sobota, 8 lipca 2023

„Satanico Pandemonium” (1975)

 
Źle się dzieje w klasztorze. Marii, młodej zakonnicy z wykształceniem medycznym, objawia się Lucyfer kuszący zakazanym jabłkiem. Kobietę dręczą też lubieżne wizje, za które odprawia bolesną pokutę, w próżnej nadziej na zagłuszenie podniecających fantazji samookaleczaniem. Opór pobożnej niewiasty stopniowo słabnie, uporczywe starania Władcy Piekieł o pozyskanie jej nieśmiertelnej duszy, przynoszą potworne efekty. Siostra zakonna zatraca się w grzesznych pragnieniach. Wkracza na zbrodniczą ścieżkę ku uciesze jej nowego pana. Nieopatrznie jednak Maria zwraca na siebie uwagę siostry przełożonej, surowej kobiety bezgranicznie oddanej Bogu Wszechmogącemu.

Plakat filmu. „Satanico Pandemonium: La Sexorcista” 1975, Compañía Cinematográfica de Baja California, Promoción Turística Mexicana, Hollywood Films

Nunsploitation: kontrowersyjne zjawisko w świecie filmowym, które swoją największą ekspansję odnotowało w latach 70. XX wieku. Jak sama nazwa wskazuje, to podgatunek kina exploitation, niskobudżetowych obrazów kojarzonych z graficzną przemocą i treściami pornograficznymi. Nieprzyzwoitych produkcji, które dorobiły się przynajmniej dwóch niesławnych gałęzi: naziploitation i właśnie nunsploitation, pod którego podwaliny niechcący podłożył Aldous Huxley poprzez swoją książkę „The Devils of Loudun”. Pozycję non-fiction (można zatem uznać, że obsceniczne filmy z udziałem umownych zakonnic mają fundament historyczny), która posłużyła jako podstawa głośnej sztuki teatralnej Johna Whitinga pt. „The Devils”, po raz pierwszy wystawionej w 1961 roku w Aldwych Theatre w Londynie oraz filmu Kena Russella pod tym samym tytułem (pol. „Diabły”), który swoją światową premierę miał w roku 1971. „Satanico Pandemonium” (oryg. „Satanico Pandemonium: La Sexorcista”) to jeden z meksykańskich reprezentantów nurtu nunsploitation - obok chociażby „Piekła” (oryg. „Alucarda, la hija de las tinieblas”) Juana Lópeza Moctezumy) - który użyczył imienia postaci wykreowanej przez Salmę Hayek w zwariowanym horrorze wampirycznym Roberta Rodrigueza - „Od zmierzchu do świtu” z 1996 roku. Wyreżyserowany przez nieżyjącego już Gilberto Martíneza Solaresa szokująco nieszokujący tani twór, którego scenariusz opracował we współpracy ze swoim synem, niewymienionym w czołówce Adolfo Martínezem Solaresem. Historię wymyślił Jorge Barragán. Film nagrywano wiosną 1974 roku w mieście Tepoztlán w stanie Morelos i w mieście Morelia w stanie Michoacán, a do meksykańskich kin (światowa premiera) „Satanico Pandemonium” zostało wpuszczone w czerwcu 1975.

Podobno antychrześcijański produkt o dźwięcznej nazwie, podobno niesamowicie wstrętne, nieakceptowane dokonanie wyznawców Szatana, ateistów czy innej masonerii. Nie obejrzę, ale się wypowiem. I tak narodziła się legenda „Satanico Pandemonium” Gilberto Martíneza Solaresa. To jedna z teorii, ale niektórzy niewstrząśnięci odbiorcy niniejszej produkcji wyjaśnienia tego nieosobliwego zjawiska szukają w poprawności politycznej. Wedle ich wiedzy w swoich czasach „Satanico Pandemonium” nie wzbudzało tak silnych reakcji, jak w obecnej ewidentnie wydelikaconej epoce. W latach 70. XX wieku trzeba było bardziej się postarać, by zaszokować publikę? Bardziej od budowniczych „Satanico Pandemonium”? Jestem skłonna się z tym zgodzić, wszak dzisiaj urazić widza można dosłownie jednym słowem. To teraz wyobraźmy sobie, że jutro na wielkie ekrany wchodzi remake „Satanico Pandemonium” Gilberto Martíneza Solaresa, tak wierny oryginałowi (no powiedzmy), jak na przykład „Psychol” Gusa Van Santa albo „Funny Games U.S.” Michaela Hanekego. Załóżmy, ze to produkcja polska... Artykuł 196 kodeksu karnego Rzeczypospolitej Polskiej mówi: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”. Pytanie, czy opowieść o zgubnym wpływie Szatana, film de facto przestrzegający przed służeniem Mrocznemu Panu, może obrażać tak zwane uczucia religijne? No ba! Obiekt diabelskiego kuszenia nie jest bowiem pierwszą lepszą (czytaj: jedną z tych znikomej wiary) osobą świecką, tylko modelową siostrą zakonną. Maria (całkiem przekonująca Cecilia Pezet) to drugi z największych autorytetów w obskurnym klasztorze w skalistym zakątku Meksyku. W maleńkiej miejscowości, po której każdego dnia przechadza się nastoletni pasterz imieniem Marcello. Mieszkający z babcią troskliwy opiekun owiec, dotychczas pozostający w przyjacielskich stosunkach z siostrą Marią. Dotychczas czyli przed niezręcznym spotkaniem nad rzeką. Tragedia dotąd oddanej Bogu Wszechmogącemu jednostki, głównej nie-bohaterki omawianego „filmu wyklętego”, zaczęła się na jednym z jej wcześniejszych spacerów. W zasadzie na samym początku tej irytująco zmontowanej opowieści niby makabrycznej o wzorze cnót wszelakich bezczelnie naginanym do swojej obrzydliwej woli przez Księcia Kłamstw. Zabija przebrzydły Rogaty (tutaj pod postacią dojrzałego mężczyzny, który dosłownie – na naszych oczach – pojawia się i znika, po raz pierwszy w stroju Adama, a potem najczęściej z soczyście, apetycznie;) czerwonym jabłuszkiem) wszystko co czyste, grzechem nieskalane w biednej Marii. Okrutnie brudzi dotąd nieskazitelną, olśniewająco białą nieśmiertelną duszę, tym samym być może definitywnie zamykając przed nią bramy Niebios. Innymi słowy, werbuje Szatan żołnierkę w obozie wroga. Odwieczna walka dobra ze złem, gdzie na przeszkodzie temu pierwszemu staje wolna(?) wola. Tak to odczytałam, niektórzy mogą jednak uznać, że zrozumiałam to zupełnie na opak. Haniebne odwracanie kota ogonem, zamykanie oczu na prosataniczny podtekst tego okropieństwa. Chcę przez to powiedzieć, że jeśli bardzo się chce, można doszukać się w tym swego rodzaju laurki dla Szatana. Rzecz o zrywaniu kajdan przez upadłego anioła, o kobiecie zniewolonej przez Boga i uwolnionej przez Diabła. Czarny rycerz na ratunek księżniczce tkwiącej w niebotycznej wieży. Może jestem zacofana, ale inaczej definiuję wolność. Zresztą nie miałam wątpliwości, że czołowa postać „Satanico Pandemonium” Gilberto Martíneza Solaresa była szczęśliwsza w tej metaforycznej wieży. Niezamkniętej budowli, którą w moim odczucia Maria traktowała bardziej jak przytulny dom, aniżeli obmierzłe więzienie.

Plakat filmu. „Satanico Pandemonium: La Sexorcista” 1975, Compañía Cinematográfica de Baja California, Promoción Turística Mexicana, Hollywood Films

Druzgocące przebudzenie seksualne siostry zakonnej. Niepożądane fantazje praktycznie nieodróżnialne od twardej rzeczywistości. Świat wyobrażony niepostrzeżenie wnikający w świat realny prześladowanej bohaterki dynamicznej „Satanico Pandemonium” Gilberto Martíneza Solaresa. Zmieniającej się, jak wszystko na to wskazuje, pod wpływem Luzbela (niedostatecznie diaboliczna, żeby nie powiedzieć nijaka kreacja Enrique Rochy) alias Lucyfera, uzbrojonego w wiele mówiący owoc – biblijna symbolika, można powiedzieć stara sztuczka „wężoustego maga”, rzecz jasna doskonale znana siostrze Marii. Nauczona doświadczeniem podobno pierwszej kobiety na świecie (a Lilith? Nie, nie, o niej nie wspominamy), Boża Owieczka zaprzyjaźniona z nastoletnim pasterzem UWAGA SPOILER owczego zgromadzenia przed klasztorem z okazji wyboru nowej papieżycy, tj. matki przełożonej (triumf hedonizmu) - przemawiające ludzkimi głosami zwierzęta hodowlane, uosabiające niewinność i wrażliwość - KONIEC SPOILERA ani myśli choćby dotknąć to zatrute jabłko, a co dopiero mówić o jego skosztowaniu. Obchodzi się z tym niechcianym podarkiem jak z uzbrojoną bombą, co szczególnie rzuca się w oczy podczas wzorowego wypełniania jednego ze swoich obowiązków. Nocne czuwanie w stajni, przy ukochanej krowie matki przełożonej. Maria to jednoosobowy zespół medyczny (dla zwierząt i ludzi) w tym zimnym zakonie. Pomijam oczywiście czarnoskóre służące, które formalnie może nie są niewolnicami, ale przynajmniej jedna z nich absolutnie tego nie czuje. Urodziła się w niewoli (córka meksykańskich niewolników) i nie ma powodów optymistycznie patrzeć w przyszłość. Dogorywa nadzieja w pomiatanej istocie ludzkiej, która pewnie z pocałowaniem ręki zamieniłaby się na sypialnie z kochaną mućką matki przełożonej. I tylko siostra Maria nie jest nieczuła na krzywdę bliźniego. A przynajmniej na naszych oczach ona jedyna pochyla się nad nieludzko cierpiącą kobietą. Stara się podnieść na duchu jedną z dwóch „dziewczyn do bicia”, żywych! worków treningowych szorstkiej przeoryszy. Twardą ręką rządzącej tym świętym obiektem, w którym nie ma miejsca dla takich rozpustnic jak Maria. Grzeszne myśli można jeszcze odpokutować, ale gdyby matka przełożona wiedziała, co Maria wyprawiała z inną zakonnicą... A to najmniejszy z niepewnych grzechów wcześniej tak wspaniale rokującej zakonnicy. Domniemanych zakazanych rozkoszy zbłąkanej owieczki. Sugerowanych, ale nieprzesądzanych. Autorom „Satanico Pandemonium” najwyraźniej zależało na tym, by potencjalni odbiorcy tej nieszczodrze pokropionej krwią gehenny oddalającej się od Boga niewiasty, zachodzili w głowę, czy to się dzieje naprawdę. Czy jedna ze współlokatorek Marii faktycznie się w niej zakochała i czy zakonnica próbuje uwieść nieletniego, czy to tylko erotyczne fantazje niekoniecznie upatrzonej przez najprawdziwszego Diabła śmiertelniczki? Seks zakonnic z długim zbliżeniem na twarz jednej z nich. Taka to pornografia. No dobrze, trochę nagości w „Stanico Pandemonium” Gilberto Martíneza Solaresa jest, rozumiem jednak tych, którzy poczuli się oszukani przez część recenzentów. Nastawili się na horror erotyczny, a dostali... niewiele więcej niż w pierwszym lepszym XX-wiecznym slasherze. A na co ja liczyłam? Na brudny klimat (obecny), odważne efekty specjalne (nie zauważyłam) i przede wszystkim angażującą fabułę. Drażniąca ścieżka dźwiękowa i niezręczny montaż; często obraz sobie, a muzyka sobie - audiowizualna kakofonia, poszarpana narracja (powtarzające się, nieciągłe, wrażenie przypadkowości, niedopasowania, sklejania części zdjęć w pośpiechu) – jeśli o mnie chodzi okazały się potężną przeszkodą w pierwszym i zapewne ostatnim kontakcie z tą męczącą opowieścią z zaskakującym zakończeniem. Może nie do końca przemyślanym, lekko przekombinowanym (epilog), ale pomysł był. Inwencja, której zabrakło wcześniejszym partiom? Ne powiedziałabym - mój problem dotyczy nie tyle treści, ile płaszczyzny technicznej. Mało zainteresowana tą pierwszą głównie przez tę drugą.

Chętnie przeczytałabym oryginalny scenariusz „Satanico Pandemonium” Gilberto Martíneza Solaresa, bo coś mi mówi, że z tym półproduktem byłoby mi bardziej po drodze niż z produktem finalnym. Nie takim wstręciuchem, jakim niektórzy go malują. W każdym razie mam podejrzenie graniczące z pewnością, że stali klienci obskurnego baru Exploitation widzieli bardziej bezecne występy. Niemożliwie nadmuchany szkaradny balonik. Bluźniercza wydmuszka. Dużo krzyku o (prawie) nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz