Alexis, liderka szkolnej drużyny cheerleaderek, skręca sobie kark podczas
treningu. Jej przyjaciółka, Maddy Killian zbulwersowana, że koleżanki i chłopak
Alexis szybko pogodzili się z jej śmiercią, wstępuje do zespołu cheerleaderek i
obiera sobie za cel jego nową liderkę, Tracy. Maddy podstępem niszczy jej
związek z byłym chłopakiem Alexis, Terry’m, ale jej intryga wymyka się spod kontroli.
Maddy i jej trzy koleżanki z drużyny umierają, ale dzięki Leenie Miller, wiccance,
mającej słabość do Killian wszystkie dziewczyny wracają do życia. Obdarzone
nadludzką mocą, ale skazane na żywienie się krwią ochoczo wykorzystują swoje
nowe zdolności.
W 2001 roku Lucky McKee (ten sam, który między innymi wraz z Jackiem Ketchumem
napisał powieść „Kobieta”, którą następnie obaj przenieśli na ekran) i Chris
Sivertson nakręcili niskobudżetowy teen slasher
zatytułowany „All Cheerleaders Die”, który na rynku DVD nie odniósł większego
sukcesu. Po latach panowie postanowili reaktywować tę historię. Remake miał
swoją premierę w 2013 roku na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto, ale
do szerszej dystrybucji trafił dopiero w 2014 roku. Pomimo komediowej otoczki i
braku większej oryginalności film został doceniony przez wielu krytyków.
Zachwalano przede wszystkim satyryczną wymowę scenariusza, która w mniemaniu
znawców kina miała za zadanie wykpić znane slasherowe
schematy. Cóż, nie jestem przekonana, czy taki był zamysł McKee i Sivertsona.
Choć scenariusz przywodzi na myśl „Tamarę” (2005) i „Zabójcze ciało” (2009)
to tak naprawdę nie czerpał pomysłu z żadnej z tych produkcji tylko z
powstałego przed nimi teen slashera o tym samym tytule. Owy „autoplagiat”
od początku do końca konsekwentnie trzyma się młodzieżowej konwencji rąbanek z naleciałościami estetyki zombie movies i horroru wampirycznego,
pełnymi celowo dowcipnych dialogów. Choć zdjęcia są troszkę za bardzo naświetlone,
a kamera miejscami jest odrobinę rozchwiana nie przeszkadza to w odbiorze
filmu. Rozpatrując „All Cheerleaders Die” w kategoriach lekkiego, młodzieżowego
kina, bez mrocznego klimatu i daleko idącej innowacyjności można całkiem
znośnie się bawić. Głównie dzięki kreacjom głównych bohaterek, przedstawionych
w typowym dla amerykańskiego kina, uwłaczającym cheerleaderkom stylu. Grupka
płytkich nastolatek, które żyją tylko dla układów tanecznych, chłopców ze
szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego i suto zakrapianych alkoholem imprez,
na których chętnie rozkładają nogi. W to legowisko suk (jak same siebie
nazywają) wkroczy Maddy, dziewczyna pragnąca zemścić się za zapomnienie o
śmierci jej przyjaciółki, Alexis. Pierwsza nudnawa połowa filmu będzie się
koncentrowała na szczegółach intrygi głównej bohaterki, beztroskiej egzystencji
środowiska licealnej elity, wątku homoseksualnym i czarodziejskim. To ostatnie
będzie uosabiane przez Leenę, lesbijkę czującą duży pociąg do Maddy. Wiccanka
dzięki swoim kamieniom o magicznych właściwościach jest w stanie zdziałać cuda.
I właśnie takim cudem będzie wskrzeszenie czterech cheerleaderek, zamordowanych
przez chłopaków z drużyny futbolu amerykańskiego. Druga połowa filmu, po
powrocie do życia zabitych dziewcząt jest już o wiele ciekawsza, co nie znaczy,
że nie kiczowata. Pierwszy mord łaknących krwi cheerleaderek jest zdecydowanie
najbardziej pomysłowy. Najpierw Terry wbija palec w szyję sąsiada Leeny, żeby
zaraz potem wraz ze swoimi nowo narodzonymi koleżankami rzucić się na niego. Po
skończonej uczcie z mężczyzny zostają tylko wysuszona skóra i kości. Drugi
bardziej intrygujący mord ma miejsce pod koniec, kiedy dziewczyna wpada w jamę
pełną wnyków, miażdżących jej ręce, nogi i głowę. I to tyle, jeśli chodzi o
przekonujące wizualnie i oryginalne ujęcia eliminacji ofiar – pozostałe są już
tak efekciarskie, że aż nie można na to patrzeć. Choćby zabójstwo chłopaka w
ciężarówce, kiedy to jedna z cheerleaderek wysysa z niego krew - pikselowa
posoka przelatuje w powietrzu od ofiary do spragnionych ust dziewczyny.
Efekty komputerowe odgrywają też dużą rolę w wyglądzie wskrzeszonych dziewcząt.
Z uwagi na to, że w ich ciałach tkwią magiczne kamienie Leeny w trakcie ważnych
dla którejś z nich wydarzeń (seksu, morderstwa) ciała wszystkich mienią się pastelową
zielenią. W końcówce jest jeszcze gorzej, bowiem kamienie wprawione w ruch
przez wiccankę wirują w powietrzu dzięki wykorzystaniu jakże sztucznych efektów
komputerowych. A można było nakręcić ten film tradycyjnie, bez posiłkowania się
CGI, co byłoby dla niego korzystniejsze… Abstrahując jednak od efektów
komputerowych warto zwrócić uwagę na uporczywe trzymanie się konwencji slashera, podanej w mocno dowcipnym
stylu. Niektórzy krytycy są przekonani, że to celowy zabieg McKee i Sivertsona,
mający na celu sparodiowanie tego nurtu horroru. Jestem przekonana, że dowcipne
dialogi nie były przypadkowe, ale opowiadałabym się raczej przy chęci
nakręcenia komediowego teen slashera,
a nie przemyślanej parodii. Jaki zamysł reżyserów by nie był podobała mi się ta
lekka otoczka i kilka pełnych czarnego humoru scen. Gorzej byłoby gdyby twórcy
silili się na powagę, realizując tak absurdalny pomysł. Z takich stricte
komediowych sekwencji zdecydowanie najlepszy jest stosunek martwej
cheerleaderki z członkiem szkolnej drużyny futbolu amerykańskiego. Nekrofilski wymiar
tego aktu podkreślają słowa chłopaka, utyskującego na zimne wnętrze partnerki i
jego późniejsze przekonanie, że tam zawsze jest mroźno – cóż, w końcu to było
jego pierwsze zbliżenie z kobietą;)
Jako, że wszyscy bohaterowie „All Cheerleaders Die” są celowo
przejaskrawieni ciężko jest obiektywnie ocenić zdolności aktorskie obsady.
Sporo widzów z pewnością przyciągnie odtwórczyni Maddy, Caitlin Stasey, ale
nawet ona nie miała szansy pokazać jakiegoś większego profesjonalizmu. Z tego
prostego powodu, że produkcja miała być kiczowata, miała wpasowywać się w
estetykę B-klasowców, a co za tym idzie jakikolwiek kunszt aktorski nie był
mile widziany.
Remake filmu McKee i Sivertsona z całą pewnością jest produkcją
przeznaczoną dla wielbicieli głupkowatych, przerysowanych teen slasherów, które najlepiej wchodzą z puszką piwa w ręku.
Scenariusz chwilami może bawić, znalazło się też miejsce na kilka pomysłowych,
choć mało krwawych scen mordów, ale to wszystko przesłania sztuczne
efekciarstwo. Gdyby nie ono i przy większym urozmaiceniu nudnawej pierwszej
połowy filmu podzieliłabym pozytywne opinie kilku krytyków, ale w takim kształcie,
w jakim ten obraz widzom zaserwowano nie pozostaje mi nic innego, jak podsumować
go słowem: średniak.
Moja koleżanka na coś co budzi dreszcz i jest takie dziwne, że aż mówi: creepy. I mnie dokładnie to słowo brzmiało w głowie, gdy ten film oglądałam.
OdpowiedzUsuń