piątek, 1 września 2023

„Boogeyman” (2023)

 
W domu pogrążonej w żałobie rodziny, psychoterapeuty Williama Harpera i jego dwóch córek, licealistki Sadie oraz młodszej Sawyer, zjawia się nieumówiony potencjalny nowy pacjent mężczyzny, który niedawno stracił swoją ukochaną żonę w wypadku. Przybysz przedstawia się jako Lester Billings i na wstępie przyznaje, że ciąży na nim piętno dzieciobójcy, upiera się jednak, że za śmierć trójki jego dzieci odpowiada potwór z szafy. Po zaprezentowaniu przez Billingsa rysunku swojej córki mającego przedstawiać pradawne monstrum żywiące się cierpieniem swoich ofiar, doktor Harper ukradkiem zawiadamia policję o możliwości przebywania w jego domu niebezpiecznego osobnika. W domu, którym niebawem wstrząśnie kolejna tragedia, może nawet bardziej rujnująca od poprzedniej. Po tym szokującym wydarzeniu mała Sawyer zaczyna bowiem widywać bestię, o której opowiadał Lester Billings.

Plakat filmu. „The Boogeyman” 2023, 20th Century Studios, 21 Laps Entertainment, NeoReel

W czerwcu 2018 roku do publicznej wiadomość podano informację, że Scott Beck i Bryan Woods (twórcy między innymi „Nightlight” 2015 i „Domu strachów” 2019, ale prawdopodobnie najbardziej kojarzeni z „Cichym miejscem” Johna Krasinskiego) napiszą scenariusz oparty na opowiadaniu Stephena Kinga pt. „The Boogeyman” (pol. „Czarny Lud”) ze zbioru „Night Shift” (pol. „Nocna zmiana”) pierwotnie opublikowanego w 1978 roku. W 1982 roku ukazał się niespełna półgodzinny obraz w reżyserii Jeffa Schiro na podstawie tego tekstu, firmy 21 Laps Entertainment i 20th Century Fox dostrzegły jednak w tym materiale potencjał na dłuższą filmową opowieść. W 2019 roku, po przejęciu Foxa przez Walt Disney Company, projekt został zawieszony. Prace nad „The Boogeyman” wznowiono w listopadzie 2021 roku, a krzesło reżyserskie powierzono Robowi Savage'owi, kojarzonemu głównie z horrorami found footage: „Host” (2020) i „Dashcam” (2021). Mark Heyman, między innymi współautor scenariusza „Czarnego łabędzia” Darrena Aronofsky'ego, przerobił skrypt Scotta Becka i Bryana Woodsa, korzystając ze wskazówek Savage'a, który od początku chciał zrobić z tego klasyczną opowieść o nawiedzonym domu smakującą latami 70. XX wieku. Główne zdjęcia ruszyły w lutym 2022 roku w Nowym Orleanie w stanie Luizjana i na planie reżyser pozwolił sobie na odrobinę improwizacji, intertekstualnej zabawy z jego wcześniejszymi, wyżej wymienionymi, historiami. Przygotowano też garść dodatkowych smaczków dla czytelników Stephena Kinga. Budżet oszacowano na trzydzieści pięć milionów dolarów, a dystrybucja ruszyła u schyłku maja 2023 roku, przy czym w swoich rodzimych Stanach Zjednoczonych i Kanadzie „The Boogeyman” został uwolniony na początku czerwca tego samego roku. Film miał zostać wydany na platformie Hulu, ale reakcje publiczności testowej (grudzień 2022) przekonały producentów do dystrybucji kinowej. Niewykluczone, że swoje zrobił też e-mail autora literackiego oryginału przesłany do Roba Savage'a, w którym – według słów tego drugiego – stwierdził, że „byliby cholernie głupi, gdyby wypuścili to w streamingu, a nie w kinach”.

Scott Beck i Bryan Woods, autorzy pierwszej wersji scenariusza „Boogeymana” Roba Savage'a, zapowiadali adaptację opowiadania Stephena Kinga i zarazem jego kontynuację, co zdaniem reżysera trafnie oddaje charakter tej opowieści. Savage ma już pomysł na kolejną odsłonę sadystycznych harców mitycznej bestii, która może być kojarzona z innym potworem wymyślonym przez Stephena Kinga, objawiającym się między innymi pod postacią klauna Pennywise'a. Reżyser omawianego obrazu (oczywiście niezwiązanego ze znaną serią otwartą w 2005 roku przez Stephena Kaya – horror nadprzyrodzony z Barrym Watsonem w roli głównej pod tym samym tytułem) wskazał jednak zasadniczą różnicę między tymi straszydłami: podczas gdy Pennywise jest uosobieniem lęków danej osoby, Boogeyman jest samym strachem. Tym, czego boją się dzieci. A przynajmniej bały się kiedyś, Savage nie ukrywa jednak, że chciałby wskrzesić mit o potworze chowającym się w szafach i pod łóżkami w pokojach dziecięcych. Nocnym stworzeniu spędzającym sen z powiek najmłodszym członkom rodzin. Zmorze małych istot z wielką wyobraźnią. Materiał źródłowy „Boogeymana” Roba Savage'a – swoją drogą jedno z moich ulubionych opowiadań Stephena Kinga – to w gruncie rzeczy jedna sesja terapeutyczna Lestera Billingsa, którego do gabinetu doktora Harpera przywiodła nieodparta potrzeba podzielania się z kimś swoją historią. W niemal identycznych słowach, co jego późniejszy filmowy odpowiednik, Billings wyjaśnia, dlaczego wybrał psychoterapeutę, a nie księdza czy prawnika. W „Czarnym Ludzie” Stephen King dość mocno przybliżył mi tę, powiedzmy, dość skomplikowaną postać – w moim odbiorze antypatia szczodrze doprawiona współczuciem – z kolei Lester Billings w świecie przedstawionym na ekranie (niewielki występ Davida Dastmalchiana) to nieznajomy z piętnem dzieciobójcy. W literackim pierwowzorze Billings marzył nie tylko o takich podejrzeniach, ale wręcz skazaniu za zabójstwo trójki swoich dzieci, uważał bowiem, że w więzieniu będzie dla niego bezpieczniej niż na wolności. Lester z „Boogeymana” Roba Savage'a, dla odmiany, daje wyraźnie do zrozumienia, że nie czuje się dobrze w ogniu oskarżeń opinii publicznej. Chciałby oczyścić swoje imię, pozbyć się etykietki mordercy własnych dzieci. Jak na film z kategorią PG-13, „Boogeyman” ma dość mocne otwarcie (niegraficzna makabra), którego głównym zadaniem było odebranie ewentualnej pewności oglądającym, że to jeden z tych horrorów, w którym - przynajmniej dla najważniejszych postaci - wszystko dobrze się skończy. Przekonać, że kategoria wiekowa może być myląca, a i doświadczenie miłośników gatunku z tego rodzaju (popcornowymi) straszakami w tutejszych realiach może się okazać bardzo złym doradcą. Przekonać, że najbardziej wyeksponowana rodzina – nie Billingsów, tylko Harperów – „nie znajduje się pod ochroną”. Straciły matkę, a teraz mogą stracić także ojca. Stracił żonę, a teraz może stracić również córki. Straciła rodzicielkę, a teraz może stracić siostrę.

Plakat filmu. „The Boogeyman” 2023, 20th Century Studios, 21 Laps Entertainment, NeoReel

Muszę przyznać, że byłam sceptycznie nastawiona do tego projektu. Autor oryginalnego „The Boogeyman” wprawdzie zachwalał produkcję Roba Savage'a o potworze unikającym światła, ale wszystko wskazywało na to, że pierwsza długometrażowa adaptacja tego depresyjnego opowiadania będzie tak zwaną rozrywką popcornową. I jest, ale spodziewałam się bardziej skocznego - i plastikowego - patrzydełka. Horrory o nieodwracalnej stracie to domena niezależnej amerykańskiej firmy A24 i nie ukrywam, że moja reakcja na wieść o pracach tego zespołu nad filmową adaptacją/ekranizacją „Czarnego Luda” Stephena Kinga byłaby zgoła inna. Skakałabym z radości, zamiast mentalnie przygotowywać się na kataklizm:) Bo oczywiście musiałam się przekonać niejako na własnej skórze – takie zboczenie niezawodowe – sprawdzić w jakim stopniu ugrzeczniono, moim zdaniem, jedną z najmocniejszych krótszych opowieści autora między innymi „Lśnienia”, powieści, której bardzo subtelnie ukłoniono się w „Boogeymanie” Roba Savage'a . Pamiętacie pokój numer 217? Jeśli tak, to przyjrzyjcie się adresowi Billingsów. To nie jest przypadek, podobnie jak numer domu Harperów. A liczba jego [Stephena Kinga]: dziewiętnaście. Czołową przewodniczką po świecie przedstawionym w „Boogeymanie” 2023 jest nastoletnia Sadie Harper, w którą w takim sobie stylu wcieliła się Sophie Thatcher. Ona i jej młodsza siostra Sawyer (wyśmienita kreacja Vivien Lyry Blair, którą fani kina grozy mogą pamiętać z „Nie otwieraj oczu” Susanne Bier, na podstawie debiutanckiej powieści Josha Malermana) niedawno pochowały ukochaną matkę, niewykluczone, że najsilniejsze spoiwo ich małej rodziny. Tak czy inaczej, przynajmniej jedna więź pod tym ostatnio smutnym dachem uległa osłabieniu. Doktor William Harper (poprawny występ Chrisa Messiny) unika rozmów o swojej drogiej małżonce, tym samym boleśnie zawodząc pierworodną córkę. Dwie strategie walki z traumą. W teorii zdrowsze jest podejście Sadie, choć przecież to jej ojciec jest specjalistą między innymi w takich sprawach. Specjalistą od pomagania innym, a nie sobie. Sadie obawia się, że ojciec chce jak najszybciej zapomnieć o swojej życiowej wybrance, w pewnym sensie wygumkować ją z rodzinnej kroniki, ale ja nie miałam wątpliwości, że mężczyzna nie tyle nie chce, ile nie potrafi zmusić się do rozmów z córkami o ich wspaniałej matce. Sadie to pomaga, ale dla Willa każda wzmianka o żonie jest jak sól sypana na otwartą ranę. Dla mnie jednak „Boogeyman” Roba Savage'a to przede wszystkim opowieści o dwóch siostrach. Miłości tak wielkiej, że nawet niespotykanie doświadczony zabójca, może ugiąć się pod jej naciskiem. Starsza siostra tajną bronią Sawyer. Natomiast największym sprzymierzeńcem tytułowego potwora jest niewiara starszych członków terroryzowanych przez niego rodzin. Kiedy dziecko z przejęciem opowiada o nocnych straszydłach wyskakujących z szafy albo cierpliwie czekających pod łóżkiem, aż jego ofiara wysunie stópkę spod kołderki, starsi i w swoim mniemaniu mądrzejsi, zwykle zrzucają to na karb wybujałej wyobraźni. Niektórych to bawi, inni krzyczą „dorośnij wreszcie!”. Zupełnie jak Sadie? Tak czy inaczej, licealistka wychodzi z takiego samego założenia jak jej ojciec i tak jak on wierzy, że najlepszym lekarstwem na fobię Sawyer będzie terapia, na którą zresztą razem uczęszczają (wspólne sesje z koleżanką ich ojca) od śmierci matki. Nie ulega wątpliwości, że architekci „Boogeymana” chcieli, żeby widz twardo opowiadał się po stronie Sawyer. To znaczy ani na moment nie zwątpił w istnienie nieludzkiego prześladowcy kilkuletniej dziewczynki, zazwyczaj skutecznie szukającej pocieszania u swojej starszej siostry, która w jakimś stopniu chyba zastępuje jej matkę. Sadie jest balsamem na największe smutki Sawyer, choć sama straszliwie cierpi. I autentycznie szuka kontaktu z duchem mamy (połączenie z „Host” Roba Savage'a). Niezmiernie ucieszyło mnie, że przedwieczny agresor, że tak to ujmę, okazał się niemal równie wstydliwy, co Freddy Krueger w pierwszym „Koszmarze z ulicy Wiązów”. Niemal, bo wygenerowane komputerowo monstrum, może nie w całej, ale na pewno w dużo większej „krasie” zaprezentuje się w dalszej partii nie tak znowu klasycznej opowieści o nawiedzonym domu. W sumie przygotowałam się na potężniejszą eksplozję „pikselowej sztuczności”. Tym większą, że filmowcy tak długo się powstrzymywali. W mojej ocenie „Boogeyman” buduje się przede wszystkim klimatem (a nie prymitywną „zabawą w buu!” i rozmnażaniem dosadniejszych mniej czy bardziej skutecznych upiorności) oraz zajmującą historią rodzinną. Bynajmniej oryginalną - co zaznaczam z myślą o poszukiwaczach innowacji w kinie grozy, a nie po to by się pożalić - ale według mnie wyczuloną na krzywdę bohaterów, empatyczną, wrażliwą, a nie tylko beznamiętnie „wyrecytowaną”. Pod koniec nawet łezka się w oku zakręciła, choć przeważnie takie rozwiązania UWAGA SPOILER (deux ex machina) KONIEC SPOILERA niesamowicie mnie drażnią.

Retro horrorem na pewno bym „Boogeymana” Roba Savage'a nie nazwała – duch kina grozy z lat 70. XX, o którym mówił sam reżyser może i jest zaklęty w tym uroczo skromnym (ale bez przesady) „straszydle”, ja jednak go nie zauważyłam – lecz atmosfery może mu pozazdrościć większość współczesnych opowieści o duchach niezaliczających się do tak zwanej nowej fali kina grozy. Pierwsza pełnometrażowa adaptacja - i jednocześnie swego rodzaju kontynuacja, czy jak kto woli częściowo alternatywny przebieg wydarzeń - opowiadania Stephena Kinga pod tym samym oryginalnym tytułem, zrobiła mi małą niespodziankę. Małą, bo choć moje czarne wizje się nie spełniły, to nie jest ten ciężar gatunkowy, co w oryginale. Według mnie to jakby postawić zawodnika wagi ciężkiej nie naprzeciwko tylko obok zawodnika wagi półśredniej, ale grunt, że nie słomkowej, jak obstawiałam. Tak się wygrywa przegrywając:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz