czwartek, 4 sierpnia 2016

„The Poughkeepsie Tapes” (2007)


Od mniej więcej dekady organy ścigania starają się schwytać seryjnego mordercę grasującego w Poughkeepsie, którego nazwano The Water Street Butcher. Jeden z tropów prowadzi do jego domu, ale na miejscu nie zastają podejrzanego. Znajdują za to taśmy wideo, na których morderca utrwalił szczegóły swojego wieloletniego krwawego procederu. Po przeanalizowaniu materiału śledczy udostępniają fragmenty dokumentalistom pracującym nad filmowym materiałem o The Water Street Butcher. Taśmy, wywiady z osobami biorącymi udział w śledztwie i rodzinami ofiar wyłaniają przed widzami obraz prawdziwie niebezpiecznej i przebiegłej jednostki, która przez lata torturowała i zabijała swoje ofiary, a dzięki przeróżnym fortelom udawało jej się pozostawać poza wszelkimi podejrzeniami. Najgorszy los spotkał młodą kobietę, Cheryl Dempsey, którą The Water Street Butcher latami więził w swojej piwnicy.

Zanim John Erick Dowdle stworzył „Kwarantannę”, „Diabła” i „Jako w piekle, tak i na Ziemi” na podstawie własnego scenariusza wyreżyserował „The Poughkeepsie Tapes”, thriller z elementami horroru utrzymany w stylistyce mockumentary. Z jakichś niewyjaśnionych przez dystrybutorów powodów po wyświetleniu w 2007 roku na Tribeca Film Festival na dużą skalę film nie był oficjalnie rozpowszechniany w Stanach Zjednoczonych. Do szerokiego grona odbiorców w swoim rodzimym kraju trafił dopiero w 2014 roku za pośrednictwem „wideo na żądanie”. Sytuacja jest o tyle zastanawiająca, że wielu widzów, którym wcześniej pomimo utrudnień udało się obejrzeć „The Poughkeepsie Tapes” przyznawało, że to jeden z ciekawszych obrazów stylizowanych na dokument, jaki do tej pory widzieli i zarazem jeden z bardziej wartościowych filmów o seryjnych mordercach powstałych w XXI wieku.

Niegdysiejszy pierwszy seans „The Poughkeepsie Tapes” nie utrwalił się w mojej pamięci. Wrażenia, jakich dostarczyła mi ponowna projekcja tego obrazu były tak samo umiarkowane, jak w przypadku pierwszego spotkania z ową pozycją, dlatego też nie sądzę, żeby tym razem na stałe osiadła w mojej pamięci. W moim mniemaniu „The Poughkeepsie Tapes” jest zdecydowanie najlepszą produkcją w reżyserskim dorobku Johna Ericka Dowdle’a (z czterech, które do tej pory widziałam), choć biorąc pod uwagę moje niezbyt entuzjastyczne oceny „Kwarantanny”, „Diabła” i „Jako w piekle, tak i na Ziemi” nie jest to największy komplement. Jestem jednak daleka od głośnych oklasków, a już zwłaszcza stwierdzeń, że to jeden z najlepszych filmów o seryjnych mordercach w historii kina. Jak dla mnie największą wadą „The Poughkeepsie Tapes” są tak zwane wstawki nakręcone z ręki, a więc sznyt na którym według wielu widzów zasadza się geniusz tej produkcji. Nie przeszkadzały mi elementy typowe dla mockumentary, czyli wywiady z osobami biorącymi udział w śledztwie tropem seryjnego mordercy z Poughkeepsie oraz członkami rodzin jego ofiar, zrobione już po znalezieniu tytułowych taśm, bo wówczas zadbano o profesjonalne, stabilne zdjęcia. I nawet jeśli przedstawiciele organów ścigania, profesorowie i lekarze często rzucali frazesami na temat seryjnych morderców, przedstawiali powszechnie znane fakty (jak na przykład podział na przestępców zorganizowanych i niezorganizowanych, czy informację, że w Stanach Zjednoczonych przebywa na wolności kilkudziesięciu seryjnych morderców) to raczej z zadowoleniem przyjęłam owe wynurzenia. W połączeniu ze szczegółowym ilustrowaniem trudnego dochodzenia, albo raczej wspominaniem ogromu pracy, jaką wykonali przedstawiciele organów ścigania w pogoni za okrutnym sprawcą wspomniane dobrze znane fakty o tego typu przestępcach wypadały całkiem wiarygodnie – Dowdle z pewnością obniżyłby poziom realizmu swojego scenariusza, gdyby silił się na jakieś wydumane informacje o seryjnych mordercach, które może i wypadałyby innowacyjnie i/lub zaskakująco, ale nie znajdowałyby potwierdzania choćby w opracowaniach behawiorystów. Oczywiście, choć Dowdle bardzo się stara zakorzenić w nas przekonanie, że „The Poughkeepsie Tapes” traktują o żyjącym i działającym w rzeczywistości seryjnym mordercy, w dobie Internetu takie próby są praktycznie skazane na porażkę, dlatego też pod kątem autentyczności dokumenty zawsze będą wygrywały w starciu z mockumentary, bez względu na to, jak ważna dla twórców tych drugich nie byłaby dbałość o realizm. Co nie oznacza, że nie doceniam starań Dowdle'a w tym kierunku, że nie dostrzegam ogromu pracy, jaki włożył w ten projekt, zwłaszcza podczas portretowania wywiadów ze śledczymi i rodzinami ofiar.

Nie potrafię natomiast oddać być może należytego hołdu wstawkom, które w zamyśle Dowdle’a miały stanowić najmocniejszą część składową „The Poughkeepsie Tapes”, czyli nagraniom seryjnego mordercy zwanego The Water Street Butcher. Moim zdaniem twórcy troszkę za bardzo wzięli sobie do serca konieczność stylizacji na amatorskie VHS-y, przez co nie tylko, na ogół spotykane w filmach kręconych z tak zwanej ręki, rozchwianie obrazu uniemożliwiało przyjrzenie się wszystkim szczegółom, ale również celowo rozmazane kontury, zaciemnianie fragmentów zdjęć oraz okresowe zaniki kolorów, nie wspominając już o niemalże w całości czarnych obrazach podczas przemykania mordercy po poszczególnych pomieszczeniach w domu Cheryl Dempsey, które gdyby je inaczej sportretować zapewne silnie trzymałyby w napięciu. Jednak najbardziej rozczarował mnie inny mankament płynący z niniejszej nazbyt chaotycznej pracy kamery, a mianowicie podejście Dowdle’a do ujęć gore. Zamazane wstawki obrazujące na przykład podcinanie gardła, wyrwane wnętrzności, czy przymierzanie się do ćwiartowania zwłok, w dodatku zilustrowane w szybkich migawkach nie były w stanie wzbudzić we mnie zniesmaczenia (może gdyby były nieco dłuższe...). Z niejakim oburzeniem przyjęłam jedynie los, jaki na początku filmu spotkał małą dziewczynkę (przez wzgląd na jej wiek, a nie warstwę gore i w tym przypadku w sumie na szczęście) oraz Cheryl Dempsey, którą The Water Street Butcher wzorem Davida Parkera Raya przetrzymywał w swoistym pomieszczeniu tortur. Chociaż Dowdle oszczędził widzom widoku najbardziej drastycznych szczegółów, z (o zgrozo!) rozmazanych, rozchwianych obrazów utrwalonych na taśmach sprawcy i tak przebija całkiem druzgocący obraz zniewolonej młodej kobiety, która przez osiem lat pełniła rolę zabawki zdegenerowanego osobnika. Fantazyjne maski i stroje oraz rola jaką oprawca narzuca przerażonej kobiecie każą sądzić, że interesuje się praktykami BDSM (on Master, ona Slave). Tyle tylko, że w BDSM obie strony z własnej nieprzymuszonej woli przyjmują określone role, morderca wykreowany przez Dowdle’a natomiast woli siłą wymuszać posłuszeństwo na przedstawicielce płci pięknej, łamać jej psychikę, tak aby odnajdywała przyjemność w cierpieniu. Chory proces, jakiemu The Water Street Butcher poddaje młodą kobietę, celem uczynienia z niej uległej masochistki jest zdecydowanie najmocniejszym wątkiem scenariusza, przy czym osobiście wolałabym, żeby twórcy bardziej kompleksowo go wizualizowali i bardziej starannie, bo choć rozumiem zamysł stylizacji taśm mordercy na amatorskie VHS-y nie mogę powiedzieć, że w pełni się w nich odnalazłam, że śledziłam dzieje oprawcy bez żadnej irytacji, w stanie wzmożonego napięcia, czy potężnego niesmaku.

„The Poughkeepsie Tapes” na pewno nie jest pozycją, którą całkowicie spisuję na straty. Ma kilka walorów, które owszem nie wywołały we mnie wielkiego zachwytu, ale chociaż zdołały na tyle przykuć moją uwagę, żeby nie ogarniało mnie przemożne pragnienie przerwania seansu. Na stałe w mojej pamięci ten obraz zapewne nie zagości, ale daleka jestem od wzmożonej krytyki pod jego adresem, a to już coś jeśli idzie o produkcje stylizowane na dokumenty z mnóstwem denerwująco przedstawionych sekwencji z tak zwanej ręki.

1 komentarz:

  1. Nigdy nie umiałam wypowiedzieć tej nazwy. Ma ona dla mnie coś wspólnego z ciastem.

    OdpowiedzUsuń