czwartek, 30 grudnia 2021

Antologia „Szaleństwo Cthulhu”

 
H.P. LOVECRAFT, ARTHUR C. CLARKE, HARRY TURTLEDOVE, LOIS H. GRESH, JOHN SHIRLEY, WILLIAM BROWNING SPENCER, CAITLÍN R. KIERNAN, ROBERT SILVERBERG, MICHAEL SHEA, MELANIE TEM, HEATHER GRAHAM, DARRELL SCHWEITZER, K.M. TONSO, J.C. KOCH, JOSEPH S. PULVER SR., JONATHAN THOMAS, DONALD TYSON

Amerykański pisarz i krytyk literacki, bodaj najbardziej zasłużony badacz twórczości Howarda Phillipsa Lovecrafta, S. T. Joshi (Sunand Tryambak Joshi) oraz redaktor wydawniczy z Titan Books, Steve Saffel, w czasie, w którym Guillermo del Toro zastanawiał się nad przeniesieniem na ekran minipowieści Lovecrafta pod tytułem „At the Mountains of Madness” (pol. „W górach szaleństwa”), postanowili przygotować antologię opowiadań inspirowanych tym kultowym utworem. Chcieli, by współcześni pisarze i pisarki potraktowali to działo jako swego rodzaju trampolinę, ale mile widziane były też teksty powstałe pod natchnieniem innych opowieści Samotnika z Providence. Joshi doszedł bowiem do wniosku, że dawanie autorom tak wąskiej przestrzeni, ograniczanie się do tego jednego dzieła, rodzi zbyt wielkie ryzyko, że w publikację wkradnie się monotonia. Joshi i Saffel nie mieli najmniejszych problemów ze znalezieniem autorów i autorek gotowych podjąć się tego wyzwania (wykorzystano też już istniejące opowiadania). I tak oto powstało „Szaleństwo Cthulhu”, pierwotnie opublikowane w 2014 roku pod tytułem „The Madness of Cthulhu”. A to nie koniec. Joshi i wydawnictwo Titan Books poszli za ciosem i już w 2015 roku wpuścili na amerykański rynek drugi tom „The Madness of Cthulhu”. Pierwsze „Szaleństwo Cthulhu” w Polsce zadebiutowało w roku 2021 pod szyldem wydawnictwa Vesper. Szesnaście opowiadań inspirowanych twórczością H.P. Lovecrafta, oczywiście z wyróżnieniem jego „W górach szaleństwa”, które też znajdziecie w owej dość obszernej, twardo opakowanej, księdze (w doskonałym tłumaczeniu Macieja Płazy). Zilustrowanej - coś wspaniałego! - przez Macieja Kamudę: geniusza nad geniuszami. Zdjęcie na froncie to też jego dzieło. Prawda, że piękne? Na wstępie głos zabierze Jonathan Maberry, autor między innymi Trylogii Pine Deep („Blues duchów”, „Song umarłych”, „Wschód złego księżyca”) i cyklu z Joem Ledgerem (w Polsce dotychczas wydano „Pacjenta zero” i „Fabrykę Smoków”). Z humorem o swoich początkach z Wielkim Lovecraftem. O którym następnie przez chwilę porozmawiamy z S.T. Joshim, rzecz jasna skupiając się przede wszystkim na „W górach szaleństwa”, pierwszoplanowej „postaci” „Szaleństwa Cthulhu”.

Tradycyjnie zacznę od opowieści, które wywarły na mnie największe wrażenie. „Czarcia Wanna” Lois H. Gresh koncentruje się na dziesięcioletniej dziewczynce marzącej o przeprowadzce do cieplejszego i przede wszystkim mniej odizolowanego miejsca. Jej domem jest bowiem stacja na Antarktydzie, gdzie pracuje jej ojciec, od jakiegoś czasu jej jedyny opiekun prawny (matka zmarła), dla którego, zdaniem dziewczynki, praca jest ważniejsza od niej. Jej najlepszym przyjacielem jest pies, którego w bardzo dramatycznych okolicznościach poznamy na samym początku tej umiarkowanie makabrycznej, pomysłowej, frapującej (demoniczne bakterie?) i nade wszystko wzruszającej opowieści ze skutej lodem, skrajnie nieprzyjaznej krainy. Lovecraftowskie szaleństwo, jak się patrzy!

Autorka między innymi „Tonącej dziewczyny” i „Czerwonego drzewa”, Caitlín R. Kiernan w ramach operacji pod kryptonimem „Szaleństwo Cthulhu”, w „Górze, co ruszyła z posad” opowie o dziwnych wypadkach na Dzikim Zachodzie. Tajemniczych wydarzeniach podczas wykopalisk archeologicznych, mozolnych poszukiwań kości jaszczurów (dinozaurów) i skamieniałości na bezkresnej prerii. Jeden z członków ekipy zdaje się być przekonany, że kierownik ekspedycji popełnił błąd przywłaszczając sobie znaleziony artefakt, posąg prawdopodobnie jakiegoś pogańskiego bożka. Zachowanie tego pierwszego coraz bardziej niepokoi jego kolegów, ale czytelnika pewnie nie będzie opuszczało przekonanie, że to jedyna osoba świadoma zagrożenia. Osoba, której reszta powinna posłuchać. Klimat niesamowitości w oparach histerii (czuć ducha Lovecrafta), uwierająca tajemnica, praktycznie nieodstępujący mnie dreszczyk emocji. Pomysły własne, z inwencją. Nawet bez wyraźnych nawiązań do twórczości Samotnika z Providence, chyba że za takowe uznamy nastrój panujący na tej przeklętej prerii.
Nadciąga Cthulhu” od Heather Graham toczy się na statku, mającym ciekawą, a przy tym mroczną historię, która mogła być zainspirowana losem Mary Celeste. Tak czy inaczej, ów obiekt pływający zaginął dawno temu, oczywiście wraz z pasażerami. Statek niedawno odnaleziono i odrestaurowano (los uczestników tego feralnego rejsu sprzed lat pozostaje nieznany; ciał, ani żywych, ani martwych nie znaleziono), a teraz planuje się zrobić z niego atrakcję turystyczną. W czym, jak zapewne liczy aktualny właściciel zagadkowego statku, dopomoże podróż, którą dokładnie prześledzimy. Na pokładzie mam grupę złożoną z naukowców oraz zespół badaczy zjawisk paranormalnych. Rozmowy o Mitologii Cthulhu H.P. Lovecrafta w śmiertelnie niebezpiecznej pułapce, z której niepodobna prędko się wydostać. Można się nabawić klaustrofobii i choroby morskiej:) Doprawdy niekomfortowe położenie. I jeszcze ta czarna maź... Ta niepowstrzymanie narastająca niepewność. Fabularnie niby nic szczególnie wyszukanego – standardowa historyjka z dreszczykiem wykorzystująca pomysły Lovecrafta – a cieszy. Wciąga na maksa!
Na tych ścianach przedstawiono każde monstrum, każdą potworność, każdy mroczny, chory popęd. Zobaczyć to znaczy wpaść w rozpacz”. To wyjątek z opowiadania Williama Browninga Spencera pod tytułem „W symbiozie z bogami”. O naukowcu, który w młodości zaprzyjaźnił się z nastoletnim geniuszem i zakochał w ich wspólnej znajomej. Niestety bez wzajemności. Ona wolała tego drugiego, chłopaka, który może i miał wysoki iloraz inteligencji, ale jego charakter pozostawiał wiele do życzenia. W każdym razie młodego geniusza cechowała nadzwyczajna arogancja. Zwykł patrzeć na innych z góry. Przemądrzały i nieskory do podejmowania dyskusji. Taki typ, co to oczekuje, że wszyscy będą mu potakiwać. I naturalnie przyswajać wiedzę, którą „łaskawie” dzieli się z „motłochem”. Sceny z umownej teraźniejszości przeplatają się z retrospekcjami z życia głównego bohatera i jego niegdysiejszych przyjaciół. Nostalgiczny ton, suspens, frapujący rozwój (zastanawiające wydarzenia), ale już finał odrobinę rozczarowuje. Historia buduje się powoli, z dużym naciskiem na klimat - mroczny, smutnawy (przemijalność wszechrzeczy), w ciągłym poczuciu zagrożenia, niezdefiniowanego, ukrywające się przed naszym dociekliwym okiem. Biorąc to pod uwagę ostatnia partia wygląda trochę, jakby autor miał już serdecznie dość przebywania w tym wyimaginowanym świecie. Jakby uciekał w popłochu, zostawiając niedomknięte drzwi. Innymi słowy, w mojej ocenie nie najładniej się to pospinało. Ale cała reszta (poza finałem) tej niemuzycznej kompozycji zdecydowanie dopieściła moje uszy. O tym, że czasami lepiej nie wiedzieć, żyć w błogiej nieświadomości.
Ostatnie namaszczenie” pióra K.M. Tonso to nieoficjalny sequel „W górach szaleństwa”. Nie wiem, czy Howard Phillips Lovecraft zaaprobowałby ten tekst, ale mnie ta wizja przekonuje. Poruszająca rzecz o dwóch mężczyznach żywotnie zainteresowanych antarktyczną wyprawą sprzed lat, pod przewodnictwem skompromitowanego wykładowcy uniwersyteckiego Williama Dyera. Jeden to jego jedyny syn, który wykłada na tej samej uczelni (oczywiście Miskatonic), co niegdyś jego, nieżyjący już, ojciec. A drugiego poznajemy jako jego studenta. Stylowa (silny zapaszek oryginalnych Wielkich Przedwiecznych) opowieść o przyjaźni, poświęceniu, do jakiego zdolny jest nie tylko człowiek oraz o pazerności, krótkowzroczności, destrukcyjnej działalności Homo sapiens. Aż można pożałować, że dominującym gatunkiem na Ziemi nie są nieszczęśni stworzyciele odrażających shoggothów.

(źródło: https://pl-pl.facebook.com/kamuda.art)

Było wybornie, a teraz... nadal bardzo smacznie. Z rewelacyjnych do bardzo dobrych, w mojej ocenie. Na pierwszy ogień „Świadek w ciemności” Johna Shirleya, czyli „W górach szaleństwa” z perspektywy jednego z Przedwiecznych, którzy tam byli. Wszystko oczywiście odbywa się nieoficjalnie (Lovecraft pewnie inaczej by to poprowadził), ale propozycja Shirleya na pewno dobrze współgra, pokrywa się – wszystko idealnie się spina – z jednym z najważniejszych utworów Wielkiego Pisarza z Providence. Jest wyśmienity klimat, jest i walor edukacyjny. „Być może ostatnia nauka, jaką należy z tego wyciągnąć brzmi: Pozwólmy, by niektóre mroczne zakamarki niewytłumaczalnego zostały... niewyjaśnione”. 
Artemida o stu piersiach” autorstwa bardzo płodnego amerykańskiego pisarza Roberta Silverberga. Opowieść o dwóch braciach w Turcji. Jeden jest naukowcem, zatwardziałym sceptykiem, który od zawsze dawał swojemu bratu odczuć, że we wszystkim jest lepszy od niego. Trochę okrutnik, na pewno arogant. „Niewierny Tomasz”, którego uporządkowany, zwykle tak przyjemnie przewidywalny świat, dosłownie zatrzęsie się w posadach. A wszystko przez istotę, której niechcący zwrócono wolność. Zło(?) nie z tego świata, imponująca żonglerka napięciem, niepojęta, podskórna groza, jakaś nadnaturalna energia bijąca z dosłownie każdej stronicy tego pozbawionego co prawda dobitnych nawiązań do twórczości Lovecrafta tekstu, ale klimat tak podobny, że tylko czekałam na naszego (nie)dobrego przyjaciela Cthulhu.
Jonathan Thomas zgotował nam iście „Kapryśnego mistrala”. Młody mężczyzna udaje się do Francji. Na zaproszenie swojego byłego nauczyciela akademickiego, który emeryturę spędza w pewnym odosobnieniu. Prowadzi dość pustelniczy żywot, ale też nie można powiedzieć, że zupełnie stroni od ludzi. Profesor ów dokonał niezwykłego odkrycia, które bez dłuższej zwłoki zaprezentuje swojemu gościowi. Po to go zaprosił, ale niewątpliwie nie przewidział takiego rozwoju sytuacji. Tragicznego? Ciekawe stworzenie, ale jeszcze ciekawsza jest cała, powiedzmy kryminalna sprawa, z którą, chcąc nie chcąc zderzy się niczego nieświadomy, nie niewiedzący, ale z całą pewnością coraz bardziej zaciekawiony, młody gość zanoszącego się podejrzanym kaszlem... szalonego naukowca? Klasycznego burzyciela choćby w rodzaju Herberta Westa? Tak czy inaczej, zakończenie chyba lepsze być nie mogło. W punkt.
I jeszcze „Opowieść psiego opiekuna” od Donalda Tysona, czyli „W górach szaleństwa” tym razem oczami, no właśnie opiekuna psów zaprzęgowych. Można się nieco zniecierpliwić, ponieważ najpierw powoli, krok za krokiem, przechodzimy przez kolejne etapy znanej nam już - zamieszczonej także w tym zbiorze, więc nie mów odbiorco „Szaleństwa Cthulhu”, że nie znasz - antarktycznej wyprawy, która złotymi literami zapisała się w historii szeroko pojętej fantastyki. Wydaje się, że niczym nie zaskoczy. Ot, powtórzenie materiału, swego rodzaju streszczenie „W górach szaleństwa” poczynione przez autora niemogącego pochwalić się dokładnie takim warsztatem, jaki posiadał Lovecraft, ale solidności, dojrzałości nie śmiałabym mu odmówić. A potem następuje spodziewana, przy czym u Lovecrafta nie przedstawiona w szczegółach, bitwa. Tyson pokaże nam swoje wyobrażenie owej konfrontacji, ale to jeszcze nic. Ostatnie stronice tego opowiadania to dla mnie najprawdziwsze dzieło sztuki. Płakałam jak dziecko.

Po, w moim uznaniu, bardzo dobrych tekstach wskakujemy w tylko (albo aż) dobre. „Pod lodowcem” Michaela Shea to historia dwóch sióstr, które na swoje nieszczęście postanowiły zbadać najwyższy poziom partii wielkiego lodowca znajdującej się pod wodą. Ich odkrycia robią wrażenie – fascynujące pomysły własne. Chore, ale fascynujące. Do tego ciasnota: maleńka „bańka”, tj. okręcik podwodny otoczony niepokojącymi stworzeniami. Pościg, uważam, zanadto rozciągnięty. Można się zmęczyć w tym szaleńczym zjeździe, ale pewnie nie aż tak jak dwie siostry, które jakieś licho zawiodło do tej przeraźliwie zimnej krainy.

Ciepły” Darrella Schweitzera to historia doprawdy niezwykłej przyjaźni. Człowieka z kimś, kto człowiekiem już nie jest. Niezupełnie. Autor nie zdradza szczegółów, ale nie pozostawia wątpliwości, że wszystko przez jakąś zarazę. Ofiara tajemniczej (zombie?) choroby, która teraz dostaje szansę na powrót „do żywych”. Zamiana ról. W sumie tragiczna to opowieść. Bije z tego jakiś smutek, czuć nieuchronność porażki. Egzystencjalnej katastrofy. Koszmar nieunikniony... i trochę rozczarowujący.

Opowiadania, które uważam za niezłe. Trochę ponad przeciętne. „Kantata” pióra Melanie Tem to rzecz o badaniu niedawno odkrytego rozumnego gatunku na Ziemi (a ściślej jednego ochotnika). I o kobiecie, która nigdy nie lubiła muzyki. Zawsze jej unikała, a teraz czuje straszliwe swędzenie, które ma jakiś związek z muzyką. Znakomite zakończenie (uwaga: mała makabra), ale wcześniej trochę bałaganu moim zdaniem się narobiło. Inny świat, czy raczej nowe elementy na starej dobrej planecie, a tak pokrótce przedstawione. Frustrująco niepełny obraz. 
J.C. Koch przedstawia urodziwą „Panienkę”. Osada, w której mieszkała właśnie została zrównana z ziemią. Gang, który za to odpowiada, oszczędził tylko ją. Porywają tytułową postać, która co trzeba dodać wcale się nie opiera. Chętnie dołącza do ich grupy. Mało tego: staje na czele owego pochodu, prowadzi ich do miejsca, w którym, jak twierdzi, będą mogli się ukryć przed ścigającą ich kawalerią. I poznać jej ojca, który na pewno serdecznie ich ugości. Dziwne, co? Wybili jej plemię, a ona oferuje im pomoc i na dodatek jest przekonana, że jej rodzony ojciec nie będzie miał nic przeciwko tym zbrodniarzom. Nie takie znowu dziwne, jeśli się nad tym zastanowić. Są pewne sygnały... Tak czy owak, ta podróż trochę się mi dłużyła. Żmudnie, mozolnie, niemniej od czasu do czasu nawija się jakiś umilacz, niezwykła atrakcja, która naturalnie nie wróży dobrze. Nie dla kryminalistów, ale czytelnik może liczyć na mocniejszy drink u celu tej wyprawy.

Średnio. Arthur C. Clarke i jego parodia „W górach szaleństwa” H.P. Lovecrafta. Raczej nieśmieszne (nie dla mnie) „W górach pomroczności – od Lovecrafta do Leacoocka”. „Historyczna” wyprawa na Antarktydę w krzywym zwierciadle. Istoty, których narrator „nie umie opisać” (ostro...), choć coś tam zdradza. Na rozluźnienie może być. Głównie dzięki Lovecraftowi: od niego, to co najlepsze, a od siebie szczypta w moim odbiorze nader wymuszonego humoru.

Shoggoth z Fillmore” Harry'ego Turtledove'a, czyli zaproszenie na koncert, gdzie jako support wystąpi zespół muzyczny o nazwie HPL. Na widowni nie zabraknie Wielkich Przedwiecznych i Wielkiego Pisarza. Ale najpierw popatrzymy na wyjątkowy gatunek pingwinów. Prosto z Antarktydy Lovecrafta. Fabuła niezbyt rozwinięta, żeby nie powiedzieć prawie żadna, ale za to niezły dowcip się tu ujawnia. Zabawna, choć mało treściwa historyjka. Też trochę smutna, Nieoficjalna kontynuacja (kilkadziesiąt lat później) „W górach szaleństwa” z przymrożeniem oka.

Biały ogień” Josepha S. Pulvera Sr. to jakaś wariacja na temat „W górach szaleństwa” Lovecrafta (motywy fabularne: tutaj mamy nieoficjalną księgę drugą, kolejną wyprawę do domu bestii) i „Rozniecić ogień” Jacka Londona (styl). Według mnie nic niewnosząca do Mitologii Cthulhu, całego ogromnego uniwersum nie tylko od ojca tegoż (Arthur Machen mógłby być dziadkiem... tak tylko mówię), opowieść, przez którą ledwo przebrnęłam. Głównie przez formę. Poetycka proza, tak to pozwolę sobie nazwać. Nie na moją głowę. Za cienka po prostu jestem do takich podniosłych utworów.

Czekam na tom drugi „Szaleństwa Cthulhu”, antologii pod redakcją S.T. Joshiego. Kolejną dawkę opowiadań pisanych pod natchnieniem nieśmiertelnego Howarda Phillipsa Lovecrafta. Inspirowanych jego twórczością, z przechyłem w stronę minipowieści „W górach szaleństwa”. Jeśli dwójka dotrzyma kroku jedynce, to będę przeszczęśliwa. Tyle mi wystarczy, by porządnie się najeść. Apetyt na lovecraftowskie potworności, grozę spoza czasu i przestrzeni (i nie tylko), chwilowo został zaspokojony. Polecam nie tylko osobom mającym już jakieś rozeznanie w Mitologii Cthulhu. Znasz czy nie znasz, spokojnie możesz rzucać się na tę - prawda, że wspaniale się prezentującą (Vesper, 2021)? - publikację. Mroczną studzienkę z szesnastoma opowiadaniami grozy i jedną minipowieścią, która miękką ręką tutaj rządzi.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu

wtorek, 28 grudnia 2021

„Zasilanie” aka „Ciemność” (2021)

 

Rok 1974. Młoda pielęgniarka Valerie zostaje przyjęta na okres próbny do pracy w szpitalu dla ubogich we wschodnim Londynie. Z powodu problemów z dostawami energii elektrycznej w Wielkiej Brytanii, rząd jest zmuszony wprowadzać ograniczenia. Najbliższej nocy ma nastąpić jedna z takich przerw w dostawie prądu, a bojąca się ciemności Val decyzją swojej przełożonej ma objąć również nocną zmianę w przepastnym szpitalu. W budynku, w którym jak wszystko na to wskazuje ukrywa się jakaś złowroga istota. Początkująca pielęgniarka w każdym razie po zapadnięciu zmroku nabiera przekonania, że szpital jest nawiedzony przez ducha lub jakąś inną nadnaturalną siłę.

Brytyjski horror nastrojowy w reżyserii i na podstawie scenariusza debiutującej w pełnym metrażu Corinny Faith. W poszukiwaniu inspiracji do historii o duchach Faith dowiedziała się o długich przerwach w dostawie prądu, zaciemnieniach, w Wielkiej Brytanii w latach 70-tych XX wieku. Kryzys energetyczny za czasów panowania (premier) Edwarda Heatha. Jej uwagę zwróciło też instytucjonalne tuszowanie nadużyć, haniebnych praktyk ludzi (nie wszystkich, rzecz jasna) na eksponowanych stanowiskach, skandali mniej czy bardziej efektywnie nagłaśnianych przez ówczesnych dziennikarzy. „Zasilanie” (tytuł festiwalowy) aka „Ciemność” (CDA Premium), w oryginalne „The Power”, to ghost story, ewentualnie mroczna opowieść psychologiczna, która ma dodatkowe warstwy, zaczerpnięte z nowszej historii Wielkiej Brytanii. Dobrze przyjęty przez krytyków klimatyczny obraz uwolniony w kwietniu 2021 roku przez Shudder.

Corinna Faith przyznała, że świat przedstawiony w największej mierze opierał się na kolorystyce zdjęć. Stroje i rekwizyty też nie były bez znaczenia, ale kierowniczka niniejszej produkcji wyszła z założenia, że „zapach” lat 70-tych XX wieku najprędzej przywoła ta charakterystyczna paleta. Wyrugowane z żywych, krzykliwych barw, jakby po paru praniach, przybrudzone (ale bez przesady) kadry. To zadanie Faith powierzyła Laurze Bellingham (zdjęcia), której w mojej ocenie udało się to odpowiednio pokolorować. Do tego dość upiorna ścieżka dźwiękowa skomponowana przez Elizabeth Bernholz i Maxa de Wardenera w nader obiecującym otoczeniu. Stare gmaszysko, gargantuiczne stworzenie rozwalone pośrodku dzielnicy, w której bieda aż piszczy. W bebechach tej morderczej bestii lądują przynajmniej podwójnie poszkodowani przez los ludzie. Ubodzy i wymagający leczenia szpitalnego. W te niegościnne, zimne, mogłabym przysiąc, cuchnące trzewia na początku „Zasilania” wkracza młoda kobieta imieniem Valerie, w którą przez większość czasu w nieprzekonującym mnie stylu (niemal beznamiętna dykcja, wymuszona mimika) wcieliła się Rose Williams. Niepoprawna idealistka. Mówiąc dobitniej: naiwne dziewczę, które musi się jeszcze dużo nauczyć o życiu. Co prawda Val sporo już przeszła – zdecydowanie za dużo! - ale to nie osłabiło jej zaufania do instytucji. Przynajmniej nie do placówek medycznych, a już zwłaszcza takich jak szpital we wschodnim Londynie, w którym stara się o pracę. Na razie jest na okresie próbnym, ale Val zamierza zrobić wszystko, co w jej mocy, by zahaczyć się tu na dłużej. Chce być pełnoprawną pielęgniarką w szpitalu, z którego zapewne większość pielęgniarek – jeśli nie wszystkie – „zdezerterowałaby”, gdyby zaoferowano im ofertę w bardziej reprezentacyjnej placówce medycznej. Tutaj to bardziej umieralnia niż szpital. Miejsce kaźni schorowanych ludzi z tak zwanych niższych warstw społecznych. Bez pieniędzy, bez koneksji, „odpowiednich” znajomości, powiązań z wpływowymi osobnikami, często bez korzeni, bez krewnych, którzy mogliby się za nimi wstawić – takimi pacjentami chce zajmować się główna bohaterka „Zasilania”. Dla niej to coś w rodzaju misji. Ważnej i potrzebnej w tych bezlitosnych czasach. Nie mówi się o tym głośno – co to to nie – ale prawda jest taka, i to zapewne nigdy się nie zmieni, że potrzebujących jest więcej niż realnie pomagających. Więcej niż jeszcze pogarszających ciężki żywot bliźnich. Rodaków. Val przypuszczalnie to wszystko wie, ale też wychodzi z założenia, że takie miejsca, jak ten wielki budynek, którego progi właśnie przekroczyła, robią dobrą robotę. Tutaj jest jedna wielka rodzina, wykwalifikowany personel, który pochyla się nad „niewidzialnymi” ludźmi. Lekarze i pielęgniarki z powołania, pracujący dla idei... Tak myśli Val, wchodząc do tego rozpaczliwie wymagającego remontu obiektu. Ale gdy ta wyjątkowo ciemna noc dobiegnie końca, gdy skończy się ta cmentarna szychta, Val zapewne wyjdzie stąd bogatsza o nową, cenną wiedzę. Jeśli stąd wyjdzie. Jeśli zdoła przetrwać tę jedną z najgorszych nocy w swoim niezbyt długim, ale niewątpliwie naznaczonym cierpieniem życiu, pewnie inaczej już będzie patrzeć na rzeczywistość. Zdejmie wreszcie różowe okulary i można tylko mieć nadzieję, że ta nowa perspektywa, ta nowa wiedza, nie osłabi jej determinacji w niesieniu pomocy bliźnim. Że Val mimo wszystko nie będzie ustawała w wysiłkach, by coś zmienić. Dorzucić swój maleńki kamyczek do stanowczo zbyt małej piramidy Dobra. Szpital, w którym rozgrywa się prawie cała akcja omawianego filmu (z wyjątkiem początku, krótkiego wprowadzenia... Val do owej placówki) tylko na pozór stoi po jasnej stronie mocy. My to wiemy, ale nowa pielęgniarka zdaje się nie dostrzegać - albo po prostu nie przywiązuje do tego należytej wagi - tych wszystkich, bądź co bądź, drobnych „objawów” jakiejś choroby toczącej to miejsce. Patriarchalny ustrój w maleńkim fragmencie, wyimku środowiska medycznego. Wybór tego środowiska przypuszczalnie determinowała przede wszystkim chęć wzbogacenia scenariusza o przesłanie dotyczące naszego zdrowia. Poważna ułomność systemu: nierówne szanse nawet w sprawach dotyczących życia i śmierci obywateli danego państwa. Scenariusz „Zasilania” powstał przed pandemią COVID-19, ale zauważa się pewne, hmm, związki? Nie, tak było zawsze, pandemia jedynie z całą mocą to obnażyła. Wydobyła na wierzch starą prawdę, że jeśli nie masz pieniędzy i/lub znajomości, to zazwyczaj trudniej ci znaleźć fachową pomocą w razie poważniejszych problemów zdrowotnych. W najgorszym razie umrzesz we własnym domu? Nie w świecie przedstawionym przez debiutującą w długim metrażu Corinnę Faith. Lepiej w domu niż w tym szpitalu.

To od początku miała być opowieść o duchach, lub tylko jednym duchu, ale „Zasilanie” jest też odczytywane od bardziej przyziemnej strony. Niekoniecznie przez samą reżyserkę i scenarzystkę, ona niezmiennie określa ów obraz jako ghost story. Nawiedzony szpital, w którym na dodatek można zostać opętanym. Można też postradać zmysły. Przegrać walkę z demonami przeszłości i lepką, przerażającą ciemnością. Nyktofobia. Paniczny lęk nie tyle przed ciemnością samą w sobie, ile przed wspomnieniami, jakie nieodmiennie się w takich momentach budzą. Budzą się demony, które ujawnią się w dalszej partii „Zasilania”. Na szczęście nie w całej swojej obmierzłej, odrażającej postaci. Taki w każdym razie był plan, ale czy kogoś to zaskoczy? Czy cokolwiek zaskoczy w tej dosyć standardowej opowieści z dreszczykiem? Władca marionetek z zaświatów. Duch „pożyczający sobie” ciało młodej pielęgniarki albo niebagatelny problem natury psychicznej. Fabuła generalnie jest fikcyjna – produkt wyobraźni według mnie dobrze rokującej reżyserki i scenarzystki – ale bodaj najbardziej charakterystyczny składnik tej opowieści z całą pewnością napisało samo życie. Mowa o przerwach w dostawie prądu w Wielkiej Brytanii w latach 70-tych XX wieku (kryzys energetyczny). Są i niewybaczalne grzechy niektórych instytucji - jak mniemam Faith na podstawie ówczesnych doniesień prasowych zbudowała własną historię - skandale, które mniej czy bardziej udolnie próbowano zatuszować, ukryć przed opinią publiczną. Ratować kolegów, którzy dopuszczali się przeróżnych nadużyć. Potęga zapewniana przez milczące przyzwolenie otoczenia na krzywdzenie innych. Wyjęte spod prawa, wszechmocne jednostki. Degeneraci na eksponowanych stanowiskach, którym wolno było (było?!) więcej. Bo inni uznali, że lepiej siedzieć cicho. Lepiej dla nich. A potem przyszła ciemność. Nie pierwsza, ale to, co zamieszkało w tych zimnych murach, dopiero teraz zdecydowało się wyjść z ukrycia. Przypuścić zdecydowany atak... na Valerie? Bo to za nią coś chodzi. To ona wyczuwa złowrogą obecność w tym miejscu. Inni nie wierzą, inni powoli nabierają przekonania, że zagrożeniem jest sama Val. Ciemności są dość gęste, ale rzadko nieprzeniknione. Samotne wędrówki z lampą gazową (wedle słów Corinny Faith na planie te ustrojstwa ciągle się psuły, co musiało być frustrujące; na pewno były przez to opóźnienia w pracy), trochę światła (żarówki) umownie zapewnia też szpitalny generator, ale z zewnątrz, spoza kadru też zauważalnie płynie zwiewna, nadzwyczaj lekka jasna mgiełka. Innymi słowy oświetleniowcy nie szarżowali. Najwyraźniej bardzo się pilnowali, aby zanadto nie rozproszyć tej niby kleistej czerni. Tylko tyle by zapewnić odbiorcom minimalną widoczność – w scenach nieosadzonych w pojedynczych „słonecznych kątach” tej faktycznie wielkiej, ale subiektywnie bardzo ciasnej placówce, w której zamieszkało coś złego. Corinna Faith dała mi się tu poznać jako reżyserka, dla której bardzo ważny jest realizm. Ważniejszy od popisywania się nowoczesna technologią. Oczywiście, ta powściągliwość, ta minimalistyczna, dość kameralna forma mogła być bardziej koniecznością niż świadomym wyborem - budżet nie pozwalał na większe szaleństwa? – ale wolę myśleć (taki tam mały kredyt zaufania), że „Zasilenie” tak właśnie zostało pomyślane. Bardziej stara niźli nowa szkoła straszenia. Choć nie zabrakło mocniej kojarzonych ze współczesnym kinem grozy (co nie znaczy, że już w XX wieku tego nie próbowano) prymitywnych zagrań polegających na nagłym wskoku w kadr, przeważnie z hukiem (uderzenie w bębenki biednego widza), muszę przyznać, pięknie prezentującej się upiorzycy. Robi wrażenie ten duch czy, jak kto woli, imaginacja splątanego umysłu. Tak czy inaczej, to coś, tradycyjnie najpierw przemyka po ciemnych, długich korytarzach wybornie mrocznego obiektu, chyłkiem, prędko przemieszcza się na oczach przelęknionej świeżo upieczonej pielęgniarki, która sprawia wrażenie jakby okopała się w swoim świecie, schowała w pancernej skorupie, wyraźnie tęskniąc za towarzystwem, ale wrodzona nieśmiałość i tym bardziej plotki, jakie na jej temat krążą, stanowią tutaj przeszkodę. Może ją pokonać, czego dowodem relacja z jedną pacjentką. Więź, jaką Valerie nawiązuje z nastoletnią dziewczynką, która podobnie jak ona jest sierotą. Oporu swojej dawnej znajomej, która, tak się złożyło, dostała pracę, tyle że wcześniej, w tym samym szpitalu, może i nie uda jej skruszyć. Z tego przyjaźni raczej nie będzie, ale na tej nieszczęsnej nocnej zmianie są jeszcze dwie, bardziej otwarte, nie tak nieprzychylnie nastawione do Val, pielęgniarki. Jedna jest w trakcie lektury „Carrie” Stephena Kinga, powieści, która ukaże się dopiero parę miesięcy później – w „Zasilaniu” mamy styczeń 1974 roku, a światowa premiera „Carrie” odbędzie się w kwietniu tego samego roku. Cóż, może trafił się jej egzemplarz przedpremierowy:) Motyw opętania średnio mi tu pasuje – chyba lepiej byłoby rozegrać to bardziej klasycznie, bez podłączeń do niejakiej Emily Rose. Nie wiem, czy tak miało być, ale podobnie mi to wyglądało. To wyginające się ciało. Dobrze pokazane, dobrze zagrane. Moim zdaniem jeden z nielicznych momentów, w których Rose Williams stanęła na wysokości zdania – ogólnie jestem zdania, że lepiej wypadła pod postacią przynajmniej na pozór opętanej przez jakąś zabójczą istotę. Skoro więc jest tak dobrze, to dlaczego wolałabym bez tych „demonicznych igraszek”? Może dlatego, że można się w tym pogubić. W intencjach istoty z zaświatów, jeśli przyjąć tę interpretację. UWAGA SPOILER Doprawdy dziwny sposób na pozyskanie sojusznika. Przeżyje na własnej skórze to, co ja przeżyłam, a potem ukradnę jej ciało, by pozabijać swoich krzywdzicieli (także tych, którzy nie reagowali, dając tym samym milczące przyzwolenie na przemoc). W oczach świata to ona będzie morderczynią, ale na pewno zostanie mi to wybaczone. Ona zrozumie, a nawet ucieszy się, że tak to rozegrałam. Stanie po mojej stronie, a jak nie, to trudno, najwyżej dołączy do grona ofiar. Jedna mniej czy więcej nie zrobi przecież różnicy. Trochę mnie ponosi, wiem. Ale widzicie teraz, że naprawdę nie nadążam za procesami myślowymi tej zagubionej duszyczki. No ale przecież ona zaglądała do wnętrza Valerie. Widziała wszystko, więc także i to, że jest osobą wyjątkowo niepodatną na zranienie, że nawet jak ją sponiewiera, nawet jak zrujnuje jej życie, to będzie z nią. Finał, jak dla mnie, za bardzo bajkowy. Było mrocznie, smutno, beznadziejnie, aż tu nagle świat nabiera kolorów. I już wszystko jest możliwe. Teraz już powinno być dobrze KONIEC SPOILERA.

Przewidywalny, ale za to mocno klimatyczny brytyjski horror od stawiającej pierwsze, dość duże, kroki w pełnym metrażu reżyserki i scenarzystki Corinny Faith. O tym, co kryje się w ciemności w obskurnym szpitalu dla gorzej sytuowanych obywateli. I o ciemności, która spowija ludzkie serca. O krzywdzie zadawanej bliźnim pod ochronnym instytucjonalnym parasolem. O kobiecie, której zależy w otoczeniu ludzi, którym już dawno przestało zależeć. Nic nie widzimy, nic nie słyszymy. Robimy swoje i nie wtrącamy się w to, co robią inni. Tak jest bezpieczniej. Wygodniej. „Zasilanie” aka „Ciemność” to niegłupia opowieść w stylowym opakowaniu. Straszak w starym stylu. No prawie. Dobry, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że „rościł sobie prawa” do czegoś więcej. Marzyło mu się złoto, a dostało się srebro. Mogła być ekstaza, ale w moim przypadku skończyło się na umiarkowanym zadowoleniu. W takim poczuciu przedzierałam się przez gęstą ciemność w przeklętym budynku w wielkim mieście.

niedziela, 26 grudnia 2021

Zapowiedzi na rok 2022

 
Trochę tytułów, których premiery zaplanowano na rok 2022. Jak zwykle zastrzegam, że premiery mogą – najprawdopodobniej tak właśnie będzie – się przesunąć. Do pozostałych informacji też lepiej podchodzić ostrożnie. W zestawieniu pominęłam obrazy zawarte w ubiegłorocznym wpisie (Zapowiedzi na rok 2021), gdzie nastąpiła zmiana planów dotyczących dystrybucji. Kolejność przypadkowa.

Scream”, reż. Matt Bettinelli-Olpin, Tyler Gillett

W przestrzeni publicznej krążyły informacje, że nowy „Krzyk”, pierwszy którego nie wyreżyserował nieodżałowany Wes Craven, to będzie reboot, ale w świetle najnowszych danych można się zastanawiać, dlaczego, bądź co bądź, śmiałe przedsięwzięcie twórców m.in. „Diabelskiego nasienia” (2014) i „Zabawy w pochowanego” (2019), nie dostało tytułu „Scream 5”. W każdym razie to piąta odsłona kultowego cyklu oparta na scenariuszu Jamesa Vanderbilta i Guya Busicka, który wcześniej współpracował z Mattem Bettinellim-Olpinem i Tylerem Gillettem, reżyserami „Krzyku” 2022 nad „Zabawą w pochowanego”. Dwadzieścia pięć lat po pierwszej serii mordów w Woodsboro w miasteczku pojawia się nowy mordercy, ewentualnie mordercy, zmuszając tym samym Sidney Prescott do powrotu. W tę rolę, jak zawsze, wcieliła się Neve Campbell. Będą też Courteney Cox (Gale), David Arquette (Dewey) i Marley Shelton (jako Judy Hicks: postać ta została wprowadzona w czwartej odsłonie serii). Znany fanom serii Kevin Williamson tym razem tylko jako producent wykonawczy.

Halloween Ends”, reż. David Gordon Green

To ma być zwieńczenie „trylogii” Davida Gordona Greena, ostatni jego wkład w nieśmiertelną serię zapoczątkowaną w 1978 roku przez Johna Carpentera. W obsadzie oczywiście nie zabraknie Jamie Lee Curtis (Laurie Strode), będzie też Andi Matichak, która w tym świecie przedstawionym gra Allyson, wnuczkę najzacieklejszego wroga seryjnego zabójcy Michaela Myersa, czyli rzecz jasna Laurie Strode. Scenariusz David Gordon Green napisał wspólnie z Chrisem Bernierem.

My Special Boy”, reż. James Grim, Braden Timmons

Jakieś podpięcie pod kultową serię „Piątku trzynastego”, która swoje korzenie ma w 1980 roku (pierwsza odsłona w reżyserii Seana S. Cunninghama). Albo kontynuacja filmu Marcusa Nispela z 2019 roku (reboot), albo, co wydaje mi się bardziej prawdopodobne, kolejny rozdział „niekończącej się historii”, czyli oryginalnej serii. Camp Crystal Lake ma zostać ponownie otwarty. Tym razem przez człowieka nazwiskiem Sean Orton (w tej roli Braden Timmons, współreżyser i współscenarzysta „My Special Boy”. Scenariusz opracował z Jamesem Grimem, a historię wymyślił Chad Sumner), który przezornie zmienia nazwę na Camp Trinity Pointe. Wraz ze znajomymi przygotowuje ten niesławny obiekt na przyjęcie pierwszych młodych obozowiczów. Ktoś ma wątpliwości, w którym kierunku to się rozwinie? Wiadomo: nad Crystal Lake znowu poleje się krew.

The Accursed”, reż. Kevin Lewis

Mena Suvari w horrorze, którego scenariusz napisał Rob Kennedy, twórca między innymi „Midnight Man” z 2013 roku, który dał początek bardziej znanemu „The Midnight Man” 2016 w reżyserii Travisa Zariwny'ego. Film ma skupiać się na młodej kobiecie, która po śmierci matki natrafia na zaskakujące informacje na temat swojej przeszłości.

Dark Harvest”, reż. David Slade

Film w reżyserii twórcy między innymi „Pułapki” (2005) i „30 dni mroku” (2007), którego scenariusz stworzył Michael Gilio na podstawie minipowieści Normana Partridge'a pierwotnie wydanej w 2006 roku pod tym samym tytułem: „Dark Harvest”. To opowieść o legendarnym potworze zwanym October Boy, grasującym w małym amerykańskim miasteczku na Środkowym Zachodzie w każde Halloween. Jego domem rozległe pola kukurydzy, a nieodłącznym narzędziem rzeźnicki nóż, na który nadziewa się każdy, kto ośmieli się do niego podejść. Taki strach (nie) na wróble:)

Dr. Gift”, reż. Abel Berry, Jennifer Michelle Stone II

Historię wymyśliła Jennifer Michelle Stone II, na karty scenariusza przelał ją Abel Berry, a reżyserią postanowili zająć się wspólnie. Wkład w tę opowieść miał też Logan A. Hanby (materiały dodatkowe). W roli głównej najprawdopodobniej zobaczymy zdeklarowaną fankę horroru, bodaj najbardziej kojarzoną z franczyzą „Halloween” (początek John Carpenter, a to był rok 1978), Danielle Harris. Slasher utrzymany w duchu lat 80-tych XX wieku, w którym agresor – to chyba ten tytułowy doktor Gift – przypuszczalnie będzie istotą nadprzyrodzoną.

Damon's Revenge”, reż. David Gere

W roli reżysera debiutował w roku 2021: horror „Burial Ground Massacre” z Michaelem Madsenem. „Damon's Revenge” to następna opowieść grozy Davida Gere'a, kolejna z Michaelem Madsenem, którego tym razem wesprze Tom Sizemore. Scenariusz Gere opracował wspólnie z Erickiem Weinstockiem. Grupa dorosłych przyjaciół spędza weekend w domu nad jeziorem. Ich spokój najpierw zostanie zakłócony przez zbiegłego skazańca, rdzennego Amerykanina, a potem przez zamaskowanego stalkera, niejakiego Damona, który jest znany w tych stronach. Taki lokalny postrach.

Staycation”, reż. Russ Emanuel

Scenariusz: Emile Haris. Gatunek/podgatunek: horror science fiction. Na świecie szaleje śmiercionośny wirus, a dwie osoby - zdolny wirusolog i nieprzejednana dziennikarka - łączą siły w poszukiwaniu nurtujących ich odpowiedzi na ten temat. Tymczasem rozdzieleni młodzi zakochani: każdy zamknięty w swoich czterech ścianach na różnych kontynentach, prowadzą rozmowy przez internet, między innymi wspominając stare dobre czasy, które być może już nigdy nie powrócą.

Bestial”, reż. Lucas Zoppi

Pełnometrażowy debiut Lucasa Zoppiego w roli reżysera i scenarzysty. Argentyński horror nadprzyrodzony. Pewna kobieta zapada na zagadkową chorobę i niedługo potem umiera. Zostawia męża, pazernego, nie wiem jak wcześniej, ale teraz już na pewno jedynego właściciela domu, na punkcie którego mężczyzna, podobnie jej jego siostra, mają lekką obsesję. A zatem, gdy w tej siedzibie zaczyna dochodzić do niepojętych, przerażających wydarzeń, kiedy rodzeństwo nabiera podejrzeń, że ich ukochany dom jest nawiedzony przez jakąś złowrogą istotę, zamiast natychmiast opuścić to przeklęte miejsce, decydują się przepędzić intruza. Stają do walki, której nie mają prawa wygrać...

Lore”, reż. James Bushe, Patrick Michael Ryder, Greig Johnson

Filmowa antologia opowieści grozy. Grono reżyserskie może być szersze, ale póki co mamy trzy nazwiska. Patrick Michael Ryder i James Bushe prawdopodobnie odpowiedzą też za scenariusze swoich segmentów. W tej sekcji - scenariusz - ujawniono też nazwisko Christine Barber-Ryder. Cztery zaprzyjaźnione osoby na upiornej wycieczce. Ich przewodnik w pewnym momencie uprasza każdego z nich o podzielenie się z resztą najstraszniejszą historią, jaką znają. Będą więc opowieści snute niekoniecznie (ale może, może) przy ognisku w nocnych ciemnościach. Opowieści, których nie powinno się ujawniać. Milcz chłopcze, jeśli życie ci miłe!

Plastic Toys”, reż. Paul Harrison

Brytyjski horror mający tego samego reżysera i scenarzystę, Paula Harrisona. Rzecz ma dziać się w północnej części Nowego Jorku. Bad Boy kreowany przez Barry'ego Brosnana i jego „niegrzeczna” dziewczyna trudnią się handlem narkotykami, a czas wolny spędzają w hardcorowym klubie (możliwe że są również jego właścicielami, trudno wywnioskować z ujawnionych/znalezionych informacji). Wkrótce główny (anty)bohater filmu nawiąże najwyraźniej niebezpieczną znajomość. Pozna ponętną barmankę, która pokaże mu najmroczniejsze korytarze ludzkiego umysłu. „Plastic Toys” jest opisywany jako zakręcona psychoseksualna podróż do serca zła (źródło: IMDb).

Forbidden Island”, reż. Orlando Eastwood

Grindhouse'owy (stylizacja) horror w reżyserii i na podstawie scenariusza Orlando Eastwooda, inspirowany klasycznym „Teenage Zombies” Jerry'ego Warrena (film z roku 1959). Właściwie zanosi się na remake, ewentualnie reboot. Pierwszoplanową postać, mężczyznę imieniem Regg, który właśnie wrócił z wojny, ma kreować sam Orlando Eastwood. Nasz bohater przystaje na propozycję swojego szwagra, który ma ochotę na wspólną relaksującą wycieczkę łodzią. Zamiast relaksu znajdują nieznaną wyspę, dotychczas niezbadaną i jak się okaże nadzwyczaj niegościnną. Lądują w krainie rządzonej przez szalonego naukowca, który ma na usługach małą armię stworzonych przez siebie zombiepodobnych stworów. I morderczego goryla.

Jump Out”, reż. Benjamin Johns

Pomysłodawcami tej historii są Djonny Chen i Benjamin Johns, który podjął się również reżyserii. Scenariusz jest natomiast dziełkiem Austina Rowlandsa. A przynajmniej takie informacje krążą w przestrzeni internetowej na temat zbliżającego się „Jump Out”. Horroru/thrillera o... uroczystym skoku z klifu. Na odciętej od reszty świata niewielkiej wyspie – przynajmniej na pierwszy rzut oka nie sposób wydostać się z tego miejsca. Najpierw ma być ów zagadkowy skok, a potem szkoła przetrwania. Survival „pełną gębą”.

Mid-Century”, reż. Sonja O'Hara

Stephen Lang i Shane West w pierwszym fabularnym pełnometrażowym obrazie Sonji O'Hary. Horror/thriller na podstawie scenariusza niedoświadczonego w tej roli (nie licząc jednej krótkometrażówki, którą również wyreżyserował) Mike'a Sterna. Romantyczny weekend małżonków w nowoczesnym domu wypoczynkowym, kończy się, gdy mężczyzna dokonuje wstrząsającego odkrycia. Gdy uświadamia sobie, że właściciel tego domu jest groźnym psychopatą i prowadzi tu jakiś zapewne haniebny, a na pewno sekretny projekt.

Lovers Lane” (tytuł roboczy: „The Creek") , reż. Kenny Vazquez

Historię obmyślił Zay Rodriguez, a opracowanie scenariusza wziął na siebie Keevon Thomas, który, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, tutaj po raz pierwszy zmierzy się z pełnym metrażem (wcześniej mógł już coś tam pisać, mowa jednak wyłącznie o materiałach, które „wyszły z szuflady”). „Lovers Lane” ma skupiać się na szeryfie niewielkiego miasteczka, który pracuje nad sprawą seryjnym mordów, dokonywanych przez, przynajmniej na razie, niezidentyfikowanego sprawcę wykazującego się niemałym sprytem. Diaboliczną przebiegłością.

Ash”, reż. Jackson Paraiso

To ma być pierwsza pełnometrażowa produkcja Jacksona Paraiso, który obiecuje, że nie będzie to straszak w rodzaju „buu! Mam cię!”, tylko widowisko grające przede wszystkim klimatem. Trochę w stylu „Jacob's :Ladder” Adriana Lyne'a i „Hereditary” Ariego Astera. Historia inspirowana kultową grą pod tytułem „Silent Hill” (duchowy następca), która skupi się na pewnym lekarzu i jego przyjaciołach wypuszczających się do owianego złą sławą lasu, blisko, przerażająco blisko spalonego miasta. Paranormalne doświadczenia w dziwnej, strasznej krainie.

Beware the Woods”, reż. Tanner McGarr

Tanner McGarr w ścisłej współpracy z Dysonem Shugerem „sklecili” historię z dreszczykiem, którą ten pierwszy wyreżyserował już w pojedynkę. Horror/thriller o grupie studentów decydującej się spędzić wiosenną przerwę w zacisznym zakątku Kolorado. Dobra zabawa, odpoczynek od wielkomiejskiego zgiełku, „naładowanie baterii” przed egzaminami? Na to zapewne liczą, ale jak to w kinie grozy zazwyczaj bywa, zamiast tego czeka ich walka na śmierć i życie. Ktoś ich bowiem śledzi. Ktoś ich obserwuje. Jakiś maniak się czai.

The Hollow”, reż. Charles Jonathon Truax

Absolutny debiut Charlesa Jonathona Truaxa, między innymi w roli reżysera, scenarzysty i aktora. Z naciskiem na „między innymi”. Człowiek-orkiestra. No, zobaczy się, co z tego wyjdzie. Tak czy inaczej, ma to iść mniej więcej tak: daleko, daleko, gdzieś u podnóża gór Catskill znajduje się zalesiony rejon, który ludzie z tych stron przeważnie omijają szerokim łukiem. Mówi się, że to ciemne miejsce zostało niejako skażone przez wrak pociągu o nazwie The Hollow. Nierozważne dusze, wedle tej legendy, na zawsze utkną w przepastnych trzewiach tej diabelskiej maszyny. Kto zapuści się na ten przeklęty kawałek ziemi prawie na pewno już nigdy nie powróci. Tylko nielicznym udało się umknąć z tej mrocznej otchłani, która jednakowoż nigdy nie wyszła z nich. Czyli: nie leź tam. Takie to proste, ale zakładam, że znajdzie się jakiś śmiałek, który na swoje nieszczęście postanowi rzecz zgłębić. Jak to w horrorze... i w życiu.

Waltz”, reż. Joshua D. Maley

Debiut w pełnym metrażu, tak w roli reżysera, jak scenarzysty. Główna bohatera, Alice (w tej roli Hannah Keeley), nagle traci pracę. W desperacji, nie widząc innych możliwości na pozyskanie niezbędnych do życia funduszy, decyduje się sprzedawać swoje zdjęcia za pośrednictwem erotycznego portalu internetowego. Tak rodzi się obsesja. Obsesja pewnego człowieka, który jest gotowy zrobić wiele dla „swojej” ponętnej Alice. Dla niej albo przeciwko niej.

Weredeer”, reż. Andrew Dyson

Taki oto scenariusz wysmażyli Andrew Dyson i Blair Hoyle: młoda para udaje się do wygwizdowa, gdzie maja spędzić Święta Bożego Narodzenia z rodziną chłopaka. Noc, księżyc w pełni. Romantyczny nastrój? A gdzie tam! No, chyba że ktoś marzy o randce z rozszalałym jeleniem... W każdym razie jedna z czołowych postaci, dziewczyna, zostaje ugryziona przez takie zwierzę. A to dopiero początek problemów. Tak dziwnych świąt to pewnie ta biedaczyna jeszcze nie przeżyła.

The Legend of Red Lake”, reż. Cory Warren

Pełnometrażowy debiut (reżyseria i scenariusz). Po stracie córki, małej dziewczynki, którą zabrała choroba, rodzice szukają ukojenia w wierze. W pewnym momencie oboje uznają, że Jezus chce, by wykorzystali swoją wiedzę, zawodowe doświadczenie do należytego zbadania glonów, które pojawiły się w tytułowym jeziorze. Może dzięki temu wynajdą lek na chorobę, która zabrała im jedyne dziecko. Na to w każdym razie liczą. Po przybyciu na miejsce od okolicznych mieszkańców zaczynają dowiadywać się niepokojących rzeczy na temat Red Lake. Jeziora, które niewątpliwie napawa lokalną społeczność niekoniecznie niezrozumiałym, irracjonalnym lękiem.

Mania”, reż. Alexandre Alonso

Brazylijsko-brytyjski horror/thriller psychologiczny podążający za scenariuszem Rudraroopa Sengupty. Trudna relacja matki z synem. Problemy psychiczne, stygmatyzacja ze strony społeczeństwa. Matka robi co może, żeby pomóc swojemu cierpiącemu synowi, ale chłopak powoli, krok za krokiem, zmierza ku straceńczej ścieżce. Tam, skąd najpewniej nie będzie już odwrotu.

The House That Eve Built”, reż. Terrance Craft, Michael Ryan Stamp

Był „Dom, który zbudował Jack”, a teraz będzie „Dom, który zbudowała Eve”. Scenariusz: Terrance Craft i Isaiah J. Williams. Chcąc dowiedzieć się, co spotkało jego brata, główny bohater filmu imieniem Alex (w tej roli współreżyser i współscenarzysta obrazu Terrance Craft, swoją drogą Michael Ryan Stamp i Isaiah J. Williams też dołączyli do obsady) uda się do jego domu. Mroczne sekrety, ukryte zło, nieoczekiwana konfrontacja z demonami przeszłości, straszne, dotychczas nieznane prawdy z własnej przeszłości.

Masks Don't Lie”, reż. Sylvia Kurth

Pierwsza próba sił z długim metrażem: reżyserka, scenarzystka i producentka Sylvia Kurth i jej pełny tajemnic karnawał w Wenecji. Jakaś skrywana od setek lat tajemnica, jakaś złowroga obecność przyczajona w starym domostwie. O tej i tamtej stronie, które przypuszczalnie będą się przenikać. W każdym razie śmiertelnikom (w obsadzie między innymi, myślę znana miłośnikom kina grozy, Emmanuelle Vaugier) dostojna zakapturzona pani z kosą z całą pewnością nieraz dmuchnie w karki.

Eat the Rich”, reż. Kermet Merl Key

Pełnometrażowy debiut reżyserski założyciela Frog Lab LLC, firmy produkującej głównie horrory. Scenariusz napisał sam. Jest rok 2020. Trwa pandemia, a czterech przyjaciół z klasy robotniczej porywa kongresmena Stanów Zjednoczonych. Pytanie: co dalej? Nie mogą się zdecydować, ich przyjaźń zawisa na włosku, aż tu nagle jeden wtajemnicza pozostałych w mroczny sekret. Mówi, o czymś „spoza czasu i przestrzeni”... Dobrze myślicie: zainspirowane Mitologią Cthulhu, której początek, niezwykle mocne fundamenty, dał wiecznie żywy Howard Phillips Lovecraft.

The Human Chord”

Na podstawie „The Human Chord” Algernona Blackwooda. Reżyser nie jest jeszcze znany, ale za scenariusz prawdopodobnie będzie odpowiadał Christopher Birk (najbardziej prawdopodobny kandydat, przynajmniej póki co). Film ma skupiać się na młodym mężczyźnie, który podejmuje pracę u enigmatycznego jegomościa mieszkającego w starym domu na odludziu, do towarzystwa mając jedynie służbę, która swoją drogą też najwyraźniej coś ukrywa. Znają mroczny sekret swojego chlebodawcy? Tak czy inaczej, główny bohater „The Human Chord” niebawem dowie się wszystkiego, tym samym stając przed trudnym wyborem: uciec czy zaspokoić ciekawość? Poświęcić się pasji, która nagle, nieoczekiwanie zaczyna wiązać się z ogromnym ryzykiem?

The Hag Witch”, reż. Sam Hodge, Johnna Hodge

Autorem scenariusza jest Sam Hodge, który zasiadł również na krześle reżyserskim, wraz z Johnną Hodge, odtwórczynią jednej z ról przewidzianych w tej opowieści z dreszczykiem. O kobiecie, która właśnie straciła męża. O kobiecie, która konfrontuje się z nieznanym. Świadkuje niepokojących zjawiskom. Czy to projekcje jej okaleczonego przez śmierć męża umysłu, czy może jej ukochany próbuje nawiązać z nią kontakt? Wdowa nie powinna jednak wykluczać jeszcze jednej możliwości: że prześladuje ją jakieś zło z innego świata. Niezwyczajna istota, która z jakiegoś sobie tylko znanego powodu chce by dołączyła do swojego męża po tamtej stronie.

Bad Bones”, reż. Scott Eggleston

Pierwszy długometrażowy obraz Scotta Egglestona, którego scenariusz napisał sam. Horror science fiction o badaczu (pisarzu?) zjawisk paranormalnych i jego umierającej żonie, którzy kupują nowy dom. Ufają, że taka zmiana przysłuży się kobiecie, że to pomoże jej pokonać chorobę, która od jakiegoś już czasu powoli, acz niebłaganie wyniszcza jej organizm. Problem w tym, że „dom nie jest zainteresowany spełnieniem marzeń swoich właścicieli”. Wręcz przeciwnie.

Striker”

Dostała się Marvinowi Williamsowi opowiastka wymyślona przez między innymi kompozytora muzyki filmowej i producenta filmowego Vassala Benforda. Jeszcze nie wiadomo, kto zajmie „gorące” krzesełko reżyserskie, ale ujawniono już, że „Striker” ma opowiadać o niesłusznie oskarżonej o zamordowanie jakiegoś milionera, jednostce, która odrodzi się jako wyjątkowo nieubłagana karząca ręka sprawiedliwości. Mściwa dusza zamierzająca zetrzeć z powierzchni ziemi wszystkich, którzy przyłożyli rękę do zabójstwa przypisanego jej.

The Texas Witch”, reż. Anthony Gutierrez

Długometrażowy debiut reżyserski. Autorami scenariusza są Andrew Evans i Gianna Lutz. Legenda o wiedźmie z Jacksonville, która jakoby zabija każdego, kto wejdzie na jej leśne terytorium. Gianna Lutz (współscenarzystka) wcieli się tu w rolę niejakiej Piper, której brat zaginął w tym niesławnym lesie. Co zrobi nasza bohaterka? Oczywiście skrzyknie przyjaciół i chyżo rozpoczną się zakrojone na wąską skalę poszukiwania w „domu” wiedźmy.

Summer Break 1929”, reż. Jane Chua

O rodzinie, którą spotkało jakieś nieszczęście w ustronnej rezydencji. Scenariusz autorstwa Jane Chue, która poza reżyserowaniem wykreuje jedną z ważniejszych postaci. Zgodnie z tradycją pewna rodzina spędzi wakacje w zacisznej okolicy, na prowincji. W osamotnionej posiadłości (nie ma bliskiego sąsiedztwa), dokładnie takiej, w jakiej zawsze chcieli osiąść na stałe. Będzie też jakaś tragedia sprzed lat – nieszczęsny los poprzednich lokatorów tej tajemniczej i miejmy nadzieję, że odpowiednio mrocznej rezydencji „pośrodku niczego”.

Walpurgis Night”, reż. Eric Yoder

Dziełko debiutanta w długim metraży (reżyseria i scenariusz). O majętnej parze, która będzie walczyć o życie w rumuńskim lesie. Z najprawdziwszym wilkołakiem, od dawna terroryzującym okoliczną wieś. To pod postacią bestii, ale człowiek, którym przecież wciąż jest (po części) nie chce tego. Szuka lekarstwa na swoją niezwykłą przypadłość, w czym może dopomóc mieszkający w Londynie wnuk światowej sławy doktora Jekylla. Bogata dama, której udało się przeżyć atak wilkołaka z Rumunii i przodek doktora Jekylla zrobią wszystko co w ich mocy, by znieść klątwę zbierającą coraz większej żniwo.