Od mniej więcej dekady organy ścigania starają się schwytać seryjnego mordercę
grasującego w Poughkeepsie, którego nazwano The Water Street Butcher. Jeden z
tropów prowadzi do jego domu, ale na miejscu nie zastają podejrzanego. Znajdują
za to taśmy wideo, na których morderca utrwalił szczegóły swojego wieloletniego
krwawego procederu. Po przeanalizowaniu materiału śledczy udostępniają
fragmenty dokumentalistom pracującym nad filmowym materiałem o The Water Street
Butcher. Taśmy, wywiady z osobami biorącymi udział w śledztwie i rodzinami
ofiar wyłaniają przed widzami obraz prawdziwie niebezpiecznej i przebiegłej
jednostki, która przez lata torturowała i zabijała swoje ofiary, a dzięki
przeróżnym fortelom udawało jej się pozostawać poza wszelkimi podejrzeniami.
Najgorszy los spotkał młodą kobietę, Cheryl Dempsey, którą The Water Street
Butcher latami więził w swojej piwnicy.
Zanim John Erick Dowdle stworzył „Kwarantannę”, „Diabła” i „Jako w piekle, tak i na Ziemi” na podstawie własnego scenariusza wyreżyserował „The
Poughkeepsie Tapes”, thriller z elementami horroru utrzymany w stylistyce mockumentary.
Z jakichś niewyjaśnionych przez dystrybutorów powodów po wyświetleniu w 2007
roku na Tribeca Film Festival na dużą skalę film nie był oficjalnie
rozpowszechniany w Stanach Zjednoczonych. Do szerokiego grona odbiorców w swoim
rodzimym kraju trafił dopiero w 2014 roku za pośrednictwem „wideo na żądanie”.
Sytuacja jest o tyle zastanawiająca, że wielu widzów, którym wcześniej pomimo
utrudnień udało się obejrzeć „The Poughkeepsie Tapes” przyznawało, że to jeden
z ciekawszych obrazów stylizowanych na dokument, jaki do tej pory widzieli i
zarazem jeden z bardziej wartościowych filmów o seryjnych mordercach powstałych
w XXI wieku.
Niegdysiejszy pierwszy seans „The Poughkeepsie Tapes” nie utrwalił się w
mojej pamięci. Wrażenia, jakich dostarczyła mi ponowna projekcja tego obrazu
były tak samo umiarkowane, jak w przypadku pierwszego spotkania z ową pozycją,
dlatego też nie sądzę, żeby tym razem na stałe osiadła w mojej pamięci. W moim mniemaniu
„The Poughkeepsie Tapes” jest zdecydowanie najlepszą produkcją w reżyserskim
dorobku Johna Ericka Dowdle’a (z czterech, które do tej pory widziałam), choć
biorąc pod uwagę moje niezbyt entuzjastyczne oceny „Kwarantanny”, „Diabła” i „Jako
w piekle, tak i na Ziemi” nie jest to największy komplement. Jestem jednak
daleka od głośnych oklasków, a już zwłaszcza stwierdzeń, że to jeden z
najlepszych filmów o seryjnych mordercach w historii kina. Jak dla mnie
największą wadą „The Poughkeepsie Tapes” są tak zwane wstawki nakręcone z ręki,
a więc sznyt na którym według wielu widzów zasadza się geniusz tej produkcji.
Nie przeszkadzały mi elementy typowe dla mockumentary, czyli wywiady z osobami
biorącymi udział w śledztwie tropem seryjnego mordercy z Poughkeepsie oraz
członkami rodzin jego ofiar, zrobione już po znalezieniu tytułowych taśm, bo
wówczas zadbano o profesjonalne, stabilne zdjęcia. I nawet jeśli
przedstawiciele organów ścigania, profesorowie i lekarze często rzucali
frazesami na temat seryjnych morderców, przedstawiali powszechnie znane fakty
(jak na przykład podział na przestępców zorganizowanych i niezorganizowanych,
czy informację, że w Stanach Zjednoczonych przebywa na wolności kilkudziesięciu
seryjnych morderców) to raczej z zadowoleniem przyjęłam owe wynurzenia. W
połączeniu ze szczegółowym ilustrowaniem trudnego dochodzenia, albo raczej
wspominaniem ogromu pracy, jaką wykonali przedstawiciele organów ścigania w
pogoni za okrutnym sprawcą wspomniane dobrze znane fakty o tego typu
przestępcach wypadały całkiem wiarygodnie – Dowdle z pewnością obniżyłby poziom
realizmu swojego scenariusza, gdyby silił się na jakieś wydumane informacje o
seryjnych mordercach, które może i wypadałyby innowacyjnie i/lub zaskakująco,
ale nie znajdowałyby potwierdzania choćby w opracowaniach behawiorystów.
Oczywiście, choć Dowdle bardzo się stara zakorzenić w nas przekonanie, że „The
Poughkeepsie Tapes” traktują o żyjącym i działającym w rzeczywistości seryjnym
mordercy, w dobie Internetu takie próby są praktycznie skazane na porażkę,
dlatego też pod kątem autentyczności dokumenty zawsze będą wygrywały w starciu
z mockumentary, bez względu na to, jak ważna dla twórców tych drugich nie byłaby
dbałość o realizm. Co nie oznacza, że nie doceniam starań Dowdle'a w tym
kierunku, że nie dostrzegam ogromu pracy, jaki włożył w ten projekt, zwłaszcza
podczas portretowania wywiadów ze śledczymi i rodzinami ofiar.
Nie potrafię natomiast oddać być może należytego hołdu wstawkom, które w
zamyśle Dowdle’a miały stanowić najmocniejszą część składową „The Poughkeepsie
Tapes”, czyli nagraniom seryjnego mordercy zwanego The Water Street Butcher. Moim
zdaniem twórcy troszkę za bardzo wzięli sobie do serca konieczność stylizacji
na amatorskie VHS-y, przez co nie tylko, na ogół spotykane w filmach kręconych
z tak zwanej ręki, rozchwianie obrazu uniemożliwiało przyjrzenie się wszystkim
szczegółom, ale również celowo rozmazane kontury, zaciemnianie fragmentów zdjęć
oraz okresowe zaniki kolorów, nie wspominając już o niemalże w całości czarnych
obrazach podczas przemykania mordercy po poszczególnych pomieszczeniach w domu
Cheryl Dempsey, które gdyby je inaczej sportretować zapewne silnie trzymałyby w
napięciu. Jednak najbardziej rozczarował mnie inny mankament płynący z
niniejszej nazbyt chaotycznej pracy kamery, a mianowicie podejście Dowdle’a do
ujęć gore. Zamazane wstawki
obrazujące na przykład podcinanie gardła, wyrwane wnętrzności, czy
przymierzanie się do ćwiartowania zwłok, w dodatku zilustrowane w szybkich
migawkach nie były w stanie wzbudzić we mnie zniesmaczenia (może gdyby były
nieco dłuższe...). Z niejakim oburzeniem przyjęłam jedynie los, jaki na
początku filmu spotkał małą dziewczynkę (przez wzgląd na jej wiek, a nie warstwę
gore i w tym przypadku w sumie na
szczęście) oraz Cheryl Dempsey, którą The Water Street Butcher wzorem Davida
Parkera Raya przetrzymywał w swoistym pomieszczeniu tortur. Chociaż Dowdle
oszczędził widzom widoku najbardziej drastycznych szczegółów, z (o zgrozo!)
rozmazanych, rozchwianych obrazów utrwalonych na taśmach sprawcy i tak przebija
całkiem druzgocący obraz zniewolonej młodej kobiety, która przez osiem lat
pełniła rolę zabawki zdegenerowanego osobnika. Fantazyjne maski i stroje oraz
rola jaką oprawca narzuca przerażonej kobiecie każą sądzić, że interesuje się
praktykami BDSM (on Master, ona Slave). Tyle tylko, że w BDSM obie strony z
własnej nieprzymuszonej woli przyjmują określone role, morderca wykreowany
przez Dowdle’a natomiast woli siłą wymuszać posłuszeństwo na przedstawicielce
płci pięknej, łamać jej psychikę, tak aby odnajdywała przyjemność w cierpieniu.
Chory proces, jakiemu The Water Street Butcher poddaje młodą kobietę, celem
uczynienia z niej uległej masochistki jest zdecydowanie najmocniejszym wątkiem
scenariusza, przy czym osobiście wolałabym, żeby twórcy bardziej kompleksowo go
wizualizowali i bardziej starannie, bo choć rozumiem zamysł stylizacji taśm
mordercy na amatorskie VHS-y nie mogę powiedzieć, że w pełni się w nich odnalazłam,
że śledziłam dzieje oprawcy bez żadnej irytacji, w stanie wzmożonego napięcia,
czy potężnego niesmaku.
„The Poughkeepsie Tapes” na pewno nie jest pozycją, którą całkowicie
spisuję na straty. Ma kilka walorów, które owszem nie wywołały we mnie
wielkiego zachwytu, ale chociaż zdołały na tyle przykuć moją uwagę, żeby nie ogarniało
mnie przemożne pragnienie przerwania seansu. Na stałe w mojej pamięci ten obraz
zapewne nie zagości, ale daleka jestem od wzmożonej krytyki pod jego adresem, a
to już coś jeśli idzie o produkcje stylizowane na dokumenty z mnóstwem
denerwująco przedstawionych sekwencji z tak zwanej ręki.
Nigdy nie umiałam wypowiedzieć tej nazwy. Ma ona dla mnie coś wspólnego z ciastem.
OdpowiedzUsuń