Rok
1702, Nowy Jork. Sekretarz sądowy Matthew Corbett po latach
wytężonych, acz bezskutecznych starań jest zmuszony porzucić
szczytną misję postawienia przed obliczem Temidy zdemoralizowanego
zarządcy sierocińca Ebena Ausleya. Bystry dwudziestotrzyletni
asystent sędziego pokoju znajduje sobie lepiej rokujące zajęcie:
angażuje się w sprawę tajemniczego zabójcy zwanego Maskerem,
ofiarami którego padają prominentni mieszkańcy Nowego Jorku. Na
prośbę przyjaciela Corbett rozpoczyna też prywatne śledztwo
skoncentrowane na wielebnym Williamie Wadzie, powszechnie szanowanym
pastorze, którego zachowanie w ostatnim czasie mocno odbiega od
normy. Żegna się też Matthew z marzeniem o zostaniu prawnikiem,
kiedy w jego życiu pojawiają się dostojna biznesmenka Katherine
Herrald i jej nieokrzesany wspólnik Hudson Greathouse, ludzie,
którzy wprowadzą dociekliwego młodzieńca w branżę przyszłości.
Tą drogą Matthew Corbett dojdzie do zakładu dla umysłowo chorych
w Westerwicke, gdzie pozna Królową Bedlam, zagubioną we własnym
świecie starszą panią, która może być kluczem do rozwiązania
zagadki zbrodni Maskera.
|
Okładka książki. „Królowa Bedlam”, Vesper 2023
|
W
2002 roku swoją światową premierę miała entuzjastycznie przyjęta
monumentalna powieść historyczno-kryminalna „Speaks the
Nightbird” (pol. „Zew nocnego ptaka”), napisana wiele lat
wcześniej przez Roberta McCammona, autora między innymi „Magicznych lat”, „Łabędziego śpiewu”, „Dziedzictwa Usherów”,
„Godziny wilka” i późniejszego „Słuchacza”. Potem ten
wielokrotnie nagradzany amerykański powieściopisarz zadał sobie
pytanie: jaką książkę chciałbym teraz przeczytać? I
uznał, że najbardziej interesują go dalsze losy łebskiego Matthew
Corbetta, że chciałby wrócić do świata wykreowanego w „Zewie
nocnego ptaka”. Mało tego, postanowił wypłynąć na naprawdę
szerokie wody – spróbować czego nowego, zorganizować najdłuższą
epicką przygodę w swojej pisarskiej karierze. Stworzyć całą
serię z jego Sherlockiem Holmesem, prawdziwą epopeję osadzoną w
tak uwielbianych przez niego realiach historycznych. W 2023 roku na
amerykańskim rynku wydawniczym pojawiła się dziewiątą powieść
z Matthew Corbettem (po drodze były też dwa opowiadania: odcinki
2.5 oraz 6.5), a tymczasem w Polsce zadebiutowała dopiero druga
odsłona poczytnego cyklu Roberta McCammona, „Królowa Bedlam”
(oryg. „The Queen of Bedlam”) – wielkie literackie wydarzenie
(spójna szata graficzna z „Zewem nocnego ptaka” wydziergana
przez Macieja Kamudę) zorganizowane przez wydawnictwo Vesper, które
już planuje kolejne spotkania ze specjalistą od rozwiązywania
problemów z przełomu XVII i XVIII wieku.
Prawie
siedemsetstronicowa (druk drobny) publikacja w twardej oprawie z
utrzymanymi w duchu epoki ilustracjami Macieja Kamudy i w
nieocenionym tłumaczeniu Janusza Ochaba. Ambitne przedsięwzięcie
Roberta McCammona, który niezmiennie chce pokazać ludziom, że
historia wcale nie musi być sztywniacka i nudna, udowodnić, że
można opowiadać o czasach dawno minionych w sposób barwny i
maksymalnie zajmujący. A przynajmniej ma nadzieję, że ta
przepastna kronika życia fikcyjnego Matthew Corbetta zarazi niejedno
istnienie jego niesłabnącą miłością do historii. Minęły trzy
lata od polowania na czarownicę w osadzie Fount Royal. Matthew
Corbett wrócił do swojej małej ojczyzny, prężnie rozwijającego
się miasta Nowy Jork, gdzie względnie spokojnie żyje sobie jego
najstarszy wróg, odrażający zarządca tutejszego przytułku, w
którym Matthew spędził znaczną część dzieciństwa.
Prawdopodobnie najgorszy fragment swojego, w gruncie rzeczy,
niesatysfakcjonującego życia. Czyżby zmarnował ostatnie lata na
uganianie się za nieuchwytnym zwyrodnialcem? Matthew słynie z
silnego poczucia sprawiedliwości i zamiłowania do rozwiązywania
nawet najbardziej skomplikowanych zagadek. Nic więc dziwnego, że
nie potrafi pogodzić się z bezkarnością Ebena Ausleya,
aroganckiego hazardzisty, który od dawna straszliwie krzywdzi swoich
młodych podopiecznych. My nazwalibyśmy go pedofilem, ale w 1702
roku, w którym to troczy się akcja „Królowej Bedlam” ten
termin nie był jeszcze używany (wprowadzony w drugiej połowie
następnego stulecia; oczywiście najpierw używany wyłącznie w
środowisku medycznym: pedophilia erotica). W każdym razie
Matthew niewątpliwie wpadł w sidła potencjalnie niszczącej
obsesji. Zatracił się w chwalebnej działalności, która jak
wszystko na to wskazuje, nie ma szans powodzenia. Czas poświęcony
Ebenowi Ausleyowi mógł wykorzystać na rozwój własny, na
zbliżenie się do swojego zawodowego celu. Urodzony prawnik? Tak
myślał, ale czcigodny sędzia Nathaniel Powers najwyraźniej uznał,
że jego sekretarz jest stworzony do innych rzeczy. Jak myślicie,
skąd wzięło się słowo „detektyw”? Kto je wymyślił i w
jakich okolicznościach? Autor „Królowej Bedlam” ma pewną
teorię... A tymczasem przedstawi nam elegancką Katherine Herrald,
kobietę sukcesu, która jako jedna z pierwszych dostrzegła ogromny
potencjał Nowego Jorku. Wcale by się nie zdziwiła, gdyby przebił
nawet Londyn, serce Ziemi, jądro cywilizacji, z dystansu podziwiane
także przez Matthew Corbetta. Namiętnego czytelniczka „Gazette”,
która zainspirowała jego przyjaciela Marmaduke'a Grigsby'ego do
założenia pierwszej redakcji w Nowym Jorku. A ściślej stworzenia
miejscowej gazety o niewdzięcznej nazwie „Pluskwa” - szybko
zmienionej na „Skorek”. I tak po tej stronie oceanu zaczęła się
odwieczna wojna organów ścigania z czwartą władzą. Tak zaczęło
się kombinowanie jak by tu zamknąć usta wścibskim pismakom.
Wiedza jest niebezpieczna – lepiej trzymać ludzi w błogiej
nieświadomości, w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa. Gardner
Lillehorne, naczelny konstabl Nowego Jorku, albo naprawdę wierzy, że
Masker to urojona postać Grigsby'ego, albo z premedytacją próbuje
ukryć wstrząsającą prawdę przed tutejsza ludnością. Fakt, że
w mieście grasuje osobnik, którego my nazwalibyśmy seryjnym
mordercą. Nowy gubernator Nowego Jorku, postać historyczna Edward
Hyde, znany też jako lord Cornbury – w tamtych czasach osobowość
skandaliczna – ma niepopularny pomysł na zwiększenie
bezpieczeństwa mieszkańców i wygląda na to, że w przeciwieństwie
do zadufanego naczelnego konstabla jest otwarty na propozycje Matthew
Corbetta, dwudziestoparolatka, który nie może oprzeć się
wrażeniu, że urodził się przynajmniej pół wieku za wcześnie.
Mentalność człowieka przyszłości.
|
Okładka książki. „The Queen of Bedlam”, Subterranean Press 2014
|
„Królowa
Bedlam” okazała się bardziej wymagającym stworzeniem od „Zewu
nocnego ptaka”. Robert McCammon musiał przeprowadzić bardziej
pogłębione badania epoki Matthew Corbetta, poszukać wszelkich
informacji na temat tym razem autentycznego miasta. Fount Royal
zbudował od podstaw, wyczarował osadę, która w odróżnieniu od
upatrzonego dla powieści z młodym śledczym, Nowego Jorku, nie
figurowała na mapach. A skoro już przy tym jesteśmy: McCammonowi
udało się zdobyć tylko mapy z 1690 i z 1730 roku, musiał więc
poczynić trochę założeń na temat interesującego go krajobrazu
miejskiego mniej więcej w pół drogi tych uwodzicielskich rysunków.
Szczególnie zwodnicza okazała się mapka z 1730 roku – architekt
„Królowej Bedlam” poniewczasie (jakiś czas po wydaniu tej
wielowątkowej superpowieści) uzyskał pożądane informacje na
temat Nowego Jorku Anno Domini 1702, które niestety w niejednym
punkcie (nazwy ulic) rozminęły się z jego założeniami. A że
jest perfekcjonistą – co widać choćby w omawianym dokonaniu tego
Wielkiego Literata – w głębi ducha zapewne wyrzuca sobie, że tak
bardzo polegał na, jak by nie patrzeć, nieadekwatnej mapie. Z
drugiej strony utwierdził się w przekonaniu, że poczynił też
sporo jak najbardziej trafnych założeń, z czasem upewnił się, że
w „Królowej Bedlam” na jedną faktograficzną pomyłkę przypada
dziesięć rzetelnych danych. Podobnie jak „Zew nocnego ptaka”,
lekturze uniwersalnej, olśniewającej bez względu na gatunkowe
preferencje. Podbijającej serca zarówno miłośników powieści
historyczny, przygodowych i łotrzykowskich/romansów awanturniczych,
jak i historii kryminalnych, nadnaturalnych, westernów, a nawet
science fiction (zwycięzca w kategorii „Best Book of the Year” w
konkursie organizowanym przez grupę miłośników fantastyki
naukowej). James Bond na Dzikim Zachodzie: mniej więcej taki pomysł
Robert McCammon miał na drugą partię szachów Matthew Corbetta.
Historia alternatywna... a może nie? Może w pomroce dziejów
zagubiła się jednostka łudząco podobna do idealisty Matthew
Corbetta? Może i to założenie pana McCammona jest strzałem w
dziesiątkę? Tak czy owak, młody mistrz dedukcji na początku XVIII
wieku niejedną zagadkę zapragnął rozwiązać. Kim jest zabójca
zwany Maskerem i co nim kieruje? Jaki sekret skrywa wielebny William
Wade? Jakie znaczenie mają maniakalne zapiski zarządcy sierocińca
i co się zdarzyło młodzieńcowi pochowanemu w bezimiennym grobie?
Diaboliczny profesor Fell i tytułowa smutna dama z ośrodka
powszechnie nazywanego zakładem dla obłąkanych. Najbardziej
rozpieszczana pensjonariuszka zwiastuna przyszłości – placówki
medycznej w Westerwicke, która nie przypomina innych tego typu
obiektów prowadzonych w nieoświeconych czasach oświeconego Mathew
Corbetta. W zasadzie sporo się zmieniło od naszego rozstania z tym
oczytanym „detektorem”, chuderlakiem Hudsona Greathouse'a,
grubiańskiego partnera wytwornej potencjalnej pracodawczyni
nieoszlifowanego diamentu marnowanego w sektorze publicznym. Chłopak
pewnie bardziej przysłuży się społeczeństwu w prywatnej agencji,
bo w nowojorskiej Świątyni Sprawiedliwości wyżej się już nie
wespnie. Bo chyba nawet on nie wierzy, że dostanie się na studia
prawnicze. Sierota bez grosza przy duszy? Urzędnik niskiego szczebla
mieszkający na poddaszu skromnego domku i zarazem warsztatu
garncarskiego dobrodusznego małżeństwa z niezwykłym pupilem.
Robert McCammon z właściwym sobie rozmachem i wręcz paranormalną
plastycznością opisuje tętniące życiem miasto z chaotycznymi,
niewybrukowanymi uliczkami, po których pod osłoną nocy przechadza
się zabójczy Masker. Miasto, które nigdy nie zasypia. Po
zapadnięciu zmroku na każdym rogu mamy po brzegi wypełnione
tawerny, gdzie dobija się różnych targów, robi większe i
mniejsze interesy, gdzie zawsze można przegrać albo wygrać parę
szylingów (karty, szachy) i rzecz jasna wlać w siebie hektolitry
podłego trunku. Na niedostatek klientów nie narzeka też tutejsza
świątynia rozpusty, gorsząca najbardziej bogobojnych ludzi, wydaje
się jednak, że zarówno dżentelmeni regularnie odwiedzający
Sodomę i Gomorę Polly Blossom, jak i najbardziej oddane Owieczki
Boże, dni święte przykładnie święcą. Wielu spotyka się na
mszach prowadzonych przez wielebnego Williama Wade'a, pastora bodaj
najbardziej lubianego za krótkie (czyli nieprzekraczające dwóch
godzin) kazania. Pastora, który już w pierwszej partii „Królowej
Bedlam” rozbudza podejrzenia w miejscowym specjaliście ds.
rozwiązywania problemów. A to tylko jedno piętro tego kryminalnego
wieżowca. Zagadki bardziej złożonej niż w Fount Royal, bo jak
podejrzewa nasz niestrudzony przewodnik po tym hipnotycznym świecie
przedstawionym, niektóre z nitek, za którymi uparcie podąża,
prowadzą do tego samego kłębka. Pewnie okropnie brudnego, ale
Matthew Corbett niezmiennie woli wstrętną prawdę od bajecznego
kłamstwa. Nie jest jednak człowiekiem bez skaz (a że nie ma ludzi
idealnych, według mnie to tylko dodało mu wiarygodności), a w
każdym razie ktoś tak „zabełtał mu błękit w głowie”, że
niejednokrotnie może wyjść przed czytelnikiem „z przyszłości”
na zwykłego hipokrytę. Jest jeszcze roszczeniowość bezdomnego. Ma
swoje powody, ale niektórzy mogą uznać, że panicz Corbett trochę
przesadza, bo ten kij z całą pewnością ma dwa końce. Ochłodzenie
relacji międzyludzkiej, alarmująco szorstka męska przyjaźń po
spektakularnej, tragicznej akcji z bykiem zainspirowanej ulubionym
filmem córki Roberta McCammona, „Duchem w niewidzialnym bikini”
Dona Weisa. Odchodzimy od klimatu niesamowitości „Zewu nocnego
ptaka”, ale pozostajemy w klimacie mrocznym. Złowróżbne,
intensywne ciemności w ekscytującej kronice Bedlam.
Ze
zjawiskowego archiwum Matthew Corbetta. Genialna kontynuacja wybitnej
pieśni nocnego ptaka. Giganty Roberta McCammona, a to wciąż
zaledwie ułamek „dokumentacji duchowego przodka Sherlocka
Holmesa”. Epickiego kolosa pisarza, którego talentów niepodobna
przecenić. Można brać „Królową Bedlam” bez znajomości „Zewu
nocnego ptaka”, tylko po co? Jak się bawić, to na całego!
Zwłaszcza, że tak wystawne przyjęcia w świecie literackim nie
zdarzają się codziennie. Może raz na dekadę... W każdym razie
uważam, że to prawdziwe perły w koronie i już nie mogę się
doczekać następnego spotkania z detektywem z Ameryki kolonialnej.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz