Na ulicach miasta Bad City w Iranie grasuje wampirzyca. Obserwuje
uzależnionych od narkotyków oraz prostytuujących się mieszkańców, sporadycznie
zabijając autodestrukcyjne jednostki. Pewnej nocy poznaje dilera, Arasha,
mieszkającego ze swoim uzależnionym ojcem. Zaintrygowany jej tajemniczością,
borykający się z samotnością chłopak zakochuje się, nie znając jej prawdziwej
natury.
Zrealizowany w Stanach Zjednoczonych, perskojęzyczny film Any Lily Amirpour
na podstawie jej własnego scenariusza. Uhonorowana Gotham Award reżyserka swoją
pierwszą pełnometrażową produkcją przekonała wymagających krytyków i koneserów pobudzających
zmysły realizacji. Scenariusz „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu”
zainspirował komiks zilustrowany przez Michaela Deweese’a, na którym Amirpour
wzorowała się w 2011 roku kręcąc ośmiominutowy short, będący wprawką do
pełnometrażowego obrazu o tym samym tytule.
Tym, co wyróżnia „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu” jest
staranna, wysublimowana realizacja. Utrzymane w czerni i bieli, silnie
skontrastowane zdjęcia, liczne zbliżenia na twarze bohaterów i okresowe kierowanie
kamery na drugi plan, z dala od rozgrywającej się akurat akcji. Dodatkowym
smaczkiem jest, zauważalnie zainspirowany kinem surrealistycznym styl
filmowania wydarzeń mało istotnych dla fabuły (na przykład taniec z balonem),
mających stanowić ucztę dla oczu widzów, hipnotyzować ich estetyką, ocierającą
się o oniryzm. Miejsce akcji, irańskie miasto (w rzeczywistości Taft w Kalifornii)
utrzymano w ciemnych barwach (nawet za dnia) i osnuto aurą nieuchwytnej tajemnicy.
Wizualnie produkcja przywodzi na myśl nie tyle stylistykę kina grozy (choć
kilka akcentów stricte horrorowych też się pojawia), co filmów noir. Stroje
bohaterów i jakby wyjęte z pierwszej połowy XX wieku przemysłowe lokacje nie
przystają do naszej epoki, są jakby oderwane od rzeczywistości, co z pewnością
było celowym zabiegiem, mającym na celu wywrzeć na widzu wrażenie nierealności
oraz uniemożliwić mu rozeznanie w czasie akcji. Powolny montaż, nieśpieszny
rozwój fabuły, skupienie na emocjach i wysmakowane kadrowanie znakomicie
współgrały z magiczną ścieżką dźwiękową, złożoną zarówno z chwytliwych
piosenek, jak i melancholijno-skocznej muzyki klasycznej, miejscami
przywodzącej na myśl oprawę dźwiękową klasycznych westernów.
Choć film zrealizowano inspirując się konwencją kina noir i amerykańskich
westernów historia przedstawiona przez Amirpour nosi wszelkie znamiona horroru
i romansu. Taki miszmasz gatunkowy nie jest często spotykanym zabiegiem w
kinematografii, więc scenarzystce należy się uznanie, choćby za odwagę, bo z
problematyką jest już troszkę gorzej. Oglądając tak dopieszczony, zjawiskowo
nakręcony film można oczekiwać jakiejś głębokiej historii. I początkowo
Amirpour rzeczywiście intryguje chłodnym spojrzeniem na jednostki borykające
się z uzależnieniem od narkotyków, na kobiety sprzedające własne ciała i wszechobecne,
spowijające wszystko uczucie niemożliwej do przezwyciężenia beznadziei. Burka
tytułowej wampirzycy ma symbolizować obraz kobiet z Dalekiego Wschodu, ale na
tym odniesienia do ich egzystencji się kończą. Pozostałe bohaterki nie mają
nakrytych głów i raczej nie są nadmiernie religijne. Szkoda, że Amirpour nie pociągnęła
tej tematyki szerzej, nie przyjrzała się uważniej trudnej egzystencji Iranek.
