wtorek, 31 października 2017

„Dead Awake” (2016)

Beth Bowman od jakiegoś czasu doświadcza paraliżu sennego, w trakcie którego jest podduszana przez upiorną kobiecą postać. Po odnowieniu kontaktu ze swoją siostrą bliźniaczką, Kate, Beth opowiada jej o swojej przypadłości. Kate próbuje przekonać ją, że istota, którą widuje nocami nie jest prawdziwa, że jest jedynie nieszkodliwą halucynacją, ale zmienia zdanie po śmierci swojej siostry. Zaczyna badać zjawisko paraliżu sennego, którego sama doświadcza od nocy, w której zmarła jej bliźniaczka. Zbiera także informacje o upiorzycy, która teraz nawiedza także ją, a pomaga jej w tym chłopak Beth, Evan. Oboje szybko nabierają pewności, że podzielą los siostry Kate, jeśli nie znajdą sposobu na pokonanie zmory. W czym pomaga im specjalizujący się w zaburzeniach snu doktor Hassan Davies, który poświęcił długie lata na badanie podobnych przypadków.

Horror „Dead Awake” jak na razie jest najbardziej znanym tytułem w reżyserskim dorobku Phillipa Guzmana. W jego dotychczasowej filmografii nie znajdziemy ani jednego obrazu wpisującego się do tego gatunku. Za to autor scenariusza „Dead Awake”, Jeffrey Reddick ma już pewne doświadczenie w filmowym horrorze – pracował choćby nad scenariuszami „Oszukać przeznaczenie”, „Tamary” i „Dnia żywych trupów” (2008). Pierwsze pokazy owocu współpracy Guzmana i Reddicka odbyły się w 2016 roku na Shriekfest Horror Film Festival i Alamo City Film Festival, a do szerszego obiegu „Dead Awake” wszedł w roku 2017. Nie znajdując dużo fanów, czemu wcale się nie dziwię.

O paraliżu sennym po raz pierwszy usłyszałam ładnych parę lat temu. A zaczęło się od opowieści o zmorze, historyjki z dreszczykiem, która jak dowiedziałam się niedługo potem (dzięki Internetowi) wzięła się ze słowiańskiego podania ludowego. Nocne demony pojawiały się w różnych kulturach, w legendach, wierzeniach z wielu miejsc świata, ale z paraliżem sennym kojarzona jest przede wszystkim słowiańska zmora, zwana również marą, która najpierw siada na piersiach śpiącej osoby, a potem przystępuje do pożywiania się jej krwią. Naukowcy wychodzą z założenia, że te wierzenia zainspirowało zjawisko paraliżu sennego, którego w dawnych czasach nie potrafiono racjonalnie wytłumaczyć. Podczas zasypiania bądź gwałtownego wychodzenia z fazy REM zdarza się, że ciało ogarnia całkowita niemoc – traci się władzę nad nim, czemu często towarzyszy między innymi uczucie przygniatania klatki piersiowej, a czasami doświadcza się nawet halucynacji. Nie trzeba być szczególnie utalentowanym twórcą horrorów, żeby dostrzec w tym dobry materiał na film grozy, tym bardziej więc zdumiewa mnie, że nie można przebierać w straszakach podejmujących problematykę paraliżu sennego i słowiańskiej zmory. Już w listopadzie w Polsce do szerokiego obiegu wejdzie horror „Slumber” (zapowiedź tutaj), który jak wskazuje opis dystrybutora będzie dotykał wyżej wspomnianych motywów albo wątków tylko nieco zbliżonych do tych zaprezentowanych w „Dead Awake”. Mam tylko nadzieję, że nie dostanę powtórki z... hmm... rozrywki zaproponowanej przez Phillipa Guzmana. I oczywiście Jeffreya Reddicka, bo w mojej ocenie najsłabszym punktem tej produkcji jest właśnie scenariusz. Jocelin Donahue w podwójnej roli, Kate i Beth Bowman, radziła sobie całkiem nieźle – żeby jednak nie było żadnych wątpliwości zaznaczam, że w tę drugą postać wchodziła nieporównanie rzadziej. Główną bohaterką „Dead Awake” jest Kate, choć początek filmu sugeruje co innego. W remake'u pewnego kultowego slashera mieliśmy do czynienia z takim samym zabiegiem, z tą różnicą, że tam dłużej zwlekano z „odsłonięciem kart”. W „Dead Awake” Beth ginie szybko – nie sądzę więc, żeby wyjawienie tego faktu zepsuło komuś seans omawianego obrazu, ale jeśli się mylę to najmocniej przepraszam. Gdy centralne miejsce na planie zajęła jej siostra bliźniaczka, Kate, bardzo się ucieszyłam, bo chwilę wcześniej dano mi do zrozumienia, że w tym duecie to ona jest tą złą, a ja wprost uwielbiam kobiece czarne charaktery (w filmie i w literaturze). Ale scenarzysta błyskawicznie „sprowadził mnie na ziemię”, odbierając wszelką nadzieję na ten typ postaci i każąc nastawić się na zdecydowanie bardziej powszechną osobowość. Zostałam więc zmuszona do towarzyszenia na wskroś pozytywnej, w sumie to nawet budzącej sympatię, acz ogólnikowo wykreślonej bohaterce, która stara się znaleźć sposób na pokonanie upiorzycy duszącej ludzi zapadających na paraliż senny. Zmory, która jak zauważył już niejeden odbiorca tej produkcji trochę przypomina Samarę z „The Ring”. Ale tylko trochę – radzę nie spodziewać się porównywalnej jakości, bo oblicze morderczej staruchy jest zdecydowanie mniej demoniczne. Jej niezbyt liczne manifestacje nie charakteryzują się niczym, co miałoby szansę na dłużej osiąść w pamięci osób dobrze zaznajomionych z gatunkiem. Krwawiący obraz zwiastujący rychłe pojawienie się zmory w jednej ze scen i jej powolne zbliżanie się od drzwi sypialni do sparaliżowanej ofiary to moim zdaniem najbardziej upiorne dodatki do jej wystąpień, aczkolwiek na tle całego gatunku i tak wypadają one blado. Innymi słowy, nie są to atrakcje tego rodzaju, które można by spokojnie uznać za przejaw wielkiej kreatywności twórców efektów specjalnych, ani nawet nie są podane z dużą dbałością o napięcie.

Jak już wspomniałam z mojego punktu widzenia najsłabszym elementem „Dead Awake” jest jego fabuła. Jeffrey Reddick sięgnął po bardzo obiecujące motywy, ale nie potrafił obudować ich wciągającą historią. Akcję sprowadził do amatorskiego śledztwa Kate Bowman i Evana (przekonująco wykreowanego przez Jesse'ego Bradforda), właściwie całkowicie pozbawionego zaskakujących punktów zwrotnych i trzymających w napięciu rozwiązań fabularnych. Czołowi bohaterowie idą po prostu po nitce do kłębka, prostą drogą, która nie ma żadnych większych tajemnic, zaciemnionych pobocznych ścieżek, mylnych tropów, zmuszających do główkowania sugestii. Zmora istnieje i trzeba ją pokonać – nie ma tutaj absolutnie żadnych niejasności. Zmora dusi swoje ofiary, gdy te doświadczają paraliżu sennego. Działa na całym świecie, ale wybiera jedynie tych nieszczęśników borykających się z tą przypadłością, którzy... No właśnie ten warunek dla co poniektórych może być małą niespodzianką, ale jestem gotowa się założyć, że większa część odbiorców „Dead Awake” spojrzy na ten motyw, jak na rozpaczliwą próbę urozmaicenia nijakiego przebiegu akcji, tym bardziej nieskuteczną, że bezrefleksyjnie skopiowaną z fikcyjnych dziejów pewnego powszechnie znanego antybohatera. UWAGA SPOILER Jeszcze jaskrawsze podobieństwo do filmów o Freddym Kruegerze unaocznia się w trakcie końcowego pojedynku we śnie KONIEC SPOILERA. Czerpanie inspiracji z dokonań innych dla mnie, samo w sobie, nie jest niczym złym, ale nie wówczas, gdy nie znajduję dla tego sensownego wytłumaczenia. Wydaje mi się, że scenariusz zyskałby bez tych udziwnień, że ta historia nie irytowałaby mnie tak bardzo, gdyby poprzestano na prostocie paraliżu sennego i zmory, której ataków na inne ofiary, druga śpiąca osoba nie byłaby w stanie podejrzeć. Bo wówczas nie doszłabym do przekonania, że obcuję z marną podróbą uwielbianego przeze mnie horroru, który podszedł do tego tematu z nieco innej strony, który miał inny fundament (nie paraliż senny), i któremu udało się przy tym zachować porywającą prostotę, dzięki czemu nie miałam poczucia kombinowania dla samego kombinowania. Taka była moja perspektywa, ale bardzo możliwe, że twórcy wychodzili z założenia, że pozytywnie zaskoczą tym publiczność – jakąś tam część może tak, ale nie sądzę, żeby długoletni fani horrorów tak zareagowali na owe udziwnienia. Chociaż nie. Żeby być całkowicie szczerą, jeden dodatek rozbudził moją ciekawość i w sumie zaskoczył mnie, ale głównie dlatego, że całkiem niedawno czytałam o nim w „Pacjencie zero” Jonathana Maberry'ego, właśnie wówczas stykając się z tym terminem po raz pierwszy (cóż za zbieg okoliczności). Kolorystyce zdjęć mogę za to przyznać mały plusik – klimat grozy mógłby być dużo gęstszy, bardziej namacalny, ale przynajmniej nie kazano mi patrzeć na serię silnie skontrastowanych, plastikowych obrazów, ponieważ całość okraszono lekką mgiełką, nadając „Dead Awake” odrobiny ponurości. Która robiłaby silniejsze wrażenie, gdyby ekipa wykazała się większą dbałością o generowanie napięcia. Zresztą umiejętność budowania i intensyfikowania tego ostatniego pewnie przysłużyłoby się również fabule – wówczas prawdopodobnie nie nudziłabym się aż tak bardzo.

Co poniektórzy fani kinematografii grozy coś tam dla siebie w „Dead Awake” pewnie znajdą. Nie sądzę, żeby znalazło się wiele osób z tego obozu, które będą rozpływać się w zachwytach nad rzeczonym dokonaniem Phillipa Guzmana – myślę, że większość z nich w najlepszym wypadku uzna, że dobija do średniej, że to kolejny, niczym niewyróżniający się przeciętniaczek, którego z nudów można obejrzeć, ale nie jest to pozycja obowiązkowa dla miłośników gatunku. Ja zapatruję się na ten twór bardziej krytycznie. W moich oczach nie dochodzi nawet do tego poziomu, dlatego jeśli mnie by ktoś pytał o zdanie radziłabym mu poszukać innego sposobu na spożytkowanie wolnego czasu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz