wtorek, 9 grudnia 2014

„All Cheerleaders Die” (2013)


Alexis, liderka szkolnej drużyny cheerleaderek, skręca sobie kark podczas treningu. Jej przyjaciółka, Maddy Killian zbulwersowana, że koleżanki i chłopak Alexis szybko pogodzili się z jej śmiercią, wstępuje do zespołu cheerleaderek i obiera sobie za cel jego nową liderkę, Tracy. Maddy podstępem niszczy jej związek z byłym chłopakiem Alexis, Terry’m, ale jej intryga wymyka się spod kontroli. Maddy i jej trzy koleżanki z drużyny umierają, ale dzięki Leenie Miller, wiccance, mającej słabość do Killian wszystkie dziewczyny wracają do życia. Obdarzone nadludzką mocą, ale skazane na żywienie się krwią ochoczo wykorzystują swoje nowe zdolności.

W 2001 roku Lucky McKee (ten sam, który między innymi wraz z Jackiem Ketchumem napisał powieść „Kobieta”, którą następnie obaj przenieśli na ekran) i Chris Sivertson nakręcili niskobudżetowy teen slasher zatytułowany „All Cheerleaders Die”, który na rynku DVD nie odniósł większego sukcesu. Po latach panowie postanowili reaktywować tę historię. Remake miał swoją premierę w 2013 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, ale do szerszej dystrybucji trafił dopiero w 2014 roku. Pomimo komediowej otoczki i braku większej oryginalności film został doceniony przez wielu krytyków. Zachwalano przede wszystkim satyryczną wymowę scenariusza, która w mniemaniu znawców kina miała za zadanie wykpić znane slasherowe schematy. Cóż, nie jestem przekonana, czy taki był zamysł McKee i Sivertsona.

Choć scenariusz przywodzi na myśl „Tamarę” (2005) i „Zabójcze ciało” (2009) to tak naprawdę nie czerpał pomysłu z żadnej z tych produkcji tylko z powstałego przed nimi teen slashera o tym samym tytule. Owy „autoplagiat” od początku do końca konsekwentnie trzyma się młodzieżowej konwencji rąbanek z naleciałościami estetyki zombie movies i horroru wampirycznego, pełnymi celowo dowcipnych dialogów. Choć zdjęcia są troszkę za bardzo naświetlone, a kamera miejscami jest odrobinę rozchwiana nie przeszkadza to w odbiorze filmu. Rozpatrując „All Cheerleaders Die” w kategoriach lekkiego, młodzieżowego kina, bez mrocznego klimatu i daleko idącej innowacyjności można całkiem znośnie się bawić. Głównie dzięki kreacjom głównych bohaterek, przedstawionych w typowym dla amerykańskiego kina, uwłaczającym cheerleaderkom stylu. Grupka płytkich nastolatek, które żyją tylko dla układów tanecznych, chłopców ze szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego i suto zakrapianych alkoholem imprez, na których chętnie rozkładają nogi. W to legowisko suk (jak same siebie nazywają) wkroczy Maddy, dziewczyna pragnąca zemścić się za zapomnienie o śmierci jej przyjaciółki, Alexis. Pierwsza nudnawa połowa filmu będzie się koncentrowała na szczegółach intrygi głównej bohaterki, beztroskiej egzystencji środowiska licealnej elity, wątku homoseksualnym i czarodziejskim. To ostatnie będzie uosabiane przez Leenę, lesbijkę czującą duży pociąg do Maddy. Wiccanka dzięki swoim kamieniom o magicznych właściwościach jest w stanie zdziałać cuda. I właśnie takim cudem będzie wskrzeszenie czterech cheerleaderek, zamordowanych przez chłopaków z drużyny futbolu amerykańskiego. Druga połowa filmu, po powrocie do życia zabitych dziewcząt jest już o wiele ciekawsza, co nie znaczy, że nie kiczowata. Pierwszy mord łaknących krwi cheerleaderek jest zdecydowanie najbardziej pomysłowy. Najpierw Terry wbija palec w szyję sąsiada Leeny, żeby zaraz potem wraz ze swoimi nowo narodzonymi koleżankami rzucić się na niego. Po skończonej uczcie z mężczyzny zostają tylko wysuszona skóra i kości. Drugi bardziej intrygujący mord ma miejsce pod koniec, kiedy dziewczyna wpada w jamę pełną wnyków, miażdżących jej ręce, nogi i głowę. I to tyle, jeśli chodzi o przekonujące wizualnie i oryginalne ujęcia eliminacji ofiar – pozostałe są już tak efekciarskie, że aż nie można na to patrzeć. Choćby zabójstwo chłopaka w ciężarówce, kiedy to jedna z cheerleaderek wysysa z niego krew - pikselowa posoka przelatuje w powietrzu od ofiary do spragnionych ust dziewczyny.

Efekty komputerowe odgrywają też dużą rolę w wyglądzie wskrzeszonych dziewcząt. Z uwagi na to, że w ich ciałach tkwią magiczne kamienie Leeny w trakcie ważnych dla którejś z nich wydarzeń (seksu, morderstwa) ciała wszystkich mienią się pastelową zielenią. W końcówce jest jeszcze gorzej, bowiem kamienie wprawione w ruch przez wiccankę wirują w powietrzu dzięki wykorzystaniu jakże sztucznych efektów komputerowych. A można było nakręcić ten film tradycyjnie, bez posiłkowania się CGI, co byłoby dla niego korzystniejsze… Abstrahując jednak od efektów komputerowych warto zwrócić uwagę na uporczywe trzymanie się konwencji slashera, podanej w mocno dowcipnym stylu. Niektórzy krytycy są przekonani, że to celowy zabieg McKee i Sivertsona, mający na celu sparodiowanie tego nurtu horroru. Jestem przekonana, że dowcipne dialogi nie były przypadkowe, ale opowiadałabym się raczej przy chęci nakręcenia komediowego teen slashera, a nie przemyślanej parodii. Jaki zamysł reżyserów by nie był podobała mi się ta lekka otoczka i kilka pełnych czarnego humoru scen. Gorzej byłoby gdyby twórcy silili się na powagę, realizując tak absurdalny pomysł. Z takich stricte komediowych sekwencji zdecydowanie najlepszy jest stosunek martwej cheerleaderki z członkiem szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego. Nekrofilski wymiar tego aktu podkreślają słowa chłopaka, utyskującego na zimne wnętrze partnerki i jego późniejsze przekonanie, że tam zawsze jest mroźno – cóż, w końcu to było jego pierwsze zbliżenie z kobietą;)

Jako, że wszyscy bohaterowie „All Cheerleaders Die” są celowo przejaskrawieni ciężko jest obiektywnie ocenić zdolności aktorskie obsady. Sporo widzów z pewnością przyciągnie odtwórczyni Maddy, Caitlin Stasey, ale nawet ona nie miała szansy pokazać jakiegoś większego profesjonalizmu. Z tego prostego powodu, że produkcja miała być kiczowata, miała wpasowywać się w estetykę B-klasowców, a co za tym idzie jakikolwiek kunszt aktorski nie był mile widziany.

Remake filmu McKee i Sivertsona z całą pewnością jest produkcją przeznaczoną dla wielbicieli głupkowatych, przerysowanych teen slasherów, które najlepiej wchodzą z puszką piwa w ręku. Scenariusz chwilami może bawić, znalazło się też miejsce na kilka pomysłowych, choć mało krwawych scen mordów, ale to wszystko przesłania sztuczne efekciarstwo. Gdyby nie ono i przy większym urozmaiceniu nudnawej pierwszej połowy filmu podzieliłabym pozytywne opinie kilku krytyków, ale w takim kształcie, w jakim ten obraz widzom zaserwowano nie pozostaje mi nic innego, jak podsumować go słowem: średniak.

1 komentarz:

  1. Moja koleżanka na coś co budzi dreszcz i jest takie dziwne, że aż mówi: creepy. I mnie dokładnie to słowo brzmiało w głowie, gdy ten film oglądałam.

    OdpowiedzUsuń