Rodzina McPhersonów wraz z osobami towarzyszącymi spotyka się na kolacji z
okazji Święta Dziękczynienia. Kiedy gasną światła trzech braci wychodzi na
zewnątrz, aby sprawdzić bezpieczniki. Ku swojemu przerażeniu natrafiają na
statek istot pozaziemskich, którym zakłócają eksperymentowanie na ciele krowy. Ich
pośpieszny powrót do domu i fantastyczna opowieść, którą przekazują reszcie
członków rodziny początkowo nikogo nie przekonują. Dopiero taśma z nagraniem
feralnych wydarzeń z zewnątrz wywołuje panikę. Sytuacja dodatkowo pogarsza się,
gdy Obcy zaczynają prezentować swoje moce oraz podejmują próby wejścia do domu.
W 1989 roku Dean Alioto nakręcił przeszło godzinny found footage o ataku Obcych, zatytułowany „U.F.O. Abduction”,
który nie cieszył się wielkim zainteresowaniem wśród widzów. Dopiero w 1998
roku reżyserowi udało się pozyskać wystarczający budżet do nakręcenia filmu
podejmującego ten temat. Telewizyjny horror science fiction pt. „Porwani przez
obcych” Alioto również utrzymał w raczkującej wówczas stylistyce „kręcenia z
ręki” i mockumentary. Co zaskakujące
pomimo niewielkiego budżetu produkcji tej udało się wywołać w Stanach
Zjednoczonych lekkie kontrowersje. Alioto wyciął napisy końcowe (które dodał
dopiero jakiś czas później) i wtłoczył w rzekomo znalezione w domu McPhersonów
nagranie, obrazujące ich kilkugodzinną walkę z istotami pozaziemskimi,
komentarze „ekspertów”, uwiarygodniające autentyczność taśmy. W efekcie spore
grono obywateli USA uległo sile sugestii – ot, taka powtórka z radiowej audycji
„Wojny Światów” Orsona Wellesa z 30 października 1938 roku tylko na mniejszą
skalę. A pamiętajmy, że były to czasy sprzed powstania utrzymanego w podobnej
konwencji „Blair Witch Project”, który dzięki większej kampanii oszukał
pokaźniejszą ilość widzów, ale wcale nie był pierwszym tego rodzaju
przedsięwzięciem filmowym, jak co poniektórzy chcieliby myśleć. Alioto wpadł na
to rok wcześniej i dopiero reakcja bardziej sceptycznych od Amerykanów
Nowozelandczyków, którzy rozpoznali aktorów grających w „Porwanych przez
obcych” zdekonspirowała Deana Alioto. W polskiej telewizji film wyświetlono już
z napisami końcowymi.
Wydaje mi się, że tak mała popularność „Porwanych przez obcych” w Polsce
jest przede wszystkim wynikiem małego budżetu i jednorazowego wyświetlenia w
telewizji, bowiem o niskiej jakości nie może tutaj być mowy. Ten film w każdym
aspekcie dyskredytuje komercyjny „Blair Witch Project”! Więcej: gdyby wszystkie
„kręcone z ręki” produkcje prezentowały się tak, jak ta pewnie zapałałabym
sympatią do tej, jak dotąd, mocno irytującej mnie mody. Dean Alioto dokonał
czegoś wręcz niebywałego – napisał fantastyczny scenariusz i pomimo
niewielkiego budżetu (albo może dzięki niemu) w mocno realistycznym stylu oddał
go na małym ekranie.
Historia rodziny McPhersonów, pokazana nam za pośrednictwem kamery jej
szesnastoletniego członka, w gatunku science fiction nie odznacza się niczym
oryginalnym. Alioto wręcz uparcie podąża utartym schematem, ale robi to tak
sprawnie, że zamiast nużyć brakiem większej inwencji zwyczajnie zatapia widza w
swojej opowieści. Właściwie od początku wiemy, jak zakończy się koszmar
McPhersonów i ich partnerów, ale to wcale nie przeszkadza nam w utożsamieniu
się, a co za tym idzie dopingowaniu protagonistom w ich nierównej walce. Akcja,
niczym w home invasion, w całości
rozgrywa się w stojącym na uboczu domu i jego okolicach. Taki zabieg w
połączeniu z brakiem prądu, a więc niemożnością telefonicznego, czy radiowego
skontaktowania się ze światem zewnętrznym pomógł twórcom w stworzeniu mocno
klaustrofobicznego klimatu pułapki bez wyjścia. Zaskoczyła mnie również
stylistyka found footage, która w
innych filmach, przez zbyt dużą chwiejność obrazu na ogół mnie razi. Tutaj
również nasz nastoletni operator często kierował oko kamery w ściany i podłogi,
ale Alioto dzięki temu udało się wprowadzić w akcję swego rodzaju aurę paranoi,
co w połączeniu z mroczną kolorystyką robi naprawdę piorunujące wrażenie – w
przeciwieństwie do innych horrorów z tego nurtu. Aby natchnąć tę produkcję
jeszcze większym realizmem twórcy, co jakiś czas przerywali seans ostrzeżeniem
o drastyczności następnych scen (choć naprawdę brutalne nie były) oraz
komentarzami rzekomych specjalistów, którzy badali autentyczność nagrania
McPhersonów przed jego podaniem do publicznej wiadomości. Co paradoksalne
realizm „Porwanych przez obcych” tkwi również w obrazowaniu przybyszów z
Kosmosu. Ilekroć w polu widzenia pojawia się jakiś kosmita kontury jego
wizerunku mocno się rozmywają, tak jakbyśmy patrzyli na jego sylwetkę przez
mgłę. To powinno mnie denerwować, bo zawsze optowałam za dosłownością, ale
tutaj również zaskoczyłam samą siebie winszując takiemu zabiegowi. W końcu
niski budżet nie pozwalał na porywające efekty komputerowe, czy przekonujące
kostiumy, a więc twórcy zdecydowali się na najlepsze z możliwych wyjść –
pokazać tyle, aby zaakcentować obecność nieznanego, ale równocześnie tuszując
ewentualne niedoróbki kiepską jakością obrazu.
Z tych kilku zamazanych manifestacji Obcych wnoszę, że rodzinie McPhersonów
zagrażały Szaraki, ale mogę się mylić, bo naprawdę nie sposób im się dokładnie
przyjrzeć. Dzięki ich nadprzyrodzonym zdolnościom mamy okazję podejrzeć kilka
naprawdę niepokojących scen. Dziewczyna jednego z McPhersonów, Renee,
(znakomita Emmanuelle Chriqui, znana mi z „Drogi bez powrotu”) traci
przytomność, toczy pianę z ust i dostaje drgawek. Pomimo przepalonych
bezpieczników wszystkie urządzenia elektryczne, co jakiś czas się włączają. Czerwone
lasery kosmitów palą skórę swoich celów. Rozlegający się nagle piszczący dźwięk
ogłusza naszych protagonistów, którzy też z czasem dostają krwotoków z nosa.
Ale i tak największą siłą tego filmu są relacje międzyludzkie i namacalna wręcz
panika niemalże wszystkich członków rodziny. Nie wiem, jakim cudem dysponując
tak niskim budżetem Alioto udało się opłacić tych owszem mało znanych, ale
jakże profesjonalnych warsztatowo aktorów. Patrząc na ich silne przerażenie
momentami naprawdę można uwierzyć, że ogląda się amatorską relację z koszmaru
prawdziwej, nie fikcyjnej rodziny. Z tej całej gromadki zdecydowanie
najciekawsza charakterologicznie była mała Rosie, która po podejrzeniu martwego
kosmity nabiera dziwnych jak na swój wiek cech. Komentarz zamieszczony przez
psychologa sugeruje opętanie, a patrząc na jej nieludzkie opanowanie i próby
uspokajania dorosłych można chyba śmiało przyjąć tę tezę. Poza tym znalazło się
również miejsce dla blond panikary, odważnego awanturnika, racjonalnego (jak na
warunki, w których się znalazł) Afroamerykanina, matkę alkoholiczkę, która
myślała jedynie o winie, nawet po zniknięciu jej synów i tak dalej, bowiem nasza
rodzinka jest naprawdę liczna.
Dawno oglądałem, oj dawno:) Pamiętam, że w tym filmie mocno wkurzało mnie zachowanie aktorów, a wisienką na torcie była kobieta z kieliszkiem w ręku, która co chwila domagała się, by rodzinka dała sobie spokój z kosmitami i zasiadła do konsumpcji przy stole;) Nie wiem, czy w rzeczywistości wykazałaby się tak stoickim spokojem i obojętnością względem inwazji kosmitów. Co do reszty nie mam zastrzeżeń, choć czasami wadziły mi sztywne dialogi. Ale być może za bardzo czepiam się szczegółów. Film nadrabia za to klaustrofobiczną scenografią i efektami świetlnymi imitującymi nalot kosmitów na posiadłość McPhersonów. Jeśli podobał ci się ten film, to w wolnej chwili zerknij na ten:
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=tIQRMRQkW1Q
Jeszcze nie oglądałem, ale mam w planach. Zwiastun prezentuje się nieźle. Ciekawe, jak wypada całość.
w sam raz na dzisiejszy wieczór z moją lubą
OdpowiedzUsuń