Zamiast tego duży nacisk położyła na handel narkotykami i uzależnienie,
zamieniające człowieka w kwilące, nieobliczalne dziecko, nieustannie dopominające
się „swojego lekarstwa” i mimowolnie zadające ból swoim bliskim. Akcja często
przeskakuje od jednego bohatera do drugiego, beznamiętnie obserwowanych przez
wampirzycę w pasiastej bluzeczce i burce na głowie, w kilku scenach
przemieszczającej się po ulicach na deskorolce (!). Sylwetka krwiopijczyni jest
tak samo kuriozalna, jak i cała realizacja – oryginalna, to prawda, ale chwilami
ociera się o zwykłą groteskę (być może zamierzenie, ale niestety nie
uatrakcyjnia to tej postaci). Antagonistka (choć niejednoznaczna), idealnie
wykreowana przez Sheilę Vand, szybko zaczyna się jawić, jako obrończyni uciśnionych,
bojowniczka, przyśpieszająca nieuchronny koniec osób, które robią wszystko, aby
zniszczyć własne ciała i umysły. To postać tragiczna, pełniąca rolę niemej
obserwatorki kryjącej się w ciemnościach, ze spokojem przyjmującej dojmującą
samotność i ingerującej w życia jednostek, dla których jeszcze nie jest za
późno (prostytutka, mały chłopiec) oraz zabijającej największych społecznych „szkodników”.
Choć w charakterologii wampirzycy uwypuklono przede wszystkim zalety, do czasu poznania Arasha (dojmująco melancholijny Arash Marandi), jej osoba i tak budzi jakiś nieokreślony niepokój. Głównie dzięki prostym, acz intrygującym sztuczkom z oświetleniem i napięciem – ukryta w cieniu postać odziana w czerń, z „kamienną twarzą” powoli zbliżająca się do swoich ofiar. Choć sekwencje pożywiania się ludzką krwią w większości ukryto przed wzrokiem widza, jedynie z oddali (poza początkowym rozszarpaniem dilera) filmując poczynania krwiopijczyni to wystarczyło, żeby wywołać we mnie uczucie niezdefiniowanego zagrożenia. Amirpour w pierwszej połowie filmu doskonale spisuje się w budowaniu klimatu grozy i tajemniczości, ale z czasem odżegnuje się od tego na rzecz typowego dla współczesnych horrorów wampirycznych wątku miłosnego. Kiedy wkracza romans wszystkie zalążki ambitnej problematyki, które miałam nadzieję z czasem się rozwiną nie tyle usuwają się na dalszy plan, co zwyczajnie znikają. Twórcy robią zwrot o sto osiemdziesiąt stopni: z horroru w romans. Związek Arasha i tytułowej bezimiennej dziewczyny nosi wszelkie znamiona tragizmu - chłopak nie wie, do czego zdolna jest jego ukochana, ale mimo to czepia się jej, jak tonący koła ratunkowego, rozpaczliwie lękając się samotności. Podobnie Arash oddziałuje na dziewczynę, zabójczynię dilera, która akurat jego oszczędza z ulgą przyjmując fakt odnalezienia towarzysza swojej doli. W kinie wampirycznym taki wątek nie jest żadnym novum, co więcej niezmiernie mnie irytuje, więc drugą połowę filmu spędziłam głównie na podziwianiu pięknych zdjęć i wsłuchiwaniu się w magiczną ścieżkę dźwiękową, ażeby zanadto nie denerwować się zaprzepaszczonym potencjałem fabularnym.
Choć w charakterologii wampirzycy uwypuklono przede wszystkim zalety, do czasu poznania Arasha (dojmująco melancholijny Arash Marandi), jej osoba i tak budzi jakiś nieokreślony niepokój. Głównie dzięki prostym, acz intrygującym sztuczkom z oświetleniem i napięciem – ukryta w cieniu postać odziana w czerń, z „kamienną twarzą” powoli zbliżająca się do swoich ofiar. Choć sekwencje pożywiania się ludzką krwią w większości ukryto przed wzrokiem widza, jedynie z oddali (poza początkowym rozszarpaniem dilera) filmując poczynania krwiopijczyni to wystarczyło, żeby wywołać we mnie uczucie niezdefiniowanego zagrożenia. Amirpour w pierwszej połowie filmu doskonale spisuje się w budowaniu klimatu grozy i tajemniczości, ale z czasem odżegnuje się od tego na rzecz typowego dla współczesnych horrorów wampirycznych wątku miłosnego. Kiedy wkracza romans wszystkie zalążki ambitnej problematyki, które miałam nadzieję z czasem się rozwiną nie tyle usuwają się na dalszy plan, co zwyczajnie znikają. Twórcy robią zwrot o sto osiemdziesiąt stopni: z horroru w romans. Związek Arasha i tytułowej bezimiennej dziewczyny nosi wszelkie znamiona tragizmu - chłopak nie wie, do czego zdolna jest jego ukochana, ale mimo to czepia się jej, jak tonący koła ratunkowego, rozpaczliwie lękając się samotności. Podobnie Arash oddziałuje na dziewczynę, zabójczynię dilera, która akurat jego oszczędza z ulgą przyjmując fakt odnalezienia towarzysza swojej doli. W kinie wampirycznym taki wątek nie jest żadnym novum, co więcej niezmiernie mnie irytuje, więc drugą połowę filmu spędziłam głównie na podziwianiu pięknych zdjęć i wsłuchiwaniu się w magiczną ścieżkę dźwiękową, ażeby zanadto nie denerwować się zaprzepaszczonym potencjałem fabularnym.
Największym problemem „O dziewczynie, która wraca nocą sama do domu” jest
mało ambitny scenariusz i powielanie ogranych motywów kina wampirycznego (choć innowacyjnych
elementów też znalazło się kilka). Dlatego potencjalnym odbiorcom radzę zasiąść
do seansu w oczekiwaniu na zapadającą w pamięć, niebanalną realizację, a nie
porywającą, głęboką fabułę. Moim zdaniem (zaznaczam, że mogę być odosobniona w
tym odczuciu) gdyby zmodyfikować nieco tę historię powstałoby istne arcydzieło
kina grozy, ale w takim kształcie ostało się jedynie dobre widowisko, bez
pretensji do czegoś zjawiskowego. Fabularnie, bo realizacyjne ten obraz stoi na
naprawdę wysokim poziomie.
Sam tytuł, jak i plakat do filmu powalają. Plakat jest prosty, a jednocześnie przykuwający uwagę i zapadający w pamięć. Jeżeli piszesz, że pod względem realizacyjnym prezentuje wysoki poziom to z pewnością obejrzę.
OdpowiedzUsuńSzczerze - nawet o tym filmie nie słyszałam, ale nie powiem zainteresowała mnie twoja opinia o nim. Dawno nie oglądałam żadnego filmu z wampirami, więc może się na niego skuszę:)
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu obejrzałem i po dłuższych perturbacjach w blogowaniu zamierzam napisać coś u siebie o tym filmie, który muszę przyznać - wprost mnie urzekł. Pięknie zrealizowany, ze znakomitymi zdjęciami, hipnotyzującą ścieżką dźwiękową trafnie odzwierciedlającą charaktery i usposobienia głównych bohaterów, do tego prosta, choć moim zdaniem świetnie poprowadzona fabuła, która niesamowicie wciąga i angażuje odbiorcę. No i te smaczki w postaci utrzymania filmu w konwencji noir, nawiązania do surrealizmu etc. Mogę ponarzekać nieco na zakończenie, ni stąd ni zowąd ucinające fabułę bez jakichś konkretniejszych zwrotów akcji. Ale generalnie mogę uznać, że propozycja Amirpour to taki mój antybiotyk na zmierzchofobię:) Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń