Po rozstaniu z mężem Becky przyjeżdża do Chicago. Zatrzymuje się u brata,
handlarza narkotykami Otisa i jego współlokatora Henry’ego, który w tajemnicy
przed wszystkimi krąży po ulicach miasta w poszukiwaniu ofiar, a wybrane
jednostki w bestialski sposób pozbawia życia. Becky szybko obdarza wielką
sympatią przyjaciela brata, spędzając sporo czasu na szczerych rozmowach z nim,
tymczasem Otis z przyjemnością wchodzi w drugie, mroczne życie Henry’ego,
służąc mu pomocą przy eliminowaniu niewinnych mieszkańców Chicago.
John McNaughton, twórca między innymi „Dzikich żądz” i „Opowieści Haeckela”
wchodzącej w skład pierwszego sezonu „Mistrzów horroru”, nie miał łatwych
początków. Na realizację swojego pierwszego fabularnego filmu pt. „Henry -
Portret seryjnego mordercy” miał do dyspozycji trochę ponad sto tysięcy dolarów,
dlatego też był zmuszony zaangażować do projektu rodzinę i przyjaciół.
Scenariusz McNaughton napisał wspólnie z Richardem Fire. Delikatnie zainspirowała ich historia prawdziwych morderców, Henry’ego Lee Lucasa i Ottisa Toole’a,
którzy grasowali w Stanach Zjednoczonych w latach 70-tych i 80-tych XX wieku. Zdjęcia do
filmu trwały 28 dni, a potem, jak to zwykle z brutalnymi obrazami bywało zaczęły
się problemy z cenzorami. „Henry – Portret seryjnego mordercy” długo krążył w
wersji okrojonej, w Wielkiej Brytanii w całości został dopuszczony dopiero w
roku 2003, a w Australii w 2005.
Zapewne przez wzgląd na niski budżet „Henry – Portret seryjnego mordercy”
to bardzo kameralny film. Większość zdjęć zrealizowano w obskurnym mieszkaniu
antybohaterów, a ich częste wypady na miasto w poszukiwaniu ofiar zredukowano
do ujęć z wnętrza samochodu i obrazów ograniczonych przestrzeni, bez szerszej
perspektywy wielkomiejskiego życia. Ponadto McNaughton zrezygnował z
portretowania pracy organów ścigania, co tłumaczył pragnieniem wywarcia na
opinii publicznej wrażenia bezprawia, które determinuje poczynania morderców.
Chcący, czy niechcący twórcom istotnie udało się stworzyć taką anarchiczną aurę,
która wespół z wnikliwą psychologią, atmosferą wszechobecnej beznadziei i
brudnymi lokacjami przy akompaniamencie mistrzowskiej ścieżki dźwiękowej
tworzyła naprawdę przygnębiająco-niepokojący obraz o ludzkim zezwierzęceniu,
którego nie można w żaden sposób usprawiedliwić. McNaughton nie rozczula się
nad swoimi antybohaterami. Wspomina, że w dzieciństwie Henry był terroryzowany przez
rozwiązłą seksualnie matkę, która zmuszała go do świadkowania swoim łóżkowym
igraszkom i kazała mu przywdziewać sukienki, ale nie czyni tego po to, żeby wzbudzić
współczucie widzów, co do jego osoby. Owe strzępy informacji z jego przeszłości
mają charakter czysto poznawczy, twórcy zwyczajnie pragnęli roztoczyć przed
widzami szerszy rys charakterologiczny tytułowego antybohatera. A skoro nawet
belgijscy naukowcy pochwalili realistyczność psychiki seryjnego mordercy
McNaughton bez wątpienia osiągnął swój cel.
Film rozpoczyna sekwencja podróży samochodem Henry’ego (znakomicie wykreowanego
przez Michaela Rookera), przerywana migawkami obrazującymi bestialsko
zamordowane kobiety. Ten wstęp szczególnie zniesmaczył cenzorów, a dokładniej
widok zakrwawionej kobiety z butelką wbitą w rozharatane usta, sportretowanej
na maksymalnym, długim zbliżeniu. McNaughton już w prologu sygnalizuje widzom,
że to nie będzie ugrzeczniony portret seryjnego mordercy, że ma zamiar
przekazać im całą brutalną prawdę o zdegenerowanych jednostkach, nie szczędząc realistycznych,
krwawych efektów specjalnych. I rzeczywiście, poziom przemocy osiąga w tej
produkcji prawdziwe wyżyny, ale to nie on szokuje najbardziej. Szczególnie
mocno na psychikę odbiorcy oddziałują momenty skupienia na charakterologiach
postaci. Scenariusz najsilniej koncentruje się na osobliwej relacji pomiędzy
trójką głównych bohaterów. Mamy zagubioną, niegdyś trudniącą się tańcem
erotycznym, Becky (nieco egzaltowana Tracy Arnold), która po rozstaniu z mężem
i pozostawieniu córeczki pod opieką matki przyjeżdża do Chicago, aby
podreperować swój budżet. Jej brat, Otis (w tej idealnie odegranej roli Tom
Towles) od początku czuje do niej jakiś niezdrowy pociąg, co z kolei zauważa
jego współlokator Henry, seryjny morderca, który odnajduje w Becky „bratnią
duszę”. Cała trójka snuje beznadziejny, monotonny żywot pod dachem obskurnego
mieszkania, trudniąc się dorywczymi pracami. Ich relacja komplikuje się z
chwilą wdrożenia Otisa przez Henry’ego w zbrodniczą działalność, jakiej ten
dotychczas oddawał się w tajemnicy przed wszystkimi. Szczegóły ich zwyrodniałych
„zabaw”, które często uwieczniają na taśmach twórcy oddali z maniakalną wręcz drobiazgowością.
Widzimy między innymi dźganie właściciela lombardu, nabicie telewizora na jego
głowę i podłączenie go do prądu oraz terroryzowanie trzyosobowej rodziny –
kobiety z zabarwieniem erotycznym. Twórcy najgłośniej akcentują skręcanie
karków. Dźwięk wybija się nawet ponad ścieżkę dźwiękową, zniesmaczając samym
tylko tonem, nie widokiem, co jest nie lada wyczynem. Modus operandi sprawców jest bardzo zróżnicowany. W ruch idą noże,
pistolet, „gołe” ręce i wspomniany prąd, ale bynajmniej nie dlatego, że
McNaughton i Fire chcieli się popisać swoją inwencją przy obmyślaniu sposobów
eliminacji ofiar. Takie postępowanie Henry’ego i Otisa motywują błyskotliwością
tego pierwszego, który tłumaczy, że brak wzoru zdezorientuje organy ścigania,
zmusi ich do poszukiwania kilku różnych sprawców. Nie tylko inteligencja Henry’ego
w połączeniu z jego brutalną działalnością sprawia, że jawi się, jako iście
demoniczna, śmiertelnie niebezpieczna, niemoralna jednostka. Istotną rolę w
jego osobowości odgrywają zdolności manipulacyjne, co szczególnie mocno uwidacznia
się na przykładzie Otisa. Podczas pierwszego wspólnego morderstwa mężczyzna jest
przerażony, potem zrozpaczony, ale z czasem również odnajduje chorą przyjemność
w pozbawianiu innych życia. Ponadto Henry do perfekcji opanował ukrywanie przed
innymi swojej prawdziwej natury. Egzystuje w dwóch światach: tym zwyczajnym,
cywilizowanym oraz pełnym gwałtu i przemocy. Z taką wprawą żongluje tymi dwoma
obliczami, że bez problemów udaje mu się oszukać zapatrzoną w niego Becky,
którą również zaczyna darzyć głębszym uczuciem. Problem tylko w tym, że Henry
nie potrafi kochać tak, jak zwyczajny człowiek, a więc ich relacja ma wszelkie
znamiona tragicznej. Właściwie ten cały, niezwykle klimatyczny i brutalny film,
jest swego rodzaju preludium przed prawdziwym koszmarem – wszystkie bezeceństwa,
jakim świadkujemy są jedynie uwerturą do mocnych, jeszcze bardziej szokujących
uderzeń. UWAGA SPOILER Już
kazirodczy gwałt, przebicie oka i porcjowania ciała odrzucają od ekranu makabryczną
pomysłowością (chociaż większość z tego rozgrywa się poza wzrokiem widza), ale
prawdziwą inwencją scenarzyści wykazali się w ostatnim ujęciu zakrwawionej walizki,
ostatecznie udowadniającej, że Henry nie jest zdolny do miłości KONIEC SPOILERA.
Nominowany w sześciu kategoriach do Independent Spirit „Henry – Portret seryjnego
mordercy” w wielu kręgach odbierany jest, jako jeden z najlepszych serial killer movies w historii
kinematografii i jestem zmuszona się pod tymi opiniami podpisać. Mało jest
równie realistycznych, brutalnych i bezkompromisowych thrillerów, które w tak
samo równym stopniu skupiałby się na psychologii seryjnego mordercy, jak i na
jego makabrycznej działalności. Beznadzieja, wielkomiejski brud i degradacja psychiczna
biją z dosłownie każdego ujęcia, udowadniając, że John McNaughton nie tylko
doskonale rozumie ten gatunek filmowy, ale posiadł również znajomość
charakterologii zwyrodniałych jednostek, których czynów nijak nie można usprawiedliwić.
Perła amerykańskiego thrillera, którą gorąco polecam każdemu wielbicielowi
takich mocnych historii!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz