W
domu pogrążonej w żałobie rodziny, psychoterapeuty Williama
Harpera i jego dwóch córek, licealistki Sadie oraz młodszej
Sawyer, zjawia się nieumówiony potencjalny nowy pacjent mężczyzny,
który niedawno stracił swoją ukochaną żonę w wypadku. Przybysz
przedstawia się jako Lester Billings i na wstępie przyznaje, że
ciąży na nim piętno dzieciobójcy, upiera się jednak, że za
śmierć trójki jego dzieci odpowiada potwór z szafy. Po
zaprezentowaniu przez Billingsa rysunku swojej córki mającego
przedstawiać pradawne monstrum żywiące się cierpieniem swoich
ofiar, doktor Harper ukradkiem zawiadamia policję o możliwości
przebywania w jego domu niebezpiecznego osobnika. W domu, którym
niebawem wstrząśnie kolejna tragedia, może nawet bardziej
rujnująca od poprzedniej. Po tym szokującym wydarzeniu mała Sawyer
zaczyna bowiem widywać bestię, o której opowiadał Lester
Billings.
|
Plakat filmu. „The Boogeyman” 2023, 20th Century Studios, 21 Laps Entertainment, NeoReel
|
W
czerwcu 2018 roku do publicznej wiadomość podano informację, że
Scott Beck i Bryan Woods (twórcy między innymi „Nightlight”
2015 i „Domu strachów” 2019, ale prawdopodobnie najbardziej
kojarzeni z „Cichym miejscem” Johna Krasinskiego) napiszą
scenariusz oparty na opowiadaniu Stephena Kinga pt. „The Boogeyman”
(pol. „Czarny Lud”) ze zbioru „Night Shift” (pol. „Nocna
zmiana”) pierwotnie opublikowanego w 1978 roku. W 1982 roku ukazał
się niespełna półgodzinny obraz w reżyserii Jeffa Schiro na
podstawie tego tekstu, firmy 21 Laps Entertainment i 20th Century Fox
dostrzegły jednak w tym materiale potencjał na dłuższą filmową
opowieść. W 2019 roku, po przejęciu Foxa przez Walt Disney
Company, projekt został zawieszony. Prace nad „The Boogeyman”
wznowiono w listopadzie 2021 roku, a krzesło reżyserskie powierzono
Robowi Savage'owi, kojarzonemu głównie z horrorami found
footage: „Host” (2020) i „Dashcam” (2021). Mark Heyman,
między innymi współautor scenariusza „Czarnego łabędzia”
Darrena Aronofsky'ego, przerobił skrypt Scotta Becka i Bryana
Woodsa, korzystając ze wskazówek Savage'a, który od początku
chciał zrobić z tego klasyczną opowieść o nawiedzonym domu
smakującą latami 70. XX wieku. Główne zdjęcia ruszyły w lutym
2022 roku w Nowym Orleanie w stanie Luizjana i na planie reżyser
pozwolił sobie na odrobinę improwizacji, intertekstualnej zabawy z
jego wcześniejszymi, wyżej wymienionymi, historiami. Przygotowano
też garść dodatkowych smaczków dla czytelników Stephena Kinga.
Budżet oszacowano na trzydzieści pięć milionów dolarów, a
dystrybucja ruszyła u schyłku maja 2023 roku, przy czym w swoich
rodzimych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie „The Boogeyman” został uwolniony na
początku czerwca tego samego roku. Film miał zostać wydany na
platformie Hulu, ale reakcje publiczności testowej (grudzień 2022)
przekonały producentów do dystrybucji kinowej. Niewykluczone, że
swoje zrobił też e-mail autora literackiego oryginału przesłany
do Roba Savage'a, w którym – według słów tego drugiego –
stwierdził, że „byliby cholernie głupi, gdyby wypuścili to w
streamingu, a nie w kinach”.
Scott
Beck i Bryan Woods, autorzy pierwszej wersji scenariusza „Boogeymana”
Roba Savage'a, zapowiadali adaptację opowiadania Stephena Kinga i
zarazem jego kontynuację, co zdaniem reżysera trafnie oddaje
charakter tej opowieści. Savage ma już pomysł na kolejną odsłonę
sadystycznych harców mitycznej bestii, która może być kojarzona z
innym potworem wymyślonym przez Stephena Kinga, objawiającym się
między innymi pod postacią klauna Pennywise'a. Reżyser omawianego
obrazu (oczywiście niezwiązanego ze znaną serią otwartą w 2005 roku przez Stephena Kaya – horror nadprzyrodzony z Barrym Watsonem
w roli głównej pod tym samym tytułem) wskazał jednak zasadniczą
różnicę między tymi straszydłami: podczas gdy Pennywise jest
uosobieniem lęków danej osoby, Boogeyman jest samym strachem. Tym,
czego boją się dzieci. A przynajmniej bały się kiedyś, Savage nie
ukrywa jednak, że chciałby wskrzesić mit o potworze chowającym
się w szafach i pod łóżkami w pokojach dziecięcych. Nocnym
stworzeniu spędzającym sen z powiek najmłodszym członkom rodzin.
Zmorze małych istot z wielką wyobraźnią. Materiał źródłowy
„Boogeymana” Roba Savage'a – swoją drogą jedno z moich
ulubionych opowiadań Stephena Kinga – to w gruncie rzeczy jedna
sesja terapeutyczna Lestera Billingsa, którego do gabinetu doktora
Harpera przywiodła nieodparta potrzeba podzielania się z kimś
swoją historią. W niemal identycznych słowach, co jego późniejszy
filmowy odpowiednik, Billings wyjaśnia, dlaczego wybrał
psychoterapeutę, a nie księdza czy prawnika. W „Czarnym Ludzie”
Stephen King dość mocno przybliżył mi tę, powiedzmy, dość
skomplikowaną postać – w moim odbiorze antypatia szczodrze
doprawiona współczuciem – z kolei Lester Billings w świecie
przedstawionym na ekranie (niewielki występ Davida Dastmalchiana) to
nieznajomy z piętnem dzieciobójcy. W literackim pierwowzorze
Billings marzył nie tylko o takich podejrzeniach, ale wręcz
skazaniu za zabójstwo trójki swoich dzieci, uważał bowiem, że w
więzieniu będzie dla niego bezpieczniej niż na wolności. Lester z
„Boogeymana” Roba Savage'a, dla odmiany, daje wyraźnie do
zrozumienia, że nie czuje się dobrze w ogniu oskarżeń opinii
publicznej. Chciałby oczyścić swoje imię, pozbyć się etykietki
mordercy własnych dzieci. Jak na film z kategorią PG-13,
„Boogeyman” ma dość mocne otwarcie (niegraficzna makabra),
którego głównym zadaniem było odebranie ewentualnej pewności
oglądającym, że to jeden z tych horrorów, w którym -
przynajmniej dla najważniejszych postaci - wszystko dobrze się
skończy. Przekonać, że kategoria wiekowa może być myląca, a i
doświadczenie miłośników gatunku z tego rodzaju (popcornowymi)
straszakami w tutejszych realiach może się okazać bardzo złym
doradcą. Przekonać, że najbardziej wyeksponowana rodzina – nie
Billingsów, tylko Harperów – „nie znajduje się pod ochroną”.
Straciły matkę, a teraz mogą stracić także ojca. Stracił żonę,
a teraz może stracić również córki. Straciła rodzicielkę, a
teraz może stracić siostrę.
|
Plakat filmu. „The Boogeyman” 2023, 20th Century Studios, 21 Laps Entertainment, NeoReel |
Muszę
przyznać, że byłam sceptycznie nastawiona do tego projektu. Autor
oryginalnego „The Boogeyman” wprawdzie zachwalał produkcję Roba
Savage'a o potworze unikającym światła, ale wszystko wskazywało
na to, że pierwsza długometrażowa adaptacja tego depresyjnego
opowiadania będzie tak zwaną rozrywką popcornową. I jest, ale
spodziewałam się bardziej skocznego - i plastikowego - patrzydełka.
Horrory o nieodwracalnej stracie to domena niezależnej amerykańskiej
firmy A24 i nie ukrywam, że moja reakcja na wieść o pracach tego
zespołu nad filmową adaptacją/ekranizacją „Czarnego Luda”
Stephena Kinga byłaby zgoła inna. Skakałabym z radości, zamiast
mentalnie przygotowywać się na kataklizm:) Bo oczywiście musiałam
się przekonać niejako na własnej skórze – takie zboczenie
niezawodowe – sprawdzić w jakim stopniu ugrzeczniono, moim
zdaniem, jedną z najmocniejszych krótszych opowieści autora między
innymi „Lśnienia”, powieści, której bardzo subtelnie ukłoniono
się w „Boogeymanie” Roba Savage'a . Pamiętacie pokój numer
217? Jeśli tak, to przyjrzyjcie się adresowi Billingsów. To nie
jest przypadek, podobnie jak numer domu Harperów. A liczba jego
[Stephena Kinga]: dziewiętnaście. Czołową przewodniczką po
świecie przedstawionym w „Boogeymanie” 2023 jest nastoletnia
Sadie Harper, w którą w takim sobie stylu wcieliła się Sophie
Thatcher. Ona i jej młodsza siostra Sawyer (wyśmienita kreacja
Vivien Lyry Blair, którą fani kina grozy mogą pamiętać z „Nie otwieraj oczu” Susanne Bier, na podstawie debiutanckiej powieści Josha Malermana) niedawno pochowały ukochaną matkę, niewykluczone,
że najsilniejsze spoiwo ich małej rodziny. Tak czy inaczej,
przynajmniej jedna więź pod tym ostatnio smutnym dachem uległa
osłabieniu. Doktor William Harper (poprawny występ Chrisa Messiny)
unika rozmów o swojej drogiej małżonce, tym samym boleśnie
zawodząc pierworodną córkę. Dwie strategie walki z traumą. W
teorii zdrowsze jest podejście Sadie, choć przecież to jej ojciec
jest specjalistą między innymi w takich sprawach. Specjalistą od
pomagania innym, a nie sobie. Sadie obawia się, że ojciec chce jak
najszybciej zapomnieć o swojej życiowej wybrance, w pewnym sensie
wygumkować ją z rodzinnej kroniki, ale ja nie miałam wątpliwości,
że mężczyzna nie tyle nie chce, ile nie potrafi zmusić się do
rozmów z córkami o ich wspaniałej matce. Sadie to pomaga, ale dla
Willa każda wzmianka o żonie jest jak sól sypana na otwartą ranę.
Dla mnie jednak „Boogeyman” Roba Savage'a to przede wszystkim
opowieści o dwóch siostrach. Miłości tak wielkiej, że nawet
niespotykanie doświadczony zabójca, może ugiąć się pod jej
naciskiem. Starsza siostra tajną bronią Sawyer. Natomiast
największym sprzymierzeńcem tytułowego potwora jest niewiara
starszych członków terroryzowanych przez niego rodzin. Kiedy
dziecko z przejęciem opowiada o nocnych straszydłach wyskakujących
z szafy albo cierpliwie czekających pod łóżkiem, aż jego ofiara
wysunie stópkę spod kołderki, starsi i w swoim mniemaniu
mądrzejsi, zwykle zrzucają to na karb wybujałej wyobraźni.
Niektórych to bawi, inni krzyczą „dorośnij wreszcie!”.
Zupełnie jak Sadie? Tak czy inaczej, licealistka wychodzi z takiego
samego założenia jak jej ojciec i tak jak on wierzy, że najlepszym
lekarstwem na fobię Sawyer będzie terapia, na którą zresztą
razem uczęszczają (wspólne sesje z koleżanką ich ojca) od
śmierci matki. Nie ulega wątpliwości, że architekci „Boogeymana”
chcieli, żeby widz twardo opowiadał się po stronie Sawyer. To
znaczy ani na moment nie zwątpił w istnienie nieludzkiego
prześladowcy kilkuletniej dziewczynki, zazwyczaj skutecznie
szukającej pocieszania u swojej starszej siostry, która w jakimś
stopniu chyba zastępuje jej matkę. Sadie jest balsamem na
największe smutki Sawyer, choć sama straszliwie cierpi. I
autentycznie szuka kontaktu z duchem mamy (połączenie z „Host”
Roba Savage'a). Niezmiernie ucieszyło mnie, że przedwieczny
agresor, że tak to ujmę, okazał się niemal równie wstydliwy, co
Freddy Krueger w pierwszym „Koszmarze z ulicy Wiązów”. Niemal,
bo wygenerowane komputerowo monstrum, może nie w całej, ale na
pewno w dużo większej „krasie” zaprezentuje się w dalszej
partii nie tak znowu klasycznej opowieści o nawiedzonym domu. W
sumie przygotowałam się na potężniejszą eksplozję „pikselowej
sztuczności”. Tym większą, że filmowcy tak długo się
powstrzymywali. W mojej ocenie „Boogeyman” buduje się przede
wszystkim klimatem (a nie prymitywną „zabawą w buu!” i
rozmnażaniem dosadniejszych mniej czy bardziej skutecznych
upiorności) oraz zajmującą historią rodzinną. Bynajmniej
oryginalną - co zaznaczam z myślą o poszukiwaczach innowacji w
kinie grozy, a nie po to by się pożalić - ale według mnie
wyczuloną na krzywdę bohaterów, empatyczną, wrażliwą, a nie
tylko beznamiętnie „wyrecytowaną”. Pod koniec nawet łezka się
w oku zakręciła, choć przeważnie takie rozwiązania UWAGA
SPOILER (deux ex machina) KONIEC SPOILERA
niesamowicie mnie drażnią.
Retro
horrorem na pewno bym „Boogeymana” Roba Savage'a nie nazwała –
duch kina grozy z lat 70. XX, o którym mówił sam reżyser może i
jest zaklęty w tym uroczo skromnym (ale bez przesady) „straszydle”,
ja jednak go nie zauważyłam – lecz atmosfery może mu
pozazdrościć większość współczesnych opowieści o duchach
niezaliczających się do tak zwanej nowej fali kina grozy. Pierwsza
pełnometrażowa adaptacja - i jednocześnie swego rodzaju
kontynuacja, czy jak kto woli częściowo alternatywny przebieg
wydarzeń - opowiadania Stephena Kinga pod tym samym oryginalnym
tytułem, zrobiła mi małą niespodziankę. Małą, bo choć moje
czarne wizje się nie spełniły, to nie jest ten ciężar gatunkowy,
co w oryginale. Według mnie to jakby postawić zawodnika wagi
ciężkiej nie naprzeciwko tylko obok zawodnika wagi półśredniej,
ale grunt, że nie słomkowej, jak obstawiałam. Tak się wygrywa
przegrywając:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz