wtorek, 7 listopada 2023

Robert McCammon „Królowa Bedlam”

 
Rok 1702, Nowy Jork. Sekretarz sądowy Matthew Corbett po latach wytężonych, acz bezskutecznych starań jest zmuszony porzucić szczytną misję postawienia przed obliczem Temidy zdemoralizowanego zarządcy sierocińca Ebena Ausleya. Bystry dwudziestotrzyletni asystent sędziego pokoju znajduje sobie lepiej rokujące zajęcie: angażuje się w sprawę tajemniczego zabójcy zwanego Maskerem, ofiarami którego padają prominentni mieszkańcy Nowego Jorku. Na prośbę przyjaciela Corbett rozpoczyna też prywatne śledztwo skoncentrowane na wielebnym Williamie Wadzie, powszechnie szanowanym pastorze, którego zachowanie w ostatnim czasie mocno odbiega od normy. Żegna się też Matthew z marzeniem o zostaniu prawnikiem, kiedy w jego życiu pojawiają się dostojna biznesmenka Katherine Herrald i jej nieokrzesany wspólnik Hudson Greathouse, ludzie, którzy wprowadzą dociekliwego młodzieńca w branżę przyszłości. Tą drogą Matthew Corbett dojdzie do zakładu dla umysłowo chorych w Westerwicke, gdzie pozna Królową Bedlam, zagubioną we własnym świecie starszą panią, która może być kluczem do rozwiązania zagadki zbrodni Maskera.

Okładka książki. „Królowa Bedlam”, Vesper 2023

W 2002 roku swoją światową premierę miała entuzjastycznie przyjęta monumentalna powieść historyczno-kryminalna „Speaks the Nightbird” (pol. „Zew nocnego ptaka”), napisana wiele lat wcześniej przez Roberta McCammona, autora między innymi „Magicznych lat”, „Łabędziego śpiewu”, „Dziedzictwa Usherów”, „Godziny wilka” i późniejszego „Słuchacza”. Potem ten wielokrotnie nagradzany amerykański powieściopisarz zadał sobie pytanie: jaką książkę chciałbym teraz przeczytać? I uznał, że najbardziej interesują go dalsze losy łebskiego Matthew Corbetta, że chciałby wrócić do świata wykreowanego w „Zewie nocnego ptaka”. Mało tego, postanowił wypłynąć na naprawdę szerokie wody – spróbować czego nowego, zorganizować najdłuższą epicką przygodę w swojej pisarskiej karierze. Stworzyć całą serię z jego Sherlockiem Holmesem, prawdziwą epopeję osadzoną w tak uwielbianych przez niego realiach historycznych. W 2023 roku na amerykańskim rynku wydawniczym pojawiła się dziewiątą powieść z Matthew Corbettem (po drodze były też dwa opowiadania: odcinki 2.5 oraz 6.5), a tymczasem w Polsce zadebiutowała dopiero druga odsłona poczytnego cyklu Roberta McCammona, „Królowa Bedlam” (oryg. „The Queen of Bedlam”) – wielkie literackie wydarzenie (spójna szata graficzna z „Zewem nocnego ptaka” wydziergana przez Macieja Kamudę) zorganizowane przez wydawnictwo Vesper, które już planuje kolejne spotkania ze specjalistą od rozwiązywania problemów z przełomu XVII i XVIII wieku.

Prawie siedemsetstronicowa (druk drobny) publikacja w twardej oprawie z utrzymanymi w duchu epoki ilustracjami Macieja Kamudy i w nieocenionym tłumaczeniu Janusza Ochaba. Ambitne przedsięwzięcie Roberta McCammona, który niezmiennie chce pokazać ludziom, że historia wcale nie musi być sztywniacka i nudna, udowodnić, że można opowiadać o czasach dawno minionych w sposób barwny i maksymalnie zajmujący. A przynajmniej ma nadzieję, że ta przepastna kronika życia fikcyjnego Matthew Corbetta zarazi niejedno istnienie jego niesłabnącą miłością do historii. Minęły trzy lata od polowania na czarownicę w osadzie Fount Royal. Matthew Corbett wrócił do swojej małej ojczyzny, prężnie rozwijającego się miasta Nowy Jork, gdzie względnie spokojnie żyje sobie jego najstarszy wróg, odrażający zarządca tutejszego przytułku, w którym Matthew spędził znaczną część dzieciństwa. Prawdopodobnie najgorszy fragment swojego, w gruncie rzeczy, niesatysfakcjonującego życia. Czyżby zmarnował ostatnie lata na uganianie się za nieuchwytnym zwyrodnialcem? Matthew słynie z silnego poczucia sprawiedliwości i zamiłowania do rozwiązywania nawet najbardziej skomplikowanych zagadek. Nic więc dziwnego, że nie potrafi pogodzić się z bezkarnością Ebena Ausleya, aroganckiego hazardzisty, który od dawna straszliwie krzywdzi swoich młodych podopiecznych. My nazwalibyśmy go pedofilem, ale w 1702 roku, w którym to troczy się akcja „Królowej Bedlam” ten termin nie był jeszcze używany (wprowadzony w drugiej połowie następnego stulecia; oczywiście najpierw używany wyłącznie w środowisku medycznym: pedophilia erotica). W każdym razie Matthew niewątpliwie wpadł w sidła potencjalnie niszczącej obsesji. Zatracił się w chwalebnej działalności, która jak wszystko na to wskazuje, nie ma szans powodzenia. Czas poświęcony Ebenowi Ausleyowi mógł wykorzystać na rozwój własny, na zbliżenie się do swojego zawodowego celu. Urodzony prawnik? Tak myślał, ale czcigodny sędzia Nathaniel Powers najwyraźniej uznał, że jego sekretarz jest stworzony do innych rzeczy. Jak myślicie, skąd wzięło się słowo „detektyw”? Kto je wymyślił i w jakich okolicznościach? Autor „Królowej Bedlam” ma pewną teorię... A tymczasem przedstawi nam elegancką Katherine Herrald, kobietę sukcesu, która jako jedna z pierwszych dostrzegła ogromny potencjał Nowego Jorku. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby przebił nawet Londyn, serce Ziemi, jądro cywilizacji, z dystansu podziwiane także przez Matthew Corbetta. Namiętnego czytelniczka „Gazette”, która zainspirowała jego przyjaciela Marmaduke'a Grigsby'ego do założenia pierwszej redakcji w Nowym Jorku. A ściślej stworzenia miejscowej gazety o niewdzięcznej nazwie „Pluskwa” - szybko zmienionej na „Skorek”. I tak po tej stronie oceanu zaczęła się odwieczna wojna organów ścigania z czwartą władzą. Tak zaczęło się kombinowanie jak by tu zamknąć usta wścibskim pismakom. Wiedza jest niebezpieczna – lepiej trzymać ludzi w błogiej nieświadomości, w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa. Gardner Lillehorne, naczelny konstabl Nowego Jorku, albo naprawdę wierzy, że Masker to urojona postać Grigsby'ego, albo z premedytacją próbuje ukryć wstrząsającą prawdę przed tutejsza ludnością. Fakt, że w mieście grasuje osobnik, którego my nazwalibyśmy seryjnym mordercą. Nowy gubernator Nowego Jorku, postać historyczna Edward Hyde, znany też jako lord Cornbury – w tamtych czasach osobowość skandaliczna – ma niepopularny pomysł na zwiększenie bezpieczeństwa mieszkańców i wygląda na to, że w przeciwieństwie do zadufanego naczelnego konstabla jest otwarty na propozycje Matthew Corbetta, dwudziestoparolatka, który nie może oprzeć się wrażeniu, że urodził się przynajmniej pół wieku za wcześnie. Mentalność człowieka przyszłości.

Okładka książki. „The Queen of Bedlam”, Subterranean Press 2014

Królowa Bedlam” okazała się bardziej wymagającym stworzeniem od „Zewu nocnego ptaka”. Robert McCammon musiał przeprowadzić bardziej pogłębione badania epoki Matthew Corbetta, poszukać wszelkich informacji na temat tym razem autentycznego miasta. Fount Royal zbudował od podstaw, wyczarował osadę, która w odróżnieniu od upatrzonego dla powieści z młodym śledczym, Nowego Jorku, nie figurowała na mapach. A skoro już przy tym jesteśmy: McCammonowi udało się zdobyć tylko mapy z 1690 i z 1730 roku, musiał więc poczynić trochę założeń na temat interesującego go krajobrazu miejskiego mniej więcej w pół drogi tych uwodzicielskich rysunków. Szczególnie zwodnicza okazała się mapka z 1730 roku – architekt „Królowej Bedlam” poniewczasie (jakiś czas po wydaniu tej wielowątkowej superpowieści) uzyskał pożądane informacje na temat Nowego Jorku Anno Domini 1702, które niestety w niejednym punkcie (nazwy ulic) rozminęły się z jego założeniami. A że jest perfekcjonistą – co widać choćby w omawianym dokonaniu tego Wielkiego Literata – w głębi ducha zapewne wyrzuca sobie, że tak bardzo polegał na, jak by nie patrzeć, nieadekwatnej mapie. Z drugiej strony utwierdził się w przekonaniu, że poczynił też sporo jak najbardziej trafnych założeń, z czasem upewnił się, że w „Królowej Bedlam” na jedną faktograficzną pomyłkę przypada dziesięć rzetelnych danych. Podobnie jak „Zew nocnego ptaka”, lekturze uniwersalnej, olśniewającej bez względu na gatunkowe preferencje. Podbijającej serca zarówno miłośników powieści historyczny, przygodowych i łotrzykowskich/romansów awanturniczych, jak i historii kryminalnych, nadnaturalnych, westernów, a nawet science fiction (zwycięzca w kategorii „Best Book of the Year” w konkursie organizowanym przez grupę miłośników fantastyki naukowej). James Bond na Dzikim Zachodzie: mniej więcej taki pomysł Robert McCammon miał na drugą partię szachów Matthew Corbetta. Historia alternatywna... a może nie? Może w pomroce dziejów zagubiła się jednostka łudząco podobna do idealisty Matthew Corbetta? Może i to założenie pana McCammona jest strzałem w dziesiątkę? Tak czy owak, młody mistrz dedukcji na początku XVIII wieku niejedną zagadkę zapragnął rozwiązać. Kim jest zabójca zwany Maskerem i co nim kieruje? Jaki sekret skrywa wielebny William Wade? Jakie znaczenie mają maniakalne zapiski zarządcy sierocińca i co się zdarzyło młodzieńcowi pochowanemu w bezimiennym grobie? Diaboliczny profesor Fell i tytułowa smutna dama z ośrodka powszechnie nazywanego zakładem dla obłąkanych. Najbardziej rozpieszczana pensjonariuszka zwiastuna przyszłości – placówki medycznej w Westerwicke, która nie przypomina innych tego typu obiektów prowadzonych w nieoświeconych czasach oświeconego Mathew Corbetta. W zasadzie sporo się zmieniło od naszego rozstania z tym oczytanym „detektorem”, chuderlakiem Hudsona Greathouse'a, grubiańskiego partnera wytwornej potencjalnej pracodawczyni nieoszlifowanego diamentu marnowanego w sektorze publicznym. Chłopak pewnie bardziej przysłuży się społeczeństwu w prywatnej agencji, bo w nowojorskiej Świątyni Sprawiedliwości wyżej się już nie wespnie. Bo chyba nawet on nie wierzy, że dostanie się na studia prawnicze. Sierota bez grosza przy duszy? Urzędnik niskiego szczebla mieszkający na poddaszu skromnego domku i zarazem warsztatu garncarskiego dobrodusznego małżeństwa z niezwykłym pupilem. Robert McCammon z właściwym sobie rozmachem i wręcz paranormalną plastycznością opisuje tętniące życiem miasto z chaotycznymi, niewybrukowanymi uliczkami, po których pod osłoną nocy przechadza się zabójczy Masker. Miasto, które nigdy nie zasypia. Po zapadnięciu zmroku na każdym rogu mamy po brzegi wypełnione tawerny, gdzie dobija się różnych targów, robi większe i mniejsze interesy, gdzie zawsze można przegrać albo wygrać parę szylingów (karty, szachy) i rzecz jasna wlać w siebie hektolitry podłego trunku. Na niedostatek klientów nie narzeka też tutejsza świątynia rozpusty, gorsząca najbardziej bogobojnych ludzi, wydaje się jednak, że zarówno dżentelmeni regularnie odwiedzający Sodomę i Gomorę Polly Blossom, jak i najbardziej oddane Owieczki Boże, dni święte przykładnie święcą. Wielu spotyka się na mszach prowadzonych przez wielebnego Williama Wade'a, pastora bodaj najbardziej lubianego za krótkie (czyli nieprzekraczające dwóch godzin) kazania. Pastora, który już w pierwszej partii „Królowej Bedlam” rozbudza podejrzenia w miejscowym specjaliście ds. rozwiązywania problemów. A to tylko jedno piętro tego kryminalnego wieżowca. Zagadki bardziej złożonej niż w Fount Royal, bo jak podejrzewa nasz niestrudzony przewodnik po tym hipnotycznym świecie przedstawionym, niektóre z nitek, za którymi uparcie podąża, prowadzą do tego samego kłębka. Pewnie okropnie brudnego, ale Matthew Corbett niezmiennie woli wstrętną prawdę od bajecznego kłamstwa. Nie jest jednak człowiekiem bez skaz (a że nie ma ludzi idealnych, według mnie to tylko dodało mu wiarygodności), a w każdym razie ktoś tak „zabełtał mu błękit w głowie”, że niejednokrotnie może wyjść przed czytelnikiem „z przyszłości” na zwykłego hipokrytę. Jest jeszcze roszczeniowość bezdomnego. Ma swoje powody, ale niektórzy mogą uznać, że panicz Corbett trochę przesadza, bo ten kij z całą pewnością ma dwa końce. Ochłodzenie relacji międzyludzkiej, alarmująco szorstka męska przyjaźń po spektakularnej, tragicznej akcji z bykiem zainspirowanej ulubionym filmem córki Roberta McCammona, „Duchem w niewidzialnym bikini” Dona Weisa. Odchodzimy od klimatu niesamowitości „Zewu nocnego ptaka”, ale pozostajemy w klimacie mrocznym. Złowróżbne, intensywne ciemności w ekscytującej kronice Bedlam.

Ze zjawiskowego archiwum Matthew Corbetta. Genialna kontynuacja wybitnej pieśni nocnego ptaka. Giganty Roberta McCammona, a to wciąż zaledwie ułamek „dokumentacji duchowego przodka Sherlocka Holmesa”. Epickiego kolosa pisarza, którego talentów niepodobna przecenić. Można brać „Królową Bedlam” bez znajomości „Zewu nocnego ptaka”, tylko po co? Jak się bawić, to na całego! Zwłaszcza, że tak wystawne przyjęcia w świecie literackim nie zdarzają się codziennie. Może raz na dekadę... W każdym razie uważam, że to prawdziwe perły w koronie i już nie mogę się doczekać następnego spotkania z detektywem z Ameryki kolonialnej.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz