Studentka alchemii, Scarlett, kontynuuje pracę ojca, naukowca, który
popełnił samobójstwo. Jest przekonana, że zdoła odnaleźć kamień filozoficzny,
substancję pozwalającą zamieniać metale w czyste złoto oraz zawierającą
składnik zapewniający długowieczność, wedle legendy stworzoną przez
francuskiego alchemika Nicolasa Flamela. Poszukiwania prowadzą Scarlett do
paryskich katakumb. Jest przekonana, że gdzieś tam pod ziemią, w nieznanym
nikomu korytarzu ukryto kamień filozoficzny. Wraz z przyjaciółmi i przewodnikiem
wyrusza w głąb ziemi. W trakcie ich wędrówki jeden z korytarzy zasypuje się,
uniemożliwiając im odwrót. Na domiar złego w podziemiach oprócz nich czyha coś
jeszcze, co nie zamierza długo pozostawić ich przy życiu.
Horror verite Johna Ericka
Dowdle’a, twórcy między innymi „The Poughkeepsie Tapes” (2007), „Kwarantanny”
(2008) i „Diabła” (2010), częściowo rzeczywiście nagrywany w paryskich
katakumbach. Dzięki dystrybucji kinowej „Jako w piekle, tak i na Ziemi” pomimo
niskiego budżetu trafił do głównego nurtu, a co za tym idzie całkiem sporo
zarobił. Jednakże mimo zainteresowania widzów krytycy w większości nie
szczędzili negatywnych komentarzy, natomiast ja po skończonym seansie zaczęłam
się zastanawiać, dlaczego dystrybutorzy promują tego rodzaju straszaki? Oczywiście
wyświetlanie w kinach tak zwanych horrorów kręconych z ręki mnie nie dziwi,
ponieważ obecnie panuje moda na taką stylistykę, ale istnieje parę lepszych
obrazów verite, które nie mogą liczyć
na taką promocję, jak „Jako w piekle, tak i na Ziemi”. Nie wspominając już o znakomitych
standardowo realizowanych filmach grozy, jak na przykład „The Canal”. Wniosek
nasuwa się jeden – chociaż obecnie horrory przeżywają mocny spadek formy mimo
wszystko nadal można natrafić na jakąś perełkę, ale rzadko w kinie głównego
nurtu, bo z jakiegoś nieznanego mi powodu dystrybutorzy optują przede wszystkim
za takimi oto gniotami.
Akcja filmu rozgrywa się w paryskich katakumbach, co nie jest w horrorze
żadnym novum, bowiem wystarczy sobie przypomnieć „Katakumby” z 2007 roku. Jednakże
w przeciwieństwie do tamtej produkcji „Jako w piekle, tak i na Ziemi” nie
potrafił nawet w ułamku wykorzystać tak klaustrofobicznej scenerii. Chociaż
niemalże cały seans, poza końcówką, opiera się na rozwleczonym do granic możliwości
krążeniu grupki ciekawskich badaczy i przewodnika po mrocznych korytarzach w
podziemiu ani przez chwilę nie miałam okazji odczuć przytłaczającej ciasnoty,
która powinna automatycznie wynikać z miejsca akcji. Klimat zaprzepaściła głównie
realizacja – chaotyczne kręcenie z ręki i przesadzone sztuczne oświetlenie. Moim
zdaniem mocne latarki protagonistów z delikatną asystą oświetleniowców w zupełności
by wystarczyły, ale twórców niestety podkusiło, aby posiłkować się mocnymi
reflektorami, które dawały mi wgląd również w korytarze leżące z dala od
bohaterów, co znacząco obniżało realizm. Na domiar złego sceny, które
zauważalnie dążyły do wywołania w widzach klaustrofobii, jak na przykład moment,
w którym Benji utknął w stercie kości, przez wzgląd na irytujące kąty
nachylenia kamery praktycznie blokowały jakiekolwiek wrażenie duszności (Dowdle
powinien przestudiować „Zejście”, żeby zobaczyć, jak to się robi). Pomimo mocno
statecznej lwiej części projekcji twórcy, co jakiś czas próbowali urozmaicić
seans jump scenami, ale niestety bez
rezultatu. Bez żadnych problemów przewidywałam momenty, w których za chwilę
coś, skądś wyskoczy i wyłączając końcowe materializacje demonów wizualnie nic
nie zrobiło na mnie wrażenia. W końcu przez dłuższą część seansu jump scenki koncentrują się głównie na
opętanym, ale nieucharakteryzowanym chłopaku. Nawet krwawe sceny, zauważalnie
stanowiące ostatnią deskę ratunku filmowców, nie zdały egzaminu. Ujęcie, w
trakcie którego mężczyzna uderza głową kobiety o ziemię jest należycie
brutalne, ale już chwilę później kamera skierowuje się na jej okaleczoną twarz,
z której spływa rażąco sztuczna posoka. Z pozostałym gore, jest tak samo – twórcy najzwyczajniej w świecie zapomnieli,
jaką barwę i konsystencję ma krew.
Nad ponad godziną seansu nie ma co się dłużej rozwodzić, bo poza
poszukiwaniem kamienia filozoficznego i kilkoma przewidywalnymi jump scnenami praktycznie nic ciekawego
się nie dzieje. Chyba, że ktoś lubi chaotyczne wędrówki protagonistów w
podziemiach, bez towarzystwa jakiegoś mroczniejszego, czy klaustrofobicznego
klimatu. W każdym razie na właściwą akcję trzeba czekać, aż do ostatnich minut
projekcji, które choć miejscami są aż nazbyt przesadzone, żeby nie rzec efekciarskie
kilkoma ujęciami odrobinę wybijają z letargu. Dosyć pomysłowy jest moment
zakopania całego ciała chłopaka, poza nogami przez demona bądź diabła oraz
kąpiel Scarlett w szybie pełnym krwi (co prawda dalej sztucznej, ale z
przymknięciem oczu całkiem znośnej). Ciekawy jest też zabieg odwrócenia góry i
dołu – aby wydostać się spod ziemi nasi protagoniści muszą schodzić w dół.
Natomiast jedną z najbardziej irytujących scen w końcówce jest „przypływ mocy”
u Scarlett – nieustraszona dziewczyna, niczym Rambo jednym ciosem powala demona
i błyskawicznie wspina się po linie… Kolejnym nieprzemyślanym elementem jest
finał, który aż prosił się o zasygnalizowanie dwojakiej interpretacji, z czego
Dowdle nie skorzystał oferując nam standardowy epilog z trywialnym przesłaniem.
Z obsady absolutnie nikt nie wyróżnia się choćby minimalnym profesjonalizmem,
łącznie z odtwórczynią głównej bohaterki, Perdity Weeks. Zresztą biorąc pod
uwagę fakt, że cały ten film nade wszystko wywołuje wrażenie nieumiejętnie spożytkowanej
taniości nie ma co się dziwić, że aktorzy są wyjałowieni z wszelkich uczuć.
Gdybym powiedziała, że seans „Jako w piekle, tak i na Ziemi” nie tyle
obejrzałam, co przemęczyłam byłoby to sporym niedomówieniem. Tutaj nawet nie
chodzi o niski budżet, bo widziałam całe mnóstwo amatorskich horrorów, którym niniejsza
produkcja może, co najwyżej buty czyścić. Problem tego filmu tkwi raczej w nieumiejętnej
ewokacji grozy – niemożności stworzenia odpowiednio klaustrofobicznego klimatu,
zaskakiwania jump scenami i tą aż
nazbyt rozproszoną pracą kamery. Sam pomysł na scenariusz był całkiem ciekawy,
ale owe innowacyjne podejście do horroru satanistycznego pojawia się tak późno,
że nie byłam w stanie oprzeć się senności.
Mam klaustrofobię i przyznam że "Zejście" zrobiło na mnie wrażenie. Myślałam że ten będzie dobry ale po twojej recenzji wiem że dobrze zrobiłam nie idąc na niego do kina. A i tak go zobaczę, co by w tyle nie być:)
OdpowiedzUsuńLiczyłem na mocne kino i się zawiodłem. Lubię horrory verite, ale tutaj całą zabawę psuła gra aktorska. Widać z daleka, że emocje towarzyszące eksploratorom były wymuszone jak wymioty u bulimiczki. Zawsze powtarzam, że drętwa gra aktorska psuje obraz w tego typu produkcjach. Oczywiście zgadzam się z Tobą Buffy, że na jakąkolwiek "akcję" trzeba tutaj poczekać, a jeśli się już pojawi to nasycona jest przesadnym jak dla mnie efekciarstwem.
OdpowiedzUsuńOglądałem jakiś czas temu i spodobała mi się ta idea piekła jako powtarzania w nieskończoność (wiem u Kinga w pokoju 1407 już to było) i że idąc w dół mamy szansę wyjść. Przede wszystkim świetny klimat, mroczny. Te powtarzanie pewnych obrazów, tych zakrętów, tych hybryd. Naprawdę jak opuszczają kanał poczułem katharsis. To chyba jedyny raz jak się moja opinia rozmija z opinią autorki tych świetnych recenzji. Po prostu podobało mi się i muszę to powiedzieć. Andrzej
OdpowiedzUsuń