na poszukiwania, które nie trwają długo, ale są zaskoczeni widokiem jej zabandażowanej twarzy. Nie wiedzieli, że ich matka niedawno przeszła operację plastyczną, w związku z czym na razie musi unikać światła dziennego. Większość czasu spędza w swojej sypialni na piętrze, ale jej synów bardziej niepokoi jej zachowanie w ich obecności. Chłodna, zdystansowana, łatwo wpadająca w złość, agresywna. Zupełnie jak nie ich matka. Elias i Lukas wkrótce nabierają przekonania, że istota ukrywająca swoją twarz pod maską z bandaża nie jest ich rodzicielką. To ktoś obcy, ktoś, kto z sobie tylko znanego powodu podszywa się pod ich kochaną mamusię.

Dobranoc, mamusiu” (oryg. „Goodnight Mommy”) to amerykański remake austriackiego thrillera psychologicznego z 2014 roku pt. „Widzę, widzę” (oryg. „Ich seh, Ich seh”, międzynarodowy: „Goodnight Mommy”), wyreżyserowanego przez Severina Fialę i Veronikę Franz w oparciu o ich własny scenariusz. Matt Sobel, twórca dramatu „Zabierz mnie nad rzekę” (2015) nie od razu przekonał się do tego projektu. Odrzucił ofertę włączenia się w to przedsięwzięcie w charakterze reżysera, ponieważ nie widział żadnego powodu, dla którego ten film powinien powstać. Może poza zaspokojeniem potrzeb ludzi (anglojęzycznych), „którzy są zbyt leniwi, by czytać napisy”. Zdanie zmienił po pierwszej rozmowie na ten temat ze swoim przyjacielem Kyle'em Warrenem, z której wykluło się trochę inne podejście do koncepcji Severina Fialy i Veroniki Franz. Ostatecznie to Kyle Warren napisał scenariusz „Dobranoc, mamusiu”, ściśle współpracując z Mattem Sobelem także na etapie produkcji (pozostawali w stałym kontakcie). Obraz uwolniono we wrześniu 2022 roku w strefie VOD (Amazon Prime Video).

Thriller psychologiczny o dwóch braciach i ich wątpliwej matce, który można potraktować jak swoiste odświeżenie tematu. Powtórka programu, tyle że z inną obsadą, w innym klimacie i z garścią nowych incydentów w imponującym, co nie znaczy wygodnym, domu na odludziu. Historia Severina Fialy i Veroniki Franz po operacji plastycznej. Zbędny trud? I tak, i nie. „Widzę, widzę” w moim przekonaniu żadnych, choćby tylko kosmetycznych poprawek nie wymagał. Nie wspominając już o tym, że znajomość ze starszym kładzie się cieniem na spotkaniu z młodszym. Ale „ten kij” ma dwa końca. Coś tracisz, coś zyskujesz. Czy to uczciwa wymiana? W sumie wiedziałam, na co się piszę. Znałam zasady tej transakcji, nie brałam „kota w worku”. Wchodziłam w ten ciasnych światek z pełną świadomością, że to nie będzie taka „randka w ciemno”, jak poprzednio. Oczywiście osoby, które w tę podróż wyruszą bez „bagażu” skompletowanego przez austriackich twórców, mogą skorzystać z większych atrakcji. Role przewodników ponownie przyjmują małoletni bliźniacy, którzy zastali swoją matkę w masce utkanej z bandaży. Tym razem w te postaci wcielili się Cameron i Nicholas Crovetti, bliźnięta, którzy grali młodszych od siebie. Podczas prac nad „Dobranoc, mamusiu” mieli trzynaście lat i na swój wiek mi wyglądali. Utalentowane chłopaki, ale zupełnie niepodobne do Eliasa i Lukasa. A wystarczyło dodać parę lat też tym drugim. Wtedy łatwiej byłoby mi podziwiać występy braci Crovetti. Dziwnie się czułam patrząc na takich dużych chłopców - jakby świat mi się przekrzywiał - którym mama czyta na dobranoc. Dziwnie się czułam, widząc rysunek, który w drodze do tego przeklętego domu wysmażył jeden z nich. Dziwnie to wyglądało. Bardziej zaskoczyło mnie jednak obsadzenie znanej aktorki w takiej enigmatycznej roli. Naomi Watts (która miała już okazję zagrać w remake'u głośnego thrillera: „Funny Games” Michaela Hanekego) bez twarzy. Maska wcześniej czy później opaść musi (musi?), ale tymczasem widzimy tylko oczy i usta kobiety, która udaje. Kobiety, która nie chce już tego robić. Ma dość, chce to zakończyć. W taki czy inny sposób. Eliasowi udaje się podsłuchać ten fragment telefonicznej rozmowy przeprowadzonej w środku nocy przez tajemniczą panią. To nie pierwszy sygnał ostrzegawczy, ale pierwszy tak wyraźny. Dotąd Eliasowi łatwiej było tłumaczyć nietypowe zachowanie matki. Odwracać wzrok od okropnej prawdy. Wierzyć na słowo człowiekowi w masce. W głowie chłopca prawdopodobnie właśnie w tym momencie wszystkie szkaradne elementy tej układanki wskoczyły na właściwe miejsca, ale Elias da sobie trochę czasu na przetrawienie tych przerażających myśli. I zmianę zdania, bo gdzieś w głębi ducha, wciąż tli się płomyk nadziei. Elias chciałby się mylić. Magiczne myślenie dziecka? Słowa automatycznie zamienią się w ciało? Tak czy inaczej, Elias odwleka w czasie to, co najpewniej zrobić będzie musiał. Bo jedyna dorosła osoba pod tym fatalnym dachem, boleśnie zawodzi jego oczekiwania. Po cichu liczył, że wszystko się ułoży, że matka to matka, ale w końcu tama pęka. Innego wyjaśnienia nie znalazł, a w tym czasie sytuacja jeszcze się zaogniła. Zamaskowane stworzenie straciło cierpliwość do nieposłusznych dzieciaków. Przestało udawać. Obudzili chłopcy bestię, która ukradła im matkę. Wiemy, że rodzicielka Eliasa i Lukasa była osobą znaną. Jej gwiazda wprawdzie już przygasła, ale pewnie wciąż nie brakuje ludzi, którzy chętnie by się z nią zamienili. Wielki dom w zacisznym zakątku, dwie pociechy, które wprost przepadają za jej towarzystwem i wianuszek (może już nieduży, ale jest) oddanych fanów. Prawdziwa idylla... była kiedyś, przed rozstaniem z ojcem bliźniaków? Co dolega tej pani? Strach przed dekonspiracją? Wyrzuty sumienia? Samotność? Niemożność odnalezienia się w zupełnie nowej dla niej sytuacji? Z obcą twarzą? W tym dusznym domu „pośrodku niczego”, dużym domu, w którym szybko robi się zdecydowanie zbyt ciasno dla trzech osób: wszyscy czują się mocno nieswojo, obco. Matka, rzekoma matka, też utknęła w małym piekiełku. Cierpiąca i krzywdząca. Ofiara i oprawczyni. Kłamczucha, szukająca spokoju. Sama w swojej ciemnej sypialni na piętrze. Tylko parę dni, aż będzie mogła bezpiecznie zdjąć upiornie białą maskę. Potem może bardziej zaangażuje się w rolę matki, ale teraz woli unikać ludzi.

Dobranoc, mamusiu” Matta Sobela jest utrzymany w innych klimacie niż „Widzę, widzę” Severina Fialy i Veroniki Franz, co bynajmniej nie było wypadkiem przy pracy. Twórcy remake'u celowo zrezygnowali z tej pamiętnej klinicznej, przeraźliwie zimnej aury na rzecz niemal równie nieprzyjemnej duchoty. Gęściej, bez tych wszystkich ostrych kątów, niby tnących kolorów. Nie tak szorstko, tak diabelsko obiektywnie, jakby bez osobistego zaangażowania, do bólu pragmatycznie. Nie żeby Matt Sobel uważał to za jakiś feler „Widzę, widzę”. Nie chodziło o poprawianie, tylko wypróbowanie czegoś innego. Skoro już miał lepić z gliny pożyczonej od innych rzeźbiarzy, w dodatku takiej, która niełatwo poddawała się naciskom, to w tym mógł upatrywać największej okazji do odróżnienia „Dobranoc, mamusiu” od jego rodziciela. Konstrukcja fabularna „Widzę, widzę”, ten szkielet, którego musiał trzymać się Kyle Warren nie pozwalał na jakieś większe popisy. Trudno coś dodać, trudno odjąć. Zamknięte pudełko, hermetyczna, kompletna opowieść, którą niejeden reżyser pewnie przyjąłby z pocałowaniem ręki, ale nie Matt Sobel. On woli działać bez takich ograniczeń. Pełna swoboda twórcza, a przynajmniej większa przestrzeń na coś naprawdę swojego. Nic więc dziwnego, że nie od razu wszedł w operację pod kryptonimem „Goodnight Mommy”, choć z jego wypowiedzi można wywnioskować, że wtedy jeszcze nosił w sobie podejrzenie graniczące z pewnością, że nie nadaje się do kręcenia remake'u jakiegokolwiek dzieła. Teraz już pewnie inaczej zapatruje się na tę kwestię. Skoczył na głęboką wodę i na moje oko się gość nie utopił. Wraz ze swoim zdolnym zespołem stworzył uroczo ponure widowisko o ludziach stłoczonych na wielkiej przestrzeni. W rzeczywistości przepastnej betonowej gardzieli, w której jednak czułam się bardziej jak w wąskim korytarzu, gdzie ściany nieubłaganie, centymetr po centymetrze sunęły w moim kierunku. Cuchnący sekret - który oczywiście nie dla wszystkich będzie sekretem – w depresyjnym światku, w którym dość twardą ręką rządzi prawdziwa reptilianka. Trudno mi było uwolnić się od tego skojarzenia po scence, która zrobiła na mniej największe wrażenie. Nie będę czarować – walczyłam z przemożną potrzebą odwrócenia wzroku od ekranu. Mocna rzecz, trochę w stylu „Martyrs. Skazanych na strach” Pascala Laugiera. Koszmar, który tak szybko nie odpuści. Ciąg dalszy nastąpi, scenarzysta pociągnie ten fascynujący wątek. Horror wtrąca swoje trzy grosze do dreszczowca. Wchodzi w słowo, przerywa swojemu paranoicznemu koledze, by zwrócić jego uwagę na jeszcze jedną możliwość. Bo dlaczego nie? Weźmy taką „Inwazję porywaczy ciał” Jacka Finneya – teoria przedstawiona przez Eliasa wydaje się być żywcem wyjęta z tamtej kultowej opowieści grozy. Tam to było logiczne, a tutaj już nie? Pan Thriller dokłada starań, by uciąć wszelkie dywagacje, zakrzyczeć swojego jak zwykle bujającego w obłokach interlokutora. Zejdźmy na ziemię – pobudka Elias, czas zmierzyć się z prawdziwą bestią mieszkającą na tym padole łez. Chłopcy oczywiście próbują ratować się ucieczką, kiedy już ich fałszywa mamusia pokaże pazurki. Chłód przechodzi w agresję. Kierowaną na Eliasa, małego urwisa, którego trzeba wreszcie ustawić do pionu. Pokazać, kto tu rządzi. Wymusić posłuszeństwo. Nie słowem, to strachem przed bólem? W każdym razie jej metody wychowawcze mogą budzić oburzenie. Z gwałtownym przechyłem w stronę tortur. Załamanie nerwowe? A może dla niej to przednia rozrywka? Czyżby znajdowała perwersyjną, chorą przyjemność w krzywdzeniu innej istoty ludzkiej? Może nawet swojego rodzonego syna. Może. Znowu dałam się porwać tej hipnotyzującej opowieści. Groźnej, przygnębiającej, mrocznej przeprawie tym razem nie przez nieznane. Wiedząc, dokąd zmierzam, mogłam więcej uwagi poświęcić samym postaciom. Wszystkim głównym uczestnikom tego niecodziennego rodzinnego dramatu, kameralnego przedstawienia, które nie może trwać wiecznie. Czyżby? Intymne chwile w trującym gnieździe. W dręczącej, niespokojnej ciszy, w którą od czasu do czasu wdzierają się przepiękne, smutne, ale nie ckliwe melodie Alexa Westona - za zdjęcia odpowiada Alexander Dynan - w nieznośnym oczekiwaniu na kolejny wybuch wściekłości. Eskalacja przemocy, niepowstrzymanie zaogniający się konflikt, nieśpieszny spacer z coraz to cięższym sercem po płynnej, zdestabilizowanej rzeczywistości.

Stara baśń na nowo. Nie taka stara i nie tak znowu na nowo. „Widzę, widzę” po amerykańsku. Matt Sobel (reżyseria) i Kyle Warren (scenariusz) ośmielili się wziąć na warsztat głośną historię Severina Fialy i Veroniki Franz, która wcale a wcale się nie zestarzała. Ot, Amerykanom zamarzyło się ich własne „Widzę, widzę”, tj. „Dobranoc, mamusiu”. Taki ich zwyczaj, by pożyczać:) Dobry zwyczaj. Tym razem. Niekiepska podróbka, nie tak zupełnie wierna kopia, jak dla mnie jednego z ciekawszych filmowych thrillerów psychologicznych XXI wieku. A przynajmniej pierwszych dwóch-trzech dekad tego stulecia. Klaustrofobia, paranoja, agresja, udręka i najprawdziwszy potwór w ludzkiej skórze (dosłownie!). Mnie porwało, mimo że doskonale wiedziałam, jak to się skończy.

1 komentarz:

  1. Dobrze że przeczytałem Twoja recenzja bo miałem ten film minąć. Oryginał w miarę mi się podobał, więc jestem ciekawy tej nowej jakości.

    OdpowiedzUsuń