Recenzja
przedpremierowa
Eksploracja
zespołu jaskiń na północy Mołdawii przynosi zdumiewające i
śmiercionośne znalezisko. Na powierzchnię wydostaje się chmara
agresywnych latających stworzeń, jakich jeszcze nigdy nie widziało
ludzkie oko. Mieszkająca w małym angielskim miasteczku niesłysząca
czternastolatka, Ally Andrews, z rosnącym przerażaniem śledzi ten
nieoczekiwany obrót wypadków na ekranie telewizora. W domu oprócz
niej są jeszcze jej matka Kelly, dziesięcioletni brat Jude i babcia
Lynne. Ojciec dziewczyny, Huw, wyjechał w sprawach służbowych, ale
najświeższe doniesienia ze wschodnich regionów Europy na tyle go
niepokoją, że postanawia przyśpieszyć powrót do rodziny. W
angielskim społeczeństwie dominuje jeszcze przekonanie, że
niezwykłe stwory mimowolnie uwolnione z mołdawskich jaskiń, nie
zagrażają bezpieczeństwu kraju, ale Huw, podobnie jak jego córka,
ma złe przeczucia. Tym bardziej, że informacje są coraz bardziej
pesymistyczne. Okazuje się, że tajemnicze stworzenia, które
nazwano wespami, rozmnażają się w błyskawicznych tempie i
sukcesywnie zwiększają obszar swojego panowania. Zabijają każdą
napotkaną istotę, ale mają jeden słaby punkt, który daje
ludzkości szansę na przetrwanie. Aby przeżyć trzeba zachowywać
ciszę, wespy bowiem są kompletnie ślepe. A w rodzinie Andrewsów
jest ktoś, kto zdążył przywyknąć do świata pozbawionego
dźwięków. Teraz Ally będzie musiała nauczyć swoich bliskich
życia w nowej rzeczywistości.
Zdobywca
Nagrody Brama Stokera za opowiadanie pt. „Reconstructing Amy”
brytyjski pisarz specjalizujący się w horrorze i dark fantasy,
Tim Lebbon, autor między innymi literackich adaptacji „Domu w głębi lasu” Drew Goddarda i „30 dni mroku” Davida Slade'a
oraz przeniesionego na ekran przez Uliego Edela krótkiego utworu
„Pay The Ghost”, powieść „The Silence” (pol. „Milczenie”)
zbudował na pomyśle, który pewnego razu ni z tego, ni z owego
przyszedł mu do głowy. Pomyślał, co by było gdyby świat
oponowały ślepe stworzenia reagujące na dźwięki. I tak narodziło
się „The Silence”, które stało się podstawą nie najlepiej
przyjętego horroru apokaliptycznego pod tym samym tytułem (pol.
„Cisza”) z 2019 roku w reżyserii Johna R. Leonettiego. A że rok
wcześniej na ekranach kin zawitało hitowe „Ciche miejsce”
(oryg. „A Quiet Place”) Johna Krasinskiego, to część widzów
uznało, że twórcy „Ciszy” bezwstydnie skopiowali motyw, na
którym film się opierał. Nie wiedzieli, że „Cisza” jest
adaptacją książki wydanej trzy lata przed premierą „Cichego
miejsca”. Wniosek nasuwa się sam: to scenarzyści „Cichego
miejsca” zapożyczali z „The Silence”... Niekoniecznie, bo
ponoć pracę nad scenariuszem rozpoczęto mniej więcej w tym samym
czasie, w którym Tim Lebbon przelewał na papier historię rodziny
Andrewsów. A więc przypadek? Niewykluczone. W końcu wielkie umysły
myślą podobnie...
Najlepszy,
według mnie, literacki horror apokaliptyczny/postapokaliptyczny?
„Bastion” Stephena Kinga. A utwór Kinga, do którego „Milczenie”
Tima Lebbona jest najbardziej zbliżone tematycznie? Opowiadanie
„Mgła”. Historie te łączy motyw niezwykłych stworzeń, które
w krótkim czasie opanowują świat. Detronizują pyszny gatunek
ludzki, zrzucają go z tronu, który przez miliony lat sobie
uzurpował, pokazując, że wcale nie jest taki wszechmocny, jak mu
się wydawało. Okazuje się, że ślepe, latające stworzenia
wielkości sporych kociąt są potężniejsze od człowieka. I
zdecydowanie destrukcyjniej wpływające na planetę. Po przejściu
takiej szarańczy z ludzi i zwierząt zostają prawie wyłącznie
kości. A wziąwszy pod uwagę szaleńcze tempo, w jakim się
rozmnażają, można domniemywać, że już niedługo braknie im
pożywienia. Bo na Ziemi nie ostatnie się ani jeden człowiek, ni
zwierzę stanowiące podstawę ich żywienia. Chyba że ludzie szybko
opanują niełatwą przecież sztukę życia w ciszy. Przywykną do
zupełnie nowych dla nich warunków, do sytuacji, do której,
generalnie rzecz ujmując, od zawsze podświadomie jako gatunek
dążyli/śmy. „Macie, czego chcieliście. Matka Ziemia wreszcie
pożre swoje dzieci. Mniam, mniam”. To przesłanie, w moim
poczuciu, wybija się ponad wszystkie inne, ale dla Tima Lebbona
główną nauką, płynącą z tej historii jest: opiekuj się tymi,
których kochasz. „Milczenie” faktycznie traktuje o imperatywie
działania z myślą o ochronie bliskich. O poświęceniu dla
ukochanych osób w świecie zdominowanym przez nieznane dotąd
ludzkości mięsożerne istoty, które niczym stwory z „Jaskini”
Bruce'a Hunta
wyewoluowały w dotąd niedostępnym systemie jaskiń. Nazwane
wespami stworzenia są kompletnie ślepe. Kierują się doskonałym
słuchem i oczywiście instynktem łownym. Koncepcja upadku znanego
nam świata spowodowanego przez tak niewielkie stworzenia, początkowo
może wydawać się nieco naciągana. Żeby uzbrojony po zęby
człowiek nie mógł poradzić sobie z takimi liliputami... Tim
Lebbon z czasem jednak dobitnie pokazuje, że to jak najbardziej
możliwe. Wystarczy podkręcić tempo rozmnażania się szybkich oraz
nadzwyczaj zwinnych agresorów najczęściej atakujących w grupach i
przestajemy kontestować ogromną przewagę, jaką dosłownie w parę
dni zyskują nad ludzkością. Ale to potem. Najpierw poznamy rodzinę
Andrewsów – mieszkających w Anglii sympatycznych ludzi, którzy
sporo już przeszli. Wypadek, który pozbawił słuchu pierworodne
dziecko Huw i Kelly, obecnie czternastoletnią Ally, oraz zabrał
mężczyźnie rodziców, umocnił ich więzi. Oni, dziesięcioletni
brat Ally imieniem Jude oraz matka Kelly, Lynne, wspierają się
wzajemnie. W każdych okolicznościach mogą na sobie polegać, choć
oczywiście, jak to w rodzinie, jeden drugiemu czasami działa na
nerwy. Tim Lebbon kreśli w „Milczeniu” szeroki obraz szczerze
kochającej się rodziny, ale nie uderza przy tym w patetyczne i/lub
cukierkowe tony. Tworzy postacie, których trudno nie polubić.
Tworzy też imponująco silne, poruszające wręcz więzi pomiędzy
bohaterami, ale nie miałam przy tym nieprzyjemnego wrażenia
uporczywego przesładzania. Andrewsowie to zwyczajna rodzina, która
w przeszłości przeżyła tragedię. To straszne wydarzenie sprzed
lat teraz jednak, w tej apokaliptycznej rzeczywiści, daje im
przewagę nad innymi. A ściślej fakt, że zdążyli już przywyknąć
do dosyć uciążliwych warunków, będących następstwem tamtego
wypadku samochodowego. A przede wszystkim wyspecjalizowała się w
tej materii czternastoletnia Ally, dziewczyna z żyłką
dziennikarską, która wówczas straciła słuch. Uczynienie jedną z
głównych bohaterek takiej historii niesłyszącej nastolatki uważam
za pomysł genialny w swojej prostocie. Doskonale wpasowujący się w
temat przewodni tej obfitującej w potworne wydarzenia powieści.
„Przerażające
było to, jak szybko wszystko się zepsuło. Słyszałam kiedyś
powiedzenie, że jeśli odbierze się trzy pełne posiłki, to
nadejdzie anarchia, mimo to jednak wciąż miałam więcej wiary w
społeczeństwo i uważałam, że ludzie są z natury dobrzy.
Uważałam, że to mniejszości są przyczyną kłopotów. Teraz
okazało się, że zawsze żyliśmy na ostrzu noża, a wespy tylko
wszystko przyspieszyły.”
Tim
Lebbon na kartach „Milczenia” tworzy iście depresyjną wizję
świata, który zdaje się nieuchronnie zmierza do całkowitej
zagłady. No dobrze, tak naprawdę od wieków bierzemy udział w tym
kompletnie niezrozumiałym pędzie, ale w omawianej powieści
ludzkość prawie już jest na mecie. Znajduje się u progu wymarcia.
A wszystko przez to, że garstka osób zdecydowała się zajrzeć
tam, gdzie nie powinna. Zbadać dziewiczy system jaskiń w Mołdawii,
który okazał się być siedliskiem stworzeń później nazwanych
wespami. Gdyby byli tego świadomi być może nie zdecydowaliby się
na to przedsięwzięcie, ale... znając ludzkość mam co do tego
wątpliwości. W każdym razie finał jest taki: Ziemia opanowana
przez niezliczone latające stworzenia, które w krótkim czasie
rozwiązują problem globalnego przeludnienia. A niedobitki
zepchnięte do defensywy i zmuszone do życia w ciszy. Bo nawet
najlżejszy odgłos może sprowadzić na nich śmierć w
niewyobrażalnych męczarniach. Smutne to, bo nawet akceptując myśl,
że w pewnym sensie w DNA człowieka wpisana jest autodestrukcja, nie
sposób odbierać tego jako naturalnych konsekwencji odwiecznej
niszczącej działalności człowieka. Matka Natura może i daje
tutaj ludzkości bezcenną lekcję pokory, może i pokazuje kto tak
naprawdę tu rządzi, ale nawet jeśli, to trudno przyklasnąć
takiemu programowi nauczania. Wespy to siła nieporównanie bardziej
niszczycielska od tej jaką zdążył już popisać się gatunek
ludzki. I porażająco bezduszna. Tim Lebbon już na początku
książki zasiał ziarno największego zagrożenia, z jakim przyjdzie
zmierzyć się człowiekowi. Nie zwlekał z ujawnieniem natury wroga
(a raczej wrogów), ale i nie zapomniał przy tym o należytym
zawiązaniu akcji. Pomiędzy książkową i filmową wersją
omawianej historii, według mnie, rozciąga się niebywale szeroka i
głęboka przepaść. Film to taki efekciarski, nijaki skrótowiec na
co najwyżej jeden raz, podczas gdy literacki pierwowzór to
zaskakująco szczegółowa i szczera analiza ludzkich zachowań w
sytuacjach bezpośredniego zagrożenia życia, podana w nieomal
duszącym klimacie. I chociaż rozwojowo bardzo dynamiczna (akcja
dosyć wartka), to zaręczam, że Tim Lebbon jest na tyle świadomym
pisarzem, a przy tym obdarzonym na tyle dojrzałym warsztatem, by nie
pozwolić wespom się rozpanoszyć (!). Te kreatury są praktycznie
wszędzie, ale w „Milczeniu” na pierwszym planie nieodmiennie
stoi człowiek. Rodzina stara się przetrwać w tym nagle wrogim im
świecie. Rodzina, którą w w pierwszej partii dokładnie poznajemy,
z którą trudno się nie zjednoczyć w tej straszliwej chwili próby.
Rodzina, która wyruszy w arcyniebezpieczną podróż („Milczenie”
to też horror drogi), w trakcie której ujrzy rzeczy, jakie nawet
najsilniejsze psychicznie jednostki mogłyby doprowadzić do obłędu.
Andrewsowie stracą wiele, ale też, jakkolwiek dziwnie to może
zabrzmieć, niemało zyskają. A wraz z nimi czytelnik. I nie mówię
tutaj tylko o całej gamie silnych emocji, jakich Lebbon mu
niewątpliwie dostarczy, ale też o jego trafnych, nieupiększonych
przemyśleniach na temat nas samych. Osobiście początkowo czułam
się najbardziej związana z Huw, tzw. głową familii Andrewsów, z
tego prostego powodu, że autor przedstawił go, jako jednostkę
patrzącą na świat zupełnie jak ja. Osobę czyniącą podobne
założenia odnośnie niedalekiej przyszłości, co ja. Potem
przerzuciłam się na Ally – później z nią najsilniej się
solidaryzowałam. Lebbon postawił Huw w centralnych miejscach
fragmentów podawanych w trzeciej osobie, które to poprzeplatał z
kawałkami spisanymi w pierwszej osobie, z punktu widzenia
czternastoletniej Ally. Bohaterowie są niemal równie dynamiczni,
jak rozwój wydarzeń z ich udziałem. W każdym z nich dokonuje się
jakaś zmiana. Mniejsza czy większa, ale bez wątpienia jeśli wyjdą
z tego cało, to już żadne z nich nie będzie takim człowiekiem,
jakim było przed tą globalną katastrofą spowodowaną przez
„latające szczury”. Najbardziej poruszający moment „Milczenia”
(nie zdradzę jaki, ale na pewno bez trudu zorientujecie się, o
którym mowa, bo w końcu sami ten wstrząs przeżyjecie) dla mnie
okazał się jednocześnie najbardziej irytujący. Zmęczyło mnie
już po prostu chadzanie przez autorów horrorów po tego rodzaju
linii najmniejszego oporu. Pewien niedosyt pozostawił też we mnie
wątek pewnej sekty. Aż się prosiło przeznaczyć na to trochę
więcej miejsca, tym bardziej, że powieść praktycznie sama się
czyta. Tak zgrabnie jest napisana! Swoją drogą interesujące jest
to, że ludzie w tej książce momentami robią bardziej upiornej
wrażenie od niepięknych przecież latających stworzeń
szturmujących Ziemię – oto człowiek po raz kolejny okazuje się
potworem, aczkolwiek tym razem raczej nie większym od bestii, które
na szczęście zrodziły się jedynie w wyobraźni utalentowanego
brytyjskiego pisarza. Na koniec pewnie przydałby się jakiś
mocniejszy akcent UWAGA SPOILER (finał otwarty, co znowuż
kazało mi pomyśleć o „Mgle” Stephena Kinga, trzeba jednak
zaznaczyć, że to niezbyt wyszukane rozwiązanie, więc całkiem
możliwe, że skojarzenia będą różne) KONIEC SPOILERA. Ale
z drugiej strony coś takiego też można odebrać niczym cios prosto
w serce. Jeśli spojrzeć na to pod odpowiednim kątem, to można się
podłamać. I trochę pożałować, że podjęło się tę podróż
razem z Andrewsami. W pewnym sensie, ale co do istoty... Cóż, nie
wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek fan horrorów apokaliptycznych
wyszedł zawiedziony z tego strasznego świata, do którego tak
bezlitośnie został wrzucony przez Tima Lebbona, człowieka, który
wie jak przykuć uwagę odbiorcy złaknionego mocniejszych wrażeń.
„Milczenie”
pióra brytyjskiego pisarza Tima Lebbona może i nie będzie jednym z
największych tegorocznych odkryć literackich wielu fanów szeroko
pojętego horroru, ale jestem przekonana, że z wielką ochotą wejdą
oni w ten depresyjny świat i z równą niechęcią, gdy przyjdzie
pora, z niego wyjdą. Szkoda, ach szkoda, że powieść ta bardziej
się nie rozrosła. Oj, chciałoby się znacznie dłużej towarzyszyć
bohaterom, z którymi myślę każdy z Was mocno się zżyje. Będzie
z nimi przeżywać chwile smutku i przebłyski nadziei, tak
nieodzowne w tym apokaliptycznym świecie zgotowanym ludziom przez
żarłoczne wespy. Nie przekonała Was filmowa wersja „Milczenia”,
w Polsce dystrybuowana pod tytułem „Cisza”? Nie szkodzi, bo
książka powinna Wam ofiarować wszystko to, czego nie dał film.
Emocjonującą, ponurą, ekscytującą, ale i głęboko
przygnębiającą wyprawę przez wymierający świat, gdzie na każdym
kroku czyha śmiertelne niebezpieczeństwo. Przeżyjecie, jeśli
tylko zachowacie ciszę...
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Oglądaliśmy Ciche miejsce i było super.
OdpowiedzUsuń