środa, 16 sierpnia 2023

„Bo się boi” (2023)

 
Beau Wassermann mieszka samotnie w wynajętym mieszaniu w podłej dzielnicy miasta. Regularnie spotyka się z psychiatrą, koncentrując się na zgłębianiu swojej relacji z matką, owdowiałej w momencie jego poczęcia, twórczynią imperium gospodarczego Moną Wassermann. Beau zamierza odwiedzić matkę z okazji rocznicy śmierci jej męża, ale kradzież kluczy do mieszkania zmusza go do przełożenia wizyty na czas bliżej nieokreślony. Jego matka nie jest zadowolona z takiego obrotu spraw, mężczyzna wie, że znowu mocno ją zawiódł i wszystko wskazuje na to, że nie będzie mógł jej tego wynagrodzić. Bo niedługo po trudnej rozmowie telefonicznej z rodzicielką, zostaje ogłuszony informacją o jej śmierci. Zanim zdąży podjąć jakiekolwiek działanie, trafi pod nadopiekuńcze skrzydła obcych ludzi i dowie, że uroczystość pogrzebowa Mony jest przekładana z powodu jego nieobecności. Tak rozpocznie się niezwykła podróż przelęknionego człowieka, której celem jest złożenie ostatniej posługi zaborczemu rodzicowi. Pożegnanie z najbliższą osobą.

Plakat filmu. „Beau is Afraid” 2023, A24, Access Entertainment, IPR.VC

Surrealistyczny thriller/dramat psychologiczny z elementami - a raczej elementem - horroru, tragikomiczna opowieść egzystencjalna w reżyserii i na podstawie scenariusza Ariego Astera, jednego z mistrzów nowej fali kina grozy, twórcy „Dziedzictwa. Hereditary” (2018) i „Midsommar. W biały dzień” (2019). Pierwszy szkic „Beau is Afraid” (pol. „Bo się boi”) powstał w 2012 lub 2013 roku – rozbudowa krótkometrażowego obrazu Astera z 2011 roku pod tytułem „Beau” - ale wietrząc kłopoty z pozyskaniem finansowania, autor tej historii zaangażował się w pewniejsze przedsięwzięcia, a w jego głowie wciąż pojawiały się nowe pomysły na odyseję Beau. Podczas tak zwanego twardego lockdownu tłumaczonego pandemią COVID-19, wreszcie „wygrzebał niedający mu spokoju manuskrypt z przepastnej szuflady” i z zapałem przystąpił do dokładania, zmieniania oraz wykreślania poszczególnych elementów. Bawił się przednio przy konstruowaniu tej „koszmarnej komedii”, „Władcy pierścieni” o mężczyźnie idącym do mamy. Ale chyba najbardziej obrazowym opisem głównego twórcy „Bo się boi” było skojarzeniem z naszprycowanym Zoloftem dziesięciolatku, wysłanym na zakupu. Film powstawał między innymi pod prestiżowym szyldem A24 (też głównym dystrybutor), a budżet oszacowano na trzydzieści pięć milionów dolarów. Kręcony od czerwca do października 2021 (główne zdjęcia) w kanadyjskiej prowincji Quebec, a swoją światową premierę miał pierwszego kwietnia 2023 roku w Stanach Zjednoczonych (pokaz specjalny). Szeroka dystrybucja kinowa ruszyła prawie trzy tygodnie później.

Ari Aster i jego sagi rodzinne. Niemal trzygodzinna opowieść ukierunkowana na coś w rodzaju absorpcji sfery wewnętrznej każdego odbiorcy. Krzywe zwierciadło, w którym każdy może zobaczyć coś innego. Wyłącz rozum, włącz emocje. Nie myśl – czuj. Co nie znaczy, że wielkiej wędrówki bohatera niepodobna zracjonalizować. Beau Wassermanna (widowiskowa kreacja Joaquina Phoenixa) poznajemy jako „pustelnika z miejskiej dżungli” - współczesny Robinson Crusoe na zabetonowanej „wyspie” zamieszkałej przez agresywne plemię. Rdzenni mieszkańcy amerykańskiego getta, oblegający paskudny budynek mieszkalny, w którym na swoje nieszczęście osiadł jedyny syn wybitnie przedsiębiorczej kobiety. Każde wejście i każde wyście z tego nieszczęsnego budynku obarczone jest ogromnym ryzykiem. Chwila nieuwagi i jesteś trup. Tak to odbiera człowiek, który się boi. Człowiek, który ma skomplikowane relacje z matką. Odyseusz Astera. Komicznie wykoślawiona Strefa Mroku – taka według mnie jest rzeczywistość mężczyzny w średnim wieku z nieprzypadkowo dobranym nazwiskiem. Prawiczka z konieczności, okradzionego z seksualności, „eunucha z chorobliwie powiększonymi jądrami” (oksymoron zamierzony). W świecie Beau na środku ulicy rozkłada się ludzkie ciało, jak gdyby nigdy nic omijane, czasami przeskakiwane przez przechodniów. Ignorowane przez cywili i mundurowych, włącznie z naszą niewyspecjalizowaną jednostką prowadzącą, szalenie zagubionym przewodnikiem. Uparcie napominanym przez sąsiada(?), nie wiedzieć czemu przekonanego, że Beau bezczelnie zakłóca ciszę nocną. Panicznie bojącego się śmierci, która głęboko zajrzy mu w oczy podczas przerwy w dostawie wody (znowu woda) - nowy lek zaordynowany przez jego psychiatrę w takim układzie działa jak silna trucizna. I nie zapominajmy o groźnym pająku, przed którym wszyscy mieszkańcy przeklętego budynku zostali uczciwie ostrzeżeni. Dlaczego to zawsze musi być pająk?! Bo symbolizuje między innymi narcyzm, podstęp, przebiegłość, okrucieństwo i wreszcie zmartwienie? A Beau jest przeokropnie zmartwionym człowiekiem. I zna pajęczycę Szelobę. Przywiązany do kobiety z żelaznym charakterem. Gdy miłość miesza się z nienawiścią. Gdy walczysz z uzależnieniem. Bezsens życia doczesnego. Logika snu. Jak pyłek na wietrze; marny pyłek w chaotycznym wszechświecie. Rozczarowana i oczarowana. Po twórcy genialnego „Midsommar. W biały dzień” spodziewałam się dużo więcej, ale Ari Aster ma w sobie coś takiego, taką kosmiczną umiejętność... Totalne wsiąknięcie w niezbyt ciekawą (dla mnie) historię. Szalona orkiestra grająca w duszy chłopca uwięzionego w ciele dojrzałego mężczyzny. Zakazane melodie we wnętrzu człowieka desperacko poszukującego siebie. Walczącego z kajdanami jak Don Kichot z wiatrakami? „Sztuka w czterech aktach”, gdzie pierwsze trzy kończy utrata przytomności przez tytułowego (w sumie niezła gra słów) bohatera. A może antybohatera? Niewdzięcznego syna niebezwarunkowo kochającej kobiety? Naprawdę został okradziony czy to kolejna wymówka lękającego się mężczyzny? Bojącego się własnej matki. Freudowskie id, ego, a nawet superego stłamszone przez piranię biznesu, „idealną mamusię” Monę Wassermann (intrygujące występy Patti LuPone i Zoe Lister-Jones). Taką jak Grace? Po odebraniu szokującej wiadomości i bynajmniej odprężającej kąpieli w swoim zdewastowanym mieszkaniu (znowu woda i znowu pająk), Beau po raz pierwszy traci przytomność, by obudzić się dwa dni później we wściekle różowym pokoju. Wystrój jak w latach 90. XX wieku, ale tyko w tym jednym pomieszczeniu uroczego domku, który spokojnie mógłby reklamować „malownicze amerykańskie przedmieścia”. Popkulturowa papka z dodatkiem arszeniku. „Perfekcyjna współczesna rodzina”, przypomnijmy, twórcy „Dziedzictwa. Hereditary”. Mój ulubiony „akt” tego długiego spektaklu Ariego Astera. Jowialny chirurg, troskliwa pielęgniarka, nieobliczalna córka, weteran z zespołem stresu pourazowego i święty z pokoju niebieskiego. Kult jednostki w ujęciu mikro. Męczennik, bohater narodowy, nietykalny zmarły.

Plakat filmu. „Beau is Afraid” 2023, A24, Access Entertainment, IPR.VC

Przypomniał się „Dom, który zbudował Jack” Larsa von Triera, przypomniała się „Pearl” Tia Westa, oraz „Widzę, widzę” Severina Fialy i Veroniki Franz. Odezwali się też Wielcy Przedwieczni, którym wtórowało „Towarzystwo” Briana Yuzny, ale zdecydowanie najczęściej moje myśli uciekały do „Odysei” Homera. Celowo przejaskrawiona droga krzyżowa. Cztery stacje Beau Wassermanna. Duchowa wędrówka postaci zniewolonej. Zdającego się na innych, nieprzyzwyczajonego do samodzielnego podejmowania decyzji, proszącego o radę w najprostszych sprawach, skrajnie nieporadnego, nieasertywnego, ze stoickim spokojem przyjmującego ciosy, niby pogodzonego ze swoim fatalnym losem mężczyzny. Postać tragiczna z zadatkami na bohatera dynamicznego. Trudno wszak nie spodziewać się, że na końcu tej zwariowanej podróży, zamiast Pana Nikt ujrzymy Pana Kogoś. Po wyjściu z zaczarowanego lasu. Tym sposobem przechodzimy do trzeciego „aktu” trzeciej pełnometrażowej produkcji Ariego Astera. Ze słusznego modelu życia w model niesłuszny – mityczna idealna rodzina kontra przebrzydła komuna. Sen nocy letniej. Przedstawienie, które może być przełomem w życiu bohatera. Oświecenie albo utwierdzenie w marności nad marnościami. Baśń brata Aster. Podróż w podróży. Częściowo animowany film o znajomym człowieku z prowincji, który wybudował dom, ożenił się i spłodził trzech synów, których nauczył wszystkiego co sam umiał. Jedli co zasadzili i byli szczęśliwi. Z naciskiem na „byli”. Los bowiem niemiłościwy i niełaskawy jest, nawet w bajkach. American Dream Beau to kochająca żona, zdrowe dzieci i skromny domek na wsi. Czy to takie wygórowane marzenie? Nie marzył o bogactwie (na własnej skórze przekonał się, że pieniądze naprawdę szczęścia nie dają), ani sławie, ani tym bardziej władzy. Pragnął tak mało, a zarazem tak dużo. Można się śmiać z tego przegranego człowieka, jego stwórca na pewno się nie pogniewa, bo przecież sam uznał ten scenariusz za całkiem zabawny (nie jego wina, że Natura obdarzyła go wisielczym poczuciem humoru). Jest czas radości i czas smutku. Czas zabawy i zadumy. W narkotycznej plątaninie wspomnień, obserwacji, imaginacji i przede wszystkim uczuć. Dla jednych będzie to opowieść o toksycznej matce, dla innych o toksycznym synu, a jeszcze dla innych o toksycznych matce i synu. Ziejącej pustce w miejscu ojca. Amputacja bez znieczulenia najpierw jednej, a wiele lat później drugiej kończyny. Niegojące się rany, poczucie straty... które nigdy nie ustąpi? Monstrualny żal i nieśmiało wykluwająca się myśl, że zasługujesz na lepsze życie. Że możesz – naprawdę możesz! - zerwać okowy i z podniesionym czołem wyfrunąć ze zgniłego rodzinnego gniazda. Przetnij więzy, wyrwij korzenie, te cuchnące liany, które oplatały cię od początku istnienia. A może wręcz przeciwnie: pomyśl o bliskich, naprawdę się nimi zainteresuj, zamiast tylko udawać zainteresowanie. Nie traktuj podróży w rodzinne strony jak przykrego obowiązku, poszukaj dobrych stron tam, gdzie wydaje ci się, że ich nie ma. Daj coś od siebie, wysil się, a może – tylko może – odkryjesz, że nie taki diabeł straszny, jak go malowałeś. Trzy godziny zleciały mi jak z bicza strzelił, ale pozostał spory niedosyt. Przydałoby się więcej takich atrakcji, jak ta na poddaszu. Doceniam intensywne, artystyczne zdjęcia, powstałe pod dyrekcją urodzonego w Polsce kanadyjskiego operatora Pawła Pogorzelskiego i wysublimowaną ścieżkę dźwiękową Bobby'ego Krlica, znanego też jako The Haxan Cloak, ale kiedy zabawa dobiegła końca pozostało jakże niemiłe przeświadczenie, że światowej sławy twórca Nowych Horrorów, speniał. Ari się boi. Asekurancka patologia. W mroku nad schodami w lodowym pałacu, gdzie legło bezgłowe ciało.

Mamusia cię potrzebuje, a seks zabija. Nie strzeż się ludzi bezdomnych, nie ufaj instagramowym - czyli pozornie idealnym - rodzinom, pij wodę i obcuj z kulturą wysoką, nawet jeśli jest w lesie. Znajdź siebie i idź przed siebie. Nie bój się żyć. A „Bo się boi”. Wy raczej nie będziecie, bo Ari Aster wyskakuje z szufladki; twórca strasznych filmów z rozmachem prezentuje swój pierwszy pełnometrażowy nie-horror. „Gatunkowe mydło i powidło”, surrealistyczną odyseję marnotrawnego syna pajęczycy Szeloby. Mam ambiwalentny stosunek do tej produkcji. Zawiedziona zachwycona. Ujarana niepierwszorzędnym towarem. Hipnotyczna mieszanka niewybuchowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz