poniedziałek, 19 grudnia 2016

„Siostry” (1972)

Modelka Danielle Breton zaprasza do swojego mieszkania nowo poznanego mężczyznę, Phillipa Woode'a. Nazajutrz po wspólnie spędzonej nocy mężczyzna słyszy rozmowę Danielle z inną kobietą. Gospodyni zdradza mu, że odwiedziła ją siostra bliźniaczka Dominique i prosi go, aby zrobił jej zakupy w aptece. Kiedy Phillip wraca zostaje zaatakowany przez rozwścieczoną kobietę. Świadkiem brutalnego mordu jest sąsiadka Danielle, reporterka Grace Collier, która niezwłocznie zawiadamia o zdarzeniu policję. Przeszukanie mieszkania Danielle przez detektywów z wydziału zabójstw nie potwierdza, że w tym miejscu doszło do zbrodni. Policjanci nie wierzą Collier, która utrzymuje, że ofiarą był czarnoskóry mężczyzna, a sprawczynią kobieta, która nie wyglądała jak Danielle. Reporterka postanawia więc przeprowadzić własne śledztwo, które naprowadza ją na trop bliźniaczek syjamskich.

„Siostry” były pierwszym thrillerem Briana De Palmy zawierającym wyraźne nawiązania do filmów Alfreda Hitchcocka. Można więc powiedzieć, że to właśnie ten obraz był punktem wyjściowym do miana, jakim cieszy się obecnie: następcy Alfreda Hitchcocka. Bądź jak utrzymują krytykanci twórczości De Palmy: zwykłego kopisty, budującego swoją markę na pomysłach niezastąpionego artysty. W każdym razie „Siostry” nadały nowy kierunek twórczości tego pana, choć nie był on jedyny, bo w jego późniejszej filmografii można znaleźć również pozycje nieinspirowane filmami Alfreda Hitchcocka - chociażby takie arcydzieła, jak „Człowiek z blizną” i „Ofiary wojny”. Zauważyłam, że „Siostry” trochę zdezorientowały opinię publiczną w kwestii klasyfikacji gatunkowej. Część widzów szufladkuje ten obraz jako horror (dostał nawet nominację do Złotego Zwoju w kategorii najlepszego horroru), inni wolą natomiast rozpatrywać go pod kątem thrillera i właśnie do tej grupy ja się zaliczam. W 2006 roku ukazał się remake „Sióstr” w reżyserii Douglasa Bucka, który spotkał się z dużą krytyką i to zarówno ze strony fanów pierwowzoru, jak i wielu niezaznajomionych z nim osób.

Z twórczością Briana De Palmy mam taki problem, że właściwie nie jestem w stanie wskazać produkcji, którą mogłabym uznać za jego najlepsze dokonanie. Oczywiście, ma na swoim koncie kilka projektów, które znacznie odstają od ogólnego wysokiego poziomu jego twórczości, jak chociażby „Oczy węża” i „Czarna Dalia”, ale większość obejrzanych przeze mnie pozostałych produkcji De Palmy w mojej ocenie prezentuje sobą bardzo zbliżoną jakość. Do wczoraj delikatnie skłaniałam się w stronę „Ofiar wojny”, chociaż nie byłam co do tego w pełni przekonana. Seans „Sióstr” spotęgował te wątpliwości, bo film jest kolejnym dowodem na to, jak doskonale De Palma odnajduje się w konwencji filmowego thrillera. Nie wiem, czy dramat wojenny rzeczywiście zasługuje na najwyższe uznanie, czy nie powinno się przede wszystkim doceniać jego zasług dla gatunku dreszczowca... Cóż, nad tym problemem muszę dłużej podumać, bo tak ad hoc nie jestem w stanie rozstrzygnąć owego jakże ważkiego problemu. Jestem natomiast przekonana, że niejeden długoletni wielbiciel thrillerów uzna „Siostry” za jeden z bardziej wartościowych reprezentantów gatunku, czemu zresztą ochoczo przytaknę. Scenariusz Brian De Palma napisał z Louisą Rose (pomysł nasunął się temu pierwszemu po przeczytaniu artykułu o siostrach syjamskich: Masha i Dasha Krivoshlyapova), a pracę nad ścieżką dźwiękową powierzył Bernardowi Herrmannowi, który komponował między innymi dla Alfreda Hitchcocka – to on stworzył mrożącą krew w żyłach oprawę muzyczną do „Psychozy”. Brianowi De Palmie bardzo zależało na współpracy z Herrmannem, między innymi dlatego, że jest tak silnie kojarzony z twórczością Alfreda Hitchcocka, do której „Siostry” miały nawiązywać. Lepszego wyboru dokonać nie mógł, bo moim zdaniem kompozycje Herrmanna są największym superlatywem tego obrazu. Szarpiące nerwy, drażniące uszy dźwięki niebywale silnie potęgują dramatyzm sytuacyjny, a dwie sekwencje zamieniają w prawdziwy spektakl czystej grozy, której moim zdaniem pomimo makabrycznych obrazków przewijających się wówczas na ekranie nie odczuwałoby się w takim stopniu, gdyby nie porażające dźwięki, które im akompaniowały. Morderstwo Phillipa Woode'a to rzadki przykład najczystszego geniuszu, zawdzięczany przede wszystkim Bernardowi Herrmannowi, ale nie należy nie doceniać również roli operatorów i montażystów. Całość tak doskonale zsynchronizowano, że widzowi pozostaje tylko z szeroko otwartymi oczami wpatrywać się w ten niemalże przerażający spektakl przemocy, zapoczątkowany tak potężnym uderzeniem, że mimowolne poderwanie się z fotela jest chyba gwarantowane. Powolne zbliżanie się Phillipa do łóżka, na którym spoczywa kobieta poprowadzono z takim skupieniem, z takim naciskiem na budowanie aury zagrożenia, że chyba żadna patrząca na to osoba nie będzie mieć wątpliwości, co czeka mężczyznę na końcu owej wędrówki. Trudno jednak przewidzieć moment, w którym nastąpi spodziewane uderzenie, ponieważ Brian De Palma z wprawą prawdziwego wirtuoza zadał podwójny cios (wizualny i dźwiękowy) w sekundzie, w której moje nerwy były napięte do granic możliwości i w najmniejszym stopniu nieprzygotowane na tak potężne uderzenie akurat w tym momencie. Twarz kobiety wykrzywiona w grymasie wściekłości, jej skołtunione włosy i blada cera wyrastają na ekranie tak niespodziewanie, że nijak nie można się na to przygotować, a żeby tego było mało jej atak demonizuje przerażająca muzyka dosłownie niszcząca cały system obronny widza. Podobny pokaz czystej grozy ma miejsce pod koniec, podczas finalnego pojedynku dwóch bohaterów filmu, ale pierwszy spektakl przemocy do pewnego stopnia powinien przygotować odbiorcę na grozę ostatniej takiej sytuacji, przez co nie przeżywa się jej już tak dogłębnie, jak w momencie zabójstwa Phillipa Woode'a.

„Siostry” fabularnie nieco nawiązują do „Okna na podwórze” Alfreda Hitchcocka. Dostajemy motyw podejrzenia zbrodni przez okno przez osobę mieszkającą w sąsiedztwie, co zapoczątkowuje śledztwo tropem sprawcy i ciała zamordowanego mężczyzny. Intryga do najwymyślniejszych co prawda nie należy, scenarzyści nie wprowadzali większych komplikacji w dochodzenie reporterki Grace Collier, a jeden z dwóch zwrotów akcji zawartych w końcowej partii filmu jest mocno przewidywalny, ale to wcale nie umniejsza napięcia bijącego z dosłownie każdego kadru. Lekko przybrudzone zdjęcia i akompaniująca im niepokojąca ścieżka dźwiękowa (dzielenie ekranu tak silnie kojarzone z De Palmą też parę razy się pojawia) sprawiają, że trwa się przed ekranem w stanie podwyższonego napięcia, w oczekiwaniu na niechybny koszmar z udziałem upartej reporterki starającej się odkryć prawdę. Zbliżenie na brzydką bliznę znajdującą się na ciele naiwnej modelki Danielle Breton mające miejsce podczas jej miłosnych igraszek z Phillipem daje widzom do zrozumienia, że kobieta coś ukrywa, ale choć charakter tego ujęcia może sugerować, że z czasem akcja skręci w stronę body horroru, Brian De Palma skupia się na motywie kryminalnym. Osadza więc wątek sióstr syjamskich w zupełnie innej stylistyce - zamiast raczyć widzów odrażającymi deformacjami ludzkiego ciała skupia się na budowaniu atmosfery tajemnicy, która ma swoje korzenie w ośrodku prowadzonym przez podejrzanie się zachowującego lekarza. Można więc domniemywać, że scenariusz wkrótce skoncentruje się na motywie nieludzkiego eksperymentu, którego tragiczne skutki mogliśmy zobaczyć już na początku filmu, ale mimo wszystko wątpliwości pozostają, nie możemy mieć co do tego absolutnej pewności. Cały przebieg domniemanego eksperymentu długo jest utrzymywany w tajemnicy, dopiero pod koniec dane nam będzie poznać los bliźniaczek syjamskich, przy czym połączenie tego wątku z pierwszym morderstwem zapewne niejednemu widzowi już dużo wcześniej samo nasunie się na myśl. UWAGA SPOILER Osoby, które widziały „Psychozę” Alfreda Hitchcocka pewnie będą mieć ułatwione zadanie, ale nie sądzę, żeby pozostali byli zmuszeni do nadmiernego wysiłku umysłowego w swoich staraniach do przedwczesnego poznania prawdy KONIEC SPOILERA. Scenarzystom udało się jednak zaskoczyć mnie drugim członem finału, losem jaki spotkał główną bohaterkę, którego na szczęście nie przekombinowano, a akurat w tym przypadku pokusa pewnie była duża. Wystarczył bowiem jeden malutki krok, żeby dalece skomplikować całość kosztem logiki, czego scenarzyści na szczęście nie uczynili. Na koniec wypada jeszcze pochwalić członków obsady, zwłaszcza Margot Kidder i Jennifer Salt. Ta pierwsza przyciągała uwagę zauważalnie celowym przerysowaniem, egzaltacją, która zaskakująco udanie uwypuklała cechy jej bohaterki swego rodzaju infantylizm i wrodzoną naiwność. Collier natomiast była jej zupełnym przeciwieństwem – przykładem niezależnej kobiety „twardo stąpającej po ziemi”, której nie sposób nie polubić, również dzięki bezbłędnej kreacji Salt.

Jeśli ostali się jeszcze jacyś miłośnicy filmowych thrillerów, którzy nie widzieli „Sióstr” Briana De Palmy to najwyższy czas nadrobić zaległości. Moim zdaniem to jedna z pozycji obowiązkowych dla tej konkretnej grupy odbiorców – niezapomniany pokaz znakomitego stylu jednego z mistrzów gatunku, który nie tylko nieustannie trzyma widza w napięciu, ale potrafi również przestraszyć. Nie na tyle często, żebym mogła uznać tę produkcję za horror, ale w tych rzadkich przebłyskach serwuje większą eskalację grozy niż większość znanych mi reprezentantów wspomnianego gatunku. Gratuluję Brianowi De Palmie takiej perełki, a tym, którzy jeszcze „Sióstr” nie widzieli zazdroszczę, że mają to nietuzinkowe widowisko dopiero przed sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz