Recenzja
przedpremierowa
W
jednym z domów w norweskim mieście Stavern zostają odnalezione
zwłoki starszego mężczyzny. Policja szybko upewnia się, że
należą one do mieszkającego tu Prebena Pramma. Przed śmiercią
ofiarę rozebrano, związano i poddano torturom. Zabałaganione
wnętrza mogą świadczyć o tym, że napastnik bądź napastnicy
czegoś szukali. Przedmiotu mającego tak dużą wartość dla
Pramma, że wolał umrzeć niż zdradzić, w którym miejscu go
ukrył. Sprawę prowadzi komisarz William Wisting dowodzący
Wydziałem Śledczym w Larvik. Z rozmów z sąsiadami Prebena Pramma
wnosi, że był on samotnym rencistą hobbystycznie zajmującym się
fotografowaniem ptaków i marzącym o związku z jakąś kobietą.
Wydawałoby się więc, że ten toczący spokojny żywot, starszy
mężczyzna nie mógł mieć żadnych wrogów, a przynajmniej nie
takich, którzy pragnęliby jego śmierci. William Wisting wie
jednak, że pozory mogą mylić. Wiele wskazuje na to, że odkrycie
tajemnicy Prebena Pramma doprowadzi go do jego mordercy.
Po
raz pierwszy wydany w 2004 roku „Kluczowy świadek” to
debiutancka powieść norweskiego pisarza Jorna Liera Horsta i
zarazem pierwsza część jego kryminalnej serii o komisarzu
Williamie Wistingu. Inspirację autor czerpał z autentycznej sprawy
morderstwa starszego mężczyzny, Ronalda Ramma, do którego doszło
w 1995 roku między Larvikiem a Stavern. Sprawca do dzisiaj pozostaje
nieznany. Jak dowiadujemy się z przedmowy do wydania polskiego
omawianej powieści, Jorn Lier Horst był wówczas początkującym
policjantem, a dom Ronalda Ramma był pierwszym oglądanym przez
niego miejscem zbrodni. „Kluczowy świadek” nie jest wierną
relacją z tamtej sprawy, Horst zapożyczył z niej tylko parę
szczegółów, na tyle jednak charakterystycznych, żeby ludziom,
którzy słyszeli o zabójstwie Ronalda Ramma nie pozostawić żadnych
wątpliwości, co do faktycznej inspiracji autora.
Polscy
czytelnicy dotychczas mieli sposobność zapoznać się z dalszymi
dziejami fikcyjnego komisarza Williama Wistinga. Już niedługo będą
mieli okazję sięgnąć po trzy pierwsze tomy opus magnum
norweskiego pisarza Jorna Liera Horsta, ponieważ wydawnictwo Smak
Słowa w tym roku nie zamierza poprzestawać na publikacji pierwszej
odsłony serii – na 2017 rok zaplanowało wypuszczenie jeszcze
drugiej i trzeciej części, co powinno uradować wiernych fanów
twórczości Jorna Liera Horsta. Mam za to wątpliwości, czy dla
osób dotychczas niezaznajomionych z cyklem o Williamie Wistingu
dobrym wyborem będzie sięgnięcie w pierwszej kolejności po
„Kluczowego świadka”, a przynajmniej dla tych, który przywykli
do przedzierania się przez obfitujące w zdumiewające zwroty akcji,
zawiłe sprawy skrupulatnie budowane przez niezliczonych
współczesnych autorów kryminałów. Rzadko zwracam uwagę na
okładki książek, ale polskie wydanie „Kluczowego świadka” już
swoją stylową oprawą przyciągnęło mój wzrok. Myślę, że ze
wszystkich grafik zdobiących przetłumaczone na język polski
publikacje tomów wchodzących w skład poczytnej kryminalnej serii
pióra Jorna Liera Horsta ta jest zdecydowanie najbardziej urokliwa.
Okładka w połączeniu z informacją, że „Kluczowy świadek”
jest pierwszą odsłoną losów Williama Wistinga dla co poniektórych
czytelników może się okazać zachętą do rozpoczęcia przygody ze
wspomnianym komisarzem właśnie od niej. Gdyby tak rzeczywiście
było to nie zdziwiłabym się, gdyby chociaż część z nich
spotkało rozczarowanie, ponieważ ze wszystkich dotychczas
przeczytanych przeze mnie powieści Horsta ta na gruncie fabularnym
cechuje się największą prostotą. A wiem, że nie każdy miłośnik
współczesnych kryminałów ceni sobie takie uproszczone podejście
do prezentowanych spraw. Z drugiej strony (mam nadzieję, że
niemałe) grono wielbicieli starszych, klasycznych powieści
kryminalnych nie powinno mieć większych trudności z
zaakceptowaniem koncepcji Jorna Liera Horsta. Wątpię natomiast,
żeby czytelnicy, którym nieobce są pozostałe wydane w Polsce
powieści z cyklu o Williamie Wistingu, uznali to dziełko za
najlepsze dokonanie owego norweskiego pisarza. A przynajmniej ja wolę
bardziej złożone artystyczne oblicze Horsta. „Kluczowym
świadkiem” dopiero rozpoczynał swoją przygodę z pisarstwem,
dlatego też w ogóle nie dziwi mnie ostrożna konstrukcja fabularna
– twarde trzymanie się ciasnych ram gatunku, łącznie ze
sposobami pozyskiwania dowodów przez śledczych. Skłamałabym
jednak mówiąc, że takie bardziej tradycyjne podejście do
kryminału jest całkowicie pozbawione atrakcyjności. Uwidacznia się
ona przede wszystkim w surowej atmosferze wzbogaconej pokaźną dawką
melancholii, która chyba jeszcze silniej przywołuje skojarzenia z
kryminałami retro, niż prosta konstrukcja fabularna. W uwypuklaniu
podszytego smutkiem, ponurego klimatu bardzo pomocne były informacje
o ofierze, starszym mężczyźnie Prebenie Prammie, kilka dni temu
napadniętym we własnym domu. Jego nagie, związane ciało znalazł
sąsiad, który niezwłocznie zawiadomił policję. W ten oto sposób
komisarz William Wisting musi odłożyć w czasie swój urlop i
przystąpić do poszukiwania sprawcy bądź sprawców owej
odrażającej zbrodni. Szybko staje się dla niego jasne, że ofiara
wiodła samotniczy żywot, który bardzo jej doskwierał. Ukojenia
starszy mężczyzna szukał w fotografowaniu ptaków, przez jakiś
czas będąc również członkiem klubu tanga, ale nieustannie marzył
o poznaniu kobiety, u boku której mógłby spędzić resztę życia.
Przygnębiająca egzystencja ofiary wyłaniająca się z zeznań
świadków doskonale koegzystuje z surową atmosferą śledztwa –
ponura aura podszyta pokaźną dawką tajemniczości uatrakcyjnia
mozolne przedzieranie się śledczych przez napływające informacje,
których swoją drogą, jak zauważa główny bohater powieści, w
porównaniu do wielu innych prowadzonych przez niego spraw jest
zaskakująco mało.
Jorn
Lier Horst nie budował melancholijnej aury jedynie w oparciu o
postać Prebena Pramma. Przemyślenia Williama Wistinga na temat jego
własnego życia, tendencji do stawiania pracy przed rodziną i
związane z tym wyrzuty sumienia, potęgują w miarę ponurą tonację
„Kluczowego świadka”. Należy jednak zaznaczyć, że Jorn Lier
Horst nie przesadza z rozważaniami natury egzystencjalnej, cały
czas bacząc na to, aby suche szczegóły z toczącego się
dochodzenia pozostawały na pierwszym planie. Podczas lektury
„Kluczowego świadka” boleśnie odczułam brak córki Williama
Wistinga, Line, która z czasem stanie się drugą z najważniejszych
postaci zaludniających karty kryminalnej serii Horsta. W pierwszym
tomie jej udział sprowadza się jedynie do kilku esemesów wysłanych
do ojca, ale na brak pożądanych informacji o głównym bohaterze
nie możemy narzekać. Prostolinijny komisarz, cechuje się nieczęsto
spotykaną we współczesnych kryminałach pospolitością. Nie jest
obdarzony zdolnością niemalże nadludzkiej dedukcji, czy imponującą
tężyzną fizyczną, nie jest również cynicznym draniem, który
nie widzi żadnej nadziei dla zdeprawowanej ludzkości. William
Wisting jest zwyczajnym człowiekiem, typem osoby, którą moglibyśmy
spotkać w prawdziwym życiu i do której zapewne z miejsca
zapałalibyśmy sympatią. Jorn Lier Horst pisząc „Kluczowego
świadka” wielką wagę przykładał do podkreślania tej
pospolitej strony pracy w policji – pozbawionego efekciarskiego
zacięcia, mozolnego, wyczerpującego pozyskiwania kolejnych poszlak,
które powoli, w mało spektakularny sposób przybliżają śledczych
do rozwiązania zagadki śmierci Prebena Pramma. Poszukiwacze dużej
dozy realizmu powinni być więc niemalże w pełni zadowoleni –
niemalże, bo jednak nie ostało się bez przynajmniej jednego rażąco
naciągniętego zbiegu okoliczności (pierwsze spotkanie Wistinga z
cudzoziemką poszukującą swojego chłopaka) i kilku mniej dobitnych
tego rodzaju ułatwień, wykorzystywanych w celu skierowania
śledczych na nowe tropy. Na miejscu autora wybrałabym również
inne zakończenie. Autentyczna historia, którą inspirował się
Jorn Lier Horst podczas pisania „Kluczowego świadka” do dzisiaj
nie znalazła rozwiązania. Swoją opowieść autor zdecydował się
jednak uwieńczyć sukcesem śledczych. Zresztą cała ta historia
znacząco odbiega od sprawy morderstwa Ronalda Ramma z 1995 roku (jak
już wspomniałam wcześniej norweski pisarz wykorzystał tylko parę
charakterystycznych detali), co w ogóle mi nie przeszkadzało.
Wolałabym tylko, żeby Horst na ostatnich stronach powieści uraczył
mnie czymś zaskakującym, czymś czego w czytelny sposób nie
zasygnalizował już dużo wcześniej, bo w takim kształcie finał
„Kluczowego świadka” nijak mnie nie zadowala.
Pierwsza
część literackiej serii o komisarzu Williamie Wistingu
najprawdopodobniej nie sprosta wymaganiom czytelników znajdujących
przyjemność w odkrywaniu tajników zawiłych, mocno
skomplikowanych, pełnych mylących tropów policyjnych dochodzeń
wymyślanych przez niezliczonych autorów współczesnych kryminałów.
„Kluczowy świadek” pewnie wyda im się zbyt prosty, mało
spektakularny i niezbyt zaskakujący, dlatego też wstrzymam się od
rekomendowania tej pozycji nadmienionej grupie. Poszukiwacze bardziej
klasycznego, konwencjonalnego podejścia do tej problematyki mają
większą szansę odnaleźć się w tej propozycji Jorna Liera
Horsta. Jeśli o mnie chodzi to wolę dalsze tomy wchodzące w skład
tego cyklu, co wcale nie oznacza, że na tle całego gatunku
„Kluczowy świadek” wypada niesatysfakcjonująco. Bo w ogólny
rozrachunku nie mogę się skarżyć na zmarnotrawienie czasu
przeznaczonego na lekturę tej powieści.
Za
książkę bardzo dziękuję wydawnictwu