Modelka
Danielle Breton zaprasza do swojego mieszkania nowo poznanego
mężczyznę, Phillipa Woode'a. Nazajutrz po wspólnie spędzonej
nocy mężczyzna słyszy rozmowę Danielle z inną kobietą.
Gospodyni zdradza mu, że odwiedziła ją siostra bliźniaczka
Dominique i prosi go, aby zrobił jej zakupy w aptece. Kiedy Phillip
wraca zostaje zaatakowany przez rozwścieczoną kobietę. Świadkiem
brutalnego mordu jest sąsiadka Danielle, reporterka Grace Collier,
która niezwłocznie zawiadamia o zdarzeniu policję. Przeszukanie
mieszkania Danielle przez detektywów z wydziału zabójstw nie
potwierdza, że w tym miejscu doszło do zbrodni. Policjanci nie
wierzą Collier, która utrzymuje, że ofiarą był czarnoskóry
mężczyzna, a sprawczynią kobieta, która nie wyglądała jak
Danielle. Reporterka postanawia więc przeprowadzić własne
śledztwo, które naprowadza ją na trop bliźniaczek syjamskich.
„Siostry”
były pierwszym thrillerem Briana De Palmy zawierającym wyraźne
nawiązania do filmów Alfreda Hitchcocka. Można więc powiedzieć,
że to właśnie ten obraz był punktem wyjściowym do miana, jakim
cieszy się obecnie: następcy Alfreda Hitchcocka. Bądź jak
utrzymują krytykanci twórczości De Palmy: zwykłego kopisty,
budującego swoją markę na pomysłach niezastąpionego artysty. W
każdym razie „Siostry” nadały nowy kierunek twórczości tego
pana, choć nie był on jedyny, bo w jego późniejszej filmografii
można znaleźć również pozycje nieinspirowane filmami Alfreda
Hitchcocka - chociażby takie arcydzieła, jak „Człowiek z blizną”
i „Ofiary wojny”. Zauważyłam, że „Siostry” trochę
zdezorientowały opinię publiczną w kwestii klasyfikacji
gatunkowej. Część widzów szufladkuje ten obraz jako horror
(dostał nawet nominację do Złotego Zwoju w kategorii najlepszego
horroru), inni wolą natomiast rozpatrywać go pod kątem thrillera i
właśnie do tej grupy ja się zaliczam. W 2006 roku ukazał się remake „Sióstr” w reżyserii Douglasa Bucka, który spotkał się
z dużą krytyką i to zarówno ze strony fanów pierwowzoru, jak i
wielu niezaznajomionych z nim osób.
Z
twórczością Briana De Palmy mam taki problem, że właściwie nie
jestem w stanie wskazać produkcji, którą mogłabym uznać za jego
najlepsze dokonanie. Oczywiście, ma na swoim koncie kilka projektów,
które znacznie odstają od ogólnego wysokiego poziomu jego
twórczości, jak chociażby „Oczy węża” i „Czarna Dalia”,
ale większość obejrzanych przeze mnie pozostałych produkcji De
Palmy w mojej ocenie prezentuje sobą bardzo zbliżoną jakość. Do
wczoraj delikatnie skłaniałam się w stronę „Ofiar wojny”,
chociaż nie byłam co do tego w pełni przekonana. Seans „Sióstr”
spotęgował te wątpliwości, bo film jest kolejnym dowodem na to,
jak doskonale De Palma odnajduje się w konwencji filmowego
thrillera. Nie wiem, czy dramat wojenny rzeczywiście zasługuje na
najwyższe uznanie, czy nie powinno się przede wszystkim doceniać
jego zasług dla gatunku dreszczowca... Cóż, nad tym problemem
muszę dłużej podumać, bo tak ad hoc nie jestem w stanie
rozstrzygnąć owego jakże ważkiego problemu. Jestem natomiast
przekonana, że niejeden długoletni wielbiciel thrillerów uzna
„Siostry” za jeden z bardziej wartościowych reprezentantów
gatunku, czemu zresztą ochoczo przytaknę. Scenariusz Brian De Palma
napisał z Louisą Rose (pomysł nasunął się temu pierwszemu po
przeczytaniu artykułu o siostrach syjamskich: Masha i Dasha
Krivoshlyapova), a pracę nad ścieżką dźwiękową powierzył
Bernardowi Herrmannowi, który komponował między innymi dla Alfreda
Hitchcocka – to on stworzył mrożącą krew w żyłach oprawę
muzyczną do „Psychozy”. Brianowi De Palmie bardzo zależało na
współpracy z Herrmannem, między innymi dlatego, że jest tak
silnie kojarzony z twórczością Alfreda Hitchcocka, do której
„Siostry” miały nawiązywać. Lepszego wyboru dokonać nie mógł,
bo moim zdaniem kompozycje Herrmanna są największym superlatywem
tego obrazu. Szarpiące nerwy, drażniące uszy dźwięki niebywale
silnie potęgują dramatyzm sytuacyjny, a dwie sekwencje zamieniają
w prawdziwy spektakl czystej grozy, której moim zdaniem pomimo
makabrycznych obrazków przewijających się wówczas na ekranie nie
odczuwałoby się w takim stopniu, gdyby nie porażające dźwięki,
które im akompaniowały. Morderstwo Phillipa Woode'a to rzadki
przykład najczystszego geniuszu, zawdzięczany przede wszystkim
Bernardowi Herrmannowi, ale nie należy nie doceniać również roli
operatorów i montażystów. Całość tak doskonale
zsynchronizowano, że widzowi pozostaje tylko z szeroko otwartymi
oczami wpatrywać się w ten niemalże przerażający spektakl
przemocy, zapoczątkowany tak potężnym uderzeniem, że mimowolne
poderwanie się z fotela jest chyba gwarantowane. Powolne zbliżanie
się Phillipa do łóżka, na którym spoczywa kobieta poprowadzono z
takim skupieniem, z takim naciskiem na budowanie aury zagrożenia, że
chyba żadna patrząca na to osoba nie będzie mieć wątpliwości,
co czeka mężczyznę na końcu owej wędrówki. Trudno jednak
przewidzieć moment, w którym nastąpi spodziewane uderzenie,
ponieważ Brian De Palma z wprawą prawdziwego wirtuoza zadał
podwójny cios (wizualny i dźwiękowy) w sekundzie, w której moje
nerwy były napięte do granic możliwości i w najmniejszym stopniu
nieprzygotowane na tak potężne uderzenie akurat w tym momencie.
Twarz kobiety wykrzywiona w grymasie wściekłości, jej skołtunione
włosy i blada cera wyrastają na ekranie tak niespodziewanie, że
nijak nie można się na to przygotować, a żeby tego było mało
jej atak demonizuje przerażająca muzyka dosłownie niszcząca cały
system obronny widza. Podobny pokaz czystej grozy ma miejsce pod
koniec, podczas finalnego pojedynku dwóch bohaterów filmu, ale
pierwszy spektakl przemocy do pewnego stopnia powinien przygotować
odbiorcę na grozę ostatniej takiej sytuacji, przez co nie przeżywa
się jej już tak dogłębnie, jak w momencie zabójstwa Phillipa
Woode'a.
„Siostry”
fabularnie nieco nawiązują do „Okna na podwórze” Alfreda
Hitchcocka. Dostajemy motyw podejrzenia zbrodni przez okno przez
osobę mieszkającą w sąsiedztwie, co zapoczątkowuje śledztwo
tropem sprawcy i ciała zamordowanego mężczyzny. Intryga do
najwymyślniejszych co prawda nie należy, scenarzyści nie
wprowadzali większych komplikacji w dochodzenie reporterki Grace
Collier, a jeden z dwóch zwrotów akcji zawartych w końcowej partii
filmu jest mocno przewidywalny, ale to wcale nie umniejsza napięcia
bijącego z dosłownie każdego kadru. Lekko przybrudzone zdjęcia i
akompaniująca im niepokojąca ścieżka dźwiękowa (dzielenie ekranu tak silnie kojarzone z De Palmą też parę razy się pojawia) sprawiają, że
trwa się przed ekranem w stanie podwyższonego napięcia, w
oczekiwaniu na niechybny koszmar z udziałem upartej reporterki
starającej się odkryć prawdę. Zbliżenie na brzydką bliznę
znajdującą się na ciele naiwnej modelki Danielle Breton mające
miejsce podczas jej miłosnych igraszek z Phillipem daje widzom do
zrozumienia, że kobieta coś ukrywa, ale choć charakter tego ujęcia
może sugerować, że z czasem akcja skręci w stronę body
horroru, Brian De Palma skupia się na motywie kryminalnym.
Osadza więc wątek sióstr syjamskich w zupełnie innej stylistyce -
zamiast raczyć widzów odrażającymi deformacjami ludzkiego ciała
skupia się na budowaniu atmosfery tajemnicy, która ma swoje
korzenie w ośrodku prowadzonym przez podejrzanie się zachowującego
lekarza. Można więc domniemywać, że scenariusz wkrótce
skoncentruje się na motywie nieludzkiego eksperymentu, którego
tragiczne skutki mogliśmy zobaczyć już na początku filmu, ale
mimo wszystko wątpliwości pozostają, nie możemy mieć co do tego
absolutnej pewności. Cały przebieg domniemanego eksperymentu długo
jest utrzymywany w tajemnicy, dopiero pod koniec dane nam będzie
poznać los bliźniaczek syjamskich, przy czym połączenie tego
wątku z pierwszym morderstwem zapewne niejednemu widzowi już dużo
wcześniej samo nasunie się na myśl. UWAGA
SPOILER Osoby, które widziały „Psychozę” Alfreda
Hitchcocka pewnie będą mieć ułatwione zadanie, ale nie sądzę,
żeby pozostali byli zmuszeni do nadmiernego wysiłku umysłowego w
swoich staraniach do przedwczesnego poznania prawdy KONIEC
SPOILERA. Scenarzystom udało się jednak zaskoczyć mnie drugim
członem finału, losem jaki spotkał główną bohaterkę, którego
na szczęście nie przekombinowano, a akurat w tym przypadku pokusa
pewnie była duża. Wystarczył bowiem jeden malutki krok, żeby
dalece skomplikować całość kosztem logiki, czego scenarzyści na
szczęście nie uczynili. Na koniec wypada jeszcze pochwalić
członków obsady, zwłaszcza Margot Kidder i Jennifer Salt. Ta
pierwsza przyciągała uwagę zauważalnie celowym przerysowaniem,
egzaltacją, która zaskakująco udanie uwypuklała cechy jej
bohaterki swego rodzaju infantylizm i wrodzoną naiwność. Collier
natomiast była jej zupełnym przeciwieństwem – przykładem
niezależnej kobiety „twardo stąpającej po ziemi”, której nie
sposób nie polubić, również dzięki bezbłędnej kreacji Salt.
Jeśli
ostali się jeszcze jacyś miłośnicy filmowych thrillerów, którzy
nie widzieli „Sióstr” Briana De Palmy to najwyższy czas
nadrobić zaległości. Moim zdaniem to jedna z pozycji obowiązkowych
dla tej konkretnej grupy odbiorców – niezapomniany pokaz
znakomitego stylu jednego z mistrzów gatunku, który nie tylko
nieustannie trzyma widza w napięciu, ale potrafi również
przestraszyć. Nie na tyle często, żebym mogła uznać tę
produkcję za horror, ale w tych rzadkich przebłyskach serwuje
większą eskalację grozy niż większość znanych mi
reprezentantów wspomnianego gatunku. Gratuluję Brianowi De Palmie
takiej perełki, a tym, którzy jeszcze „Sióstr” nie widzieli
zazdroszczę, że mają to nietuzinkowe widowisko dopiero przed sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz