wtorek, 19 maja 2015

„Henry – Portret seryjnego mordercy” (1986)


Po rozstaniu z mężem Becky przyjeżdża do Chicago. Zatrzymuje się u brata, handlarza narkotykami Otisa i jego współlokatora Henry’ego, który w tajemnicy przed wszystkimi krąży po ulicach miasta w poszukiwaniu ofiar, a wybrane jednostki w bestialski sposób pozbawia życia. Becky szybko obdarza wielką sympatią przyjaciela brata, spędzając sporo czasu na szczerych rozmowach z nim, tymczasem Otis z przyjemnością wchodzi w drugie, mroczne życie Henry’ego, służąc mu pomocą przy eliminowaniu niewinnych mieszkańców Chicago.

John McNaughton, twórca między innymi „Dzikich żądz” i „Opowieści Haeckela” wchodzącej w skład pierwszego sezonu „Mistrzów horroru”, nie miał łatwych początków. Na realizację swojego pierwszego fabularnego filmu pt. „Henry - Portret seryjnego mordercy” miał do dyspozycji trochę ponad sto tysięcy dolarów, dlatego też był zmuszony zaangażować do projektu rodzinę i przyjaciół. Scenariusz McNaughton napisał wspólnie z Richardem Fire. Delikatnie zainspirowała ich historia prawdziwych morderców, Henry’ego Lee Lucasa i Ottisa Toole’a, którzy grasowali w Stanach Zjednoczonych w latach 70-tych i 80-tych XX wieku. Zdjęcia do filmu trwały 28 dni, a potem, jak to zwykle z brutalnymi obrazami bywało zaczęły się problemy z cenzorami. „Henry – Portret seryjnego mordercy” długo krążył w wersji okrojonej, w Wielkiej Brytanii w całości został dopuszczony dopiero w roku 2003, a w Australii w 2005.

Zapewne przez wzgląd na niski budżet „Henry – Portret seryjnego mordercy” to bardzo kameralny film. Większość zdjęć zrealizowano w obskurnym mieszkaniu antybohaterów, a ich częste wypady na miasto w poszukiwaniu ofiar zredukowano do ujęć z wnętrza samochodu i obrazów ograniczonych przestrzeni, bez szerszej perspektywy wielkomiejskiego życia. Ponadto McNaughton zrezygnował z portretowania pracy organów ścigania, co tłumaczył pragnieniem wywarcia na opinii publicznej wrażenia bezprawia, które determinuje poczynania morderców. Chcący, czy niechcący twórcom istotnie udało się stworzyć taką anarchiczną aurę, która wespół z wnikliwą psychologią, atmosferą wszechobecnej beznadziei i brudnymi lokacjami przy akompaniamencie mistrzowskiej ścieżki dźwiękowej tworzyła naprawdę przygnębiająco-niepokojący obraz o ludzkim zezwierzęceniu, którego nie można w żaden sposób usprawiedliwić. McNaughton nie rozczula się nad swoimi antybohaterami. Wspomina, że w dzieciństwie Henry był terroryzowany przez rozwiązłą seksualnie matkę, która zmuszała go do świadkowania swoim łóżkowym igraszkom i kazała mu przywdziewać sukienki, ale nie czyni tego po to, żeby wzbudzić współczucie widzów, co do jego osoby. Owe strzępy informacji z jego przeszłości mają charakter czysto poznawczy, twórcy zwyczajnie pragnęli roztoczyć przed widzami szerszy rys charakterologiczny tytułowego antybohatera. A skoro nawet belgijscy naukowcy pochwalili realistyczność psychiki seryjnego mordercy McNaughton bez wątpienia osiągnął swój cel.

Film rozpoczyna sekwencja podróży samochodem Henry’ego (znakomicie wykreowanego przez Michaela Rookera), przerywana migawkami obrazującymi bestialsko zamordowane kobiety. Ten wstęp szczególnie zniesmaczył cenzorów, a dokładniej widok zakrwawionej kobiety z butelką wbitą w rozharatane usta, sportretowanej na maksymalnym, długim zbliżeniu. McNaughton już w prologu sygnalizuje widzom, że to nie będzie ugrzeczniony portret seryjnego mordercy, że ma zamiar przekazać im całą brutalną prawdę o zdegenerowanych jednostkach, nie szczędząc realistycznych, krwawych efektów specjalnych. I rzeczywiście, poziom przemocy osiąga w tej produkcji prawdziwe wyżyny, ale to nie on szokuje najbardziej. Szczególnie mocno na psychikę odbiorcy oddziałują momenty skupienia na charakterologiach postaci. Scenariusz najsilniej koncentruje się na osobliwej relacji pomiędzy trójką głównych bohaterów. Mamy zagubioną, niegdyś trudniącą się tańcem erotycznym, Becky (nieco egzaltowana Tracy Arnold), która po rozstaniu z mężem i pozostawieniu córeczki pod opieką matki przyjeżdża do Chicago, aby podreperować swój budżet. Jej brat, Otis (w tej idealnie odegranej roli Tom Towles) od początku czuje do niej jakiś niezdrowy pociąg, co z kolei zauważa jego współlokator Henry, seryjny morderca, który odnajduje w Becky „bratnią duszę”. Cała trójka snuje beznadziejny, monotonny żywot pod dachem obskurnego mieszkania, trudniąc się dorywczymi pracami. Ich relacja komplikuje się z chwilą wdrożenia Otisa przez Henry’ego w zbrodniczą działalność, jakiej ten dotychczas oddawał się w tajemnicy przed wszystkimi. Szczegóły ich zwyrodniałych „zabaw”, które często uwieczniają na taśmach twórcy oddali z maniakalną wręcz drobiazgowością. Widzimy między innymi dźganie właściciela lombardu, nabicie telewizora na jego głowę i podłączenie go do prądu oraz terroryzowanie trzyosobowej rodziny – kobiety z zabarwieniem erotycznym. Twórcy najgłośniej akcentują skręcanie karków. Dźwięk wybija się nawet ponad ścieżkę dźwiękową, zniesmaczając samym tylko tonem, nie widokiem, co jest nie lada wyczynem. Modus operandi sprawców jest bardzo zróżnicowany. W ruch idą noże, pistolet, „gołe” ręce i wspomniany prąd, ale bynajmniej nie dlatego, że McNaughton i Fire chcieli się popisać swoją inwencją przy obmyślaniu sposobów eliminacji ofiar. Takie postępowanie Henry’ego i Otisa motywują błyskotliwością tego pierwszego, który tłumaczy, że brak wzoru zdezorientuje organy ścigania, zmusi ich do poszukiwania kilku różnych sprawców. Nie tylko inteligencja Henry’ego w połączeniu z jego brutalną działalnością sprawia, że jawi się, jako iście demoniczna, śmiertelnie niebezpieczna, niemoralna jednostka. Istotną rolę w jego osobowości odgrywają zdolności manipulacyjne, co szczególnie mocno uwidacznia się na przykładzie Otisa. Podczas pierwszego wspólnego morderstwa mężczyzna jest przerażony, potem zrozpaczony, ale z czasem również odnajduje chorą przyjemność w pozbawianiu innych życia. Ponadto Henry do perfekcji opanował ukrywanie przed innymi swojej prawdziwej natury. Egzystuje w dwóch światach: tym zwyczajnym, cywilizowanym oraz pełnym gwałtu i przemocy. Z taką wprawą żongluje tymi dwoma obliczami, że bez problemów udaje mu się oszukać zapatrzoną w niego Becky, którą również zaczyna darzyć głębszym uczuciem. Problem tylko w tym, że Henry nie potrafi kochać tak, jak zwyczajny człowiek, a więc ich relacja ma wszelkie znamiona tragicznej. Właściwie ten cały, niezwykle klimatyczny i brutalny film, jest swego rodzaju preludium przed prawdziwym koszmarem – wszystkie bezeceństwa, jakim świadkujemy są jedynie uwerturą do mocnych, jeszcze bardziej szokujących uderzeń. UWAGA SPOILER Już kazirodczy gwałt, przebicie oka i porcjowania ciała odrzucają od ekranu makabryczną pomysłowością (chociaż większość z tego rozgrywa się poza wzrokiem widza), ale prawdziwą inwencją scenarzyści wykazali się w ostatnim ujęciu zakrwawionej walizki, ostatecznie udowadniającej, że Henry nie jest zdolny do miłości KONIEC SPOILERA.

Nominowany w sześciu kategoriach do Independent Spirit „Henry – Portret seryjnego mordercy” w wielu kręgach odbierany jest, jako jeden z najlepszych serial killer movies w historii kinematografii i jestem zmuszona się pod tymi opiniami podpisać. Mało jest równie realistycznych, brutalnych i bezkompromisowych thrillerów, które w tak samo równym stopniu skupiałby się na psychologii seryjnego mordercy, jak i na jego makabrycznej działalności. Beznadzieja, wielkomiejski brud i degradacja psychiczna biją z dosłownie każdego ujęcia, udowadniając, że John McNaughton nie tylko doskonale rozumie ten gatunek filmowy, ale posiadł również znajomość charakterologii zwyrodniałych jednostek, których czynów nijak nie można usprawiedliwić. Perła amerykańskiego thrillera, którą gorąco polecam każdemu wielbicielowi takich mocnych historii!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz