Właścicielka kurortu, hrabina Federica Donati, zostaje zamordowana. Po jej
śmierci całym przybytkiem zarządza architekt Franco Ventura, który planuje
przekształcić naturalne piękno zakątka wypoczynkowego w nowoczesny kompleks
rekreacyjny. Spokój w kurorcie zostaje jednak zakłócony przez tajemniczego
mordercę z maczetą, który z jakiegoś powodu pragnie wyeliminować przebywających
tam młodych ludzi. Sytuację dodatkowo zaognia jedna z domniemanych dziedziczek
hrabiny, Renata, która wraz z mężem pojawia się w kurorcie, aby wprowadzić w
życie swój własny niecny plan.
Włoski „Krwawy obóz” Mario Bavy uważany jest za pierwszy slasher w historii światowej
kinematografii, choć reżyser zapewne kręcił go w przekonaniu, że porusza się w stylistyce
giallo i w paru aspektach
rzeczywiście tak było. Choć jestem przekonana, że prekursorem nurtu slash jest „Psychoza” Alfreda Hitchcocka
zawsze podejrzewałam, że Bava był pierwszym twórcą spopularyzowanych w latach
80-tych camp slasherów. Przyznaję, że
na ten pogląd wpłynął polski tytuł filmu oraz inspiracja „Krwawym obozem” przy
kręceniu „Piątku trzynastego”. Jak się okazało najsłynniejsze dzieło Bavy camp slasherem wcale nie jest. Ale
zważywszy na to, że późniejsi twórcy tego nurtu wzorowali się na nim można
bezpiecznie założyć, że podobnie jak „Psychoza”, choć gatunkowo wpisuje się w
inną stylistykę przypadkiem wyznaczył kierunek, w jakim podążali kreatorzy
czystych obozowych rąbanek. W latach 80-tych trafił na niesławną brytyjską
listę video nasty, co paradoksalnie,
obok innowacyjności, pewnie też przyczyniło się do podniesienia jego popularności.
Ambicją Bavy przy kręceniu „Krwawego obozu” najpewniej było stworzenie
lżejszego giallo, stąd skomplikowana jak
na slasher fabuła. Filippo Ottoni,
Giuseppe Zaccariello i sam Mario Bava napisali mylący scenariusz, który po
wstępnym zabójstwie hrabiny chwilowo skłania się w stronę teen horroru. Poznajemy grupkę pozbawionych ciekawszych cech
młodych ludzi, którzy zatrzymują się w jednym z domków w kurorcie, zarządzanym
przez Franco Venturę. Ich słabe rysy psychologiczne sprawiały, że ilekroć „na
scenie pojawiały się inne postacie dramatu” wzdychałam z ulgi. W końcu ileż
można oglądać nudne harce nabuzowanych hormonami małolatów? Osobami, które na
stałe pomieszkują w okolicach kurortu oprócz architekta zarządzającego całym
interesem są żyjący w zgodzie z przyrodą Simon, entomolog odrażająco
eksperymentujący na chrząszczach Paolo Fossati i jego żona, wróżbitka Anna.
Relacje tej trójki w początkowej partii filmu są miłą odskocznią od mało
interesujących losów beztroskich młodych ludzi. Akcja nabiera rozpędu z chwilą
pojawienia się niezidentyfikowanego mordercy w chatce zajmowanej przez
małolatów. Na początku, kiedy jeszcze podkrada się do ich lokum Bava skorzystał
ze znacznie podnoszącego napięcie subiektywnego filmowania, z punktu widzenia
oprawcy. Kiedy zabójca dokonywał błyskawicznej rzezi na młodych ludziach
cieszyło mnie, że ci wyjałowieni z wszelkich intrygujących cech bohaterowie
znikną z planu, ale też byłam pod wrażenie efektów specjalnych. Ich twórca Carlo
Rambaldi postarał się o maksymalny realizm, z wykorzystaniem oszczędnej dawki
posoki, ale za to wypływającej z jakże odstręczających ran. Najbardziej
zachwyca rozłupanie twarzy chłopaka i przebicie włócznią uprawiającej seks
parki (obie sekwencje skopiowano w „Piątku trzynastego”). Ale również takie trywialne,
jak na krwawe kino grozy ujęcie podcinania gardła wypadło aż nazbyt
odstręczająco. Tą kulminacją Bava znacznie zdynamizował dalszą część seansu,
która odchodzi od teen horrorowej
estetyki w stronę bardziej przystającego do giallo
skomplikowania.
Głównymi bohaterami drugiej części projekcji są Renata i Albert,
małżeństwo, które zostawia w przyczepie kempingowej dwójkę dzieci i wyrusza do
kurortu na poszukiwania ojca kobiety. Claudine Auger była tak przekonująca w
roli femme fatale, Renaty, że wreszcie
mogłam nacieszyć się osobą, z którą dane mi było sympatyzować (a już zaczynałam
myśleć, że Bava nie potrafi kreować ciekawych charakterologicznie postaci).
Początkowa troska Renaty o zaginionego ojca szybko okazuje się zasłoną dymną. Rzeczywiste
motywy jej przyjazdu do kurortu są o wiele bardziej samolubne. Ciekawe są jej
relacje z mężem, który całkowicie podporządkowuje się woli Renaty, dopuszczając
się czynów straszliwych, aby tylko sprostać jej wygórowanym wymaganiom. Ot,
taka marionetka w rękach demonicznej kobiety. Z chwilą pojawienia się tej
dwójki na ekranie nietrudno się domyślić, że Bava z teen horroru gwałtownie skręcił w stronę giallo. Cała intryga znacznie się komplikuje, dając widzom do zrozumienia,
że krwawe wydarzenia w kurorcie ściśle wiążą się z zabójstwem hrabiny w prologu
i pragnieniem dziedziczenia. Morderców jest całkiem sporo, przy czym jednym z
nich kierują inne pobudki niż pozostałymi. Ale pomimo takiego nagromadzenia
zabójców Bava nie powtarza już masowej rzezi z pierwszej połowy projekcji.
Najbardziej ze wszystkich mordów mających miejsce w drugiej partii projekcji w
pamięć zapada ujęcie dekapitacji kobiety zakończone długim zbliżeniem na
krwawiący kikut szyi. Jednak scenariusz najsilniej trzyma się aspektów
psychologicznych i kryminalnych, moralizując troszkę o ochronie przyrody i chciwości
ludzkiej. To pomieszanie z poplątaniem być może zniechęci, co poniektórych widzów,
ale mnie całkowicie zadowoliło. Nietrudno w finale było się w tym wszystkim
połapać, a nieco wcześniej cały ten chaos przyjemnie mnie dezorientował, nie
dając szansy na przedwczesne przewidzenie natury całej tej intrygi. Choć
przyznaję, że epilog jest aż nazbyt przesadzony – makabryczny czarny humor
twórcy mogli sobie odpuścić.
Abstrahując od zgrabnej fabuły „Krwawy obóz” może pochwalić się również nieziemską
ścieżką dźwiękową, skomponowaną przez Stelvio Cipriani, która znacznie potęguje
napięcie i delikatną mroczną aurę zdefiniowanego zagrożenia. W budowaniu
atmosfery pomaga też charakterystyczny sposób filmowania. Kamera wielokrotnie powoli
przesuwa się po pustych wnętrzach, w których słychać głosy bohaterów, tak jakby
poszukiwała źródła hałasu. Po paru takich najazdach na sprzęty domowe szybko przybliża
się do poszczególnych postaci, co dawało mi ułudę, że mam do czynienia z
subiektywnym filmowaniem, które nie skończy się dobrze w kulminacji. Jednakże
jak się okazywało Bava w takim fenomenalnym stylu oszukiwał widza, zapowiadanym
nieszczęściem, które w większości przypadków nie następowało. Choć Mario Bava
zadbał o odpowiednio mroczny klimat z uwagi na odizolowane, malownicze miejsce
akcji zabrakło mi troszkę atmosfery zaszczucia, na miarę choćby „Ludożercy”. Gdyby
twórcy skorzystali z takiej dobitniejszej aury wyalienowania w moim mniemaniu „Krwawy
obóz”, choć i tak genialny wypadłby jeszcze lepiej.
Może to głupie, ale strasznie się boję filmów, w których morderca przez większość filmu goni za ofiarami. Od czasu do czasu miewam takie sny, co mnie tylko mocniej do filmów zniechęca. :(
OdpowiedzUsuńBo ja wiem, czy głupie... To chyba zależy od osobistych lęków każdego widza. Moja ciotka też tak ma, że nastrojowe straszaki z masą jump scen w ogóle jej nie straszą, prędzej śmieszą, ale boi się psychopatów w slasherach. Moim zdaniem nie ma w tym nic dziwnego.
UsuńŚwietny film i oczywiście ciekawa recenzja. Dla mnie to giallo, w którym Bava eksperymentował. Wyszło mu to bardzo dobrze i przyczynił się do powstania gatunku slashera.
OdpowiedzUsuń